Karczma
Artur spojrzał na Saverock'a. Jego pytanie wydało mu się banalne, ale uśmiechnął się i odpowiedział
- Jesteście świetnie wyszkoleni, a z zasłoną naszej armii powinniście dać sobie radę.
Następnie głos zabrał Hrodgr. Najwyraźniej źle zrozumiał Artura, więc ten postanowił sprostować to co powiedział.
- JA wyjeżdżam za kilka chwil, WY wyjeżdżacie jutro z samego ranka. Ja z oddziałem pojadę wesprzeć Tel-Ahman, wy pojedziecie na południowy-wschód do fortu Haratar. Tam zostaniecie pokierowani przez ziemie umarłych aż do Dymitra. Szczegóły poznacie na miejscu, zdradzanie ich teraz było by niebezpieczne.
W tym momencie do karczmy wszedł jakiś oficer i szepnął Arturowi kilka słów. Ten zwrócił się po raz ostatni do młodych magów
- Na mnie już czas, w okolicy jest mały podjazd nieumarłych, czas rozpocząć łowy. Powodzenia.
Wychodząc z karczmy Artur zamiótł efektownie płaszczem po czym dało się słyszeć jak skrzykuje oddział, uruchamia golema i oddala się. Magowie zostali sami w zatęchłej karczmie z kuflami czegoś, co wyglądało jak piwo. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał prawdziwy wysyp gości. Chłopi korzystają z faktu, iż wojsko odeszło wlało się do karczmy. Wszystkie stoliki były zastawione, polewano wszelkie alkohole, zaczęto śpiewać i bawić się. Tryunki uderzyły magom do głów, oni także popuścili wodze swej fantazji i bawili się razem z chłopami i drobną szlachtą.
Karczma - następnego dnia
Pierwszy ocknął się Hrodgar. Bolała go trochę głowa, nie pamiętał co się działo poprzedniego dnia po wyjeździe Artura. Najwyraźniej zabawili się trochę ponad miarę - jak to szlachta. Nie ważne czy wysoko urodzona, czy zaściankowa. Chwilę później ocknęli się także pozostali magowie. Wszyscy byli w pokoju na górze, który najwyraźniej dostali od karczmarza. Po krótkim sprawdzeniu ekwipunku udali się na dół. Karczma była pusta i tak samo zatęchła jak wczoraj. Jedynie karczmarz samotnie wycierał brudną szmatą kufle.
- Toście panowie zaspali trochę. Świt był ze dwie godziny temu, chodźcie bo mięso wystygnie.
Karczmarz podał magom mięso i po bochenku chleba do ich stołu. Gdy tylko "nowa elita magów" rozpoczęła posiłek dobiegły ich jakieś krzyki. Najpierw niewyraźne i odległe, potem coraz silniejsze, aż nagle jakiś szlachcic wpadł do karczmy z przerażeniem w oczach
- Ratuj się kto może, umarli jadą! Cały oddział jazdy! Ratuj się kto żyw!
Po czym wybiegł tak jak stał.
Lagann "Biały" Gurrensson i Ivan Ivanov Smirnow
Dwie postacie jechały konno drogą. Niby nic nadzwyczajnego, zwykli podróżni, gdyby nie fakt iż za nimi ciągnęły się wielkie golemy bojowe. Dwaj podróżni byli magami wojennymi. W oddali rysowała się wioska, słońce wstało niedawno. Magów tych skierowano do tej wioski z Nowenher, by spotkali się z pułkownikiem Arturem, lecz spóźnili się najwyraźniej. Coś jednak przykuło ich uwagę. Co jakiś czas mijali uciekających z wioski ludzi, a na wschód od niej malowała się czerwona łuna. Zbyt późno już było na łunę wschodu, była to łuna pożaru. Do wioski magowie mieli dziesięć minut jazdy galopem, piętnaście z golemami przy dużym wysiłku.