Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2010, 19:16   #856
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Made by Ryo & hollyorc

Przygnębiony ork opuścił swoich dotychczasowych towarzyszy. Dies przyglądała się całej scenie, czując się dobitnie głupio. Widząc reakcję Barbaka co prawda nie do końca zrozumiała motywy jego postępowania, a z drugiej strony... doszła do wniosku, że nie zagra tu głównej roli. Nizzre, która zmieniła się w orędownika nowej ludzkości i wybawiciela poskąpiła jej wytłumaczeń, zaś zniecierpliwiona białogłowa nie chciała jaśnie pani przeszkadzać. Wahała się przez moment, czy zostać na miejscu czy podążyć za paladynem, jednak w spektaklu, w którym pierwsze skrzypce grała Asael, zabrakło dla niej roli. Dla orka także.
Po krótkim reasumowaniu nie wątpiła, co będzie lepsze.
Poszła w ślady za Barbakiem.

- Nie przeszkadzajcie sobie - wydukała jedynie do samozwańczej przywódczyni i odeszła od tej grupy.

Ork nie zauważył nawet, kiedy do niego dołączyła czerwonooka. Nie spodziewał się jej w takim miejscu. Możliwe, że jej wcześniej nie zauważył, ponieważ nie odwracał się za siebie.
Jej obecność zasygnalizowało skrzeczenie wiwerny. Dies w tymczasie łapała oddech.
- Proszę... zaczekać - dyszała. - Panie Barbak!
Ork obrócił się nerwowo, spojrzał na Dies, a jego oczy były przeszklone.
- Barbaku... po prostu Barbaku... - Ork spojrzał za siebie na rozgrywającą się scenę. Obraz przedstawiał coś pomiędzy potopem, sceną zbawczego ukrzyżowania... i teksańskiej masakry piłą mechaniczną... Barbak przytknął dwa palce do nosa i smarknął siarczyście. Następnie wytarł te same w poły płaszcza, spojrzał na nieoczekiwaną rozmówczynię..
- W czym Ci mogę pomóc?
- Pewnie... myślisz sobie, że... wysłano mnie ponownie... ale nie... - Dies zdołała się zregenerować po dystansie. Ork zauważył, że klinga miecza, który przypadkiem znalazła kobieta, ocieka świeżą krwią. Na jej twarzy tak samo widniały krople krwi. - Ja też stamtąd odchodzę. Chociaż...
Odkaszlnęła.
- Nie będzie miał Barbak nic przeciwko, jeśli potowarzyszę?
Ork uśmiechnął się, co w połączeniu z poprzednim wyrazem twarzy wyglądało groteskowo...
- Nie rozumiesz... prawda? My stąd raczej nie odejdziemy... Kruk obiecywał, że jeśli któreś z nas zdobędzie szablę odzyska wolność. Zrobiłem to i zobacz gdzie wylądowałem. Zobacz w czyich rękach teraz jest szabla i zobacz gdzie jestem ja... zobacz kogo mamy przed sobą... Ork wskazał na Legion i na całą masę demonów... i kogo za sobą. - Ork skinął na drużynę składającą się z demonów, drowów i nieśmiertelnych...
- Moim zdaniem jest tylko kwestią czasu i kwestią tego z czyjej ręki poniesiemy śmierć... Jest to dla mnie tak oczywiste... jak sama śmierć. Zaraz pojawi się Mistress, albo ktoś jej pokroju... jakiś demon... ot choćby we wcieleniu Twego psa... rach, ciach...i po krzyku... nie obawiaj się... pewnie nawet nie będzie bolało..

- To nie jest pies - spokojnie zanegowała istotę Marduka. Wiwerna chyba zrozumiała orka, bo ta nieprzyjemnie się na niego popatrzyła.
Dies pogłaskała swego pieszczocha.
- Owszem, nie wiem, o co biega, bo koleżanka, co teraz bawi się w mesjasza czy cokolwiek tam robi, nie kwapiła się tego wyjaśnić - przeszła do psa pogrzebanego. - Odnośnie tego, co tu się dzieje, to wszystko może się wydarzyć. A jeśli chodzi o Mistress, to też nie wiem, kto... może - co to takiego? Nawet jeśli ewentualnie tu zginę, co i to może się ostać - Dies nieco wygasła i wzięła głębszy wdech. - Kruk? - wyrwało się jejmości, gdy sobie przypominała w całości odpowiedź Barbaka.
Barbak na wzmiankę o tym, iż wywerna nie jest psem delikatnie parsknął.
- Wiem.... - Machnął ręką i jakby zamierzał rozwinąć wątek psa... ostatecznie jednak zamilkł. - Zresztą nie ważne. Co do Mistress... Wyobraź sobie dobro i zło... biel i fiolet... tak? Uosobieniem fioletu jest Mistress właśnie... uosobieniem dobra Palladine, czy Lawender inaczej. Jedno i drugie potwornie nierychliwe... i tak. Kruk. To przez niego to wszystko. Gdyby nie to parszywe piekliszcze pił bym teraz w najlepsze z Fungrimmem w halach Moradine'a... dlaczego pytasz?
- A czym jest ten Kruk? Wydaje mi się, że w tej sytuacji nie oznacza zwykłego ptaszyska. Dlaczego się pytam? Ktoś kiedyś mi odpowiedział: Po to pytania siła wyższa stworzyła, żeby ich używać do pętania niepewności i niejasności.
Marduk zjadliwie skrzeczał. Zleciał na ziemię i zaczął pożerać mięso z ciała poległego demona, które w pobliżu leżało.
- Nie podróżowałam z wami, a państwo wyglądają na takich, co się lepiej... znało - ważyła słowa, bacznie obserwując paladyna. Jednocześnie miała oczy dookoła głowy. Obserwowała, jak Legion wielkimi krokami zbliża się w kierunku Nizzre. Wyciągnęła zanadto miecz, na wypadek, gdyby miała jeszcze walczyć. - Ciężko jest wiedzieć cokolwiek, z czym nie miało się styczności. Tak jak w przypadku tego Kruka.
- Taki ze mnie Pan, jak z koziej rzyci trąba... - Ork wskazał Dies, aby ta opuściła szablę.
W zasadzie było po walce... Poza jednym demoniszczem, które to zaatakowało Nizz. Ale ta miała przeca swego obrońcę. Może nie miał na sobie lśniącej zbroi, ale lśnił popisowo atakując demona... Szkoda że lśnił w kolorze hebanu.
- Ten ktoś był kimś cholernie mądrym... widzisz ja nie zapytałem. Powiedział mi jak wygląda zadanie, powiedział co mam zrobić, żeby uniknąć zagłady. Przyrzekł ostre trofeum i możliwość wydostania się... Pytała byś o więcej? Poza tym musiałem mieć oko na Samaela... ten gdzieś wsiąkł... no i jesteśmy tutaj. Kruk jest w jakiś sposób powiązany z siłami chaosu. Wiem, bo odbierając szablę wręczał mi ją niejaki Azmaer... jeden ze skazicieli żywiołów.... następca Astarotha... wiem że może to być skomplikowane.
Zasadniczo ja to widzę tak: Kruk, narzędzie w łapkach chaosu wyznaczył nam zadanie. Obiecał gruszki na wierzbie, a my jak te tępe ciule łaziliśmy i zabijaliśmy się o te dusze... Gdy już je zdobyliśmy, miast oswobodzenia... wpadliśmy tu... a resztę znasz sama...

Pani w zamyśleniu skinęła na to głową. Odstawiła broń na bok.
- Nie ma to jak konszachty ze złem. Zaiste, ludziom wydaje się często, że na wiele zdarzeń mieliby lepszy wpływ, jeśli o czymś później słyszą.
Dodała po chwili:
- Kojarzę was niektórych z cytadeli. Byliście rzekomo wytępić ogry - na moment lekko się uśmiechnęła. - I bodajże z wami był niejaki Szamil...
- Owszem... I widzisz. Tu pojawia się pierwsze pytanie. Ja nie poszedłem tam nikogo tępić. Na pewno nie chciałem tępić ogrów. Wierz mi w to albo nie, ale ludzi też nie chciałem tępić... samo jakoś tak wyszło. Gdy nastroje są napięte a w około za dużo jest ostrych i metalowych przedmiotów... czasem tak wychodzi. I tak był tam i Samael. A co do zła... czymże jest zło? Czymże dobro? I czy warte są więcej niż funta kłaków?
- Zarówno dobro i zło są względnymi rzeczami. Jeśli chodzi wartość, to ciężko tu kalkulować. Zliczyć to można złoto, srebra, platyny, perły, rubiny, szmaragdy... - przestała tu wyliczać. - Są tak względne, że w rzeczywistości ciężko to ustalić. Na przykład - wygrzebała z pamięci prosty przykład. - Taka szkatułka, którą można gwizdnąć z twierdzy. Jeden połapie się, że coś tam wartościowego znajdzie i spróbuje ją zwinąć ze skrytki, a drugi zostawi ją w spokoju. Który z nich twoim zdaniem postąpiłby dobrze?
Głód zaczął dolegać kobiecie. Taki zwierzęcy, wpijający się w jej wnętrzności jak pijawka i wysysający powolutku samokontrolę. Spojrzała na swoją bestię pożerającą mięso z ofiary owej krwawej bitwy i zaczęła się zastanawiać, czy podobnie nie postąpi.

Kod:
Ludzie są urodzonymi hipokrytami. Mówią jedno, lecz najczęściej czynią coś innego. 
Z zewnątrz wygląda wszystko inaczej. 
Chciałabym sobie wmówić, że trafiłam do sennego koszmaru, jednak moc sprawcza hipokryzji nie potrafi się przeciwstawić rzeczywistości. 
Jawa zawsze pokonuje sen, a to, co teraz obserwowałam, nie było jedynie ucieleśnieniem koszmaru.
Walczyłam z Żywą Klątwą, a wtenczas myślałam, że to jedyny koszmar, z którym przyjdzie mi się zmierzyć na jawie.
Jednak po raz kolejny się pomyliłam...
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline