Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2010, 22:24   #103
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Szaropióra strzała złamała rozejm i w ułamku chwili w pieczarze rozpętało się piekło. Piekło, do którego za życia jeszcze zstąpili w piątkę, lecz z którego; to było niemal pewne; ujść z życiem szans nie mieli. Stare powiedzenie „I rycar dupa jak wrogów kupa” tu było w pełni unaocznione. Kolejna salwa bełtów Nydiana i Draholta pomknęła we wściekłą tłuszczę, ale pewnym było, że kolejnych zbyt wielu być nie może. Stojący na drodze szarży Corvus, Ronir i Vallan, który do nich dołączył, mogli powstrzymać tę szarżę przez chwilę, ale nie sposób było jej odeprzeć. To była walka skazana na porażkę. Porażkę, która już teraz zalęgła im się w sercu…

Potężne monstrum ruszyło naprzód rozgarniając przerośniętymi, sękatymi ramionami stających mu na drodze współbraci. Ich skowyt niknął w ogólnej wrzawie. Kilku ranionych wystrzelonymi pociskami nawet nie zauważono. Tłuszcza ruszyła na wyścigi ku stojącej w wylocie do pieczary piątce. W zasadzie zaś trójce broniących dostępu do kuszników zbrojnych. Wściekli, toczący pianę z ust rośli w oczach a pierwsze, na wyścigi, mknęły czworonożne futrzaste bestie, które były przerośniętymi braćmi zwykłych domowych szczurów. Jednak tu i teraz rwały do walki jak tresowane bojowe ogary. Drąc pazurami żwir i karki maruderów, byle szybciej! Byle chłeptać krew! Byle…

Miecze Vallana pierwsze napiły się krwi. Wypad, cięcie, młynek, uskok przed dwoma skaczącymi do gardła bestiami i obcas, który miażdży kark jednego na ziemi. Zęby orzące skórę nogi i furkoczący miecz. I pisk przeraźliwy zabijanych szczurów. Na których miejsce wpadają wciąż następne. Ronir jedyny miał tarczę. Jedyny wiedział jaki można zrobić z niej użytek. Wytrwał do chwili, kiedy czworonożne, szczurze ogary skoczyły chcąc rozszarpać mu gardło. Zwabione pozornym bezruchem. Uniósł ją w ostatniej chwili, lecz wystarczająco w porę. Uniósł i uderzył. Tarcza z trzaskiem któremu towarzyszył skowyt i pisk wyrżnęła najagresywniejszą czwórkę bestii, posłała ją pod nogi skundloną i otumanioną. Tu jednak wnet pracę rozpoczął miecz spadając na otępiałe istoty. Rozpoławiając je niemal bezkarnie. Kolejne jednak szły w ich ślady a za ogarami nadbiegali ich nadzorcy. I kroczył On. Corvus wysunął się naprzód świadom tego, że nie ma możliwości operowania swoim wielkim mieczem w tłumie. Potężnym zamachem zrobił sobie miejsce niemalże nie czując roztrzaskiwanych ciał. Wnet zrobiło się przy nim bardziej pusto, choć w wyłom po nim wskoczyli napastnicy. Nie zważał na to. Liczyło się tylko tu i teraz. I liczył się On. Corvus podświadomie czuł, że ta walka rozegra się między nim i wielkim, wściekłym, monstrualnie umięśnionym półszczurem. Takie coś nie miało prawa istnieć a istniało! Gdyby był bardziej wierzący właśnie teraz pewnie by się modlił. Pewnie się by modlił. Gdyby był. I gdyby to mogło pomóc mu w jakikolwiek sposób…

Bestie wdarły się w wyłom po Corvusie w jednej chwili. Rozepchnęły samym ciężarem tłuszczy na boki starających się cofać Ronira i Vallana. Szczęknęły po raz ostatni kusze, gdy Draholt i Nydian strzelali już niemal w pyski stojących ledwie kilka kroków dalej bestii. Nie sposób było chybić, ale śmierć pierwszych napastników dawała szansę przetrwania kilku chwil dłużej. Chwil potrzebnych do dobycia oręża. Draholt wydobył swój miecz w ostatniej chwili tylko po to, by zasłoniwszy się nim przyjąć na klingę atak dwóch bestii. Szczęknęła stal, lecz on naparł z całych sił. Odrzucił ich na chwilę, lecz straszliwy ból w nodze zmusił go do strząśnięcia uczepionego się łydki ogara. Napastnicy natarli z furią gnani do boju żądzą mordu i ciężarem atakującej tłuszczy. Zaś Draholt cofał się do ściany, by choć plecy mieć osłonięte. Do ściany o którą wsparł się wraz z Vallanem. „Przynajmniej nie umrę samotnie” pomyślał. Choć umierać nie miał najmniejszej ochoty.

Nydian strzelił cofając się krok w tył, tak by to Draholt przyjął na siebie ciężar pierwszego ataku bestii, które przedarły się przez Ronira i Vallana. Wydobył korbacz, lecz poczuł już ukłucie w boku gdzie dziryt rozorał mu skórę. Napastnik, który go dzierżył, cofnął grot by ponowić atak. Nydian trzasnął w drzewce dzidy trzonkiem korbacza, złamał je bez trudu. Tłuk zafurkotał wbijając się w odsłonięty pysk szczurka, lecz na miejsce tego wskoczyło dwóch innych a jeszcze jeden zachodził go z boku. Uwieszony buciora ogar charczał, utrudniał ruchy. Nydian nie chciał tracić czasu i uwagi na czworonoga. Cofnął się w tył, nie pozwolił flankować. Wsparł się plecami o ścianę i cudze plecy. Kątem oka dostrzegł Ronira. I choć jeszcze niedawno nie uwierzył by, że życzyć mu będzie powodzenia w walce, ta chwila sprawiła, że było zupełnie inaczej. Korbacz z trzaskiem spadł na odsłonięty w nieudolnym wypadzie kark. Nydian znów się cofnął, sparował trzonkiem uderzenie siekiery. Poczuł smród i z przerażeniem dostrzegł kolejne bestie rzucajże się w ich stronę. „Przyjdzie mi umrzeć z tym świętoszkiem!” pomyślał ze zgrozą. Choć po prawdzie o wiele bardziej wolał by z owym świętoszkiem żyć…

Ronir wiedział, że w walce z tak wielką tłuszczą nie ma szans. Najprzedniejszy szermierz nie miałby szans a co dopiero on, który za mistrza w szermierce się nie uważał. Nie mieli z taką ilością bestii żadnych szans. Musieli umrzeć. Pozostało tylko drogo, najdrożej jak to możliwe, sprzedać swoje życie. Miecz furkotem ciął powietrze, parował z trzaskiem i z rykiem za którym szły szkarłatne fontanny kaleczył i zabijał. A mimo to rycerz wciąż się musiał cofać krwawiąc już z niezliczonej ilości powierzchownych ran. Wciąż jeszcze żył, choć w chwili, kiedy cofając się dotarł do ściany i Nydiana zrozumiał, że koniec jest już bliski. Mimo to rycerska maksyma „Kto walczy jeszcze nie przegrał” zmuszała go do walki. Więc walczył. I choć wciąż krwawił, to wciąż żył. I modlił się w cichości ducha by stan ten utrzymać na dłużej…

Vallan uwijał się jak w ukropie. Nie był w mieczach mistrzem, ale i tak w ciągu ledwie kilku chwil swój kunszt podszkolił znacznie. Krwawił i wciąż się cofał pod naporem wrogów, ale wciąż żył. Czuł pulsowanie w boku, w udzie i łydce, ale nie miał czasu na drobnostki. Kolejny wypad, parada, blok i i cięcie sinistrem. I znów krok w tył. Do skały. Do Draholta. Druha, któremu pewnie już nie przyjdzie nigdy zaśpiewać pieśni. Choć każdy z nich chciał desperacko żyć. Cięcie, blok, zasłona, finta i pchnięcie. I krew tryskająca na twarz, charkot umierającego, skowyt bólu z własnych ust, gdy ostrze wykorzystującego sytuację „szczurka” godzi w odsłonięty pchnięciem bok. „Żyj! Żyj!” powtarzający w myślach głos. Finta, parada, cięcie…





Corvus czuł, że starcie to zakończy się dlań śmiercią. To było niemal pewne. Mimo to postanowił choć zabrać ze sobą wielkiego skurwysyna. „Jesteśmy tu tylko ty i ja!” powiedział w myślach do bestii a ta zdając się rozumieć w myślach wypowiedziane słowa wojownika skoczyła do przodu i potężnym zamachem roztrąciła nie bez ofiar stojące mu na drodze „szczurki”.

- Arrggghhh!!! – ryknęła wściekle stając kilka kroków od Corvusa. A ten nie pozostał jej dłużny. A zaraz po tym runęli sobie na spotkanie.

Corvus widział gołym okiem, że monstrum jest silniejsze i szybsze. Było zbudowane niczym gladiator i choć Corvus nie miał sobie niczego do zarzucenia czuł, że na gołe pięści nie miałby z wielkim szczurem żadnych szans. Tyle, że on nie miał gołych pięści. Miał wielki miecz, którego zasięg znacznie przewyższał zwisające z kosmatych łap kule na stalowych łańcuchach. Pozostało to jedynie wykorzystać. Zawinął mieczem młynka, po czym wzniósł go nad głowę i skoczył na spotkanie bestii schodząc w bok, markując atak. Chciał ją sprowokować i mu się udało. Znów ryknęła i skoczyła naprzód kręcąc młyńce kulami. Wyciął ją z półobrotu w bok, siłą ciosu powinien rozpłatać a jedynie rozorał potężnie, do kości wzniesione ramię. Siła ciosu i nim szarpnęła, bo bestia starała się mu wyrwać oręż a zaraz po tym odpowiedzieć. Corvus wyszarpnął miecz i chciał powtórzyć cios. Bestia była na to za szybka. Skoczyła wielkim susem skracając dystans. Miecz w jednej chwili stał się bezużyteczny i Corvus wiedział, że musi się cofnąć, by znów móc mieczem walczyć. Nie było jednak jak. Pozostał unik przed wielką kulą. Unik i… drugiego uniku już nie zdołał zrobić. Kula walnęła go w plecy wyduszając powietrze z płóc, rzucając nim prosto w ramiona i pod zęby potwora. Który rozwarł pysk wściekle warcząc. Ciosu nosalem hełmu z pewnością się nie spodziewał. Corvus wyrżnął go raz i poprawił po raz wtóry czując płynącą mu po twarzy posokę bestii. Chciał uderzyć po raz trzeci, ale bestia zwolniła chwyt. Upadła na ziemię upuszczona kula na łańcuchu a Corvus już odskakiwał, by znów móc skorzystać ze swego miecza. Tyle, że bestia też już doszła do siebie a Corvus poczuł na ustach krew. Widocznie cios w plecy kolczastą kulą też nie pozostał bez efektu. To, że umrze w tej pieczarze, to już wiedział. Jednak teraz Corvus dostrzegał szanse na zabranie ze sobą tego wielkiego skurwiela. I wiedział, że uczyni wszystko, by zamiar swój spełnić…



============================================

Jak poprzednio 5d20. I powodzenia, bo Wam potrzebne. Piszcie te posty, jakby miały być Waszymi ostatnimi…


.
 
Bielon jest offline