Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2010, 22:27   #63
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Cohen wyszedł. Nie zauważył, nie zrozumiał intensywnego mrugania detektywa Alvaro. Rafael miał nadzieje, że nic mu się nie stanie, że nie skonczy tak jak on sam leżący bez czucia na szpitalnym łożu. Nie skonczy tak albo jeszcze gorzej, choć niektórzy zapewne by stwierdzili, że już gorzej być nie może. Świat jaki Alvaro obejmował swym wzrokiem był malenkim światem i szybko się nudził, zatem Rafael starał się zasnąć wsłuchany w wydobywające się z maszyn miarowe takty swoich czynności zyciowych. Leżał tak na granicy śmierci i zycia zamkniety w swym ciasnym świecie, z nikłymi szansami na wydostanie się gdzieś dalej…
Pik, pik, pik – jedyne odgłosy wraz z sykiem pompki pompującej tlen do maski detektywa. Tlen, który ułatwiał oddychanie i jednocześnie powodował zawroty w glowie. Na szczeście te drugie w miarę szybko ustały. Organizm przyzwyczaił się do czystej dawki O2.
Mysli Alvaro stawały się coraz bardziej mroczne, lamiace ludzką duszę i umysł. Zaczeły pojawiać się coraz czeście niewygodne pytania na które coraz rzadziej sobie odpowiadał prowadząc w myslach monolog. Musiał to jednak przejść, by na nowo starac się znaleźć sens życia. Został ukarany za coś za co powinien być nagrodzony, ale Ci co nagradzali zawsze kryli się w cieniu, to kat zawsze biegał w jasnym świetle wymierzając z lubościa swoją karę. Nie tak powinno być, nie tak. Gdzie równowaga, gdzie anioły Pana, które miały strzec tych co zostali stworzeni na podobieństwo Najwyższego? Rafael nie miał już rodziny, zostali mu jedynie przyjaciele, miał ich trochę ale modlił się by nie musiał stać się dla nich obciążeniem, przeszkodą. Już lepiej chyba umrzeć. Stał się bezwartościowy. Najsłapszy samiec w stadzie. Umrzyj…
Zasypiał i się budził. Budził się i zasypial
Pik, pik, pik
Detektyw zamknął oczy wsłuchując się w dźwięk otaczających go maszyn.
Pik pik, pik Alvaro, pik, pik, Alvaro
Szept jego nazwiska jaki posłyszal pomimo halasu maszyn był trudny do odróżnienia. Rafael nie wiedział czy jest to mężczyzna czy kobieta.
Detektyw otworzyl oczy, w panice, temu uczuciu nie mógl przeciwdziałać pomimo szczerych chęci i prób. Bał się, że Nash Tharoth powrócił, on albo Goliat w ciele niejakiego Caspiana Warchilda. Goliat, który przybył dobić Dawida, jakże inaczej niż zapisano w Pismie Świętym.
Było pusto a pokój… pokój zmienił się. Wyglądał jakby Rafael leżal tutaj sam przez wiele lat, jakby czas dokonal zniszczen w tej małej salce. Obrapane ściany z odchodzaca farbą, betonowy sufit pokryty wilgocią. Wiatr który zawodził w pustym pomieszczeniu szukając wszelkich wolnych zakamarków
- Alvaro – szept
Łóżko skrzypneło pod cialem detektywa. Skrzypneło? Czy mu się wydawalo? Lezał przez chwilę w przestrachu, ponownie skrzypneło. Alvaro ruszył nogą.
Słodki Boże co się dzieje, gdzie ja jestem?” – łzy cisnęły się do oczu detektywa Z jednej strony się cieszył, że na nowo czuł swoje ciało, z drugiej strony śmiertelnie bal się tego co się z nim dzieje, co się dzieje z jego umysłem i tego gdzie on jest? Senne pragnienie? Tylko czemu w tak ponurym miejscu?
- Alvaro – ponownie do jego uszu dobiegl wyraźny szept a do nozdrzy dotarł zapach dymu papierosowego, nęcąc jego zmysły które tak bardzo pragnęły na nowo poczuć tą używkę.
Detektyw wstał z łoża przy akompaniamencie skrzypiącego łóżka.
- Alvaro – szept był już bardzo wyraźny. Detektyw ubrany w szpitalną szatę zawiązywaną z tyłu co zapewne nieznacznie ale obnażało jego posladki i plecy rozejrzał się po pomieszczeniu. Na ziemi zauważyl tlący się niedopałek papierosa. Ktoś gustował w Camelach. Kilka kroków za nim dym unosił się z kolejnego niedopałka. Ktoś musiał w zatrważającym tempie wypalać papieros za papierosem. Alvaro stawiając bose stopy na zimnej posadzce ruszył się idąc od jednego, niedopalka do drugiego. Tak jak w dzieciństwie dzieci bawią się w podchody idąc od jednej strzałki do drugiej. Z tym, że tym razem strzalke zastąpiły papierosy, których nikt nie pofatygował się, żeby choć trochę schować.
Budynek był opuszczony i cichy. Ani jednego sladu bytności, ani jednego śladu życia za wyjątkiem nie do końca wypalonych papierosow i szurającego od czasu do czasu swymi nagimi stopami detektywa NYPD.
Policjant stanął przed zniszczonymi schodami. Nad dziesiątym schodkiem unosił się niewielki dymek papierosowy. Rafael wszedł na schody kierując się do góry. Schody, nadszarpniete zębem czasu, na szczeście dla Alvaro betonowe a nie drewniane. Detektyw minął trzy pietra i stanął przed ostatnimi sześcioma schodkami prowadzącymi jak podejrzewal do wyjścia na dach.
Otworzył drzwi, które stawiały niewielki opór a potem… potem prawie przysiadł na ostatnim schodku z wrażenia. Przed nim rozpościerała się panorama na miasto, na zrujnowane niczym widziane w futurystycznych filmach miasto po wielkiej wojnie albo te zniszczone przez bron nuklearną. W oddali majaczyły potężne wiezowce. Dopiero po chwili detektyw zauważył, iż niedaleko krawędzi dachu stoi postać okutana w płaszcz, którego poły stały się zabawką w „rękach” wiatru. Ten ktoś był wysoki, prawie tak wysoki jak widziany niedawno Caspian Warchild, jednak o wiele chudsza od kierowcy Nasha Tharotha, czy kimkolwiek on był. Postać z dachu właśnie wypaliła papierosa rzucając niedopałek na ziemie. Po chwili w jego ustach pojawił się kolejny papieros, który wypalał się w szybkim tempie.

- Miewałem lepsze sny – odezwal się Alvaro zadziwiając nawet sam siebie. Nie wiedział gdzie jest, nie wiedział z kim ma do czynienia. Odważny albo po prostu głupiec.

- Nie sadzę – odezwała się chrapliwym głosem postać, nie wyciągając nawet papierosa z ust

- Zadam standardowe pytanie w takiej chwiliAlvaro nie przestawal zadziwiać sam siebie - Kim jestes i gdzie ja jestem? – rozglądał się zagubiony wokół siebie

- Kim jestem? – odezwał się chudy wielkolud - To nie ma znaczenia? Ważne, po co tu jestem?

-Dobrze wiec. Zatem po co tu jestes?Rafael przyjął reguły gry swego rozmówcy

- By dać ci szansę dokończyć śledztwo – postać odwrócona do detektywa plecami odrzuciła kolejny niedopałek i zapaliła kolejnego papierosa - Zemsty na Astharocie - dodał

- Pół zycia chciałem Was zobaczycRafael wierzył, że rozmawia z jednym z aniołów, który chciał pokrzyżowac plany Astarotha - wierzac w wasze istnienie, ale w swej głuocie nie podejrzewalem ze wiaze sie to z czyms takimAlvaro wskazał na ruiny - Tak chce dokonczyc sledztwo. Pewnie to bedzie ostatnia rzecz w moim zyciu. Stalem sie Wasza zabawka. Glupiec ze mnie.... tak chce dokonczyc sledztwo - podkreślił

- Ja nie bawię się ludźmi – odpowiedział krotko jego rozmówca

- Ale niektorzy tak.... – dodał smutno detektyw

- Jedyne co muisz zrobić to wypic to – postać z papierosem wyjęła z wewnetrznej kieszeni plaszcza butelkę i nieodwracając się do detektywa postawił ją na krawędzi dachu. - Osuszyć do ostatniej kropli a potem skoczyć z dachu – rzekł i odwrócił się do Alvaro



To nie jest anioł. To jakiś demon” – Alvaro przełknął nerwowo ślinę. Cieszył się, że w tej chwili nie posikał się nogach choc strach kurczowo trzymał się jego ciała.

- Dlaczego mam Tobie wierzyc? – powiedział prawie zaczynając się jąkać

- Chcę porazki Astarotha rownie mocna ja ty. Tylko dlatego ci pomagam łamiąc przy tym kilka zasad

Pewnie w innym przypadku byś mnie zjadł albo rozszarpał od razu. Nie gadałbyś ze mną” - Alvaro miał nadzieję, że humanoidalny stwór nie czyta w myślach

- Czy jest ukryty w tym jakis kruczek?Rafael dalej szukal dziur w tym wszystkim uwidaczniając typową ludzką naturę

- Nie ma w tym żadnych małych ptaków – odpowiedział palacz

- Gdzie jestesmy? – ciekawość policjanta przełamala strach. Poza tym ten dziwny gość odpowiadał, może i półsłówkami ale udzielał odpowiedzi na całe to szaleństwo

- Prawdziwe Miasto. Pierwsze maisto. Metropolis. Nasz dom.

- Zniszczone przez pierwsza wojne w niebie?

- Zniszczone przez wsyztkie wojny. Pierwszą, ostatnią – kolejny papieros powędrował na dach

- Czy Astaroth rzeczywiscie dazy do tego by zajac miejsce...Alvaro chrząknął - Boga?

Zimny śmiech stwora jaki poniósł się echem po dachu na nowo wywołal zimny dreszcz strachu na karku detektywa. Monstrum wyjąło kolejnego papierosa i zapaliło go.

- Rozumiem – powiedział Rafael choć nic z tego nie obejmował swym rozumem - kolejne jego klamstwo. Co na to inni?

- Tysiąc pytań, żadnej odpowiedzi – odparła postać wydmuchujac dym. - Kto wie, co zrobia inni Książęta? Co zrobią Aniołowie Smierci? Co Archonci? Co wladcy legionów? Generałowie? - wiliczał

- Demiurg nie umarł - dodał po chwili - Nie odszedł. Sprawdza nas.

Demiurg” – Alvaro spotkał się już z takim nazewnictwem Boga, jednak nie było to jego ulubione

- U was panuje wieksza polityka niz u nas – pomimo wszystkiego pozwolil sobie na lekki dowcip

- Mylisz się. Ta wasza polityka jest tylko echem tego, co my robimy tutaj. To nie Hitler i nie Stalin prowadzili narody do wojen. To my

- Słodki Boze – wyszeptał Rafael a jego świat tymi krotkimi słowy wywalono do góry nogami.

- A jedną wojne pewien Anioł Śmierci wywołal wypowiadajac je swoimi wlasnymi marionetkami, sam, przweciwko sobie. Tysiące zabitych – kontynuowal niezrażony stwór

- Mam ostatnie pytanie?

- Pytaj – monstrum wbiło ponownie swoje oczy w człowieka - Ale my jeszcze się spotkamy. Prawdopodobnie



- Co planuje Astaroth z tymi dziecmi? – krotkie a jakże frapujące umysł i dusze Alvaro pytanie

- Też chcialbym to wiedzieć - zasmiał się glośno stwór.

- Spotkamy sie? – detektyw zmienił szybko temat - Pewnie jak nadejdzie moj koniec?

- Szybciej. A teraz Dość! - stwor uniósł rękę widząc rodzące się na ustach policjanta kolejne pytanie - Czas na mnie – ponownie zasmiał się i odbił od krawędzi dachu skacząc w dół

- Mam miliony pytan ale czuje ze i tak nie uzyskam na nie odpowiedzi. Pewnie jestem nikim dla Ciebie.... – dodał sam do siebie Rafael biegnąc do krawędzi dachu za którą zniknął dopiero co jego chudy rozmówca
Jego oczom ukazała się panorama zrujnowanego miasta. Żadnej lecącej czy spadającej postaci. Nic. Pusta przestrzeń. Stwor - czymkolwiek był. Znikł. Pozostawił butelkę i tlacy się niedopałek.
Alvaro podszedł do zalakowanej butelki. Dym tytoniowy na nowo połechtal jego nozdrza, wabiąc go. Godność jednak nie pozwalała sięgnąć po niedopałek. Rękę wyciągnął po butelkę. Wyrwał sprawnym ruchem korek i zanurzył się w zapachu… krwi jaką uwolnił z butelki. Ciecz była gesta i sprawiała wrażenie lepkiej. Detektyw rozejrzał się ponownie po okolicy. Spojrzał za siebie w kierunku wejścia na dach widząc w tym otworze sparaliżowanego siebie, leżacego bezwolnie na szpitalnym łózku i … szybkim ruchem wlał w siebie jeszcze ciepły plyn. Może podpisał cyrograf z samym diabłem, ale nie chciał takiego życia, chciał zemsty. To ona wypełniała jego żywot, to ona zerwala jego kapłańskie śluby, to ona wrzuciła go do Wydzialu Specjalnego, to ona nadawała sens jego życiu. To ona ścigała socjopatów, seryjnych morderców i teraz to ona zaczęła ścigać Nasha Tharotha czy był on człowiekiem czy cholernym upadlym aniołem…
Alvaro nie chciał skorupy jaką stalo się jego własne ciało. By wypełnić zadanie potrzebował sprawnych mięśni odpowiadających jego wezwaniu. Stał na krawędzi dachu. Zamknał oczy i...


Skoczył
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 31-08-2010 o 22:29. Powód: korekta i inne wytłuszczenia i kursywy
Sam_u_raju jest offline