Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2010, 17:27   #14
Endless
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Akt I
"Krew, Bagna i Miasto Światła"





[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wK40HWxdXdM[/MEDIA]

Krew. Jego krew zabarwiła moją Sprawiedliwość. Był uśmiechnięty, zadowolony... Zaszokował mnie błogi wyraz na jego twarzy. Ta łza, która spłynęła po jego policzku zdawała się do niego w tej chwili nie pasować, a jednak doskonale podkreślała znaczenie sytuacji.
- Wybacz mi. - powiedział krztusząc się własną krwią. Skrzywdziłem cię ostatni raz. Mam nadzieję, że mi wybaczysz...
W jednej chwili łzy pojawiły się w moich oczach, rozmazując obraz jego spokojnej twarzy. Coś pociągnęło mnie, wysunęło mi oręż z ręki. To on, opadł na ziemię. Jego krew połączyła się teraz z deszczową kałużą. Łzy spłynęły, pozwalając mi ujrzeć ostatnie chwil Eclipsena. Moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Upadłam na kolana, wzrok wbijając w miecz tkwiący w jego piersi.
- Przeklęta wytrzymałość Upadłych. - powiedział znowu się krztusząc. Ale dzięki niej mogę się z tobą pożegnać, kochana siostro. - uśmiechnął się łagodnie i patrząc mi w oczy dotknął moją twarz, wycierając kolejną łzę.
Jego głos słabł, a jaźń zanikała. Puste spojrzenie spoczęło na płaczącym nad nim niebem.
- Odkupienie... Oh tak. Znów ujrzę złote promienie Źródła... Dziękuję, Valerio...
Uśmiech na wieki ozdobił martwą twarz mego brata...




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=0AXut3B4PdM[/MEDIA]


Konie Neverendaaru były wspaniałe! Gnaliście przez wiatr na tych hardych i szlachetnych wierzchowcach, w stosunkowo krótkim czasie pokonując wielką odległość. Mijaliście drzewa, duże skały, karawany z mniejszych miast. Ścigaliście się z wiatrem i własnymi cieniami, a powietrze uderzało w wasze ciała, łaskotało skrzydła i powodowało przyjemny dreszcz przebiegający po kręgosłupie. Członkowie oddziału, którzy byli bardziej spragnieni wrażeń wybiegali poza szyk ustalony przez generała i za jego cichym przyzwoleniem ścigali się do punktów docelowych. Sam Thornhead brał udział w tejże małej rywalizacji i bynajmniej nie krył swojej radości.
- Niewiele jest okazji, żeby nacieszyć się z radości dosiadania najszybszych koni w całym Wieloświecie! - krzyczał uradowany.
Za sobą mając majestatyczne Minas'Drill, które wciąż było widoczne pomimo sporej odległości, a nad sobą - powoli zataczające łuk słońce, przebywaliście coraz to większe wzgórza, pagórki i małe doliny, a wraz z każdą godziną zagłębialiście się coraz bardziej w Morze Monolitów - pierścień ruin Hyldeńskich konstruktów, które rok temu oblegały Minas'Drill. Były to ogromne wieże i piramidy wykonane z ciemnozielonych skał, i niegdyś unosiły się nad ziemią. Teraz ich szczątki stanowiły wzbogacenie krajobrazu. Świeżo po bitwie ruiny te były niebezpiecznym miejscem, a jednocześnie idealnym dla amatorów grabieży. I chociaż Gwardia wybiła wszystkich Hyldeńskich niedobitków, to ruiny wciąż stanowiły zagrożenie dla tych, którzy decydowali się je przeszukiwać w poszukiwaniu skrytych głębiej skarbów i artefaktów. Zgodnie ze słowami generała Zhenga, przebycie ruin miało zająć wam aż dwa dni. Ten fakt sprawił, że Hyldeńska potęga zrobiła na was jeszcze większe wrażenie. Istniało bowiem niewiele ras, które stanowiłyby dla Nieskończonych realne zagrożenie, a tych, z tak potężną armią było jeszcze mniej.
Tak czy inaczej piękna pogoda, błękitne niebo i smagające twarz powiewy wiatru sprawiły, iż nawet najmniej wrażliwi z was poczuli zew wolności - pierwotną pasję, zapach przygody i radość z podróży. Początkowa formacja ustalona przez Zhenga ulegała wielu przekształceniom, każdy bowiem chciał doświadczyć wspaniałości jazdy konnej. Kierowaliście się na południe, lecz później generał polecił obrać kierunek zachodni. W tej błogiej atmosferze czas zdawał się mijać niezauważony, ale i wam i waszym koniom dawało się we znaki rosnące zmęczenie. Słońce wkrótce prześcignęło was i podążało gu horyzontowi, stopniowo kryjąc się za widnokręgiem, a błękitne niebo przeobrażało się w sklepienie skąpane w złocie, czerwieni i pomarańczy. Generał polecił zwolnić, a wkrótce zatrzymać się.

***

Zatrzymaliście się na polu pomiędzy trzema ogromnymi wieżami. Szczątki tych monolitów rozmieszczone były po całej okolicy. Zheng wyznaczył trzech żołnierzy do opieki nad końmi, a sam wraz z pozostałymi zabrał się do przygotowywania obozowiska. Rozkładano namioty i szykowano miejsca na ogniska. Nikt nie stał bezczynnie, pracowali wszyscy i wkrótce powstał solidnie wyglądający obóz. Gdy słońce całkowicie zniknęło za horyzontem, rozpalono ogniska. Osobno obozowali łucznicy, kapłani i magowie. Żołnierze przebywali z generałem, a cały po całym obozie rozchodziły się podekscytowane głosy rozmawiających ze sobą osób, a także szczęk mieczy pojedynkujących się dla zabawy szermierzy.


Shakti Hari:

- Uwaga towarzysze! - zawołał Zheng, wstając z kamienia na którym siedział. Moja siostrzenica Shakti... - tu wskazał ręką na dziewczynę, która towarzyszyła mu od początku wyprawy - ... po raz pierwszy opuściła bezpieczne mury stolicy i pomimo iż pierwszy raz dosiadała konia, doskonale sobie poradziła. - pochwalił ją z uśmiechem na twarzy. Z tego powodu, powitajmy ją wśród nas, ludzi przygody! - krzyknął.
Wśród żołnierzy rozbrzmiał okrzyk wiwatu. To byli poczciwi ludzie, i będąc wśród nich każdy mógł czuć się bezpiecznie. Takie przynajmniej odniosłaś wrażenie po tym miłym geście Zhenga.


Urizjel Blackhearth:

Początkowo przebywałeś w towarzystwie palladyna i kapłana, poznanych wcześniej. Dwaj mężczyźni rozmawiali ze sobą jak przyjaciele. Byłeś raczej obojętny wobec nich, aczkolwiek zamieniłeś z nimi kilka słów odnośnie społeczeństwa Minas'Drill, które nie było takie idealne, jak się wydawało arystokratycznym rodom. Po pewnym czasie postanowiłeś przejść się przed snem, lecz widząc liczną grupę siedzącą przy generale, sam postanowiłeś się przysiąść i posłuchać jego opowieści.

Szajel Gentz:

Nikt już nie patrzył na ciebie krzywo, ani nikt się z ciebie nie śmiał. Podczas przygotowania obozu starałeś się wszystkim pomagać, i to być może było tego przyczyną. W każdym razie towarzysze wyprawy, których mijałeś wołali ciebie i zapraszali do ogniska. W ich głosie nie było drwiny, ani pogardy. Odnosili się do ciebie przyjaźnie, prawie jak do przyjaciela. Zdecydowałeś się jednak usiąść przy ognisku generała.

Yue Springwater:

Towarzystwo magów, pomimo iż toczono w nim rozmowy na temat Hyldeńskiej magii, było nudne. Magowie, z którymi było dane ci podróżować okazali się zwykłymi molami książkowymi. Dodatkowo, odkąd tylko wkroczyliście na teren ruin, męczyło cię pewne przytłaczające uczucie. Jakby coś było nie tak, jak być powinno. Zachowałeś je jednak dla siebie, a winą za nie obarczyłeś pozostałości po plugawej magii Hyldenów. Twoją uwagę przykuło ognisko generała Zhenga, przy którym toczono wesołe rozmowy. Postanowiłeś dołączyć się do towarzystwa.

***

- ... więc odnalezienie drogi powrotnej do miasta było ciężkim zadaniem. Była wtedy okropna zamieć, no i te potwory... Ciąłem, rąbałem, tnąłem. Na nic, przeklęte, futrzane bestie zdawały się nie czuć bólu. Życie uratowało mi to, że przypomniałem sobie o miksturach zapalających, które znalazłem przy trupie. Cisnąłem nimi w potwory i natychmiast zapłonęły. Jak zaryczały! W końcu coś poczuły! Okazało się, że ogień trawi ich ciała w niesamowitym tempie i wkrótce zostały po nich tylko zwęglone truchła. - Zheng wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Wszyscy słuchający jego opowieści dowiedzieli się już o różnorakich potworach, światach, rasach... Opowieści generała zdawały się nie kończyć. W końcu jedno pytanie z ust pewnego ciekawego żołnierza przerwało błędny krąg fantastycznych historii.
- A znał pan Valerię Brightfeather?
Zapanowała krępująca cisza, która potrwała dobre dwie minuty, zanim Zheng odpowiedział.
- Tak, dane było mi ją poznać. Razem z nią i Harlem Stormwave'em przeżyliśmy wiele przygód... - gdy wspominał o Harlu Stormwave'ie spojrzał na różowowłosego młodzieńca.
- "Tańcząca Błyskawica", jaka ona jest? - zapytał ktoś inny.
Zheng westchnął, a w jego głos wdarła się jakaś tęsknota.
- Valeria jest wspaniałą kobietą. Jest silna, wytrwała i zdeterminowana... Idealna kandydatka na żonę dla kogoś takiego jak ja. - zaśmiał się. Zanim została przyjęta do Szarych, służyła w Gwardii Królewskiej. Widzieliście kiedyś Szarego? Ich skrzydła są równie szare i bezbarwne niczym ich moralność, zawsze i wszędzie służą sprawiedliwości... Valeria się od nich różniła. Jej skrzydła nie zszarzały, pozostały tak samo białe jak przedtem. Być może to dlatego różni się od pozostałych Strażników, którzy są wysterylizowani z uczuć. Valeria taka nie jest, to silna, ale i wrażliwa osoba. Zawsze jest łagodna, opanowana, a jej towarzystwo przepełnia wszystkich dookoła niej radością, nadzieją. Gdy się przebywa z nią, czuje się bezpiecznie... - zamilkł, wpatrując się w płomienie ogniska.
- Ale od incydentu sprzed roku zmieniła się. Nie wiem co ją spotkało... Jej łagodna aura zniknęła, zostawiając po sobie jedynie ponurą determinację i niekwestionowaną lojalność wobec króla i prawom Neverendaaru. - rzekł jakby z goryczą. Słyszeliście o Trzech Arbitrach? To Szarzy, którzy są uważani za najbardziej prawych i zasłużonych spośród ich braci, a wybiera i mianuje ich sam król. Valeria jest ostatnim z wyznaczonych przez króla Arbitrów, który nie upadł... Jej dwóch towarzyszy spotkał najgorszy dla Strażnika los - stali się Upadłymi i obowiązkiem Valerii jest ich egzekucja. Egzekucja przyjaciół - wyznał strapiony.

Rozmowy przy ogniskach trwały, dopóki generał nie kazał wszystkim iść spać. Ognisk nie gaszono, bowiem noc była wyjątkowo zimna. To był długi dzień. Obóz, który tętnił życiem wkrótce zasnął głębokim snem...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline