Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-08-2010, 20:46   #109
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
Nie było już miejsca na szerokie zamachy, na finty, uskoki i parady. Walka przybrała zupełnie inny wymiar. Wymiar masarski rzec by można. Już nie miecze i korbacze a noże, sztylety, pazury i zęby. Pierwotna walka o przetrwanie gatunków, które nie powinny mieć szansy się spotkać. Których zły los, żądza przygód i odwieczne, tak bardzo naturalne pragnienie łupu i bogactwa zetknęło w tym pradawnym podziemiu. Zetknęły w sposób brutalny. W sposób z którego tylko jedna strona mogła wyjść zwycięsko. Pazury i zęby przeciw nożom i kułakom. I dzikiej woli przetrwania…

Corvus zaryczał nie mniej wściekle co jego przeciwnik. Nie było czasu na wymyślne taktyki. Nie było też na nie sił. Zalewająca oczy krew sączyła się z rany na głowie, której nawet nie poczuł. Ból w plecach i smak krwi w ustach. I ciemne plamy przed oczyma. Słabł. Jednak jak przystało na człowieka nie wiedział, że czas się poddać. Nie chciał. Nie mógł. Nie przywykł do tego. Podobnie zresztą jak jego kompani, którzy choć zalani falą przeciwników wciąż dawali odpór, wciąż walczyli. Lub może raczej umierali po trosze. Z każdym zadanym ciosem, szarpnięciem i ugryzieniem. Któż wiedzieć to mógł?

Draholt pierwszy runął pod natłokiem napastników. Nie miał sił dźwigać na swoich barkach trzech „szczurów” którzy skoczyli wespół i przez chwilę nawet walczyli o miejsce na jego karku ze sobą samym. Bard jednak nie miał czasu się nimi zająć. Jego ramie szarpało dwóch innych a nogę orały czworonożne ogary. Mimo to kopał, szarpał się i gryzł. Póki nie padł pod ciężarem przemożnych sił. Wciąż jednak walczył. W desperacji i samotności, choć Vallan stał ledwie krok obok. I tropiciel stracił już jeden miecz a z drugiego ostał się ledwie ułomek. Miał nóż, lecz czasu nie było by doń sięgnąć. Krwawił z rozoranego ramienia, ze skłutej piersi i z rozerwanego policzka. Jednak wciąż jeszcze się odgryzał swoim przeciwnikom, choć życie wyciekało zeń obficiej niż z innych. Czując upadek druha skoczył mu jednak na pomoc. Resztką sił. Szukając śmierci na tej samej mogile.

Ronir z Nydianem plecy w plecy walczyli bez nadziei na zwycięstwo modląc się do zgoła odmiennych bogów. Wiedząc, że tu i teraz są braćmi. I że takimi pozostaną kładąc swe żywota na jednym, wspólnym szańcu. Ramię przy ramieniu. Mój brat, mój wróg. Nydian czuł się podle. Pan opuścił go właśnie w tej chwili. Teraz, kiedy najbardziej był potrzebny, kiedy kładł największą ofiarę z siebie samego na chwałę Pana. Wściekle miotając się ze swoim korbaczem krzyczał w furii imię Pana a jego brat po mieczu, Ronir, zanosił nie mniej gromkie modły do swego Boga. Obaj zajęci byli jednak chyba innymi sprawami, bo naraz paladyn otrzymał potężny cios i ukląkł. Dostrzegł jeszcze wzniesioną nad swą głową maczugę, ale nie miał sił podnieść tarczy, na której wisiała czereda futrzaków. Nydian skoczył, przyjął na bok cios dzirytu, lecz roztrzaskał głowę tego, który dzierżył maczugę. Jednak ofiara z krwi kapłana nie poszła na marne. Paladyn powstał. W samą porę, by sparować tarczą dwie dzidy, które mierzyły w plecy odsłoniętego kapłana. Sparował, lecz jeden wszedł mu pod pancerz i utkwił w piersi. Krótkim ciosem miecza urąbał dzidę przy samym grocie i w tej właśnie chwili poczuł kolejny cios, gdzieś z tyłu. Upadł na kolana po raz wtóry. Wciąż jednak dzierżąc miecz. Nawet klęcząc mógł wciąż walczyć. Nydian, który właśnie się odwracał, dostrzegł szarżującego na wielkiego szczura Corvusa. Krwawiącego nie mniej niż oni wszyscy, zataczającego się pod ciężarem swego dwuręcznego miecza, jednak nieugięcie prącego naprzód. Kapłan chyba już po raz ostatni odwołał się do swego Boga. I wskazał krzycząc coś niezrozumiale, na wielkiego szczura, który właśnie w tej chwili zwarł się po raz kolejny z Corvusem. Promień mocy pomknął na spotkanie bestii…

Corvus rzucił się naprzód po raz kolejny biorąc potężny zamach. Dotychczas bestia niemal lekceważąco parowała łańcuchami jego ciosy, choć kilka doszło, ale impet gdzieś został stracony. Teraz wielki szczur też chciał skończyć ze swoim wrogiem. To było żenujące i godzące w jego godność. Wszyscy pozostali przybysze już niemal zostali pokonani a on wciąż walczył z tym upartym człekiem. Bestia tym razem skoczyła na spotkanie Corvusa. Skoczyła i jej szponiasta łapa ujechała na jakimś skowyczącym pobratymcu. Skowyt deptanego mocarną stopą stworka utonął w wyciu, warkocie i szczęku oręża, ale co najważniejsze wielki szczur stracił równowagę. Tylko na chwilkę. To wystarczyło. Miecz uderzył niestety nie z pełnego zamachu, ale i tak trafił głęboko wdzierając się w lewy bark. Ramię wielkoluda zwiotczało, opadło dziwnie a on sam zawył, lecz drugi cios był jeszcze gorszy. Potężny brzeszczot miecza wyrżnął w bark po raz wtóry i urąbał ramię grzęznąc w boku. Corvus szarpnął miecz nie zważając na skowyt wielkiej bestii, ale klinga gdzieś pośród kości utknęła. Corvus poczuł jak szponiasta łapa chwyta go za ramię, rzucił się w tył, pośliznął gubiąc się, porzucając chęć wyszarpnięcia oręża. Wielki szczur nieporadnie skoczył i wylądował na upadającym Corvusie, przygniatając go swym ciężarem. Gdzieś przez pieczarę przemknął promień, ale mało kto dostrzegł go w ogóle. Corvus uchylił się w bok nie zważając na zalewającą mu twarz z urąbanego ramienia bestii posokę. Potężne szczęki minęły mu twarz o włos. Desperacko macając dłońmi wokół siebie Corvus namacał w końcu rękojeść ułamanego, cudzego miecza. Schwycił go mocniej i nie czekając ni chwili wbił go na oślep w miejsce, gdzie winien być kark i szyja bestii. Poczuł opór i usłyszał charkot agonalny. Wyszarpnął ułomek i wbił po raz wtóry nie zważając na orzące mu pierś pazury. Jednak z każdym kolejnym ciosem wielka bestia słabła i wiotczała. W pieczarze zaś zdawało się, że zapanowała cisza.

„Szczurki” zupełnie nie były gotowe na taki obrót spraw. Ich czempion, wielki mocarz, wódz bitewny umierał pod ciosami jednego z przybyszów! Już nawet się nie bronił a każdy kolejny cios spychał go w bok coraz bardziej aż w końcu runął na bok uwalniając skonanego walką ale pijanego zwycięstwem Corvusa. Pozostawieni samym sobie przez wycofujących się bezradnie i w bezładzie za palisadę „szczurków”, tych z nich którzy byli w stanie się podnieść, śmiałkowie również wlekli się jak najdalej od palisady. Świadomi tego, że choć udało im się przeżyć starcie wcale nie jest tak pewne, że uda im się przeżyć z powodu rozmiaru i liczby odniesionych ran…


.
 
Bielon jest offline