Sandro podążył za łowcą w kierunku obiecanego zbiornika wodnego. Trzeba przyznać, że ogromne jezioro robiło spore wrażenie. Nawet osoba tak słabo obeznana z naturą jak on potrafiła to docenić. Kapłan uklęknął na brzegu jeziora i nabrał w ręce wody. Była krystaliczna czysta, chłodna i zimna. Zrobił łyk i przepełniło go uczucie orzeźwienia. Wspaniała. Nabierając więcej wody obmył głowę i ukoił pragnienie. Jednak wolał się cały nie zanurzać jak uczynił to Timmy. Tymczasem Falanthel wrócił z szybkiego rekonesansu. Najwyraźniej nic wartego uwagi nie znalazł, a jak znalazł to znowu nie uznał za stosowne podzielić się tym z innymi. Jak z goblinami. Cóż jego wola. Sandro przysłuchiwał się wymianie zdań i postanowił wtrącić swoje trzy grosze.
- Cóż jeśli Falanthel twierdzi, że nie znajdziemy naszych towarzyszy teraz w lesie to zapewne ma rację. Osobiście mało wiem o tej puszczy. Miejmy nadzieję tylko, że nie dorwały ich gobliny. Faktycznie chyba najlepszym wyjściem będzie ruszyć w kierunku miasta. Pewnie spotkamy się z resztą na trakcie o ile będą się trzymać naszego planu.
Planu… Trochę to szumnie brzmi. No, ale z braku lepszego określenia może być i takie na ich pospieszną improwizację.
__________________ Mogę kameleona barwami prześcignąć,
kształty stosownie zmieniać jak Proteusz,
Machiavela, łotra, uczyć w szkole. |