Kaspar nie lubił statków. Nie była to nienawiść, raczej drobna niechęć. Nie miał nic przeciwko ciasno zabudowanym miastom. Nawet lubił gęste lasy a w górach nie odczuwał strachu przed upadkiem. Można powiedzieć, że każde miejsce na ziemi było dla niego bliskie. Ale morze i powietrze nie były na ziemi, były niejako obok. Dlatego nie lubił pływać i latać. No ale cóż... Zadanie go do tego zmuszało.
Już lubił kapitana, załogę i komandora. Po prostu czuł do nich bezpodstawną sympatie za sprawność, dyscyplinę i niechęć jaką wzbudzali w Keeshe.
Po krótkiej odprawie podszedł do niego jeden z szeregowych. Jak im było na okręcie? Majtek? Dobrze, że nie string. -Pułkownik Heinirch kazał panu coś pokazać.
Vogel wzruszył ramionami, poprawił kapelusz. -Prowadź.
Z tyłu statku do pala była przywiązana... owca. A obok koza. Należało wspomnieć, że przyszły kożuch (a wcześniejszy posiłek) miał różową obróżkę. -To posiłki dla pana, sierżancie.
Kaspar zaklął. -Świetny dowcip ze strony pułkownika.
Westchnął. -Będzie trza odreagować. Kiedy jest zmiana wacht?
Szeregowy spojrzał na niego niespokojny. Nie wiedział co wampirzy podoficer z wywiadu wymyślił. -O zmroku. -No to pozwolicie, że się dosiądę do wódy. Sam mam co prawda tylko bukłak ale na pewno coś znajdziecie. -Tak jest sir! -Kaspar. Po prostu Kaspar. Jak Ciebie zwą? -Hubert. -No to wypijemy wieczorem Hubercie by ta łajba nie zatonęła. Chyba, że w morzu gorzały.
Jedną z mniej znanych umiejętności każdego szanującego się podoficera było kołowanie wódy. Głównie polegało to na dorwaniu najbliższego podkomendnego i trząchaniu nim dopóki nie wyleci bukłak, fajki, świerszczyk i drobne. Tu zakończyłoby się burdą a jakoś nie chciało mu się tłumaczyć najpierw przed komandorem a potem pułkownikiem dlaczego rozwlókł któregoś z zielonych po pokładzie. Za to w mechanicznym pojeździe widział walający się bukłak pełen gorzały. Któryś z zielonych odczuje jego brak.
Zgłosił się do nawigatora na szkolenie. Zawsze w walce stawiał na mobilność więc nie korciło go do strzelania z dział. Nauka wiązania oznaczałaby konieczność dłuższego przebywania z Keeshe a z częściowo bezwładną ręką raczej nie mógł sterować. Barczysty marynarz pełniący funkcje nawigatora kazał mu przyjść później. Cóż, miał parę godzin. Wypadałoby je wykorzystać.
Zielona kompania, pardon zielono-czarna kompania trzymała się nieźle. Masztów, barierek i inszych rzeczy przymocowanych na stałe do pokładu. Tylko on i Sashiviel nie mieli problemów z chorobą morską. Drowka wręcz zdawała się czuć jak w domu. Czyżby pod ziemią były nie tylko jeziorka a wręcz morza? Parsknął śmiechem jednak bynajmniej nie na myśl o pływających drowach. Pomyślał sobie o skutkach choroby morskiej w jego wykonaniu. Zarzygałby krwią pół pokładu.
Podczas spaceru po statku zobaczył Sashiviel, postanowił podejść i porozmawiać. Tylko ona i Taki wróżyli jakieś nadzieje na przyszłość. Rozmowa była miejscami burzliwa, miejscami melancholijna. Ktoś mniej prostolinijny niż Kaspar porównałby go do natury morza lub kobiety. W sumie nie wiadomo co jest bardziej zmienne.
Po konwersacji z Sashiviel udał się do nawigatora gdzie spotkał... Właśnie drowkę. Po zmianie wart miał zamiar udać się na popijawę i nie tylko zapoznać się z załogą ale i namówić kogoś na naukę strzelania z broni palnej. Niby było to podobne do strzelania z kuszy ale parę lekcji zawsze się przyda.
__________________ [...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...] |