Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2010, 15:33   #211
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Balanga była przednia. Alkohol lał się wiadrami i nie tylko. Było go nad ilość dużo. W sumie to gdyby miast to gardeł lądował by na podłogę, utworzyło by się tak wielkie jezioro, że oddział Słonecznego Patrolu nie zdołałby go ogarnąć. Ale za to miło by było patrzeć na unoszące się bojki ratownicze... Na szczęście, a następnego dnia niestety, wszystkie płyny docierały do zielonych, hebanowych i inniejszych gęb. A marki i rodzaje były przeróżne. Wódka, likiery, nalewki, wina, piwa, jajkokoniaki, turbocola czy nawet dziwna zielona butelka z czaszką na etykiecie.
Mały goblin trzymał się dzielnie. Pił co dziesiąta kolejkę tego co wielki łork wojownik. Dzięki temu pamiętał "szybki metabolizm" Zil'Jena, latanie po ścianach Silasa czy "nic ci nie jest?" spam J'Rama. Jednak łeb pod durszlakiem nie był na tyle mocny by wytrzymać całą imprezę. Może to i dobrze? Film mu się urwał nim Zil przyznał mu się że "Nie... ja wcale nie potrzebuje papieru... ja sobie poradze".
Takoż też nie wiedząc jak się tam znalazł i co tam robił obudził się pod stołem wraz z zielonym cielskiem Utghora. A pobudka ta nie należała do najprzyjemniejszych. Przed oczyma kucharza widniały zębiska orczyska, a nowo nabyte google osmarowane były jakąś niezidentyfikowaną mazią. Zank miał sporą nadzieję, że była to tylko kolacja któregoś z uczestników imprezy, chcąca pooddychać świeżym powietrzem. Szybko uciekając z pod blatu stołu, uderzył głową o twarde deski ich tymczasowego dachu. Uderzenie nie było mocne. Żelazo naczynia ochroniło od obrażeń ale równocześnie poczęło drgać wydając, nie przyjemny dla dużych uszu Zanka, dźwięk. Ten podskakując śmiesznie, trzymając się za uszy i uzupełniając swój dziurawy instrument perkusyjny własnymi piskami pobiegł do najbliższego zbiornika wody, napoić suchego kapcia w gębie oraz zmyć to co można było zmyć.

Po pobudce, porannej toalecie i małym śniadanku składającym się głównie z płynów - śmietana, kefirki, żurki czy klin na klina - Zank postanowił pozbierać swe manatki i przygotować się do dalszej drogi. Wpierw odwiedził Ekrona odbierając swe sztylety i trusiznę. Broń była wykonana solidnie i precyzyjnie. Elf miał dwa wykonane projekty. Połowa sztyletów posiadała drewniane rękojeści i proste oszlifowane ostrze.

Przy drugiej połowie wykorzystał jamę na szpik kostny by więcej trucizny zmieściło się na ostrzu. A to z powodu, że Snopis nie jest zbyt silny i większa go dawka w ciele znaleźć się musi by do snu ułożyć.

Zank przymocował sobie dwa pasy sztyletów do bioder oraz sakiewkę na drobne. Była wykonana schludnie, z niewielkim rzemykiem co by zamknąć się dało. W niej też później znalazły się trzy niewielkie zęby - elfa, goblina i trolla - który to też więcej miejsca zajął mimo iż najmniejszy ze szczeki wybrany był.
- Tutaj masz twoje trucizny - powiedział beznamiętnym głosem elfi czarownik podając dwie butelki w drewnianej szkatułce.
- Tak! Trusizny! - ucieszył się maluch
- Taaak... W czarnej masz truciznę która zabija, a w czerwonej która usypia. - Pudełeczko z toksyczną zawartością zniknęło wśród cennego dobytku goblina.
- Tylko ostrożnie się z tym obchodź - rzekł jeszcze za wychodzącym maluchem. W sumie to dość dziwny był ten kucharz. Niby taki niewinny... - przeszło magunowi przez głowę.
Następna stacja - stajnia.

A tam czekając niecierpliwie siedział sobie Kiełek który to zacharczał wesoło na widok zielonego pyska swego przyjaciela. Goblin przymocował do siodła cały prowiant jaki udało mu się zdobyć w ciągu ostatnich godzin, swój plecak z garnkami, patelnią i inniejszymi ciekawymi narzędziami tortu... ee kuchennymi. Także torba z resztą kości i skór jego poległych towarzyszy znalazła się tuż za siodłem. No i tuż przy nodze żeby łatwo sięgać się dało przymocowany był koszyk z marchewkami. Mnaim. Dosiadł go - znaczy dzika - i przeparkował na plac. Tam też reszta ich zwariowanej grupy czekała, albo spała na szafie Uthgora. A trzeba dodać, że ktoś odpicował ją zawodowo. Ich nowy pracodawca, ten z szarej strefy, obdarował ich niczym święty Mikołaj. Pakunek który im zarzucił posiadał wszystkie cudeńka zamówione u kowala. A miedzy innymi sztylet Zanka.

Czarny kolor idealnie maskował się w ciemnościach, a matowy odcień nie zdradzał odblasku pochodni czy księżyca.

Broń nie posiadała żadnych ozdób czy innych niepotrzebnych pierdoł które tylko mogły by skusić potencjalnego bandytę do rabunku. Była poręczna i miała zabijać ostrzem, a nie wyglądem. Uradowany zarówno Zank jak i jego współlokator wyruszyli ramię w ramię, a raczej jaźń w głowie, na kolejną podróż pełną przygód. Wesoła gromadka ruszyła na misję.

Kiełek truchtał sobie wesoło - a raczej szarżował sobie wesoło tuż za nowo odmalowanym pojazdem łorka bez toporka. Bestja może nie miała tak dużego ciągu jak mobil Utghora, ale za to była bardziej ekonomiczna i ekologiczna. I nie rzucała się tak w oczy. Najwyżej do gardła.
Rutynowy patrol zatrzymał ich na kontrolę pojazdu. Gdyby tylko zaczęli przeszukiwać pakunki i znaleźli by biały proszek w posiadaniu kucharza... żadne tłumaczenia by nie pomogły. Dzięki bogom ich szafarz miał gadane. I głowę na karku - czego nie można było powiedzieć o Sidneyu - wybawił ich z opresji. Jak tylko Zank wyrównał swego wierzchowca z przednim zderzakiem balonowozu, jak tylko oberwał pięścią po głowie, jak tylko przetarł googelki - te do ochrony oczu podczas wybuchu w armacie - i schował jęzor po tańcu ich pani podporucznik, jak tylko cała ich zgraja widziała jak jeden z rycerzy popija napoje alkoholizowane na służbie, ruszyli dalej.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
Stary 03-05-2010, 16:27   #212
 
Whiter's Avatar
 
Reputacja: 1 Whiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnieWhiter jest jak niezastąpione światło przewodnie
Było tak grubo, że nie przetrzymał warunków tam panujących. Przez pierwszy czas znajomości podchodził z dość biernym nastawianiem do pozostałych, lecz gdy zorientował się że nie tylko on w tej paczce jest nie zbyt "normalny" postanowił wejść w krwiobieg. Jak jak alkohol, nie zajęło to zbyt wiele.

Po pierwszej salwie trzymał się czego popadnie. Tak, dawno nie pił. Po drugiej obudziło się w nim dzikie i włochate zwierze. Postanowił wyjść na parkiet i do piosenki którą sam słyszał, wykonywał dość skomplikowane ruchy, które bez alkoholu były by nie możliwe. Tak, to jest poryte. Następnie obsługa filmu zrobiła sobie wolne...

***

Ranek był trochę nie wygodny. Obolałe oczy i te sprawy... Nie ma to jak wiejskie imprezy. Jeszcze kilka chwil, i będzie liczył zęby, tylko musi nie ruszając się z miejsca i najlepiej jeszcze przez chwile udając trupa dość umysłem co on tutaj robi.

Dobra, to nie ma sensu. Wstał, a nogi same pod nim się ugięły. Spojrzał na nie, i poczuł nagły przypływ moczu do pęcherza. "Wiedziałem kufa, wiedziałem. Zawsze jest reakcja łańcuchowa, ale takiej to jeszcze nie było"
Stopy jak u słonia, podłoga zniekształcona, łeb napierdziela, oczy bolą, dupa chyba cała (na szczęście), chce się pić i lać... Nie, nie zamierza się zgrać.
Kiedy wzrokiem przejechał po otoczeniu, doszedł do wniosku, że wszystko co widzi jest "trochę" rozmazane...

-Nieeeeeeee... - upadł na kolana krzycząc głucho przez wysuszone gardło. Teraz głowa odpowiedziała echem. - Dlaczego ślepotka, dlaczego !

Przez pomieszczenie przeszła bliżej niezidentyfikowana czarna kobieta, którą chyba już kiedyś widział. Jego wzrok skierował się standardowo, mimo upośledzenia. Piersi, piersi, piersi...

-Taaaaaaaak...- wydarł się energicznie na widok takiego rozmiaru. -Poduszkowiec !

I nagle z oczu odpadły mu oby dwie szklanki powodując dosyć długiego zonka.

***

Po pewnym czasie i po podjęciu działań wszelakich, drużyna spotkała się w wyznaczonym miejscu. Troll szczęśliwy z wywalonym językiem do klatki piersiowej człapał podpierając się włócznią prosto do "tego czegoś". Wóz, nie wóz, zobaczymy co potrafi. Wygląda porządnie.

Pożegnanie, odebranie zapłaty i w drogę. Warkoty silnika przypominały mu o tym, czego nie chciał pamiętać. Kac... Ale nie ma co, po pewnym czasie miało to przejść, tylko po jakim. Kiedy prędkość wzrastała, a on sam nie wiedział czy przeżyje, wpadł na genialny pomysł.

-Panie majster, przydała by się maszynka grająca. Tak by lepiej się wozić

Najwidoczniej nie słyszał go, bo pęd powietrza i wywalony język który nie chciał się schować mógł zniekształcić jego słowa. Ignorując go przymknął oczy nucąc sobie jedną z znanych mu piosenek plemiennych. Oni znali się na tych rytmach...

***

Jakiś czas późnej, choć zapewne niewielki bo dalej napierdzielała go głowa drogę zajechało im kilku zbrojnych na mięsku. Hmmm... Mięsko na mięsku? Niespotykane. Do rozmowy zabrał się nasz woźnica co najwidoczniej ma jakiś miłosny zatarg z goblinem. Zil zsunął się na siedzisku, by jak najmniej było go widać. Nie chciał zabierać głosu w tej rozmowie, lecz gdy ork o złamanym zębie wycedził jego osobę jako ofiarę wiejskich odpustów, z burty wozu wyłoniła się wysoka ręka z wyciągniętym środkowym palcem. Taki prosty gest, a tyle wyraża.
 
__________________
"Znaj siebie i znaj przeciwnika, a możesz stoczyć 100 bitew nie odnosząc porażki"
Sztuka Wojny

Ostatnio edytowane przez Whiter : 03-05-2010 o 19:47.
Whiter jest offline  
Stary 07-05-2010, 13:49   #213
 
Buzon's Avatar
 
Reputacja: 1 Buzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie cośBuzon ma w sobie coś
"Alkohol...alkohol... taaak...zabawa była przednia.... Najgorsze jest to, że pamiętam tylko początek i chyba środek z całej tej imprezy.... "
Ork wstał, wyprostował się. Poprawił ubranie. Upewnił się czy ma maskę na miejscu. Była tam,a więc wszystko był okej. No może z wyjątkiem tych przedziwnych zawrotów głowy. Ork usiadł z powrotem. Tym razem spojrzał na swoje dłonie. Był one jeszcze bladsze niż zazwyczaj. Była to oznaka, że się rozpędził ubiegłej nocy.
Poprosił barmana o kadź z wodą. Umył się, a dokładniej ręce i twarz. Na kąpiel nie miał ochoty a tym bardziej siły.
Kiedy każdy był już gotowy do wyjazdu mogli udać się po maga? Tak maga...chyba... Dobra nie ważne. Mag nie mag, związać zakneblować i przywieźć.

***********

Jechali "wehikułem tajemnic". Wszystko było by dobrze gdyby nie ten warkot silnika. Rozłupywał czaszkę na pół. Jakby tego było mało to jeszcze te drgania oraz dziury na drodze. No nie mogło być lepiej. Na całe szczęście Silas zajął sobie miejsce na końcu wozu. Więc w razie czego jeśli jakikolwiek pokarm który spożył poprzedniego dnia chciał opuścić jego ciało drogą, którą wszedł, odwróciłby się i zostawiłby go za pojazdem. Nawet miałby wymówkę jakby go ktoś zatrzymał i chciał mu nałożyć jakąś karę.
Gdyby taka sytuacja miała miejsce, spojrzał by na osobę, która zwróciła mu uwagę i rzekłby coś w stylu " Ja tylko łatam drogi". Ale jednak miał nadzieję, że nic ich takiego nie spotka. Ból ustąpił prawie całkowicie. Ale po orku (nie tylko po nim) było widać skutki picia wódki.
W nieoczekiwanym momencie drogę zastawił im jakiś konny. Po rozmowie jaką przeprowadził z kierowcą Sials doszedł do wniosku, że będą problemy.
"-Wykrakałem"- pomyślał ork.

Gdy dotarło do niego, że owy rycerz ma zamiar skonfiskować pojazd mina zrzedła Białemu. Jeśli utracą pojazd będą musieli iść na piechotę, a ta perspektywa podróży nie podobało mu się za bardzo. Spojrzał na wszystkich rycerzy, następnie na drużynę. Walka była by bardzo ciekawa. Ork zastanawiał się czy nie zacząć mordobicia. Ale jak zwykle drowka go uprzedziła, tyle, że tym razem za namową kierowcy. Kiedy ork zrozumiał z kim jedzie wykonał taktyczny ruch ręką.

http://i496.photobucket.com/albums/r.../facepalm1.jpg

Ku jego zadowoleniu wszystko poszło dobrze. I spokojnie udali się w dalszą podróż. Miał nadzieje, że nikt więcej ich nie zatrzyma. Jeśli jednak się to powtórzy wiedział co się będzie działo. Spojrzał na drowkę. Uśmiechnął się. "Jednak Dobri Mudzin nie jest zły"-pomyślał.
 
__________________
" Przyjaciel, który wie za dużo staje się bardziej niebezpieczny niż wróg, który nie wie nic."
GG 3797824
Buzon jest offline  
Stary 11-05-2010, 18:14   #214
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Nie dowierzała własnym uszom. Ona tu sobie omal nóg nie połamała a panowie dwa słowa o gorzałce i już!
”Pani podporucznik może przestać tańczyć”?! To jakiś epicki text z półpiekła rodem! Kiedy już ruszyli w dalszą drogę i strażnicy zniknęli im z oczu, Keeshe nie wytrzymała [doliczyła do 666] i wybuchła, drąc się na tego bladego iblitha.
- TAŃCZYYYĆ!?!?! TAŃCZYĆ??? Dureń!!! Kretyn!!! Bezczelny nieopaleniec!!! – darła się, z wypiekami wstydu na policzkach. – To nie był żaden TANIEC, niedopieczony IGNORANCIE, tylko tajemny rytuał na cześć Lolth, IGNORANCIE… NIEDOPIECZONY!!! Dałbyś mi skończyć to bym mocą Lolth jednym ciosem posłała ich wszystkich do piekieł!!! Ale nyeeeee, musiałeś się wtrącić, ty ty tyyyyyy!!! W sumie mogłam się domyślić że takie iblithowe pokraki cię znają!!! Moja wina!!! Do szszszsz…! – spojrzała na resztę; szereg był to kiepski. – do reszszszszty!!! – syknęła.
Ale obciach nie no! Tańczyć! Pfeh! Ale ściema! Spojrzała na Zanka chowającego jęzor.
- O, widzisz! – wskazała Kasparowi Zanka i Silasa. – Tym się podobało i nie narzekają! Dobry Zank, Dobry! – pochwaliła. – Ale spoko, rozumiem, w każdej armii trafi się jakiś niedopieczeniec!!! – syknęła na Kaspara. – By the way, co z tym cholernym zwiadem, HM?!?!?
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 12-05-2010, 15:01   #215
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Kaspar spojrzał na drowkę, która właśnie wychylała się przez okno pojazdu by go ochrzanić. Nie wyprostował się jak zwykle na baczność, półleżąc cieszył się cieniem i widoku piersi przełożonej. W końcu zabrał głos, w duchu błagając Paladine o wskrzeszenie Barbaka, prośbom towarzyszyły solenne obietnice, że będzie grzecznym sierżantem i już nigdy źle się o orku nie wypowie.
-Dziękuję, że pani mnie oświeciła. Zwykle uznawałem to za taniec i za reprezentowanie panienek. Teraz będę wiedział, że tak naprawdę w burdelach odbywają się pradawne rytuały, które mają mnie zmieść z powierzchni ziemi. Co do zmiatania to czy uważa pani za rozsądne włączanie się do każdego mordobicia i likwidowania patroli drogowych? To może zwrócić uwagę wrogiego wywiadu. Jeśli chodzi o zwiad to mogę latać, nocą. Zamieniam się w nietoperza nie używam teleportów. Mogę przeprowadzić zwiad na krótkim dystansie a teraz nawet nie jesteśmy w mieście. Uprzedzam również zarzut, nie prężę się bo przenieśli nas do wywiadu i lepiej oduczyć się stawania na baczność i zwracania się po tytułach. Uprzedzam również groźbę, owszem może mnie pani wywalić z oddziału czy wręcz kazać zabić. Wątpię co prawda by ktoś po za Zankiem się rozkazu posłuchał. Straci pani jednak wtedy jedynego wartościowego żołnierza w tej zbieraninie. Jedynego, który potrafi planować i nie traci zimnej krwi. Ogólnie przywykłem nie tracić krwi. Niczyjej. To jak będziemy drzeć ze sobą koty czy wypełnimy tę misję do końca a potem poprosimy o różne przydziały?
Zrobił krótką pauzę.
-Jeśli chce pani poznać wstępny plan działania to mogę go przedstawić w każdej chwili. A ta nowa jakby pani pytała to jest od nas. Ma pismo od Heinricha, zdecydowała się do nas dołączyć.
Drowka wybałuszyła na niego oczy.
-Ty wiesz co zrobiłeś? Teraz Lolth mnie nie lubi, pozostaje mi modlić się do Almanakh!
A teraz Kaspar wybałuszył oczy nie wiedząc o czym podporucznik gada. Drowka natomiast kontynuowała.
-Nic się nie bój, dobra robota, ładnie nas wyplątałeś z kabały. Przepraszam teraz, idę się uczyć elfickich modlitw...
Kaspar patrzył na oddalającą się dowódczynie jak na niespełna rozumu. Po raz kolejny ukazała się nietypowa polityka awansu Morkothu dająca szanse nietuzinkowym przedstawicielom swoich ras. Wbrew pozorom często się sprawdzała bo jednostki wybitne jak Barbak czy Heinirch okazywali się doskonałymi dowódcami. Owszem mieli swoje minusy i kaprysy (szczególnie ten pierwszy, Paladine świeć nad jego duszą) ale w razie czego zachowywali zimną krew i wyciągali swoich podkomendnych z opresji (przynajmniej Barbak, Kaspar nigdy nie służył bezpośrednio u szarego orka). Natomiast przy mrocznych elfach ta polityka kompletnie się nie sprawdzała. Zwykle drowy były słabymi żołnierzami ale doskonałymi wojownikami. Działali z determinacją, przyzwyczajeni do społeczeństwa kastowego, niezmordowani i śmiertelnie zabójczy. Co prawda gubili gdzieś po drodze dyscyplinę ale nadawały się do jednostek specjalnych i wywiadu. Niestety jednostki "inne", te które miały ułatwiony awans były: niekompetentne, chore psychicznie i budzące pośmiewisko.
Żołnierz westchnął. Na całą tą zgraję na trójkę... no dobrze czwórkę nie stawiał krzyżyka. Czwórka budziła nadzieje, jakieś... Vogel poprzysiągł sobie, że dla odmiany po powrocie do niedźwiadka nie zaleje się w trupa tylko poprosi o przeniesienie, gdziekolwiek... chociażby do czyszczenia kibli.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 24-08-2010, 12:52   #216
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Ze względu na pad serwera, akcja przeskakuje i 3mc dalej.

Upadek.
Czymże był upadek w odmętach historii? Czy towarzyszył człowiekowi, elfowi, orkowi od zarania dziejów? Jak należało go rozumieć?
Otóż upadek mógł być rozumiany w dwójnasób. Wprost jako upadek z wysokości, jako powód doznanych obrażeń fizycznych, oraz w przenośni, jako utratę czegoś ważnego...choćby utratę statusu społecznego. Upadek towarzyszył wszelkim cywilizacją i towarzyszy nadal. Istoty upadały raniąc swe kończyny, ginąc czy kalecząc się trwale... a także upadały moralnie, mentalnie czy sakralne. Po upadku jedni się podnosili, aby powrócić w chwale. Jako wzmocnieni przeżytym doświadczeniem, jako doświadczeni przez los, zdolni do pokonania własnych słabości.. lub jako pokonani, załamani przez to co było... a się skończyło.
Gdy społeczeństwa organizowały się w państwa, cesarstwa, czy królestwa... te również padały. Ich upadki były spektakularne, okupione zazwyczaj wieloma istnieniami i olbrzymim cierpieniem.
Upadać zatem mogły tak istoty ludzkie, jak i tworzone przez nich twory społeczne... upadać mogły także i przedmioty. W społeczeństwach o rozbudowanych systemach informatycznych padały serwery, portale... Słowem wszystko co mogło powstać z ręki człowieka, lub za jego sprawą i zarazem wypełniało jakieś ważkie zadanie... mogło upaść. Upaść by podnieść się ponownie, lub upaść by pogrążyć się w rozpaczy i już nigdy nie powrócić do tego co było kiedyś...
To czy dana istota podnosiła się po upadku zależało na ogół od jej siły wewnętrznej, od jej motywacji... a także było zależne od więzi społecznych w jakie była wpleciona. Zależało czy istoty ją otaczające, która mogły dzielić wraz z nią upadek, potrafiły oddziałując na nią, pomóc w podniesieniu się po tym co się stało...

A czymże jest ten post i te dywagacje na temat istoty upadku?
A no niczym innym jak próbą poniesienia się po jednym.

Tak więc Zielona Kompania po tym jak w sposób tyleż spektakularny co i szczęśliwy oddaliła się z karczmy i przejechała na nabrzeże, miała okazję do wymiany kilku co bardziej ciekawych zdań. Z ich treści wynikało, że dotychczasowe dowództwo już nie dowodzi, że pułkownik tymczasowo nie wyznaczył nikogo, kto mógłby trzymać Was za zielone i obsydianowe mordki. Hulaj dusza świat się rusza?
Nie. Nie bardzo. Dalej stało przed Wami zadanie. Zadanie tyleż trudne, co i owiane wieloma niewiadomymi... a te czyniły je jeszcze bardziej skomplikowanym. Mieliście dobić maga, mieliście wkraść się na jego wyspę, wyprowadzić go z jego własnej wierzy... i żywego odwieźć do Niedźwiadka. Proste?
Ponoć wojownik na tyle cenił maga, ile ten mógł cisnąć kul ognia. Mieliście świadomość, że Wasz przeciwnik takimiż kulami może sypać na prawo i lewo... i specjalnie przy tym się nawet nie spocić, tak więc szacunek (może nawet nie przyznany otwarcie), ale jednak przeciwnikowi się należał.
Co zatem mieliście?
Mieliście statek. Niby nic wielkiego. Ot prosta konstrukcja. Dwa potężne maszty dawały podpory całemu takielunkowi i szmatom wiszącym ponad Waszymi głowami. Jednostka zdawała się być przerobioną na potrzeby armii. Sama z siebie może nie była duża, jednak była wystarczająca aby przewieźć spory oddział i zapewnić mu bezpieczeństwo. W jaki sposób? Otóż w każdej z burt znajdowały się po cztery klapy. Za nimi kryły się oczywiście działa. Każde z nich mogło wypluwać bomby, kartacze... czy cokolwiek co czym działko zostało akurat załadowane. Na burtach, które celowo zostały podniesione do wysokości torsu przeciętnego orka widoczne były małe otwory strzelnicze i uchwyty na muszkietu. Umożliwiały one prowadzenie w miarę skutecznego ognia na wciąż bujającym się statku, zapewniały względna ochronę przed ostrzałem przeciwnika, oraz polepszały możliwości żeglugi łajby w czasie złej pogody... statek ze względu na swą konstrukcje zdawał się być cięższy do zalania... a co za Tym idzie na Wasze głowy... Cięższy do zatopienia.
To co było duma kapitana i główną siłą ognia, było jednak mniej okazałe. Znajdowało się na dziobie odsunięte do samego dziobu zaledwie o kilka kroków, oraz schowane pod klapami w pokładzie. Jak zostało Wam powiedziane, znajdowały się tam również działa. Te jednak były mniejsze, oraz powiązane ze sobą. Co to umożliwiało? Prowadzenie ognia ciągłego. Konstrukcja działka była złożona z 8 luf. Te po każdym wystrzale obracały się o kilka stopni podprowadzając celowniczemu kolejną nabitą lufę i umożliwiając jednocześnie działonowemu nabicie jednej z pustych. Wystrzeliwane pociski były co prawda mniejsze, jednak ich skuteczność mogła być potworna. Dwa działka plujące pociskami wielkości orczej pieści mogły robić nie lada zamieszanie na pokładzie przeciwnika... i wymagały tylko czterech osób obsługi. Co jeszcze można było powiedzieć na temat łajby?
Prócz kajuty kapitańskiej i nawigatora, całość załogi była zaokrętowana pod pokładem. Koi nie było, ich rolę pełniły hamaki, a każdemu marynarzowi przysługiwała niewielka, zamykana na kluczyk szafka. Sporą część ładowni zajmowała zbrojownia z ustawionymi w rządki beczkami z prochem i raz metalowymi kulami, na śródokręciu był dobrze wyposarzony kambuz, gdzie kucharz pokładowy mógł przygotowywać jadło dla załogi i którego miał to dogodny widok na spirzarnię... Słowem?
Średniej wielkości statek, dobrze wyposażony pod względem militarnym, lecz nie będący galerą bojową. Za to zdecydowanie przewyższający przed chwilą wymienioną pod względem prędkości i zwrotności... Szybki zwroty i niebezpieczny w krytycznych momentach... przemykający pomiędzy falami niczym ktoś mroczny, ktoś kto zaprzeczając pewnym prawom skradał się pod przewodnictwem księżyca... „Mroczny Książę”.

Kapitan zaproponował wam możliwość rozszerzenia Waszych horyzontów. Co to oznaczało? Mogliście nauczyć się podstaw nawigacji w oparciu o gwiazdy i proste urządzenia nawigacyjne, mogliście się nauczyć obsługi dział, mogliście poznać tajniki wielu węzłów marynarskich i różnic pomiędzy ożaglowaniem, mogliście nauczyć się sterowania taką jednostką... słowem mogliście zgłębić tajniki wszystkiego tego co było akurat dostępne na „Mrocznym Księciu”.
Zgłębić mieliście jeszcze jedno.
Mapy podane przez Keeshe przedstawiały Wam wyspę, jako kawałek lądu, który morze ukształtowało na kształt cyfry 6. Była to wyspa, która w swej południowej części zajęta była przez port przeładunkowy, teren skalisty został przystosowany do potrzeb handlu. Nabrzeża kamienne wgryzały się głęboko w zatokę znajdującą się w wschodniej części niewielkiego lądu. Dawały one szansę większości jednostek na bezpieczne cumowanie i ukrycie się przed gniewem kapryśnej wielkiej wody. Wyspa nie była jednak wyłącznie skalną wysepka. Granity i wapienie wznosiły się zaledwie na kilka metrów (w części południowej). Wyżej skała ustępowała miejsca, czarnoziemom i bujnej roślinności. Ta nie została wyparta przez budynki mieszkańców Czerwonego Zamku, a tworzyła z nimi zadziwiającą symbiozę. Północna część wyspy, tworzyła długi półwysep. Ten brał początek na zachodniej części wyspy, wspinał się ku północy, by ostatecznie zakręcać nieśmiało na zachód. Wspinał się nie tylko ku północy, ale i ku niebu. Tak że w końcowym swym punkcie wznosił się ponad powierzchnię morza na dobre czterdzieści metrów. W tej części dominował już głównie granit... i na jego szczycie stała dumnie wieża wykonana z czerwonego kamienia... wieża zwana prze wszystkich czerwonym zamkiem. Legendy głosiły, że wieki temu w tym miejscy stał cały zamek, jednak jeden z jego władców został przeklęty przez boginię mórz... i z jego włości pozostała jedynie jedna wieża.
Na mapie wieża została oznaczona jedynie jako koło średnicy około trzydziestu metrów... mieliście jednak świadomość, iż wierze zamieszkane przez magików... rządziły się własnymi prawami i mało prawdopodobnym było aby mag nie przygotował dla Was jakiś niespodzianek...
Dostępu do samej wierzy broniły jeszcze dwie strażnice, rozmieszczone odpowiednie w odległości trzeciej części półwyspu. Z tego co wiedzieliście z dołączonych zapisków, obsada wierz nie była liczna... i raczej stanowiła służbę honorową, jaką miasto świadczyło swemu obrońcy i opiekunowi.
Tak właśnie przez mieszkańców wyspy, która przyjęła miano od stojącego tu wieki temu zamku traktowali maga. Była to persona, która dbała o interesy wyspy strzegąc jej przed napaściami pirackimi, przed sztormami... i innym zagrożeniem. Mag może nie był wyniesiony do rangi bóstwa... jednak wszyscy darzyli go szacunkiem. Zapowiadało się zatem, że na miejscowych nie będzie co liczyć, a wszczynanie burd i zawezwanie tubylców do buntu przeciwko „ciemiężcy” mogło się zakończyć zatruciem czymś ostrym....

To Wam jednak jeszcze nie groziło. Na razie siedzieliście na statku, zebrani wokoło mapy... na razie stały przed Wami następujące pytania.
Jak się dostać na wyspę?
Jak odbić maga z jego, jakby na to nie patrzeć fortecy?
Czy zorganizować sobie w jakiś sposób czas na statku? Bowiem zostało jeszcze 5 dni żeglugi.
Czy przypadkiem kapitan nie ma gdzieś skamuflowanego rumu... lub czegoś innego... co będzie wystarczająco mocne?
Dlaczego tym pokładem tak trzęsie?
Dlaczego (pomimo Zankowych zabiegów) zaczynało się Wam zbierać na wymioty (poza Kasparem i Sashivei)?
Kto do ciężkiej cholery będzie teraz dowodził?
I dlaczego tak cholernie zaczyna mdlić?
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 24-08-2010, 17:57   #217
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Zank zaproponował nalewkę swojej Babuni lub Dziadunia. Jedna usypiała, druga usypiała bardzo. Keeshe nie brała snu pod uwagę, ostatnią rzeczą jakiej chciała był sen w towarzystwie Kaspara na łodzi. Równie dobrze mogłaby zasnąć w paszczy smoka w środku elfickiej armii. Zastanawiała się jednak czy nie skorzystać z tej uśmiercającej miksturki.
"Kochanie, twoja kawa". "...ummmmkh...?!x_X" "Laron kotku, nie lubisz z arszenikiem...?"
- Wzięłabym troszkę tej bardziej skutecznej - uśmiechnęła się do Zanka. - Tak na wszelki wypadek, na później. Dzięki, Dobry Zank! - pochwaliła małego kucharza.
Następnie zdumioną drowkę zaczepił kolega którego dotąd nie miała okazji zbyt dobrze poznać. Właściciel psa przewodnika. Zaproponował leczenie panicznego lęku przed przestrzeniami wodnymi sesją spirytystyczną. Był szamanem i chciał spróbować po swojemu. Tu drowka zerknęła na pana zielonego z wielką maczugą,z nadzieją że on nie zechce jej leczyć. Kiedy schodziła z pokładu i zobaczyła szarżujący prosto na nią wóz mający ją"odbić" [jakkolwiek by to odbijanie wyszło w tym przypadku], zrobiło się jej ciepło [na sercu i w gaciach jednocześnie]. Cieszyła się że ją "ratował", jednocześnie widok szarżującego na nią wozu kazał jej pilnować się aby nigdy nie musieli odbijać jej na serio. Ale wracając do pana spirytysty. Keeshe była trochę speptycznie nastawiona do tej sprawy, jednocześnie jednak ciekawa efektu. "Moment, ale czyich przodków ty chcesz wzywać?! - pomyślała w panice. - Chyba nie moich?! To byłaby jakaś porażka!!! Na przykład jakby przyszła taka babcia Zdzisława.
Browsing deviantART

Dobra z niej była krętaczka. Przywiozła sobie z podróży poślubnej niewolnicę paladynkę. Ostatecznie iblithci zemścili się i spalili ją na stosie, 3 razy, nim stwierdzili że ona jednak nie zmieni koloru... Albo pradziadek Helmut.
Browsing deviantART

Elfy miały dzieci kwiaty, a pradziadek był dzieckiem-grzybkiem. Żarł wszystko co miało kapelusik i nóżkę, malował potem tęcze na ścianach jaskiń i ubierał się pstrokato.

Albo nie daj Lolth wujaszek Ferdynand. Podobno opętał go jakiś dziwny demon...
Browsing deviantART

- Dzięki - Keeshe uśmiechnęła się do szamana.- Dzięki za dobre chęci, zawsze się liczą! Wręcz od razu mi lepiej!
Była ciekawa jak podziałają duchy i co z tego wyniknie. Nie miała w rodzinie żadnego żeglarza, Może szaman miał.

Po zakończeniu akcji leczenia prechoroby morskiej by Zank i Szaman Keeshe bardziej pewna siebie ruszyła w kierunku statku. Na statek pakowali wóz, Keeshe rozejrzała się więc za Flafi. Flafi była nie w humorze. Raptor pełzał ze spuszczoną głową i ogonem.
- Ej ty... - zaczepiła się drowka.
- Ffff - bąknęła obojętnie.
Keeshe zagryzła wargi i zarzuciła ramię na szyję raptora.
- Co taki dołas? Jedziemy w rejs, woda śmierdząca rybami, fajnie co?- pocieszyła.
- mmmmmmf
- Facet, co? - pokiwała głową. - Cóż, nie przejmuj się, stara! Wszyscy faceci są tacy sami! Puszczają oczka, dają kwiatki, grzybki, żabciu srabciu, szczypu-szczypu, kolacja w stajni przy świecach, a potem wdają się w burdy w karczmach, zostają postrzeleni elficką strzałą i umierają. Wszyscy tacy sami, dranie! - poklepała znów litościwie Flafi. - Wyluzuj. Świat jest pełen przystojnych gadów!

Wprowadziła raptora na pokład. Wzięła głęboki oddech. Ok, I can do this...
Weszła na pokład.
"Ja pierdzielę, to się całe rusza!!!"- nauczyła się szybko łapać równowagę na lekko kołyszącym się pokładzie. - A gdzie jest Laron?!"- zacisnęła pięści. - Gdzie ten ryj do sprania?!"
Tak naprawdę nie chciała jeszcze spotykać się ze swoim ex.

Podszedł do niej Kaspar. Spojrzała na niego jakby widziała go po raz pierwszy bo była całkowicie zajęta myślami o Laronie. Kaspar spytał o mapy, podała mu je i oglądała dalej pokład i łódź. Mapy chwilowo mało ją obchodziły. Starała się przywyknąć do łodzi, wody wokół i pokładu. Chodziła zwiedzając łódź i trzymając się zawsze jak najbardziej z dala od burty. Woda za burtą przerażała ją, choć w ogóle tego nie okazywała.
- ffffrh
- Zamknij papę - ofuknęła raptorzycę. - Ty nie lubisz myszy, jak nie lubię wody ok?

Załoga zaproponowała różne formy zajęć umilających podróż. Drowce spodobało się najbardziej to o węzłach.

Pożyteczne. Można będzie przywiązać skutecznie Larona, na przykład do kotwicy.
- Bardzo chętnie zapiszę się na zajęcia o węzłach żeglarskich! - Keeshe chętnie poszuka organizatora takowych.

Póki co wróciła i znów przyglądała się mapie razem z innymi. Integrowała się z resztą drużyny także przyjmując kolor seledynawozielony.
- Ile [piiiiiiii] dni żeglugi?????!!!!!! - Keeshe gwałtownie zmieniła kolor z zielonego na blado biały. - Ja [piii pii] to [piii pi]!
Niestety, statek odbił już od brzegu. Keeshe dopełzła od najbliższego masztu i owinęła się wokół niego ramionami.
- Jak nauczę się tych węzłów to się do niego przywiążę!- pocieszyła się w myślach. - Tylko mi tu wiadro przynieście...i przywiążcie, żeby nie odjechało!

Na początek zatem węzły. Planowanie zostawi Kasparowi na początek. W końcu umie latać podobno a tam jest wysoko.
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 30-08-2010, 08:57   #218
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Zank był zadowolony. Dał trochę środka uśmierzającego ból (raz na zawsze) swej ukochanej pani podporucznik która mimo wszystko w jego sercu pozostanie panią podporucznik, a nie zdegradowaną drowką. Tak był szczęśliwy, że nawet nie zauważył kiedy odpłynęli. A płynąć mieli kilka dni. Kilka dni pełne pracy.

Każdy poległy towarzysz zostawiał goblinowi - świadomie lub nie - kilka drobiazgów. Po Sidneju miał gogelki, po Zergu miał szpadelek, po Civilu miał sztylety i woreczek na kości, a po Kaziku kość udową trola. To też od Ramy musiał sobie coś na pamiątkę skombinować. Na początku odciął mu końcówkę ogona swym tasakiem. Jedno potężne machniecie i chlast. Kolczasta kula z adamantu na sprzedaż zniknęła w plecaku goblina. Truchło zaniósł do kuchni.
Tam też znajdowało się palenisko gdzie stary, gruby kuchcik gotował zupę z buta, szczura i tego czegoś co nie zdążyło uciec, a miało ambitne plany na przyszłość. Te takie z domem i rodziną.
- Dobry! - Zank entuzjastycznie przywitał się z tutejszym panem i władcą statku. No bo kucharz to najważniejsza funkcja.
- yyyyy - również wesoło przywitał go mężczyzna.
- E, Zank chce z kuchni skorzystać, bo Zank ma swój własny prowiant do przygotowania - kontynuował z werwą i szczerą wiarą w ludzi.
- yyy, yyy - trochę dłuższa wypowiedz (zdanie złożone) wydobyła się z ust człowieka.
- Zank dać w zamian udko z raptora
- No to się dogadamy

Spędził tam cały dzień. Wytopił tłuszcz z Ramy i zrobił z niego margarynę, mięso odkroił od kości, oskórował, oczyścił, zapeklował, przekąsił móżdżek wraz z tutejszym kucharzem, ugotowali razem zupę z udka raptora, a wieczorem pobawił się w małego konstruktora. Za pomocą ścięgien przymocował trzy pazury do kości przedramienia, a w rozszerzeniu stawu zrobił dziurkę. Teraz miał kotwiczkę. Nie wiedział czemu ją zrobił, ale mogła się przydać. I ładnie wyglądała.

Zagryzając tatar wiadomego pochodzenia, brzęcząc nowymi słoikami z mięsem w plecaku wyszedł sobie na pokład. Zobaczył panią pporucznik uczącą się zawzięcie szlachetnej sztuki węzłów. Znaczy jak samodzielnie przywiązać się do masztu.
- Spieczony Lembas chce trochę? - spytał głosem pełnym miłości podsuwając miskę z tatarem. - Dobre miesko. Miesko Zank przygotował. I nie uciekało jak Zank skórował.
Po czym przyłączył się do tejże nauki. A raczej nie on, acz elf skrytobójca co w nim siedział. Gdyż to on zmusił goblina do pod szlifowania swych umiejętności linowych. Te zawsze mogą się przydać. I trwało to dwa dni.
Trzeciego dnia Zank rzekł:
- Niechaj rośliny wypuszczą swe pędy by dały owoc życiodajny... eee to nie tak. No dość już tego dla Zanka. - I zaprzestał on nauki węzłów. I choć ciało jego już o węzłach się nie uczyło, to wciąż jedna ze świadomości powtarzała wszelakie zagadnienie. I przystąpił Zank do nauki artyleryjskiej by kiedyś swym występem wystrzału siebie samego uświetnić rocznicę ślubu jego i pani Podporucznik. No tak, marzenia...
I tak spędził on kolejne dwa dni.

A co wtedy robiła Róża? Już pierwszego dnia wymiękła i poczęła haftow.... heftować gdy tylko zobaczyła co robi kucharz ze swym towarzyszem. I płakać nad swym marnym losem.

Nie martw się. Przyzwyczaisz się.
Kiedy?
Będziesz miała wiele okazji...
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 31-08-2010 o 15:53.
andramil jest offline  
Stary 30-08-2010, 22:12   #219
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
"Umieranie to pozytywne doświadczenie, kształcące charakter. Owo doświadczenie poleciłbym każdemu, gdyby nie nieuchronny element ryzyka."


Weszła na pokład, spokojne kroki stawiając na trapie. Zauważyła tylko, że Zank oddał kolczyk Kasparowi i raczej nie z byle powodu. Chociaż nigdy nic nie wiadomo, to zielony, mogło mu się nagle odwidzieć noszenie owej błyskotki komunikacyjnej. Rozejrzała się dokoła, stwierdzając, że przynajmniej na solidnym statku odbędą tą krótką podróż i z wyszkoloną załogą, która na baczność staje, gdy kapitan idzie. Tak samo jak u piratów. Z tego co wiedziała, to niektóre zwyczaje panowały również wśród zwykłej marynarki, jednak to było wojsko, oni nie pozwalają sobie na zabawy i drobne wybryki, tym bardziej z hebanową lub zieloną osobą. ~ Będzie drętwo ~ skwitowała w myśli. Na dodatek przydałby się jakiś plan, co do wykonania zadania, wszak porwanie maga, to nie jest bułka z masłem. Cieszył ją jedynie fakt, że nie musi obawiać się choroby morskiej, już była na wielkiej wodzie i nawet będąc podchmieloną nie poczuła żadnych negatywnych i nieprzyjemnych wpływów kołysania.

Wojskowa zaprawa, jak najbardziej była przydatna, wzmacniała mięśnie, poprawiała wydolność oddechową, równowagę i wytrzymałość na różne warunki atmosferyczne. Jednak to był tylko dobry start, ponieważ trenowanie na wypchanych sianem kukłach, to żadne wyzwanie. To nie to samo co żywy, mniej lub bardziej myślący przeciwnik, który ma swój styl, swoje zdolności, własną taktykę, a przede wszystkim żądzę przetrwania. Nauka w praktyce, to bardzo wartościowe przeżycie, wyłania najsilniejszego, słabi padają najszybciej. Jak każdy wie są dwie strony medalu, a w tym przypadku, tą złą, choć zależy jak się patrzy, jest fakt, że tak powstają wariaci, o skrzywieniu psychicznym, którego nie da się wyleczyć. Idealni wojownicy, którzy mają zostać rzuceni na wojnę. Wyłonieni najsilniejsi, nauczeni fachu w trudnych, wymagających warunkach, do tego czujący ogromną satysfakcję z zabijania, wyczekujący momentu, gdy spuści się ich z łańcucha.
Jednak zawsze drwiła, gdy stawało się na baczność i salutowało. Po co zaprzątać sobie głowę tym, czy równo stoisz w szeregu, czy lewa stopa o cal wyłania się z linii? Wszak na bitwie panuje chaos i tam nie ma salutowania, meldunków i tym podobnych bredni. Lepiej nie zaśmiecać sobie głowy i nie uczyć się kolejnych niepotrzebnych przyzwyczajeń. Tak, drowka wiedziała, że to uczy dyscypliny i jeśli na porządku dziennym przestrzega się jej, to i łatwiej w trudnych warunkach zastosować się. Tylko kto by miał rację, gdyby zaczęli dysputę na ten temat, jakowyś z pagonami na ramieniu, czy ona? Pewno on, ponieważ Sash machnęłaby ręką, pozwalając mu, aby wygrał, ona po protu nie pójdzie nigdy do wojska i tak wygląda jej wygrana.

Tobołków zbyt wiele ze sobą nie miała, więc i nie musiała biec do kajuty, aby odłożyć ciężary i zaznać odpoczynku. Bo niby i po czym. Dlatego też, przeszła się trochę po pokładzie, rozeznając się po statku. Tu na bocianie spojrzała, tu dłuższą chwilę zatrzymała się na dziobie, aż w końcu poszła pod pokład.
Znajdując miejsce, w którym spędzą kilku dniowy rejs, zajęła hamak i pozwoliła sobie na rozgoszczenie się. Usiadła wygodnie, a pod nogi rzuciła swój plecak. Wyciągnęła szmatkę i zaczęła czyścić broń. Wolała o nią zadbać, wszak to jej kochane maleństwa, ratujące jej życie i wzmagające ambicję za każdym razem, gdy ma je w rękach. Wtedy wszyscy zebrali się i usiedli nad mapami, które oddała Keeshe. Ona też przysunęła się, jednak wiedziała, ze za wiele to nie pomoże. Znała się na taktyce, ale potrafiła ją wykorzystać tylko dla swojej osoby. Ułożyć sposób działania w jej wykonaniu, co, kiedy i jak ma zrobić, ale nie wiedziała jak ułożyć cokolwiek dla grupy osób, tym bardziej, że miejsce, w którym miała dziać się akcja było niekorzystne dla nich. Nie szczędząc czasu, słuchając, o ile ktokolwiek odezwał się, w końcu usatysfakcjonowana z rezultatów, włożyła oręż, tam gdzie było jego miejsce, czyli przy niej. Mogła dorzucić swoje trzy grosze, ale dopiero, gdy ktoś zrobi zarys pomysłu. Ponadto uznała, że mają jeszcze czas, a ona woli przespać się, mając nadzieję, że coś wpadnie jej do głowy, co będzie pomocne i przydatne. Dlatego wstała z miejsca, gdy już nikt nic nie mówił i nikt nic nie wymyślił, rzucając tylko, że musi się przespać z tym i poukładać w głowie i że nigdy taktyka jej mocną stroną nie była.


Wyszła z kajuty i udała się na rufę, aby oprzeć ręce o balustradę i wychylić się trochę, przewietrzyć się i podziwiać niebezpieczne piękno morza.
- O czym myślisz? - dobiegł ją czyjś głos zza pleców. Nie odwróciła się jednak, poznając, że to sierżant zwrócił się do niej.
- Zastanawiałeś się kiedyś jak wiele rzeczy potrafi opisać morze?
Nastała chwila ciszy, drowka najwyraźniej zaskoczyła go.
- Morze? To tylko woda.
- Dla niektórych tylko, dla innych wszystko
- odparła spokojnie.
Kaspar znów zamilkł na chwilę.
- Jestem żołnierzem nie filozofem. Owszem dla niektórych morze to cały świat. Tak samo jak dla innych rodzinna wieś.
Kobieta po cichu i krótko zaśmiała się.
- Nawet dla tych, którzy wielkiej, bezkresnej wody nie widzieli, to i tak potrafią ją opisać, potrafią porównać ją ze zwykłą codziennością, jak i wznieść na wyżyny fantazji
- przeniosła wreszcie na niego wzrok - jednak mniemam, że nie dbasz o biadolenie drowki, która powinna siedzieć pod ziemią i morza bać się niczym ognia... Choć te dwa żywioły, równe sobie...
- Jakbym nie dbał to nie dałbym się wciągnąć w tą dyskusje.
- Czyżbyś dbał? Albo masz problemy z okazywaniem tego, ponieważ zbyt wiele słów to nie zamieniliśmy ze sobą, a jeśli już o czymś prawiliśmy... To o konkretach. Ewentualnie jest tak jak wcześniej powiedziałam, po prostu nie dbasz.

Sashiviei dojrzała jak pod kapeluszem sierżanta maluje się zdziwienie.
- Od kiedy się znamy? Od dwóch dni? Z czego większość na misji. Na misjach zwykle się rozmawia o konkretach.
- Jeśli uważasz, że dbasz o coś, to interesujesz się i poświęcasz temu uwagę, nawet jeśli nie ma czasu, czy też sposobności. Rozumiem, że po prostu złego słowa użyłeś. Albo jesteś ciekaw mej osoby, albo robisz to z grzeczności, pychy, czy jakiejś jeszcze innej emocji, która tobą targa, albo... Masz do mnie sprawę. A może wszystkiego po trochu?

Twarz jego drgneła, szerokie rondo utrudniało odczytanie emocji, ale zimny głos mówił wyraźnie o tym co czuje i myśli Vogel.
- Jaka bystra drowka. Jak nic do zakonu Paladina. Tam możesz wznosić pretensje o to, że cały świat się Tobą nie interesuje. Że nie poświęca Ci uwagi... No właściwie z jakich powodów? Grzeczność nie odpowiada, interesy nie odpowiadają. To jakimi motywami mam się kierować.
Kobieta znów zaśmiała się.
- Pretensje? Nie... Ja nie dbam o kontakty z innymi, co i wyraźnie widać, jednak nie ignoruję jeśli ktoś w moją stronę dłoń wyciągnie. Nie muszę wznosić modłów do Palladine, a tym bardziej iść do zakonu. A jakimi motywami chcesz się kierować, a na jakie one mają wyglądać?
- Na pracę. Na uprzejmość. Nie wystarczy? Zawsze doszukujesz się ukrytych motywów?
- Nie zawsze w momencie, w którym bym chciała - usta wykrzywiał lekki uśmiech - praca, uprzejmość powiadasz. Czyżbyś wziął do serca, choć kilka słów, które ostatnio rzuciłam w twoją stronę? - choć jej ton głosu był spokojny, to jednak nie monotonny lub nieuprzejmy.
- Tak samo jak ty moje.
- Nazwałabym bardziej, że po prostu na nie odpowiedziałam. W każdym bądź razie rozumiem, że ty stajesz się "dowódcą" tego"oddziału"?
- ostatnie słowa wypowiedziała z komizmem, odnosząc się do tego, że na ten fakt zwróciła mu wcześniej uwagę.
Chwilę walczył ze sobą by nie wybuchnąć. W końcu mu się udało, głos nadal miał zimny.
- Na całe szczęście nie.
- Na prawdę? No to drugiego w kolejce do berła władzy postawiłabym naszego kucharzyka. Z takim dowódcą, to mamy moc, zapał i rewelacyjną taktykę, którą nawet boski umysł nie potrafiłby przemyśleć
- odparła, żartem, nie drwiną.
Może Vogel nie zrozumiał żartu? A może po prostu humor mu nie dopisywał.
- A jakikolwiek oddział jeszcze istnieje? Myślisz, że wybiorą przywódce, którego wszyscy zaakceptują?
- Przywódcę? Górnolotne słowo. Bardziej przewodnika, który poprowadzi ich w dane miejsce i przypomni co mają zrobić.
- I kto tu używa górnolotnych słów?

Słowa Kaspara straciły na oziębłości. Podszedł do drowki i oparł się o balustradę. Zwiesił głowę chroniąc twarz przed słońcem.
-To nie ma sensu. My nawet nie jesteśmy eksperymentem. Heinirch z nas zrobił... nawet nie mam dla tego słów
Zwróciła na niego znów spojrzenie, po czym obserwowała białe pasy piany morskiej powstający dzięki ruchu statku.
- Wszystko ma sens, nic nie jest przypadkowe. A kim my jesteśmy? - zwiesiła na chwilę głos - tymi, za których będziemy uważać się, a nie jak ktoś nas widzi i jaki miał zamiar. Jedno jest pewne, każdy z nas chce przeżyć i w tym jesteśmy zgodni.
Pamiętała, że jest wampirem, ale i takiego można zabić po raz drugi, na co mężczyzna drgnął jakby chciał spojrzeć na drowkę, ale to by oznaczało wystawienie się na promienie słoneczne. Wolał tego uniknąć.
- Tylko tego chcesz? Przeżyć?
Czyżby w głosie sierżanta było słychać zawód?
- Dla niektórych tylko, dla innych aż... Mówię o tym co nas łączy, bo tego jest najmniej. O tym co nas dzieli... Dnia nie starczy by wymienić wszystko. Zresztą jeśli ktoś chce tylko przeżyć, ma mały rozumek, albo i go nie ma, bo nawet małe żyjątko nie chce tylko przeżyć, instynkt podpowiada mu, że jest jeszcze kilka innych istotnych elementów.
- Pocieszające. Łączy nas tyle co dajmy na to mnie i rybę. Instynkt samozachowawczy i "jakieś plany".
- Coś w tym rodzaju - powiedziała rozbawiona.

Obejrzał się sprawdzając czy nikogo więcej nie ma.
- Rozmawiałem z Heinirchem. Mam zadecydować czy ta drużyna się do czegoś nadaje i czy potrzebuje dowódcy.
- Do jakichś wniosków doszedłeś już?
- Zatopić statek z tym całym tałatajstwem. Z wyłączeniem Ciebie i Takiego.

Grobowy głos Vogela wcale nie wskazywał na dowcip.
- Mało oryginalne, trochę brutalne, ale bez przesady... - zrobiła poważną minę, po czym dodała z uśmiechem - jednak tego nie możesz zrobić.
- Pod nami jest ładownia prochu. Wystarczy rzucić zapałkę. Ale faktycznie nie zrobię tego.
- Więc jak wybrniesz z tej sytuacji? Co postanowisz? Jak już mówiłam, ktoś musi być, żeby prowadzić nas za rączkę.
- To niech Heinrich go poszuka lub mianuje z Was. Zaciągnąłem się do wojska nie nędznej krzyżówki teatru z szkółką świątynną.
- Przed chwilą powiedziałeś, że to ty masz kogoś mianować.
- Nie. Ja mam zdecydować. Czy potrzebny jest dowódca a jeśli tak przejąć ten cały burdel. Według mnie nie jest, nic nie pomoże a tylko straci się jednego dobrego żołnierza.
- Przestań narzekać, bo dobrze wiemy, że tylko ty możesz wziąć nas pod skrzydła, nikt inny nie nadaje się.
- Sashivei... Słońce Ci przygrzało? Wiesz co da się radę z Wami zrobić? Rozbić. Ciebie i Takiego wstawić jako uzupełnienie do oddziału specjalnego a resztę do BPP. Biednej Pierdolonej Piechoty. Wtedy może coś z tego będzie.

Zaśmiała się, po czym spojrzała na niego.
- Mam czuć się wraz z Takim wyróżniona, czy też widzisz w nas możliwość wprowadzenia reform? Jednak mniejsza o to... W każdej grupie osób jest jakiś potencjał, mniejszy, czy większy, ale jest. Może nie będziemy najlepsi na świecie, a ludność miast nie będzie nas witała jak bohaterów, ale to nie znaczy, że nie poradzimy sobie z wykonywaniem zadań.
- Jeśli tym zadaniem będzie chodzenie do burdelu i umieranie w karczmach. Według Ciebie w każdym jest jakiś potencjał. Więc po co ściągać zielonych aż z Dzikich Ziem jak "jakiś potencjał" jest tez w chłopach z Koziej Wólki.
- Nikt nie uwierzy, że zbieranina zielonych, ze szczyptą drowów może mieć szanse powodzenia. Już prędzej głupi wieśniak, który weźmie widły ma większe szanse na dokonanie czegoś, niż taka grupa jak nasza. Jednak można się pomylić w osądzie...
- No tak bo durny wieśniak jest durnym wieśniakiem. Po co tworzyć takiemu okazje. Po co takiego doceniać gdy sam sobie tworzy okazje. Lepiej nałapać zielonych...

Pokiwała przecząco głową, mimo, że na jej licu gościł uśmiech.
- Z takim nastawieniem, to może popełnijmy masowe samobójstwo. Zresztą uważaj jak chcesz, twoja wola. Ale i tak uważam, że powinieneś ty dowodzić, o ile można to będzie tak nazwać.
Zamilkł, wpatrując się w morze.
- A co z tym zadaniem? Jeśli nie ustali się jakiejś taktyki, to zrobimy to na pohybel, jak zawsze - przerwała po dłuższej chwili ciszę.
- Po to przyszedłem tak gdzieś z dwie kłótnie temu i z jedno użalanie. Mój plan jest prosty. Dzielimy się na dwie grupy. Ja wlatuje oknem, postaram się do pokoju w którym jest mag. Ty z Keeshe bądź sama podpłyniesz tam w wpław i się przekradniesz bez adamantytu. A resztę puszczamy na pałę. Odwrócą uwagę.
- Pyskaty jesteś
- odparła spokojnie - prawdą jest, że plan, który przedstawiłeś jest prosty. Wydaje mi się jednak, że zbyt prosty. Niestety nie wypada mi wypowiadać się na ten temat, ponieważ taktykę potrafię ułożyć tylko dla siebie, a nie dla grupy. Często działałam w pojedynkę... Zresztą jestem parszywą, zadufaną w sobie indywidualistką, która ma gadane. Teoretycznie powinnam powiedzieć, że mam w głębokim poważaniu twój plan, a na dodatek nie zastosuję się do niego. A czemu? Bo nie - uśmiechnęła się na te słowa, bardziej sama do siebie, niż do sierżanta.
Vogel ciągle stał oparty odwrócony tyłem do elfki.
- Prosty, a jednocześnie dając pole do popisu dla indywidualistów. Oni muszą się wykazać by przeżyć, dowieść, że są coś warci, a my będziemy musieli dostosowywać się do sytuacji i dorwać maga.
- Zobaczymy, czy wypali i czy w ogóle wcieli się go w życie. Nie ma to jak dobra improwizacja.
- Wiesz jak będzie wyglądała dobra improwizacja w naszym wykonaniu?
- Oświeć mnie.
- Połowa wybiegnie z krzykiem w stronę wieży. Druga połowa będzie psioczyć na statku, a ja polecę tam w nocy.
- Ciekawe... Wszystko wyjdzie w praniu.
- Jak chcesz...
- A co ja mogę chcieć, bądź nie?
- Od Ciebie zależy czy akcja będzie chodź trochę przeprowadzona profesjonalnie.
- Profesjonalnie... Dobre określenie. Jednak jedna jaskółka wiosny nie czyni. Sukces nie zależy tylko od profesjonalizmu. I w naszym wypadku, wręcz przeszkadza.
- Jedna nie... Więc co sugerujesz? Akcje na: "jakoś to będzie"?
- W naszym przypadku, gdzie nikt o nikogo nie dba, a to czy ktoś umrze jest wątkiem pobocznym i mało zauważalnym... To tak. Wybacz, że tak lekko do tego podchodzę, ale będzie co ma być. Zarys planu jest, od czegoś zaczniemy, a wykonanie to już inna sprawa.

Kaspar pokręcił tylko w milczeniu głową.
- Jakiejś innej reakcji spodziewałeś się po mnie?
- Tak.
- A niby jakiej?
- Jeśli ktoś mnie pyta o plan to raczej nie spodziewam się podejścia "jakoś to będzie". Również sprawiałaś na mnie wrażenie osoby która nie przechodzi obojętnie, a przynajmniej nie tak jak reszta, nad śmiercią towarzyszy.
- Pytałam o plan, ponieważ chciałam wiedzieć, jak zacznie się zabawa. Tak na prawdę, to mamy więcej szczęścia niż rozumu, więc pozwalam sobie na stwierdzenie "jakoś to będzie". A co do drugiej kwestii... Cóż, nie dbam o śmierć innych, ale jeśli miałabym okazję, a ktoś w moich oczach zasłużyłby, to pomogłabym ochronić ową osobę. Znów zawiodłam twoje wyobrażenia?

Chwilę się zastanawiał. A może chciał tylko sprawić takie wrażenie?
- Nie, nie zawiodłaś. To złe słowo. Raczej... Nie oczekiwałem, że jesteś osobą która postawi wszystko na szczęście. Wyobraź sobie, że każdy ale to każdy na tej łodzi uważa tak jak Ty. Pomogę im jeśli zasłużą sobie na to.
- Mylisz się
- rzuciła krótko.
- Masz racje. Wyłącz z tego mnie i resztę wojskowych.
- Nie o to mi chodziło. Moje "zasłużyć" jest inną nicią szyte niż reszty.

Zaśmiał się. Pierwszy raz odkąd się poznali Kaspar Vogel wybuchnął śmiechem, bynajmniej nie wesołym. Przytrzymał ręką kapelusz chroniąc go przed przymusową kąpielą.
- A jak myślisz co oni myślą o sobie? Jestem inny. Jestem lepszy. W tym tkwi Wasz problem nie potraficie się podporządkować. Nie chodzi o podporządkowanie się mi ale komukolwiek. Wcześniej chyba Virelles próbował Wami dowodzić. Wasz już martwy kompan prawie mu do gardła się rzucił. Macie za duże ego i ono Was zgubi.
- Nie mówię, że nie masz racji, bo masz. Tylko, że każdy chce być wyjątkowy, nawet ty, czy jakakolwiek inna osoba. Tylko to nie w tym tkwi problem. Każdy w swojej grupie potrafi się porozumieć, mimo swoich ambicji, celów i charakteru. Czemu u nas tak nie jest?
- Bo nie potraficie poskromić swoich ambicji i potrzeby bycia wyjątkowym. Służyłem parę miesięcy w oddziale Barbaka. Nie znosiłem go jak psa. Ale nie kwestionowałem jego rozkazów na przekór. Nawet gdy były tak idiotyczne jak strzelanie do Was bełtami bez grotów.
- Mylisz pojęcia i błędnie wnioskujesz. Ale mniejsza o większe. Głupie rozmyślania zadufanej i z wybujałym ego drowki. Ja wiem swoje i jest mi z tym dobrze. Jednym z moich uważań, jest fakt, że, o ironio, mogę na was liczyć. Albo na prawie wszystkich... Choć bezpośrednio dupy może i mi nie uratuje nikt, to jednak w naszej grupie jest duch walki, nawet w małych istotach...
- Póki jesteśmy w tym samym oddziale ja Ci dupę uratuje. Nawet z wybujałym ego. Tak samo tym małym z jeszcze mniejszym duchem walki. Ale nie wszystko można zrobić na hura
- Jeśli chcesz wszystko możesz.
- Nie Sashivei. Bo mimo tego, że każdy chce być wybitny jesteśmy przeciętni. Lub niewiele powyżej przeciętnej. Nie jesteśmy bogami i same chęci nie wystarczą.
- Typowy realista, choć często brzmi w twoich słowach pesymizm. Wiem, wiem, jesteś wojskowym, do twoich nawyków należy spinanie się i stawanie na baczność.
- A do Twoich sarkazm.
- Tak, zdecydowanie.

Milczał przez dłuższą chwilę w końcu wyprostował się i odwrócił do drowki. Spojrzał jej w oczy.
- Starczy chyba tych gier słownych. Ja na szczęście nie liczę, idę zapewnić nam jakieś realniejsze szanse na zwycięstwo.
- Jeśli taka twa wola
- ciężko było wyczuć, które ze stwierdzeń uważała za słuszne, a które rzucała dla zmyłki - może ci za to podziękuję, a może wyśmieję, bo wyjdzie na moje.
Kaspar wzruszył tylko ramionami i odszedł nie odezwawszy się już słowem.



Rozmowa choć niespodziewana, to jednak okazała się miłą odskocznią od wydarzeń ostatniego czasu, odkąd została pojmana. Dlatego też postała jeszcze trochę przy balustradzie, po czym postanowiła, że chętnie poduczyłaby się nawigacji. Wszak taki marynarz jest uznawany za oko kapitana. To on najlepiej wie jak długi będzie rejs, jaką trasą będą płynąć i ile czasu zostało do końca podróży. Choć nie jest to łatwa funkcja do pełnienia, to wszystkie inne uznała za mało potrzebne jej. Wolała zawsze wiedzieć gdzie jest i za ile dotrze do celu, nie lubiła błądzić i szukać po omacku. Dlatego też udała się do nawigatora tego statku, aby otrzymać przyspieszony kurs nauczania początkowego.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 01-09-2010, 15:53   #220
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Kaspar nie lubił statków. Nie była to nienawiść, raczej drobna niechęć. Nie miał nic przeciwko ciasno zabudowanym miastom. Nawet lubił gęste lasy a w górach nie odczuwał strachu przed upadkiem. Można powiedzieć, że każde miejsce na ziemi było dla niego bliskie. Ale morze i powietrze nie były na ziemi, były niejako obok. Dlatego nie lubił pływać i latać. No ale cóż... Zadanie go do tego zmuszało.

Już lubił kapitana, załogę i komandora. Po prostu czuł do nich bezpodstawną sympatie za sprawność, dyscyplinę i niechęć jaką wzbudzali w Keeshe.

Po krótkiej odprawie podszedł do niego jeden z szeregowych. Jak im było na okręcie? Majtek? Dobrze, że nie string.
-Pułkownik Heinirch kazał panu coś pokazać.
Vogel wzruszył ramionami, poprawił kapelusz.
-Prowadź.
Z tyłu statku do pala była przywiązana... owca. A obok koza. Należało wspomnieć, że przyszły kożuch (a wcześniejszy posiłek) miał różową obróżkę.
-To posiłki dla pana, sierżancie.
Kaspar zaklął.
-Świetny dowcip ze strony pułkownika.
Westchnął.
-Będzie trza odreagować. Kiedy jest zmiana wacht?
Szeregowy spojrzał na niego niespokojny. Nie wiedział co wampirzy podoficer z wywiadu wymyślił.
-O zmroku.
-No to pozwolicie, że się dosiądę do wódy. Sam mam co prawda tylko bukłak ale na pewno coś znajdziecie.
-Tak jest sir!
-Kaspar. Po prostu Kaspar. Jak Ciebie zwą?
-Hubert.
-No to wypijemy wieczorem Hubercie by ta łajba nie zatonęła. Chyba, że w morzu gorzały.

Jedną z mniej znanych umiejętności każdego szanującego się podoficera było kołowanie wódy. Głównie polegało to na dorwaniu najbliższego podkomendnego i trząchaniu nim dopóki nie wyleci bukłak, fajki, świerszczyk i drobne. Tu zakończyłoby się burdą a jakoś nie chciało mu się tłumaczyć najpierw przed komandorem a potem pułkownikiem dlaczego rozwlókł któregoś z zielonych po pokładzie. Za to w mechanicznym pojeździe widział walający się bukłak pełen gorzały. Któryś z zielonych odczuje jego brak.

Zgłosił się do nawigatora na szkolenie. Zawsze w walce stawiał na mobilność więc nie korciło go do strzelania z dział. Nauka wiązania oznaczałaby konieczność dłuższego przebywania z Keeshe a z częściowo bezwładną ręką raczej nie mógł sterować. Barczysty marynarz pełniący funkcje nawigatora kazał mu przyjść później. Cóż, miał parę godzin. Wypadałoby je wykorzystać.

Zielona kompania, pardon zielono-czarna kompania trzymała się nieźle. Masztów, barierek i inszych rzeczy przymocowanych na stałe do pokładu. Tylko on i Sashiviel nie mieli problemów z chorobą morską. Drowka wręcz zdawała się czuć jak w domu. Czyżby pod ziemią były nie tylko jeziorka a wręcz morza? Parsknął śmiechem jednak bynajmniej nie na myśl o pływających drowach. Pomyślał sobie o skutkach choroby morskiej w jego wykonaniu. Zarzygałby krwią pół pokładu.

Podczas spaceru po statku zobaczył Sashiviel, postanowił podejść i porozmawiać. Tylko ona i Taki wróżyli jakieś nadzieje na przyszłość. Rozmowa była miejscami burzliwa, miejscami melancholijna. Ktoś mniej prostolinijny niż Kaspar porównałby go do natury morza lub kobiety. W sumie nie wiadomo co jest bardziej zmienne.

Po konwersacji z Sashiviel udał się do nawigatora gdzie spotkał... Właśnie drowkę. Po zmianie wart miał zamiar udać się na popijawę i nie tylko zapoznać się z załogą ale i namówić kogoś na naukę strzelania z broni palnej. Niby było to podobne do strzelania z kuszy ale parę lekcji zawsze się przyda.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172