Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-09-2010, 17:24   #93
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Otworzył oczy. Zimno przenikało ciało tak, że trząsł się cały. Spróbował podnieść głowę, ale ból uderzył falą tak silną, że zaraz musiał opaść w lodowaty śnieg. Zobaczył eteralną postać Shannon pochyloną nad nim i nagle pamięć wróciła w jednym błysku. Szaleńcza pogoń ze sztyletem w ręku, wytłaczające powietrze z płuc uderzenie w plecy, skowyt bojowego psa… Marie! Próbował poderwać się jeszcze raz, ból w czaszce aż wywoływał mdłości. Oparł się o ścianę i powiódł wzrokiem po kamiennej uliczce. Rozmazane postacie i barwy, tylko dźwięki ostre, wwiercające się w głowę i potęgujące bolesne pulsowanie. Urwany wrzask jakiegoś człowieka, któremu najwyraźniej ktoś skrócił żywot. Próbował zogniskować wzrok. Zobaczył wreszcie szamoczący się worek z pościeli i kapłana rozcinającego go nożem. Była cała! Wulf ją dogonił. Fala ulgi jaka zalała łotrzyka znów zaćmiła mu w oczach. Czarne plamy zawirowały, jak tylko chciał się ruszyć i podbiec do niej. Opadł bezsilnie na śnieg. Obity łeb i żebra bolały jak cholera.

Słyszał jakieś słowa nad nim, podniesiony głos, rymowaną mowę Myszy. Psiakrew… Nie był pewny czy dobrze słyszał.
Plask! Echo poniosło się po uliczce… Albo w jego łepetynie. Otworzył chcąc niecąc oczy i spojrzał nieco przytomniej. Uśmiechnął się do Marie.
- Widzę, że nic ci nie jest. W czepku rodzona, co? – gramolił się z ziemi, a bardka ciągnęła go za rękę. Rzucił szybkie spojrzenie Shannon, ale zaraz odwrócił wzrok. Nie mógł sobie tego poukładać na razie. Wstyd go brał, że nie przerwał tej rozmowy wcześniej, a przynajmniej nie dał znaku że przytomność mu wróciła. Zaczynał za to szczękać zębami z zimna. Wreszcie zaczęli kuśtykać w stronę halfińskiej gospody.

Popatrzył po raz kolejny na czarny medalion, który zabrał z jednego z trupów zanim przyjechał wóz grabarzy. Razem z Robertem zatroszczyli się też o broń i sakiewki porywaczy. Jakoś trzeba było sobie odbić kolejną wykorzystaną miksturę leczenia. Dopiero w cieple gospody poczuł rany na rękach i nogach. Miał nadzieję, że ból we łbie też zelży, ale to chyba był sposób bogów na pokazanie mu, że już kurwa wystarczy tego dobrego. Do trzech razy sztuka, co? Podłego nastroju nie poprawiał nawet doskonały miód. Miód na ranę nie idzie… Za wymyślanie takich mądrości ludowych powinno się obdzierać ze skóry. Kurwa mać! Zgrzytnął zębami ze wściekłości. Cały dzień miał wrażenie że ktoś za nimi łazi. Nawet raz chyba ich wypatrzył, a przynajmniej jednego z nich przez ułamek sekundy. Ale potem zniknęli, a on się ujarał razem z Marie i gdyby nie Shannon i jej czujność, gówno przykryłoby im usta w kretesem. A co gdyby nie chcieli porwać bardki, tylko po prostu poderznąć im gardła we śnie? Płaczące po stratach niziołki nie poprawiały jego nastroju, a zabranie jedynego świadka przez Straż wkurwiała go wręcz niemożliwie. Tyle dobrego, że Marie się nic nie stało… Choć jej słowa zabolały. Jak zwykle.

Łotrzyk siedział na ławie przy kominku i popijał miód mrużąc oczy w błogim wyrazie. Mysz dosiadła się naprzeciwko i posłała mu filuterny prowokacyjny uśmiech.
- Długo sobie poleżałeś cały w śniegu mój kolego
Chybaś sobie nie odmroził nic ważnego? I cennego?

Zachichotała. Zaraz też złapała jego kubek i ostentacyjnie upiła z niego łyk. Trunek był diablo mocny więc końcowy efekt satysfakcji został przygaszony duszącym kaszlem.
- A dziękuję, za troskę moja koleżanko, wszyscy zdrowi. – odparł łotrzyk, dolewając miodu do kamionkowej szklanicy. Spojrzał na nią bystro starając się zrozumieć przypływ dobrego humoru.
- Ciebie czasem Wulf nie upuścił na bruk za mocno? Czy też wierzganie nóżkami w workach poprawia nie tylko krążenie ale i samopoczucie? – Uśmiechnął się krzywo i korzystając z ataku kaszlu odebrał jej naczynie z rąk i pociągnął długiego łyka.

Nic tak nie nastraja wszak na rymowanie
jak niespodziewane wieczorne porwanie.
Muszę przede wszystkim jednak podziękować.
Żeś w śniegu biegł boso. By mnie wyratować.

Puściła mu oko i wskazała palcem na szynkwas. Gdy się obejrzał zgrabnie wyciągnęła mu kubek spomiędzy palców i pociągnęła parę łyków aż osuszyła go do dna.
- Nie ma za co. Wiesz, że ja bym dla ciebie nawet włócznię na klatę przyjął. – Uśmiechnął się złośliwie. Już drugi raz dał się nabrać na najstarszą sztuczkę na świecie z odwracaniem uwagi. Wziął drugi kubek i nalał miodu do obu. Stuknął swoim o blat stołu i powiedział:
- Swoją drogą to daliśmy ciała. Cały dzień miałem przeczucie że ktoś za nami łazi. Trzeba psiakrew uważać. - Spojrzał na nią bystro. – Nic cię to nie rusza? Ten worek i w ogóle?
- A co? - nagle jej uśmiech wyparował i posłała mu niepewne spojrzenie. - Wolisz żebym zalała się łzami?
- Nie wolę, Marie. Chcę byś uważała na siebie. Ja wiem że to brzmi jak ględzenie Wujka Dobra Rada, ale to jakiś pieprzony kult, dobrze zorganizowany. Mogą spróbować jeszcze raz.
Pomasował bolący łeb i dopił miód.
- Nie chcę żebyś wariowała ze strachu przed każdym cieniem, ale… trzymaj się mnie. Nie łaź sama po mieście. – Spojrzał jeszcze raz na bardkę.
- Dobrze - skinęła, trochę wymuszenie. Czuła już skutki wypitego trunku i język zaczynał się powoli plątać. - Jeśli ty obiecasz, że nie będziesz się już z mojego powodu pakował w tarapaty.
Uśmiechnął się znowu i uścisnął jej lekko dłoń. Wstał powoli.
- Taka już nasza natura, rycerzy w lśniących zbrojach. Nic na to nie poradzę. Ani chybi na końcu tej afery zostanę paladynem. Będę ratował panny w opałach. - Zdaje się że nie wystudził dostatecznie głosu. Za mało uszczypliwego tonu. Jeśli się zorientowała to nie dała nic po sobie poznać. Odwrócił zaraz temat.
- Pora do wyra. Jak pomyślę że jutro trzeba będzie w oczka samemu Tyrowi patrzeć to już mnie febra trzęsie.
Wzdrygnął się odruchowo, choć miód już powoli rozgrzewał jego zgrabiałe ręce.
- Wobec tego rycerskich snów życzę - bardka uśmiechnęła się półgębkiem. - Aby twoja kopia była w nich zawsze ostra, smok niemrawy a księżniczka godna ratowania.
Wzniosła kubek, wypiła na hejnał i udała się także na spoczynek, nieco trzeba przyznać, wężowym krokiem.

To już tak będzie? Sztuczne uśmieszki i rozmowy wbijające szpileczki? Przecież nie tylko tyle zostało. Rzucił się na wyrko. Nie chciał o tym myśleć, o tym co powiedziała Shannon. Na szczęście wychlany miód przynosił ulgę.

***

Nazajutrz poszedł do kapłanów Tyra razem ze wszystkimi. Rany wygoiły się dobrze, ale łeb bolał nadal. Z drugiej strony może już nie od rąbnięcia o ścianę, tylko od wypitej gorzały. Niepokój powrócił gdy tylko ujrzał kapłański symbol na szatach przesłuchującego go mężczyzny. To samo co podczas spotkania z królową Sambryn, czuł się tak jakby ktoś wwiercał mu się w czaszkę. Na szczęście poszło gładko, rutynowe pytania. Gdy skończyli, Alto jednak zebrał się w sobie i wsiadł na kapłanów i strażników. W końcu byli ofiarami tych skurwieli jakaś wiedza im się należała, chociażby po to aby się uchronić przed kolejnymi próbami. Bo w to że to nie był przypadek, nie było wątpliwości. Nie po tym jak zobaczył reakcję Shannon na herb na medalionie. Emrys Pieprzony Poza Ich Zasięgiem. Skrawki informacji, ale dobre i to. W końcu i tak opuszczali wkrótce miasto. Zdaje się że, porwanych dziewczyn i tak nie ma w mieście. Policzył szybko na paluchach. Osiem dni do przesilenia. Rytuał, tak? Kapłani przyznali, że wycisnęli z więźnia lokalizację kryjówki, ale na miejscu zastali już tylko pustkę.
- A dziewczyny? Coś je łączyło?
Kapłan zastanowił się chwilę i popatrzył bystro na Alta. Łotrzyk odwrócił zaraz wzrok.
- Wszystkie były… są młode. O piętnastu do dwudziestu lat. Niezamężne i z bogatych domów. No i ładne, wszystkie co do jednej. Cztery zostały porwane, trzy usiłowano zabrać ale porywaczom przeszkodzono i udało się zapobiec przestępstwu.
- Wszystkie porwania i próby były tak dobrze przygotowane?
- Dziewczyny z reguły znikały z własnych łóżek. Przy udanych porwaniach nikt nawet się nie zorientował. Natomiast po raz pierwszy w próbie brał udział mag. Wcześniej żadna z rodzin czy świadków nie mówiła nic o udziale czarodziejki.
- A ten przedmiot, który znaleziono zostawiony przez jedną z porwanych?
- To jej naszyjnik, najprawdopodobniej wepchnęła go w szparę pomiędzy deskami, aby zostawić wiadomość o swoim losie.

Alto zastanowił się chwilę, po czym udało mu się wydębić nazwisko i adres rodziny tej dziewczyny.

Poszli na miejsce razem z Marie. Chyba wzięła sobie do serca radę i trzymała się blisko innych. Ryzykował, tak oczywiście. Oczy dookoła głowy mogły nie wystarczyć. Jak próbowali porwania uderzając na gospodę, mogli spróbować i w środku dnia. Trzymali się ludnych ulic, placów, targów. Kluczyli, przyklejali się do patroli Straży. Rozglądał się pilnie i wysilał swoje umiejętności. Sprawdzał, patrzył, szukał. Nic. Jak zwykle znaczyło to dwie możliwe rzeczy. Albo ich nikt nie śledził, albo robił to ktoś dużo lepszy od niego i Marie. Szósty zmysł nic nie podpowiadał, kula w żołądku nie pojawiała się. Może nie pozbierali się jeszcze tak szybko.
Gdy doszli na miejsce, szybko zostali wpuszczeni do środka okazałej rezydencji. Bezgraniczna nadzieja ludzi w desperacji działa na ich korzyść. Mimo tego że była fałszywa. Nie mogli zaoferować im nic, ale mimo to ojciec porwanej odpowiedział na kilka pytań. Nikt z rodziny ani służby nic nie widział. Dziewczyna zniknęła z własnego łóżka. Nie wiedzieli co się stało, dlaczego właśnie ona. Ojca przerażała myśl, że jeszcze nikt nie zażądał okupu. Łudził się ciągle, że to jeszcze kwestia pieniędzy. Wyznaczył nawet nagrodę, zresztą tak jak i inne rodziny porwanych panien. Alto pokiwał głową, powspółczuł, obiecał nawet coś desperatowi byleby ich wypuścił z domu.
Przesilenie za osiem dni… A Heliogabar to jedyne miejsce co do którego Emryss miał pewność, że muszą tu zawitać. W końcu w normalnej sytuacji, król i jego świta byłaby tutaj. Sprzedali jeszcze uzbrojenie porywaczy, a Alto dokupił miksturę leczenia średnich ran. Resztę pieniędzy dosypał do wspólnej kiesy. Po tych kilku godzinach łażenia po mieście był wykończony. Zdaje się że oberwał gorzej niż mu się na początku wydawało. Dzięki eliksirowi, nic już z niego nie ciekło, ale obite żebra i naruszona rana od włóczni ćmiła ciągle lekkim bólem. Wrócili do gospody. Niziołki dalej były w żałobie po rozwalonej ścianie, ale Alto miał to gdzieś. Ratowali swoje życie, stan wyższej konieczności. Za straty niech płacą skurwiele z medalionami na szyjach. A jak Straż nie umie ich złapać, to niech kurwa sama płaci.
Miał dość. Zmierzchało już, walnął się do wyra. Nazajutrz mieli wypływać za królem. Krasnoludy do kopalń były ugadane, na tyle ile się dało. Robert zajmował się sprawami w skrócie zwanymi przez łotrzyka „drewnianymi”. Wulf z Megarą zajęli się resztą. Pora już opuszczać to przeklęte miasto.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 01-09-2010 o 17:30. Powód: literówki
Harard jest offline