Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2010, 12:42   #91
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Wwiercający się w uszy wrzask porwanej bardki, okrzyki gwałtownie wybudzonych ze snu spadkobierców, próbujących jak najszybciej zorganizować odsiecz, a na koniec odgłos walącej się ściany karczmy nie mogły pozostać bez echa. Powoli w oknach sąsiednich budynków zaczęły pojawiać się głowy mieszkańców zwabionych niezwykłymi nocnymi okrzykami.
W karczmie z przyległych pokoi zaczęli wychodzić inni goście. Na korytarzu pojawili się zaspani gospodarze, niewielkimi lampami oświetlając sobie drogę. Ich drobne, pogodne zazwyczaj twarze zdobił wyraz bezgranicznego zdumienia na widok zniszczeń jakie dokonywały się w ich przyzwoitym i posiadającym doskonałą reputację lokalu.

Tymczasem Wulf z determinacją biegł wprost na niosącego Mysz mężczyznę, ignorując całkowicie kolejnych dwóch wybiegających z bocznych zaułków. W jego kierunku z niezwykłą wprost szybkością poleciało kilka małych wirujących ostrzy. Na szczęście ochrona jaka zapewniał mu pierścień zadziałała idealnie i shurikeny nawet nie sięgając celu upadały na śnieg. Napastnicy zmienili taktykę. Jeden z nich wykonując iście akrobatyczny wyczyn odbił się na obu nogach wyskoczył w górę i przekręcając się w locie uderzył stopami prosto w pierś biegnącego kapłana. Efekt tego działania zaskoczył najbardziej właśnie jego. Odbił się od umięśnionego ciała nawet zbytnio nie spowalniając biegu. Zabójca poderwał się prawie natychmiast podnosząc do góry dłoń ze sztyletem i rozcinając Wulfowi skórę przy nadgarstku. To była ostatnia rzecz jaką zrobił w swoim życiu. W kolejnej sekundzie nadziak kapłana spadł na jego czaszkę, a jej zawartość rozlała się na białym śniegi barwiąc go intensywnie czerwienią. Widząc co stało się z jego towarzyszem i wiedząc już że atak z dystansu nie ma wielkiego sensu drugi z napastników zawahał się wyraźnie. Zerknął w kierunku okna z gospody, a kiedy nie dostrzegł w niej maga, którego spodziewał się tam zobaczyć, a widział za to buchające z otworu gęste kłęby dymu, krzyknął coś niezrozumiałego, po czym odwrócił się błyskawicznie jakby z zamiarem ucieczki. Nie zdołał ubiec trzech kroków, gdy na jego plecy zwaliła się potężna sylwetka Atosa. Chrzęst łamanych kości zakończył nagle okrzyk, który wyrwał mu się z krtani.

***

Na drugim piętrze karczmy Megara wspomagana przez Roberta i kamienne stwory, a później także Brana, zajmujących się trzema zakapturzonymi sylwetkami, toczyła swoją własną magiczna walkę. Kiedy ściana runęła mimo uwagi jakiej wymagało od niej skoncentrowanie się na rzuceniu kolejnego czaru, mogła w końcu dokładnie zobaczyć swojego przeciwnika. Wbrew temu co mówiła Shannon mag nie był mężczyzną ale ciemnowłosą kobietą o niezwykle jasnych, oczach. Stała przy oknie otoczona lekko błyszczącą magiczną sferą i spoglądała na Meg z zimną nienawiścią. Jej dłonie także splatały jakiś czar, a karminowe usta wypowiadały magiczne formułki.

Nieznajoma uderzyła pierwsza, jednocześnie przesuwając się nieco od okna. Kamienna istota utworzony przed chwilą ze ściany uniósł się w górę i rozbijając okno wyleciał na zewnątrz budynku, upadając na ziemię kilka metrów dalej. W jasnooką uderzyły odłamki ścian i pył. Zatrzymały się jednak na otaczającej ją osłonie, nie mogąc do niej przeniknąć. Część odłamków wyfrunęła przez rozbite okno. Kobieta rozejrzała się po otoczeniu, najwyraźniej oceniając sytuację. Jej ochrona przegrywała najwyraźniej starcie. Jeden z zakapturzonych leżał bezwładnie na ziemi, dwóch pozostałych, mimo sporych umiejętności i niezwykłej szybkości wyraźnie się cofało. Zawołała coś w niezrozumiałym dla pozostałych języku i nacisnęła wiszący jej na piersi medalion. Za jej plecami przestrzeń rozwarła się, tworząc świetlistą wirującą smugę, która błyskawicznie powiększyła się do rozmiarów człowieka. Nieznana magini wskoczyła w nią bez wahania. Jednak towarzyszącym jej mężczyznom ta sztuczka się nie udała. Byli za daleko i walczyli ze zdeterminowanymi przeciwnikami. Nie zdołali wykonać nawet dwóch kroków w kierunku portalu. Jednego z nich Bran przebił swoim mieczem, drugi, trafiony mieczem przez tropiciela w nogę upadł na zasłana pyłem podłogę. Próbował się podczołgać, ale kamienny stwór przywołany przez Wulfa rozwalił mu głowę jednym uderzeniem pięści.

Młody rudowłosy wojownik, podniecony walką i odniesionym właśnie zwycięstwem, nie namyślając się długo skoczył w kierunku błyszczącej tarczy. Megara, czując nagle intensywnie wibrującą moc krzyknęła ostrzegawczo. Najwyraźniej portal zabezpieczony był przed nieuprawnionym przebyciem. Bran zawahał się, i instynktownie skręcił w bok. To działanie prawdopodobnie uratowało mu życie. Intensywnie niebieski błysk wystrzelił z portalu prosto w miejsce w którym jeszcze przed chwilą się znajdował. Uderzył w kamiennego stworka, rozwalił go na drobne kawałki i rozszczepił się na mniejsze części, rozbryzgując na boki. Smugi, na szczęście dużo słabszej energii przetoczyły się przez stojących na jej drodze Spadkobierców. Chwile później portal zniknął równie szybko jak się pojawił. Być może magiczne zabezpieczenie było wyjaśnieniem dlaczego tą drogą nie zdecydowano się uprowadzić bardki.
Para niziołków, która w końcu doszła do siebie, uderzyła w lament nad zniszczeniami jakie zostały dokonane.

***

Alto najpierw poczuł intensywne zimno przenikające go od stóp do głów. To prawdopodobnie ono przywróciło go do przytomności. Dopiero potem, powoli docierać zaczęły do niego pozostałe sygnały o obrażeniach. Zwłaszcza koszmarny ból w czaszce, przy każdym, nawet najmniejszym nią poruszeniu. Mimo to zmusił się do otwarcia oczu i uniesienia do pozycji siedzącej. Przede wszystkim spojrzał w kierunku w którym ostatni raz widział porywaczy. Ku jego ogromnej radości potężny kapłan właśnie dopadał ostatniego z nich, bez wahania uderzając rękojeścią w jego głowę. Porywacz zaczął się osuwać, a Tsatzky błyskawicznie chwycił niesiony przez niego zwój płótna, w który owinięto dziewczynę, ratując ją w ten sposób przed kolejnym, bolesnym upadkiem na ziemię.

W takie pozycji zastali go trzej strażnicy, którzy zwabieni dziwnymi hałasami w spokojnej zazwyczaj dzielnicy przybyli na miejsce. Jedno spojrzenie na otoczenie wystarczyło by szybko wyciągnęli broń i skierowali ją w kierunku Wulfa:
- Kim u diabła jesteś i co tu się stało? – Zawołała pierwszy z nich, najwyraźniej dowódca.
Wyjaśnienia Wulfa chyba nie od razu ich przekonały, ale jeden ze strażników pochylił się nad zakapturzonym mężczyzną i zaczął do przeszukiwać. Kiedy wyciągnął mu zza ubrania zawieszony na szyi naszyjnik zaklął siarczyście i splunął, a pozostali opuścili i schowali broń.
Z tego co kapłan zdołał zauważyć naszyjnik wykonany był z intensywnie czarnego kamienia, na którego jednej ze ścianek wyryty był srebrzystą, połyskującą substancja jakiś znak.
- Znowu ta cholerna sekta! - Drugi ze strażników zaczął sprawdzać pospiesznie pozostałych porywaczy – No ale tym razem przynajmniej mamy kogoś żywego! - Dodał wyraźnie zadowolony z zaistniałej sytuacji.
Kapłan dopiero teraz poczuł dziwne zawroty głowy. Najwyraźniej stal, która przecięła jego skórę była zatruta, a trucizna w jego krwiobiegu powoli zaczynała działać.

***

Kiedy wszyscy wrócili do gospody, opatrzyli swoje rany i w miarę doszli do siebie, można było w końcu wymienić się informacjami. Wtedy też z pewnym zdziwieniem stwierdzili, że nigdzie w gospodzie nie można było znaleźć Kosmo. Kiedy się dobrze zastanowili doszli do wniosku, że po raz ostatni widzieli go gdy wychodzili na miasto załatwiać swoje sprawy.

Z tego co powiedzieli strażnicy to co przydarzyła się Myszy nie było odosobnionym przypadkiem. Od kilkunastu dni w mieście miało miejsce kilka prób porwań młodych dziewcząt, a cztery z nich zakończyły się sukcesem. Według świadków, w przypadku tych nieudanych prób zawsze napastnikami byli ubrani w habity mężczyźni z dziwacznym wisiorem na szyi. Mimo niezadowolenia Wulfa, jedynego ocalałego porywacza zabrali ze sobą strażnicy miejscy. Według ich słów miał być odstawiony do świątyni Tyra na przesłuchanie. Oni sami także zostali poproszeni o stawienie się tam rano w celu złożenia dokładnych zeznań.
Gdy Shannon przyjrzała się uważnie czarnemu wisiorowi zadrżała mimowolnie. Na jednej z gładkich czarnych ścianek widniał herb jej największego wroga!

Przesłuchanie w świątyni Tyra nie zajęło zbyt wiele czasu. Ich słowa zostały dokładnie spisane, a pod oświadczeniami złożyli swoje podpisy.
Kapłani nie byli zbyt chętni w udzielaniu informacji na temat efektów z przesłuchania więźnia, ale w końcu udało się wydobyć kilka niepokojących faktów:
Po pierwsze miejsce, które wskazał złapany po przybyciu tam strażników okazało się puste, choć ślady znalezione na miejscu świadczyły, że jeszcze niedawno musiało tam przebywać kilka osób.
Znaleziono coś należącego do jednej z porwanych dziewcząt, ale po nich samych ślad zaginął.
Jest jednak szansa, że nadal żyją, bo podobno były one potrzebne do jakiegoś mrocznego rytuału, który ma się odbyć w dniu przesilenia. Nikt nie miał jednak pojęcia gdzie mogą się znajdować. Nie by było nawet gwarancji czy nadal znajdują się w mieście.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 01-09-2010, 15:31   #92
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Mysz zawsze lubiła być w centrum wydarzeń ale to co się teraz działo to była przesada nawet jak na jej gusta. Miotała się jak lis złapany we wnyki i jeszcze tchu nie mogła złapać! Co za kretyni z tych porywaczy?! Jeśli chcieli ją udusić to mogli na śnie okręcić jej pasek wokół szyi.
Brakowało jej, szlag, powietrza. Jeszcze moment i trupem padnie! A to, że trzęsło tak niemiłosiernie dodatkowo nie ułatwiało.

Kiedy ktoś wreszcie oswobodził ją ze zwojów materiału przysiadła w kucki na zimnym śniegu i rozkaszlała się dramatycznie. Przed oczami zamajaczyły ciemne plany i przez chwilę była pewna, że zemdleje. Za moment oddech jej się jednak wyrównał a z ust poczęły wypadać miarowo kłęby pary dając znak, że dochodzi do siebie.
Nad nią stał Wulf, wokoło zalegały ciała jej niedoszłych oprawców. Znaczy kapłan się trochę rozerwał. Zawsze bitka mu służyła i raczej nigdy nie przegrywał.

Z oddali przy ścianie budynku leżał nieprzytomny Alto, na dodatek bardziej rozebrany niż ubrany.

Ścisnęło ją za serce. Nie żyje aby? Zginął próbując ją ratować?! Pioruńsko romantyczne! Aż pisnęła w przestrachu.

- Oj mamuńciu, czy on dycha?
Ale kicha! Ale kicha!

Puściła się biegiem w stronę łotrzyka. Bose stopy śmigały po śniegu przeszywając jej ciało lodowatym chłodem. I jeszcze kusa nocna koszula, która więcej ukazywała niźli zakrywała. To się ludziska napatrzą. Bo już zaczynało się robić wokoło niemałe zbiegowisko.
Dygotała na całym ciele. Czy to z zimna, czy też z nerwów. Najpewniej z obu powodów naraz.

Wystartowała jak pocisk wystrzelony z procy. W okamgnieniu dopadła do łotrzyka i zaczęła potrząsać nim energicznie za ramiona.
- Alto, Alto, Alto... – powtarzała jego imię niby mantrę ale on ciągle nie otwierał oczu.
Wreszcie przyłożyła ucho do jego piersi i odetchnęła z wyraźną ulgą.
- Jednak żyje, serce bije... – powiedziała na głos i niezrażona potrząsała nim dalej.
Ale łotrzyk był ewidentnie zemdlony. Bardka jakby nie dowierzała, może dlatego, że na pierwszy rzut oka wyglądał całkiem normalnie. Nic nie było złamane, nic nie krwawiło... Dłonie miał poranione jakby chciał zetrzeć na tarce ziemniaka na placki, tyle, że zapomniał z roztargnienia wziąć rzeczonego ziemniaka.
- Powierzchowne – skomentowała oglądając jego dłonie.
Później przyjrzała się głowie rozchylając pasma włosów:
- Powierzchowne...
A na koniec zagapiła się na stopy, także solidnie pokaleczone. No ale jak się hasa boso po bruku.. .
- Powierzchowne...

Uniosła wysoko jego rękę i puściła patrząc aż ta opada bezwładnie w miękki śnieg poddając się sile grawitacji. Wyjaśniło się chociaż że nie symulował. Było jej trochę wstyd, że go odrobinę o to podejrzewała.
Zarzuciła sobie jego rękę przez ramię i spróbowała unieść ale w pojedynkę szło jej kiepsko toteż dała za wygraną. Puściła a ciało łotrzyka osunęło się na powrót na ziemię. Sama zaś wydarła się na całe gardło:
- Czy ktoś może mi pomoże?!

W jednej chwili obok niej wyrosła eteryczna postać. Złość wykrzywiała jej bladą twarz, gdy wysyczała dając wreszcie upust swojemu zdenerwowaniu.
- Na pewno nie ja.
Bladoniebieskie oczy nie spoglądały już z życzliwością. Były zimne, mściwe i złe. Jasnym było kogo zjawa obarczała winą za stan poranionego mężczyzny.


Mysz ujęła łotrzyka pod boki i zaczęła z determinacją targać go po śniegu. Sapała, stękała, a w międzyczasie zerkała podejrzliwie na zjawę, która płynęła obok nich jakby przyciągana niewidzialną siłą. Mysz by dała sobie głowę uciąć, że tamta jest poirytowana. I to chyba na nią.

Łypiesz na mnie niby osa...
Jakoś wściekle. I z ukosa.
Mysz czymś tobie zawiniła?
Bo nie jesteś arcymiła.

Shannon słysząc typową dla Myszy rymowankę zaperzyła się jeszcze bardziej. Powodów wzrastającej skrycie antypatii nawet przed sobą nie chciała wyjaśniać. Bo i czym mała bardka mogła jej zawinić, poza tym, że... była. Prychnęła więc tylko zagryzając wargi i powstrzymując cisnące na usta zjadliwe odpowiedzi.

Mysz spojrzała znów na milczącą Shannon i nagle jej brwi poszybowały ku górze a twarz przybrała wyraz pod tytułem „eureka!”.

Chyba już to wymyśliłam! Ty się złościsz do potęgi
Że mu w walce nie pomogłaś i przez ciebie zebrał cięgi!
Nie czyń sobie wszak wyrzutów. Ciężko zdziałać czyn bojowy
Kiedy zamiast cielesnego ma się raczej stan... duchowy.

Tego już było dla duchowego stanu Shannon ocierającego się niebezpiecznie blisko o brak opanowania zbyt wiele.
- To nie przeze mnie został ranny. Znowu – warknęła wściekle. – To tobie pędził na ratunek nie patrząc wcale na własne życie. Tobie i twojej nie patrzącej na nic, rozpuszczonej do granic możliwości niefrasobliwości. – Raz podniósłszy głos Shannon nie musiała przerywać dla zaczerpnięcia oddechu. – Gdybym tylko mogła go nie budzić, nie zrobiłabym tego. Nie po to, żeby po raz kolejny ratował... Ciebie.
Zbyt dużo. Zdradziła się. W ostatnim słowie prócz złości zawarte było zbyt wiele goryczy. Shannon umilkła z nadzieją, że bardka nie zauważy. Że nie wyłowi tej jednej rzeczy z gąszczu wściekłych słów.


Mysz wbiła w Shannon iskrzące od złości spojrzenie.

Słowo twe jak ostrze mi się w piersi wierci
Dobrze rozumuje? Ty życzysz mi śmierci?
Po głowie kołaczą mi się dziwne myśli...
Jakież są powody tejże nienawiści?
Jeden jeno widzę, choć ściął mi kolana...
Tyś jest w Paperbacku skrycie zakochana...


Ostatnie zdanie szepnęła, ale wyglądało bardziej na stwierdzenie niż pytanie. Spojrzała na ducha jakby pierwszy raz go teraz zobaczyła. Jej oczy były wielkie i okrągłe ze zdziwienia. A później aż klapnęła na cztery litery kładąc sobie głowę zemdlonego łotrzyka na kolanach i przytulając do siebie stanowczo.


Shannon odsunęła się i zbladła tak, że przez krótki moment zdawała się być jedynie nikłym cieniem zjawy.
- Nie... nieprawda – zaprzeczyła słabo i celowo zmieniając temat dodała już pewniej – Nie życzę ci śmierci.
Z nagłym rozrzewnieniem spojrzała na kobietę tulącą do siebie rannego, wdzięczna że nie był w stanie rejestrować tej rozmowy.
- Twoje zniknięcie niczego, by nie zmieniło. On i tak przecież... – urwała nie zdolna dokończyć zdania, własne rozterki zbywając wzruszeniem ramionami.- Mylisz się, nie mogłabym go kochać. Przecież ja nie mam już serca.


Marie kilkakrotnie potrząsnęła głową i westchnęła bezradnie.

Co ma do miłości kawałek mięsiwa?
Wciąż jesteś kobietą, żywa czy nieżywa.
Odczuwasz radości, tęsknoty czy złości
Zdolna więc też musisz być i do miłości.
Winnaś mu powiedzieć co masz w duszy na dnie.
A mną się nie przejmuj. On już mnie nie pragnie.


Bardka pochyliła się nad łotrzykiem i znów zaczęła nim potrząsać powtarzając jego imię. W końcu zirytowana, że ciągle nie reaguje grzmotnęła go otwartą dłonią w policzek. Stanowczo za mocno niźli wypadało.
Po tym mało delikatnym zabiegu, ku jej widocznej uldze, łotrzyk uniósł powieki.


Kiedy wrócili do gospody dotarło do Myszy jaka jest zziębnięta. Dobrze, że sobie stóp nie odmroziła od tego ganiania w śniegu. Zaraz wciągnęła na siebie kilka warstw odzienia i zeszła do szynkwasu po jakiś rozgrzewający trunek. Alto doszedł już do siebie toteż albo wyżłopał leczącą miksturę albo tak jak podejrzewała nie było z nim aż tak krucho.
Chwilę pogadali.
Jakoś nie mogła patrzeć na niego w ten sam co dotychczas sposób. Wciąż jej dźwięczały w głowie słowa wypowiedziane przez Shannon. Zastanawiała się nad tym wszystkim i ciągle miała mętlik w głowie. Że ją samą ciągnęło do szemranych typów to było jasne i zrozumiałe. Ale dlaczego ją? Dziewczyna ze szlacheckim tytułem i z bogatego majątku powinna się raczej uganiać za rycerzami. Z drugiej strony serce ponoć nie sługa...


Co dziwne uczuciowe rewelacje ducha przyjęła dość spokojnie. Sama już powoli godziła się z faktem, że zepsuła wszystko co łączyło ją z Altem. Nie żeby nie czuła ukłucia rozczarowania gdzieś pod żebrami...
Niemniej dobry humor bardki nie opuszczał. Znów zaczęła rymować i była skora do żartów.

Trochę jej było nie w smak, że z ich powodu gospoda została deko zrujnowana ale nikt nie wyszedł z propozycją aby właścicielom jakoś to zrekompensować. Mysz tym bardziej nie zamierzała wyskakiwać z takimi szlachetnymi pomysłami.

* * *

Brakowało Kosmo. Najpierw Mysz pomyślała, że może został uprowadzony ale ta teoria się nie trzymała kupy i dupy. W końcu tamci porywali panny a z Kosmo była taka panna jak z trąby olifanta wieszak na ręczniki.
Brakowało wszystkich rzeczy mężczyzny a przecież wynajmowali mu pokój poprzedniego dnia i zostawiał tam komplet swoich klamotów. Porywacze nie zabieraliby w pośpiechu całego ekwipunku, zresztą po co niby?
Wobec tego sam właściciel musiał wrócić i je zgarnąć. A później odszedł. Czemu się jednak nie pożegnał? Pewnie miał swoje powody, to akurat Marie była w stanie zrozumieć.


Przesłuchanie w świątyni Tyra przebiegło bez niespodzianek. Mysz odpowiadała zwięźle na wszystkie zadawane jej pytania ale od siebie dodawała niewiele. Całą tą przygodę z porwaniem chciała mieć jak najszybciej za sobą.
Niech już wyjadą z tego miasta i ruszą dalej. I niech minie ta cholerna zima... Choć czy ona na dobre się w ogóle zaczęła?
 
liliel jest offline  
Stary 01-09-2010, 17:24   #93
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Otworzył oczy. Zimno przenikało ciało tak, że trząsł się cały. Spróbował podnieść głowę, ale ból uderzył falą tak silną, że zaraz musiał opaść w lodowaty śnieg. Zobaczył eteralną postać Shannon pochyloną nad nim i nagle pamięć wróciła w jednym błysku. Szaleńcza pogoń ze sztyletem w ręku, wytłaczające powietrze z płuc uderzenie w plecy, skowyt bojowego psa… Marie! Próbował poderwać się jeszcze raz, ból w czaszce aż wywoływał mdłości. Oparł się o ścianę i powiódł wzrokiem po kamiennej uliczce. Rozmazane postacie i barwy, tylko dźwięki ostre, wwiercające się w głowę i potęgujące bolesne pulsowanie. Urwany wrzask jakiegoś człowieka, któremu najwyraźniej ktoś skrócił żywot. Próbował zogniskować wzrok. Zobaczył wreszcie szamoczący się worek z pościeli i kapłana rozcinającego go nożem. Była cała! Wulf ją dogonił. Fala ulgi jaka zalała łotrzyka znów zaćmiła mu w oczach. Czarne plamy zawirowały, jak tylko chciał się ruszyć i podbiec do niej. Opadł bezsilnie na śnieg. Obity łeb i żebra bolały jak cholera.

Słyszał jakieś słowa nad nim, podniesiony głos, rymowaną mowę Myszy. Psiakrew… Nie był pewny czy dobrze słyszał.
Plask! Echo poniosło się po uliczce… Albo w jego łepetynie. Otworzył chcąc niecąc oczy i spojrzał nieco przytomniej. Uśmiechnął się do Marie.
- Widzę, że nic ci nie jest. W czepku rodzona, co? – gramolił się z ziemi, a bardka ciągnęła go za rękę. Rzucił szybkie spojrzenie Shannon, ale zaraz odwrócił wzrok. Nie mógł sobie tego poukładać na razie. Wstyd go brał, że nie przerwał tej rozmowy wcześniej, a przynajmniej nie dał znaku że przytomność mu wróciła. Zaczynał za to szczękać zębami z zimna. Wreszcie zaczęli kuśtykać w stronę halfińskiej gospody.

Popatrzył po raz kolejny na czarny medalion, który zabrał z jednego z trupów zanim przyjechał wóz grabarzy. Razem z Robertem zatroszczyli się też o broń i sakiewki porywaczy. Jakoś trzeba było sobie odbić kolejną wykorzystaną miksturę leczenia. Dopiero w cieple gospody poczuł rany na rękach i nogach. Miał nadzieję, że ból we łbie też zelży, ale to chyba był sposób bogów na pokazanie mu, że już kurwa wystarczy tego dobrego. Do trzech razy sztuka, co? Podłego nastroju nie poprawiał nawet doskonały miód. Miód na ranę nie idzie… Za wymyślanie takich mądrości ludowych powinno się obdzierać ze skóry. Kurwa mać! Zgrzytnął zębami ze wściekłości. Cały dzień miał wrażenie że ktoś za nimi łazi. Nawet raz chyba ich wypatrzył, a przynajmniej jednego z nich przez ułamek sekundy. Ale potem zniknęli, a on się ujarał razem z Marie i gdyby nie Shannon i jej czujność, gówno przykryłoby im usta w kretesem. A co gdyby nie chcieli porwać bardki, tylko po prostu poderznąć im gardła we śnie? Płaczące po stratach niziołki nie poprawiały jego nastroju, a zabranie jedynego świadka przez Straż wkurwiała go wręcz niemożliwie. Tyle dobrego, że Marie się nic nie stało… Choć jej słowa zabolały. Jak zwykle.

Łotrzyk siedział na ławie przy kominku i popijał miód mrużąc oczy w błogim wyrazie. Mysz dosiadła się naprzeciwko i posłała mu filuterny prowokacyjny uśmiech.
- Długo sobie poleżałeś cały w śniegu mój kolego
Chybaś sobie nie odmroził nic ważnego? I cennego?

Zachichotała. Zaraz też złapała jego kubek i ostentacyjnie upiła z niego łyk. Trunek był diablo mocny więc końcowy efekt satysfakcji został przygaszony duszącym kaszlem.
- A dziękuję, za troskę moja koleżanko, wszyscy zdrowi. – odparł łotrzyk, dolewając miodu do kamionkowej szklanicy. Spojrzał na nią bystro starając się zrozumieć przypływ dobrego humoru.
- Ciebie czasem Wulf nie upuścił na bruk za mocno? Czy też wierzganie nóżkami w workach poprawia nie tylko krążenie ale i samopoczucie? – Uśmiechnął się krzywo i korzystając z ataku kaszlu odebrał jej naczynie z rąk i pociągnął długiego łyka.

Nic tak nie nastraja wszak na rymowanie
jak niespodziewane wieczorne porwanie.
Muszę przede wszystkim jednak podziękować.
Żeś w śniegu biegł boso. By mnie wyratować.

Puściła mu oko i wskazała palcem na szynkwas. Gdy się obejrzał zgrabnie wyciągnęła mu kubek spomiędzy palców i pociągnęła parę łyków aż osuszyła go do dna.
- Nie ma za co. Wiesz, że ja bym dla ciebie nawet włócznię na klatę przyjął. – Uśmiechnął się złośliwie. Już drugi raz dał się nabrać na najstarszą sztuczkę na świecie z odwracaniem uwagi. Wziął drugi kubek i nalał miodu do obu. Stuknął swoim o blat stołu i powiedział:
- Swoją drogą to daliśmy ciała. Cały dzień miałem przeczucie że ktoś za nami łazi. Trzeba psiakrew uważać. - Spojrzał na nią bystro. – Nic cię to nie rusza? Ten worek i w ogóle?
- A co? - nagle jej uśmiech wyparował i posłała mu niepewne spojrzenie. - Wolisz żebym zalała się łzami?
- Nie wolę, Marie. Chcę byś uważała na siebie. Ja wiem że to brzmi jak ględzenie Wujka Dobra Rada, ale to jakiś pieprzony kult, dobrze zorganizowany. Mogą spróbować jeszcze raz.
Pomasował bolący łeb i dopił miód.
- Nie chcę żebyś wariowała ze strachu przed każdym cieniem, ale… trzymaj się mnie. Nie łaź sama po mieście. – Spojrzał jeszcze raz na bardkę.
- Dobrze - skinęła, trochę wymuszenie. Czuła już skutki wypitego trunku i język zaczynał się powoli plątać. - Jeśli ty obiecasz, że nie będziesz się już z mojego powodu pakował w tarapaty.
Uśmiechnął się znowu i uścisnął jej lekko dłoń. Wstał powoli.
- Taka już nasza natura, rycerzy w lśniących zbrojach. Nic na to nie poradzę. Ani chybi na końcu tej afery zostanę paladynem. Będę ratował panny w opałach. - Zdaje się że nie wystudził dostatecznie głosu. Za mało uszczypliwego tonu. Jeśli się zorientowała to nie dała nic po sobie poznać. Odwrócił zaraz temat.
- Pora do wyra. Jak pomyślę że jutro trzeba będzie w oczka samemu Tyrowi patrzeć to już mnie febra trzęsie.
Wzdrygnął się odruchowo, choć miód już powoli rozgrzewał jego zgrabiałe ręce.
- Wobec tego rycerskich snów życzę - bardka uśmiechnęła się półgębkiem. - Aby twoja kopia była w nich zawsze ostra, smok niemrawy a księżniczka godna ratowania.
Wzniosła kubek, wypiła na hejnał i udała się także na spoczynek, nieco trzeba przyznać, wężowym krokiem.

To już tak będzie? Sztuczne uśmieszki i rozmowy wbijające szpileczki? Przecież nie tylko tyle zostało. Rzucił się na wyrko. Nie chciał o tym myśleć, o tym co powiedziała Shannon. Na szczęście wychlany miód przynosił ulgę.

***

Nazajutrz poszedł do kapłanów Tyra razem ze wszystkimi. Rany wygoiły się dobrze, ale łeb bolał nadal. Z drugiej strony może już nie od rąbnięcia o ścianę, tylko od wypitej gorzały. Niepokój powrócił gdy tylko ujrzał kapłański symbol na szatach przesłuchującego go mężczyzny. To samo co podczas spotkania z królową Sambryn, czuł się tak jakby ktoś wwiercał mu się w czaszkę. Na szczęście poszło gładko, rutynowe pytania. Gdy skończyli, Alto jednak zebrał się w sobie i wsiadł na kapłanów i strażników. W końcu byli ofiarami tych skurwieli jakaś wiedza im się należała, chociażby po to aby się uchronić przed kolejnymi próbami. Bo w to że to nie był przypadek, nie było wątpliwości. Nie po tym jak zobaczył reakcję Shannon na herb na medalionie. Emrys Pieprzony Poza Ich Zasięgiem. Skrawki informacji, ale dobre i to. W końcu i tak opuszczali wkrótce miasto. Zdaje się że, porwanych dziewczyn i tak nie ma w mieście. Policzył szybko na paluchach. Osiem dni do przesilenia. Rytuał, tak? Kapłani przyznali, że wycisnęli z więźnia lokalizację kryjówki, ale na miejscu zastali już tylko pustkę.
- A dziewczyny? Coś je łączyło?
Kapłan zastanowił się chwilę i popatrzył bystro na Alta. Łotrzyk odwrócił zaraz wzrok.
- Wszystkie były… są młode. O piętnastu do dwudziestu lat. Niezamężne i z bogatych domów. No i ładne, wszystkie co do jednej. Cztery zostały porwane, trzy usiłowano zabrać ale porywaczom przeszkodzono i udało się zapobiec przestępstwu.
- Wszystkie porwania i próby były tak dobrze przygotowane?
- Dziewczyny z reguły znikały z własnych łóżek. Przy udanych porwaniach nikt nawet się nie zorientował. Natomiast po raz pierwszy w próbie brał udział mag. Wcześniej żadna z rodzin czy świadków nie mówiła nic o udziale czarodziejki.
- A ten przedmiot, który znaleziono zostawiony przez jedną z porwanych?
- To jej naszyjnik, najprawdopodobniej wepchnęła go w szparę pomiędzy deskami, aby zostawić wiadomość o swoim losie.

Alto zastanowił się chwilę, po czym udało mu się wydębić nazwisko i adres rodziny tej dziewczyny.

Poszli na miejsce razem z Marie. Chyba wzięła sobie do serca radę i trzymała się blisko innych. Ryzykował, tak oczywiście. Oczy dookoła głowy mogły nie wystarczyć. Jak próbowali porwania uderzając na gospodę, mogli spróbować i w środku dnia. Trzymali się ludnych ulic, placów, targów. Kluczyli, przyklejali się do patroli Straży. Rozglądał się pilnie i wysilał swoje umiejętności. Sprawdzał, patrzył, szukał. Nic. Jak zwykle znaczyło to dwie możliwe rzeczy. Albo ich nikt nie śledził, albo robił to ktoś dużo lepszy od niego i Marie. Szósty zmysł nic nie podpowiadał, kula w żołądku nie pojawiała się. Może nie pozbierali się jeszcze tak szybko.
Gdy doszli na miejsce, szybko zostali wpuszczeni do środka okazałej rezydencji. Bezgraniczna nadzieja ludzi w desperacji działa na ich korzyść. Mimo tego że była fałszywa. Nie mogli zaoferować im nic, ale mimo to ojciec porwanej odpowiedział na kilka pytań. Nikt z rodziny ani służby nic nie widział. Dziewczyna zniknęła z własnego łóżka. Nie wiedzieli co się stało, dlaczego właśnie ona. Ojca przerażała myśl, że jeszcze nikt nie zażądał okupu. Łudził się ciągle, że to jeszcze kwestia pieniędzy. Wyznaczył nawet nagrodę, zresztą tak jak i inne rodziny porwanych panien. Alto pokiwał głową, powspółczuł, obiecał nawet coś desperatowi byleby ich wypuścił z domu.
Przesilenie za osiem dni… A Heliogabar to jedyne miejsce co do którego Emryss miał pewność, że muszą tu zawitać. W końcu w normalnej sytuacji, król i jego świta byłaby tutaj. Sprzedali jeszcze uzbrojenie porywaczy, a Alto dokupił miksturę leczenia średnich ran. Resztę pieniędzy dosypał do wspólnej kiesy. Po tych kilku godzinach łażenia po mieście był wykończony. Zdaje się że oberwał gorzej niż mu się na początku wydawało. Dzięki eliksirowi, nic już z niego nie ciekło, ale obite żebra i naruszona rana od włóczni ćmiła ciągle lekkim bólem. Wrócili do gospody. Niziołki dalej były w żałobie po rozwalonej ścianie, ale Alto miał to gdzieś. Ratowali swoje życie, stan wyższej konieczności. Za straty niech płacą skurwiele z medalionami na szyjach. A jak Straż nie umie ich złapać, to niech kurwa sama płaci.
Miał dość. Zmierzchało już, walnął się do wyra. Nazajutrz mieli wypływać za królem. Krasnoludy do kopalń były ugadane, na tyle ile się dało. Robert zajmował się sprawami w skrócie zwanymi przez łotrzyka „drewnianymi”. Wulf z Megarą zajęli się resztą. Pora już opuszczać to przeklęte miasto.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 01-09-2010 o 17:30. Powód: literówki
Harard jest offline  
Stary 01-09-2010, 18:15   #94
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
W ostatecznym rozrachunku można było powiedzieć, że nic się strasznego nikomu nie stało. Bardka nie została porwana, a Alto przeżył. Udało im się nawet przyczynić do identyfikacji napastników. W pewnym sensie. Po rozpoznaniu herbu Shannon obawiała się kolejnej konfrontacji. Wiedziała, że kiedyś musiało do niej dojść, wolałaby jednak odłożyć to jeszcze w czasie. Nawet na kolejne sto czy dwieście lat. Teraz pragnęła jedynie, by mieli za sobą już wymuszone sytuacją spotkanie z królem. Chciała wracać do domu. Do Elandone. Tam, gdzie wszyscy mieli być bezpieczni. Tam, gdzie mogła nie zastanawiać się do jakiego rytuału jej odwieczny wróg potrzebował ofiar z kobiet. Bo zastanawiać się nad tym nie chciała absolutnie. Nawet jeśli przerażała ją myśl, że miałby się stać jeszcze silniejszy. Tym razem strach nie wynikał tylko i wyłącznie z obawy o Elandone. Tuż przy niej było coś równie ważnego.
Ktoś równie ważny.

Miała nadzieję, że potrzeba szybkiej podróży odwiedzie Spadkobierców od ewentualnych prób poszukiwania porwanych dziewcząt. I Kosmo. Zakładając, że również został porwany, a nie spotkało go coś gorszego. Shannon dość późno zauważyła jego nieobecność. Tłumaczenie, że może zwyczajnie zechciał się od nich odłączyć akurat teraz nie brzmiało zbyt prawdopodobnie. Pomimo tego jednak, że znała go znacznie dłużej niż któregokolwiek ze spadkobierców jego zniknięcie nie obchodziło jej w najmniejszym stopniu. Zwykłe ludzkie współczucie odezwało się na krótki moment i szybko znikło. Shannon nie czuła z tego powodu wyrzutów. Całą jej uwagę absorbował wracający do sił łotrzyk. Reszta była na dalszym planie. Bez niego i tak niewiele mogła zdziałać. Smutna to była konkluzja. Każde z nich mogło mieć własne plany, własne cele i własne kroki kierowane zgodnie z zachciankami. Każde poza nią. Shannon przypuszczała, że jeśli postanowią zainteresować się sprawą porwań niewiele będzie miała do powiedzenia. Ostatecznie i tak pójdzie za kamieniem. Przecież sama, do Elandone wracać wcale nie pragnęła. Wyobrażała sobie, że powrót taki w obecnej sytuacji stałby się torturą. Zastanawiałaby się wciąż i wciąż jak sobie radzi reszta. Z drugiej strony wieczne życie przy nowych właścicielach łatwo mogło przerodzić się w udrękę. W obliczu nieustającego napływu nowych wrażeń dawne wspomnienia odchodziły w niepamięć i Shannon łapała się na tym, że nie potrafi już tak dobrze jak dawniej przywołać obrazu osób, które kochała. Dość powiedzieć, że czuła się z tym dalece nie komfortowo. Zwłaszcza tutaj, z dala od domu. W obcych miejscach, z których żadne nie było odpowiednim na rozmyślania dla ducha. Niby nikt jej nie mógł przeszkadzać ani nawet widzieć jeśli nie było to jej życzeniem, ale tęsknota za cichymi murami pozostawała. Na statkach, w ciągnącej się podróży, w gwarnym i niebezpiecznym jak się okazało mieście i wreszcie w karczmie, w której każdy poza nią mógł cieszyć się ciepłem, smacznym jedzeniem i napitkiem czuła się źle.
A tak naprawdę wcale nie było to winą tych miejsc.

Myślami wybiegała w przyszłość. Wyobrażała sobie starcie z Emrysem. Kiedyś przecież będą musieli się go pozbyć. Im więcej się dowiadywali, tym trudniejszym zadaniem się to zdawało. Może, czasem już nawet tak myślała, może nie będzie nieszczęściem jeśli to ona przegra. Czy to takie złe zamiast zemsty zaznać spokoju? Poznać wreszcie ciszę na końcu drogi. Jaką inną przyszłość mogła przed sobą widzieć? Radości poznawanych ludzi dotykały ją ostatnio coraz mocniej. Nic nie mogło rozproszyć narastającego przygnębienia.

Po udaremnionym porwaniu, po niechcianej rozmowie z Myszą czuła się zwyczajnie odtrącona. Nikt nie musiał jej pytać o zdrowie i nie pytał. W końcu jaką krzywdę można wyrządzić zjawie? Gdyby tak siebie samej mogła już nigdy więcej nie obudzić…
Powiedzieć to głośno i tak niczego by nie zmieniło. Patrzyła jak zimne, białe płatki osiadały na okiennym parapecie. Gdyby tak tylko trochę się przechylić…
Szare mury wirujące w obłędnym tańcu. Nie bałaby się przecież. Nie teraz.
Szkoda.
Odrobinę.
Że nie mogła.

Nic się nie zmieniło. Przed nią rozciągała się zimna pustka. Znała ją.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 01-09-2010, 20:41   #95
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Meg & Wulf

Wulf odetchnął głęboko, ostrożnie kładąc Marie na ziemi i wyzwalając ją z worka. Wyszczerzył się do dziewczyny.
- Przyciągasz kłopoty nawet śpiąc w łóżku! Niezwykła umiejętność. Sprawdź co z Alto.
Wskazał na ciało, które poruszało się z wyraźnie dużym trudem. Nie musiał powtarzać bo ta już biegła na złamanie karku. Gdy się oddaliła, mruknął do siebie.
- Nie musisz dziękować.
Dopiero potem skierował spojrzenie ku strażnikom, przestając ich ignorować. Nadziak już i tak wisiał na rzemieniu, dlatego kapłan nie odłożył go, a tylko sięgnął drugą dłonią pod koszule, wyjmując ciężki wisior z symbolem Tempusa. Krótka dyskusja zapobiegła jakiś innym jeszcze nieporozumieniom. Wystarczyło tego wszystkiego jak na jedną noc, a olbrzym zaczynał powoli odczuwać działanie trucizny, jaką musiał być pokryty sztylet, który ledwie rozciął mu bardzo grubą, wzmocnioną magicznym pierścieniem, skórę. Ktoś kto ma dostęp do takiego maga i takich trucizn na pewno nie był nikim przypadkowym! Niestety zabrano im jeńca, co spotkało się z głuchym warknięciem Wulfa. Niestety miał ważniejsze sprawy na głowie. Najpierw wykonał prosty gest, a zdrową dłonią przesunął nad zranioną.
- Panie, nie pozwól słudze swemu ulec temu zdradzieckiemu, niehonorowemu atakowi! Allahat sare.
Zielone światło wpłynęło do rany, powoli rozchodząc się po całym ciele. Na szczęście tak silna trucizna prawie zawsze działała przez krótki okres czasu, dlatego postanowił zająć się tym dokładniej dopiero wtedy, gdy po kilku godzinach znów poczuje działanie podstępnej substancji.

Zobaczył ją, gdy uniósł głowę. Biegła do niego, wciąż niekompletnie ubrana i z płaszczem w rękach. Czy wtedy coś poczuł? Coś zupełnie odmiennego? Megara mogła zobaczyć jego zadowolone, może nawet szczęśliwe spojrzenie i błysk zębów, które błysnęły w tym irytującym czasem, prostym uśmiechu. Dobiegła szybko, przywierając mocno do twardych mięśni, teraz tak dokładnie wyczuwalnych. Zmitygowała się dopiero, gdy sam wyciągnął ciężką tkaninę z jej uścisku.
- Nic ci nie jest? Ta magini, była silniejsza ode mnie!
Wulf spokojnie narzucił na siebie płaszcz i delikatnie obrócił czarodziejkę, kierując ją ku karczmie. Wciąż nie miał butów i chociaż zmarznięte stopy nie były dla niego nowością, to chyba za bardzo przyzwyczaił się do luksusów, by zwlekać z powrotem do ciepłego wnętrza.
- Ulepiono mnie z twardej gliny. Ciebie także, dobrze sobie poradziliście.
Te głupie żołnierskie nawyki! Dała się poprowadzić, ale prawie pokazała mu język w swojej kobiecej zachciance.
- Nie tak dobrze. Polegli jej ochroniarze, ona uciekła przez portal. Nie, nie przyglądałam się im.
Spojrzał na nią zdziwiony. Aż tak był przewidywalny? Cholera wiedziała, przecież całe swoje świadome życie spędził w zakonie. Nie znał wielu innych od siebie.
- Dobrze, bo pokonaliście nieprzyjaciela. W rzadko którym zwycięstwie bierze się wszystko. A nie zamierzałem pytać o nic więcej, to zawodowi zabójcy, nie amatorzy. Nie ma co liczyć na trop inny od zeznań złapanego. I tych pewnie nie usłyszymy.
Ostatecznie wzruszył ramionami, wchodzili już bowiem do karczmy. Meg westchnęła, odgarniając włosy z twarzy i spoglądając w górę, w jego oczy.
- Ale następnym razem wolałabym byś to ty został ze mną, a naprzód posłał kogoś innego.
Ich spojrzenia się zetknęły, ale czarodziejka nie dała mu już nic powiedzieć, kładąc palec na wargach.
- Postaraj się.

Na szczęście składanie zeznań zostawili im na ranek, jednocześnie nie pozwalając się odpowiednio wyspać. Sprzątanie karczmy trwało jeszcze przez jakiś czas, Wulf jednakże ubrał się i biorąc wiadro z wodą wyszedł na tyły gospody, ciągnąc za sobą Atosa. Walka i padające w niej trupy miały przykry nawyk pozostawiania po sobie dużej ilości krwi, która plamiła zwłaszcza pysk i sierść zwierzęcia. Gdy udało się wszystko wyczyścić, straż miejska zdążyła wynieść się z karczmy. Kapłan marudzenie jej właścicieli zbył milczeniem, nie mając zamiaru płacić jeszcze większej ceny za tę noc - jeśli właściciele się nie ubezpieczyli od takich niespodziewanych przypadków, teraz mogli tylko biadolić.
Meg wręcz przeciwnie. Czuła się troszkę winna za całe te zniszczenia, nawet jeśli były efektem obrony własnej po tym, jak zostali zaatakowani wewnątrz karczmy niziołków. Po cichu zapewniła ich, że naprawi ścianę jeszcze następnego dnia. Tyle chociaż mogła zrobić, drzwi nie stanowiły już przecież takiego problemu. W międzyczasie podjęła decyzję, związaną z zupełnie czymś innym. Po powrocie do swojego pokoju, zsunęła z siebie wszystkie ubrania i nałożyła tylko delikatną, czarną szatę, jeden ze skarbów z Elandone. Uważnie słuchała odgłosów z zewnątrz i podniosła się, gdy drzwi komnaty Wulfa zamknęły się za kapłanem. Wzięła głęboki oddech i wstała.
 
Sekal jest offline  
Stary 01-09-2010, 20:43   #96
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Megara i Wulf

Nie zamknął drzwi, więc dokładnie widział jak wślizguje się do środka. Księżycowe światło, chociaż słabe bo stłumione chmurami, wystarczyło do objęcia wzrokiem całej jej sylwetki, jaśniejącej na twarzy i srebrnych liniach wzoru na skrzącej się od magii szacie. Przekręciła klucz, zbliżając się powoli, ale pewnie. Zagryzała wargi, a oczy przymknęła, gdy materiał powoli spływał po skórze, aż całkowicie znieruchomiał na ziemi. Znieruchomiała, pozwalając mu podejść i wziąć się w ramiona, pozwalając mu na śmiałe pocałunki i na dłonie, bezwstydnie dotykające miękkiego ciała. Nie była też płochą dziewicą, co poczuł, gdy pozbywała się jego niepotrzebnego odzienia. Coraz szybciej i zachłanniej.
A potem, och, potem to zrobili, kładąc się na łóżku, którego wielkość zupełnie przestała przeszkadzać.
Kochali się namiętnie, mocno, do utraty tchu. Nie było mowy o tłumionym zachowaniu, o obawach czy martwieniu się co dalej. To była ich część nocy i wykorzystywali ją tak jak tylko się dało. Nie było mowy o przesadnej delikatności, gdy paznokcie drapieżnie przesuwały się po skórze, potężne dłonie łapały piersi, tak idealnie do nich dopasowane, a ślady po ugryzieniach mogły nie zejść tak szybko... Nie pamiętali kiedy skończyli, ale chyba już świtało. Pozostało niewiele snu, ale i to nie miało znaczenia. Tej nocy Meg leżała wtulona w silne ciało mężczyzny, którego sama wybrała. Tej nocy czuła się prawdziwie szczęśliwa, a wydarzenia, które wyrwały ich ze snu traktowała za coś dobrego. To one przecież zadecydowały. Wulf korzystając ze światła jeszcze przez chwilę podziwiał jej nagie ciało, zanim okrył ich grubymi futrami.
- Mówiłem, że będziesz zadowolona, gdy wreszcie wylądujesz w moim łożu.
Nic nie odpowiedziała, uśmiechając się błogo i pogrążając we śnie.

Chyba budzono ich dość krótko, dzięki mabari, który podniósł się i liżąc oznajmiał, że czas już na spacer i załatwienie pewnych potrzeb. Podnieśli się więc, a Meg, wciąż wyłącznie w cieniutkiej szacie, przemknęła się do swojego pokoju i ubrała. Składanie tak zwanych zeznań nie było miłą procedurą, zwłaszcza, że zakładała przemierzanie miasta i tracenie czasu, a w zamian otrzymywali tylko wymuszone odpowiedzi, niewiele im mówiące. Przede wszystkim należałoby się spytać: dlaczego właśnie Mysz, skoro przy takich środkach musieli wiedzieć dokładnie na co się porywają. Wulf jednakże interweniować i zmuszać pytających do głębszych odpowiedzi nie miał ochoty. Nigdy nie przepadał za przedstawicielami kościoła Tyra. Zazwyczaj była to niewiele warta banda uczepiona ksiąg i przepisów pełnych prawi i obowiązków, których to dociekaliby nawet na środku pola bitwy, bojąc się uderzyć wroga od tyłu, bo zabraniałaby im tego jakaś konwencja. Tak więc mówił tylko to co musiał. Podobnie jak i Megara, która choć ciekawa zeznań złapanego asasyna, szczęśliwa była, że to inni opowieść na śledczych wymusili.

Plan dnia mieli mniej napięty niż dnia poprzedniego, ale tak czy inaczej, należało pozałatwiać jeszcze sporo spraw. Wulf był gotów już od końca przesłuchania, za to czarodziejka postanowiła najpierw odbudować zniszczoną przez siebie ścianę. Poprzedniej nocy prosiła o nie sprzątanie gruzu, dzięki czemu teraz jeden czar przywrócił kamienie na swoje miejsce. Niestety, pokruszone i nierówne, nie nadawały się na to, by "pokazywać" się gościom. Meg wypowiedziała więc kolejne zaklęcie, zbliżając się do ściany i powoli przesuwając po niej dłonią. Czarne, matowe światło wnikało w kamień i wygładzało go wszędzie tam, gdzie przesunęła palcami. Było to żmudne i męczące zajęcie, ale po godzinie kamienie wyglądały jak nowe, chociaż tak na prawdę wewnątrz wciąż pozostawały brzydkie i zmiażdżone. Postanowiła, że właściciele będą musieli z tym żyć. Dla nich wyglądała niemal tak samo - krasnoludów by nie oszukała, ale niziołki? Drzwi pozostawiła tak jak były, a raczej tak samo jak ich nie było. Drewno było daleko poza zasięgiem jej magii.

Gdy już byli na mieście, w drodze na rynek, Wulf odezwał się, patrząc na dziewczynę ciekawie.
- Dlaczego przyszłaś?
Meg odwzajemniła spojrzenie, odruchowo chowając kosmyk włosów pod kaptur płaszcza.
- Uświadomiłam sobie, że wokół nas dzieje się tyle... że następnej okazji może nie być. Żałujesz?
Olbrzym roześmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Słowa żołnierza, Meg. Żałuję tylko jednego - że świt nastał tak szybko.
Przez chwilę jechali w ciszy, a czarodziejka zapatrzyła się przed siebie. Wiatr targał jej płaszczem, ale go nie czuła. Podobnie jak zimnych płatków śniegu głaszczących twarz.
- Pierwszy raz czuję się tak... nierealnie. - Megara nie podjęła wątku, pogrążona nieco w swoich myślach - Mam gdzie wrócić... mam z kim wrócić...
Kapłan skręcił , ciągnąc za sobą także wierzchowca kobiety. Dojrzał wreszcie szyld, którego wypatrywał.
- Dla mnie zawsze wszystkim był zakon. Zawsze mogłem wrócić do klasztoru, zawsze tam na mnie czekali. Teraz jest inaczej, teraz dwa ognie płoną w moim sercu. I póki ich nie połączę, może się zdarzyć, że w pewnym sensie będę musiał wybierać. Niewielu z nas osiada w jednym miejscu, jeszcze mniej zakłada rodziny. Nie wiem czy życie w Elandone będzie mi odpowiadało.
Wiedział jaki wymiar mają jego słowa, ale nie miał najmniejszego zamiaru gasić entuzjazmu i wszystkiego innego co czuła czarodziejka.
- Chodź, sprawimy ci porządne futro. A jeśli będę miał zamiar kiedykolwiek opuścić zamek, zabiorę cię ze sobą. Ktoś musi opiekować się też ogniem w moich lędźwiach!
Z szerokim uśmiechem pomógł jej zejść z konia, przy okazji wyłapując mocnego kuksańca.
- Co z ciebie za rycerz! Powinieneś się uczyć, od Brana... nie, od Brana jednak nie powinieneś. Potrzebujemy kogoś, kto nas wszystkich nauczy trochę etykiety!

Zakupy były krótkie, bowiem wybór futer okazał się na tyle duży, że zakupili jedno, pasujące na Meg jak ulał. Wykonane ze skóry czarnego nieźdźwiedzia, podszyte delikatnym materiałem i wykończone elementami srebrno-szarego futra wilka, komponowało się idealnie z magiczną szatą, którą nosiła pod wierzchnim okryciem. Nie był to strój bardzo wyszukany, ale oboje zgodzili się, że to pasuje im znacznie bardziej. Wychowani na dalekiej północy ciepło i solidność mieli za znacznie istotniejsze od przepychu i piękna. Czarodziejka zresztą pamiętała o amulecie, który zapewniał posiadaczowi niezwykle cudowne stroje.
Potem dopiero udali się, aby wynająć przewoźnika, zakupić zapasy a także wszystko inne, co potrzebne było na początek. Biorąc pod uwagę skalę tego przedsięwzięcia, dobrze, że większość zgodziła się na pracę za zaliczkę i pełną stawkę dopiero na miejscu. Wulf dał im papiery, które wraz z pieczęcią z herbem Kintal, miały posłużyć do odbioru należnych im pieniędzy. Pierwsze interesy zawsze były ostrożne. Czy to na wojnie, czy w czasie pokoju.
 
Lady jest offline  
Stary 03-09-2010, 00:07   #97
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Alto przeliczył szybko nagrody jakie wyznaczono za uratowanie zaginionych dziewcząt. W sumie było tego ponad pięć tysięcy. Suma iście królewska i gdyby nie całkowity brak jakichkolwiek śladów łotrzyk z pewnością pokusiłby się o jej zdobycie. Tym bardziej, że od wizyty w domu Ann Rawington, dziewczyny która podrzuciła w siedzibie sekty swój naszyjnik, do jego umysłu zakradło się dziwne uczucie niepokoju. Nie potrafił go dokładnie sprecyzować. Było jak fragment zapomnianej informacji. Coś co kiedyś się pamiętało, ale z czasem utknęło zbyt głęboko i nie sposób było wydobyć go na powierzchnię mimo usilnych starań. Wyjątkowo frustrujące odczucie, które dodatkowo pogłębiało podły nastrój Paperbacka. Może dlatego nie odczytał właściwie nastroju gospodarzy przybytku w którym gościli od dwóch dni.

Państwo Mori z zachwytem przez długą chwile spoglądali na naprawioną przez czarodziejkę ścianę. Dla nich to to było w środku nie miało większego znaczenia, a na zewnątrz wygładzona przez maginię powierzchnia wyglądała lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Tapio przejechał dłonią po lśniącym kamieniu a potem pokręcił głową z niedowierzaniem.
Kiedy Meg i Wulf wrócili do karczmy po zakupach i rozstaniu z przyszłymi pracownikami Elandone mały karczmarz już na nich czekał i pospiesznie wyskoczył zza kontuaru. Zbliżył się do nich z nieodgadnionym wyrazem na krągłej twarzy i powiedział lekko jakby rozczarowanym tonem:
- Szkoda, że zburzyliście tylko tę jedną ścianę... – Po tych słowach niziołek klepnął się po udzie i zaczął radośnie śmiać z własnego dowcipu, a potem zaprosił Megarę na poczęstunek z własnoręcznie wykonanej nalewki malinowej. Podobno trunku porównywalnego z ambrozją, jak twierdzili Ci, którzy mieli okazje zaznać rozkoszy jego smaku na własnym języku.

Wkrótce do czarodziejki i kapłana dołączyli schodzący się na kolację spadkobiercy, poza Alto, który wykończony przeżyciami poprzedniej nocy i zamętem emocjonalnym we własnej głowie zasnął jak kamień. Nad jego snem czuwała przykuta do niewielkiego kamienia Shannon.
Niespokojne sny łotrzyka przepełnione były dziwnymi wizjami, w których główna rolę odgrywali odziani w czarne szaty z wielkimi kapturami postacie przebijające srebrzystymi sztyletami półnagie i przykute do skalnych półek drobne, kobiece postacie. Wszystkie miały twarz Myszy...
Obudził się zlany potem, a w uszach wciąż wibrował mu słyszany w koszmarze przerażający krzyk.
Dopiero po chwili zorientował się że słyszy swój własny krzyk.

***

Wszyscy z mniejszą lub większą ulgą opuszczali stolice Damary. Choć wynajęcie robotników, zakupy drewna i innych produktów oraz ich transport do Elandone zostały przeprowadzone szybko i wydawały się niezłym interesem, a rozmowa u krasnoludów dawała spore nadzieje na szybkie uruchomienie przynajmniej jednej kopalni, to próba porwania bardki i informacje o sekcie ze znakiem Emrysa DeLanyea na piersiach kładła się cieniem na pobycie w tym mieście.
Zniknięcie Kosmo wywołało różne wrażenia. Jedni byli zaskoczeni i zdziwieni, niektórych zaniepokoiło to i zmartwiło, a jeszcze inni po prostu wzruszyli ramionami jakby od początku spodziewali się dokładnie czegoś takiego.

Kapitan Jalmari zgodnie z zapowiedzią płynął w górę rzeki najszybciej jak było to możliwe. Temperatura obniżała się w nocy na tyle, że przy brzegach zaczęły pojawiać się skute lodem przestrzenie. Niebo cały czas było zachmurzone, a opady śniegu mocno ograniczały widoczność. Dopiero gdy czwartego dnia podróży dotarli do Dalay niewielkiej wioski nad rzeką, położonej według słów Vassańczyka dzień drogi na południe od Valls, zachodzące słońce wychyliło się zza chmur rozświetlając wszystko wokół niezwykła poświatą. Według zaniepokojonego Urko była to zapowiedź nadchodzącej fali zimna.


Po krótkim pożegnaniu Yksi Sisko popłynęła dalej w kierunku Przełęczy Krwawnika, a spadkobiercy udali się pospiesznie do jedynej w tym miejscu gospody. Buchające z ich ust obłoczki pary wyraźnie świadczyły o niskiej temperaturze, która w ciągu kolejnych godzin z pewnością spadnie jeszcze bardziej.
Budynek nie był zbyt okazały. Poza wspólną salą, w której siedziało kilku najwyraźniej miejscowych mężczyzn popijających piwo i z ciekawością wpatrujących się w nowo przybyłych, posiadał tylko trzy niewielkie pokoje na piętrze, na szczęście z tyłu gospodarz dysponował niewielką oborą, w której z pewnym trudem można było pomieścić konie.
Gdy tylko zasiedli do stołu nad parującymi talerzami gulaszu drzwi otworzyły się ponownie i do środka wsunęła się zakutana w podartą kapotę, niewielka postać. Na nią nikt nie zwrócił uwagi najwyraźniej musiała być stałym bywalcem. Ruszyła wolnym krokiem, sugerującym sporą ilość lat na karku w kierunku najbliższego stolika. Nagle jednak zatrzymała się i odwróciła w kierunku spadkobierców. Kaptur opadł na jej ramiona. Zobaczyli pooraną zmarszczkami twarz i siwe włosy wysuwające się spod zawiązanej na głowie chusty. Szare oczy wbiły się w twarz siedzącej na skaju stołu Myszy. Kobieta podeszła nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Gdy była już na od niej na wyciągnięcie ręki wysunęła kościsty palec i skierowała go w kierunku nosa bardki:
- Naznaczona – wychrypiała syczącym głosem – Wybrana przez śmierć. Sprowadzi na nas nieszczęście...
Gospodarz, który pojawił się niespodziewanie przy ich stoliku. Chwycił jej dłoń i przyciskając do ciała odsunął od dziewczyny:
- Przepraszam szanownych państwa, ale stara Merta jest trochę – pokręcił palcem przy głowie w charakterystycznym geście. - Nie jest groźna i świetnie zna się na leczeniu więc tolerujemy jej dziwactwa.
Ukłonił się próbując odsunąć kobietę od gości. Ci jednak byli zbyt mocno zaintrygowani słowami znachorki by nie zadać swoich pytań. Ta jednak powtarzała tylko w koło to samo. Wyciągnięcie racjonalnych odpowiedzi z zamroczonego umysłu było dla nich sprawą niemożliwą.
Całe zajście wyraźnie poruszyło siedzących przy sąsiednich stołach mężczyzn. W tym spokojnym, sennym miejscu ciekawe widowiska nie trafiały się pewnie zbyt często. Spojrzenia rzucane w kierunku stolika obcych pełne były ciekawości, czasami zaniepokojenia. Były nawet jedno czy dwa spojrzenia pełne niechęci.

Mimo nieprzyjemnego incydentu noc minęła spokojnie, ale nad ranem podróżnych obudziły ze snu podniesione głosy, które świadczyły o silnym wzburzeniu rozmówców. Przed gospodą zebrało się kilkunastu mężczyzn uzbrojonych w widły i kosy. Potrząsali nimi wskazując w kierunku gospody pokrzykując:
- To na pewno oni...
- ...jedna z nich to wiedźma
- Właśnie wiedźma!
- Sprowadziła nieszczęście...
- ...ukradli naszą Elenę...
- Merta nas ostrzegała...
- ...nie dajcie im uciec!


Mocno przerażony gospodarz podszedł do swych gości wyjaśniając jąkającym się tonem:
- W no...ocy zniknęła Elena, có...órka naszego sołtysa i na...ajpiękniejszą dziewczyna we...e wsi. Wszy...yscy się o nią starali. Sołtys pilnował była dla nas wiesniaków za...a do...obra, zamykał ją w po...okoju na piętrze. W okach były kraty. Zamki ma...agiczne. Wszy...stko na swoim miejscu, a jej nie ma...
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 03-09-2010 o 10:16.
Eleanor jest offline  
Stary 05-09-2010, 13:58   #98
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Chyba każdy miał już dość tego miasta. Było w nim coś nieprzyjemnego. I chociaż zdarzyły się też chwile niezwykle przyjemne, to Wulf miał wrażenie, że były one tylko mydleniem oczu. Może zło, które opanowało to miejsce lata temu, wciąż pozostawało w pewnym sensie aktywne? Trzeba było przyznać, że walenie do drzwi i głos Myszy nie nadszedł w najlepszym momencie. Olbrzym zerknął na Meg, wymieniając z Marie kilka nieszczególnie delikatnych słów. Prawdę mówiąc nie zdziwił się jej reakcją, ale też nie sądził, by jacykolwiek porywacze pozbierali się tak szybko, by wrócić jeszcze tej samej nocy. A dziewczyna parła do niego tylko w chwilach strachu, wciąż nie potrafiąc dorosnąć. Niańczenie jej nie wchodziło w grę dla kapłana, który od dziecka wychowywany był i uczony hołdu dla siły i umiejętności. W pojęciu jego religii nie było zbyt wiele miejsca na ochronę bezbronnych.
Następnego dnia na szczęście byli już w drodze. Zimno zaczynało być coraz bardziej doskwierające i nawet Wulf czuł je nocami, gdy nieogrzana barka atakowana była przez pojawiający się wszędzie lód. Przynajmniej wszystko przebiegało bez problemów i ostatecznie znaleźli się w podłej karczmie, dzień drogi od celu podróży. Celu, który mógł być tylko kolejnym początkiem, ale kapłan miał nadzieję, że król nie był lekkomyślny i nie zapuścił się gdzieś daleko w góry.
Trzy małe pokoje nie były może cudownym miejscem, ale przecież jeszcze nie tak dawno sypiał w znacznie gorszych warunkach! Zdawało się, że wymagania zwiększają się wraz ze wzrostem... statusu? Nie chcąc stawiać Marie w niezręcznej sytuacji, zajął jeden pokój razem z Branem, a nie Meg.

Poranek jednak nie był zbytnio przyjemny.
Spojrzał na zebrany tłum. Warknął, do siebie, i ubrał kapłańską szatę, tak aby dobrze widoczny stał się symbol Tempusa. Wyszedł przed gospodę, bez strachu a z gniewem wypisanym na twarzy. Napiął mięśnie, nawet nie próbując sięgać po broń, chociaż wziął ją ze sobą.
- Grozicie i oskarżacie boskiego sługę?! NA KOLANA! Błagajcie o przebaczenie, a może nie wyciągnę z tych bluźnierstw żadnych konsekwencji! Który pierwszy wypowiedział te kłamstwa?
Psychologia tłumu była mu o tyle znana, że wiedział, że wystarczyło zastraszyć prowodyrów, by mieć pewność, że reszta także zmięknie. A tych tutaj wyraźnie ktoś podburzył. Znalezienie przywódcy zawsze było połową sukcesu. Podobnie jak to, że często taki ujawnić się nie chciał, podważając swoją odwagę i prawdziwość bluźnierstw. A Wulf nie miał zamiaru być delikatnym.
Pojawienie się kapłana wywołało pomruk zebranego przed gospodą tłumu. Gdy zaczął przemawiać silnym, pewnym głosem mężczyźni odsunęli się o dwa kroki w tył i powoli opuścili broń.
- Ale w takim razie jak zniknęła nasza Elena? - zawołał głośniej jakiś odważniejszy, stojący jednak z tyłu przedstawiciel tutejszej społeczności.
- I stara Merta nigdy się nie myli w swoich wizjach - krzyknął inny.
Olbrzym prychnął na tą ostatnią sugestię, zwracając się wprost ku mówiącemu. Podchodził coraz bliżej.
- To teraz słowa guślarki są ważniejsze od słów boskiego sługi?! W wielu miejscach Faerunu mógłbyś spłonąć na stosie za tę herezję! Poza tym, ja słyszałem tylko o jakichś bredniach z naznaczeniem śmiercią. Może wiecie coś więcej i chcecie mi to przekazać?!
Jego oczy ciskały gromy, ale twarz wciąż pozostawała twarda i raczej beznamiętna.
- Jesteśmy tu tylko przejazdem. Nie wiem kim była owa Elena, ani co się z nią stało. Ale jeśli tak was to porusza, spróbujemy się tego dowiedzieć. Gdy rozejdziecie się do domów. Tu nie ma nic do rozwiązywania za pomocą wideł i kos, ludzie.
Dobrze zbudowany ogorzały chłop, z widłami, który przemówił ostatni, wyraźnie zbladł po słowach mówiącego wprost do niego kapłana. Pozostali także wyglądali niepewnie. Przez tłum przebił się mężczyzna odziany wyraźnie lepiej od pozostałych i stanął przed kapłanem. W jego oczach widać było mieszaninę niepewności i nadziei:
- Jestem Dan Madok tutejszy sołtys. Elena była moja córką i zniknęła w nocy z zamkniętego pokoju. Jeśli jesteście w stanie ją odnaleźć błagam: Pomóżcie... to leżało na jej pustym posłaniu...ułożone na środku... wyglądało tak jakby ktoś zostawił go tam specjalnie - wyciągnął przed siebie dłoń na której Wulf mógł dostrzec widziany już w Heliogabarze czarny wisior.
Zerknął na sołtysa, kierując wzrok w dół. Potem pokazał na uzbrojonych kmiotków.
- To tak prosicie obcych o pomoc? Z widłami? Tfu!
Splunął mu pod nogi, ale zabrał wisior.
- Jestem wojownikiem i kapłanem, nie śledczym. Przekażę to jednak moim towarzyszom, na pewno też zechcą obejrzeć ten pokój. Ale najpierw dajcie zjeść nam śniadanie i rozejdźcie się do domów. A ta Merta. Z nią też porozmawiamy. Bez obaw, nie zamierzam jej skrzywdzić. Chyba, że ktoś jeszcze raz machnie mi czymś ostrym przed nosem.
Odwrócił się i ruszył z powrotem w kierunku karczmy.

Gospodarz, sołtys i cała reszta zgrai faktycznie była przesądna. I niewiele wiedziała o profesjonalistach i magii, na szczęście, lub na nieszczęście. Położył wisior na stole, pokazując ją pozostałym zebranym już we wspólnej izbie, ale sam nie wiedział co z tym fantem zrobić.
- To bezpośrednio łączy to wszystko z porwaniami z Heliogabaru i próbą zabrania nam bardki. Nie wiem jednak jak podążyć tym tropem. Powiedziałem sołtysowi, że zechcemy obejrzeć pokój tej Eleny i pomówić ze starą wariatką, która najpewniej ma jakiś pomniejszy magiczny talent. Myślę, że możemy na to chwilę poświęcić, potem ruszymy dalej. Chyba, że tropy okażą się znacznie wyraźniejsze, niż przypuszczam, że być mogą. To profesjonaliści. Chociaż trzeba przyznać, że wybierają tylko najpiękniejsze kobiety. Wybredni. Słyszałem nie raz o kultystach, zazwyczaj razem ze słowami o ofiarach pojawiały się dziewice. Czysta, nieskażona krew pewnie najlepiej działa na demony. Marie, jesteś dziewicą?
Spojrzał na nią ciekawie.
- Zajmę się końmi i naszym bagażem, w tej sytuacji to tu będę najbardziej przydatny.
 
Sekal jest offline  
Stary 06-09-2010, 21:01   #99
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Po tym całym porwaniu miała Mysz mętlik w głowie. Nie dawała po sobie niczego poznać , strugała chojraka ale gdzieś w środku zadomowił się strach. Ściskał ją jak imadło. Tamtej nocy nie mogła już zasnąć. Każdy szelest za oknem, każdy stukot, szmer i już stała na równych nogach. Zwinęła cały swój kram i powędrowała na korytarz. Zatrzymała się przed drzwiami Wulfa i stukała natrętnie. Po chwili dobiegł ją zirytowany głos kapłana.
- Czego?
Zająknęła się i zachciało jej się pluć sobie w brodę. Co ją podkusiło żeby leźć do niego w środku nocy? Obudzony Wulf to z pewnością rozsierdzony Wulf... A nawet jak miał dobry humor ciężko im się gadało. Marie wykrztusiła jednak przez drzwi:

Od tego porwania najadłam się trwogi...
Mam pietra spać sama. Mógłbyś mi podłogi
kawałka użyczyć? Nie sprawię kłopotu!
A będę ci wdzięczna do końca żywotu.


Zaległa martwa cisza i dopiero po chwili kapłan odpowiedział.
- Obawiam się, że moja komnata jest już zatłoczona. Do swojego obrońcy idź, na pewno zostaniesz ostrzeżona w razie czego.

No tak... Dlaczego w ogóle sądziła, że Wulf ją zrozumie? Brzydził się słabością i bezsilnością a tym się właśnie wykazywała. Mimo wszystko poczuła jednak nutę zawodu. Nie spodziewała się radosnego przyjęcia i kubka ciepłego mleka ale myślała, że chociaż drzwi uchyli.

- Nie zostanę ostrzeżona. Na prawdę masz gości czy chcesz się mnie pozbyć? Wulf... ja nie mogę iść do Alta - głos Myszy brzmiał zza drzwi wyjątkowo żałośnie. - Ona mnie nie cierpi! Shannon. Powiedziała, że by was nie zbudziła gdyby nie musiała! Chętnie pozwoliłaby im mnie zabrać i palcem nie kiwnęła, rozumiesz? Nie ufam jej. Planuję się trzymać od niej z daleka. A dopóki ona jest z Altem... to i jego będę unikać.

Może i brała go na litość ale za nic nie chciała wracać do pustego pokoju. Chciało jej się płakać. Niech on wreszcie otworzy te cholerne drzwi!
- W takim razie zostaje ci jeszcze Robert lub Bran.

Finał tej rozmowy wydał jej się wyjątkowo bezlitosny. Przyjaciele... Jak się ma takich nie trzeba szukać wrogów. Smak goryczy rozlewał się po gardle i zatykał od środka. Zapragnęła zwinąć się stąd w okamgnieniu. Zostawić za sobą wszystko. Wyparować.
- Pieprz się Wulf - dodała jeszcze ciszej.
Stukot jej butów dudniących o podłogę po chwili całkiem ucichł.

* * *

Wróciła do siebie apatyczna i rozżalona. Czuła się bardziej samotna niż kiedykolwiek. I bardziej niż kiedykolwiek tęskniła za Fergusem. Czy jej opiekun w ogóle podążył jej śladem? Na pewno. Nie wierzyła, że mógłby machnąć na nią ręką. Miał tylko ją. A ona miała tylko jego.
Usiadła na parapecie i obserwowała uśpioną, pogrążoną w mroku uliczkę. Zaciskała dłoń na rękojeści sztyletu aż zbielały jej kostki.
- Fergus gdzie jesteś? - szeptała raz po raz.

Oka już nie zmrużyła. Jeśli ktoś znów po nią przyjdzie to będzie przygotowana.
Gorączkowe myśli przemykały przez głowę nie zagrzawszy tam na dłużej miejsca. Jak ona się w to wplątała? Cztery porwane dziewczyny. Wszystkie młode, ładne, niezamężne... I ona, Mysz, do kompletu. Dlaczego? I wtedy ją olśniło.
Było jeszcze przed świtem kiedy zastukała do pokoju łotrzyka. Narobiła niezłego rabanu więc zaspany Alto prędko otworzył jej drzwi.

- Alto... Kogo najchętniej się składa w ofierze złym bóstwom? No wiem, dzieci pewnie. Ale poza nimi.
-
Pewnie bardki – odpowiedział i spojrzał na nią półprzytomnie. Gestem nakazał by weszła do środka.
-
Nie drwij – zaaferowana przycupnęła na jego łóżku. - Ja tu poważnie gadać próbuję. I zaradzić jakoś na moją gównianą sytuację.
-
A skąd ja mogę wiedzieć, czemu akurat ciebie chcieli porwać? Może nie wiedzą, że… - Alto nie dokończył. Nie wiedzieli bo i skąd mieliby wiedzieć. Zaraz parsknął śmiechem – A może myślą że jesteś dziewicą? To chyba jeszcze lepsze od dzieci na ofiarnym ołtarzu.
-
Bałwan z ciebie. Może myślą, może myślą... - udała jego niepoważny ton i wykrzywiła się przy tym sarkastycznie. - A może się nie mylą? Nie przeszło ci to przez ten tępy czerep?
-
Jasne. I może jeszcze jesteś kapłanką z wulfowego zakonu, tylko się dobrze maskujesz? – Alto uśmiechnął się krzywo i pokręcił głową. Mhm, Mysz była dziewicą. Mysz która flirtuje i bałamuci wszystko co nosi portki w zasięgu wzroku. Mysz, której kolana miękną i która robi maślane oczka do Iana. Która od lat klei się do Fergusa. Przerwał w końcu te rozmyślania. Zagrożenie było realne, a ona najwyraźniej żarty sobie z tego wszystkiego robiła.
-
Nie mam pojęcia dlaczego uwzięli się na ciebie, Marie. Musisz uważać, pilnować się. Poważnie do tego podejść, bo następnym razem może być ostrzej. Wulf może nie zdążyć.
Do pamięci wpadł mu obraz z niedawnej, koszmarnej wizji.
-
Posłuchaj - jej ton był dziwacznie poważny. - Załóż na chwilę, że jestem dziewicą. Spróbuj przez chwilę tego nie kwestionować. Gdybym przestała nią być to najpewniej by mnie już nie chcieli w ofierze złożyć, prawda? Mógłbyś więc może... to dla mnie zrobić, co? No wiesz... ze względów praktycznych. I tak byliśmy od tego o włos...
-
Miałaś traktować to poważnie! - Podniósł głos i spojrzał na nią wściekle – Ze względów praktycznych?! Mam cię zawlec do łóżka, żeby cię nie porwali? Może lepiej zamiast tego wsadzę cię do worka i przytroczę do kulbaki, co? Nie będziesz na widoku, może nie przyjdzie im do głowy tam szukać. Oni porywają też ładne. To może wysmaruj się sadzą i popiołem i poczochraj sobie włosy w kołtun. Może ci wtedy odpuszczą!
Wściekł się nie na żarty. W zasadzie mogła się tego spodziewać. Wyskoczyła z taką propozycją ni z gruszki ni z pietruszki... No ale coś ich łączyło i nadal coś... Ehhh.

Przecież już kilka razy mało brakło. Ale chyba wszystkie uczucia łotrzyka uległy przedawnieniu. A mniemanie miał o niej doprawdy wyśmienite. Prędzej kupiłby nowinę, że pracowała w burdelu niż, że jest dziewicą. Niech go szlag! Niech ich wszystkich szlag! Wulfa, który nie mógł jej okazać krztyny wyrozumiałości. Który zasadził jej kopa w dupę kiedy go potrzebowała. Niech szlag trafi Shannon, która pluje jadem, choć Mysz jej niczym nie zawiniła! I Alta... Alta, któremu się zdaje, że wszystkie rozumy zeżarł. A ona faktycznie chciała jakoś zaradzić na swoje problemy! Może gdyby nie jej cnota nie chcieliby jej już zabić? Że też tyle lat z tym zwlekała! Trzeba było romantyczne aspiracje i marzenia o miłości wepchnąć głęboko do kieszeni i załatwić całą sprawę w wieku lat trzynastu, jak statystyczna mieszkanka globu. Że też nie mógł tego dla niej zrobić? Rachu ciachu i byłoby po sprawie. Jeden raz go prosi żeby wyświadczył jej przysługę a jemu się na oburzenie zbiera.

Mysz zacisnęła mocniej szczęki i zbiła dłonie w piąstki.
- Śliczna dziewczyna ci się pcha do łóżka a ty kwękasz jak baba. Na szczęście nie ty jeden na tym świecie... - urwała w pół zdania. Wstała nieśpiesznie i podążyła do wyjścia. Wściekłość jednak w niej buzowała to i ciężko było trzymać język za zębami.
-Połowa cholernego Faerunu nada się do tej roboty! Ta połowa, która ma jaja! Szkoda, że ty się nie kwalifikujesz w ich szeregi!

Rozzłościła go jeszcze bardziej. Wydarł się na nią tak mocno, że aż ją sparaliżowało. Takiego go jeszcze nie widziała.
- Tak, pchałaś mi się do łóżka już parę razy, moja piękna! Szkoda tylko, że sama nie wiesz czego chcesz! Nie wątpię, że wystarczy, że rozłożysz nogi i gwizdniesz, a chętnych ci nie braknie. Taka natura, co? - zacisnął pięści i podszedł do niej na krok.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem aż z oczu Myszy poczęły kapać łzy. Otarła je niedbale rękawem i wybiegła na korytarz zostawiając otwarte na oścież drzwi. Po chwili jednak znów stanęła w progu trzymając ręce pod boki i zadzierając gniewnie podbródek.
- Shannon się w tobie zadurzyła! – krzyknęła. - Może z nią ci wyjdzie bo dla mnie to tu widzę za wysokie progi! Mości Paperback lubi skromne, subtelne i koniecznie niewinne. Nie moja liga!
Pokazała mu język i nie było w tej minie nic uroczego.


Ruszyła korytarzem do swojego pokoju. Słyszała za sobą niosący się po całej gospodzie krzyk rozsierdzonego łotrzyka.

- Idź w cholerę,Szczęścia życzę! Noc jeszcze trwa, na pewno sobie kogoś przygruchasz. Tylko nie mów mu czemu chcesz dać tyłka, bo umrze ze śmiechu zanim uodpornisz się na porwania!
Trzasnął drzwiami i chwycił dzban z miodem. Pił duszkiem, a potem pieprznął z całej siły glinianym naczyniem o ścianę.


* * *

Kolejne dni były ciche. Przygnębienie zaglądało Myszy w oczy a ona coraz częściej oglądała się za siebie. Wpadła w jakąś paranoję. Każda nieznajoma twarz to był potencjalny napastnik. Miała najczarniejsze myśli. Ciągle towarzyszyło jej przeświadczenie, że ktoś zajdzie ją od tyłu i poderżnie jej gardło. Tak po prostu.


Kolejna wieś i kolejne nieznajome gęby. Mysz trzymała się z dala od obcych. Ale, na ironię, obcy nie trzymali się z dala od Myszy. Kościsty palec majaczący przed nosem i tekst o naznaczeniu, śmierci i nieszczęściu wyprowadził ją z równowagi.
To przepełniło czarę. Życie w ciągłym napięciu odcinało się na twarzy Marie ciemnymi smugami. Była zmęczona, na skraju psychicznego wyczerpania.
Zmierzyła rozbieganym wzrokiem zielarkę, później towarzyszy biesiadujących przy stole.
- Dajcie mi wszyscy święty spokój – wydukała i zgarnęła z podłogi swój ogromny bagaż. I tak nie mogła nic przełknąć, równie dobrze może więc od razu się położyć.

Z ulgą przyjęła fakt, że będzie dzieliła pokój z Meg. Kolejnej samotnej nocy by chyba nie przeżyła.
Kiedy czarodziejka weszła do pokoju Mysz poczuła namiastkę spokoju.
- Dobranoc Meg – szepnęła i wtuliła twarz w poduszkę.

* * *

Poruszenie nad ranem obudziło w bardce kolejną falę strachu. Myślała, że znów to się wszystko zaczyna...
Ale to była tylko podjudzona gawiedź. Na szczęście Wulf załagodził sprawę.
Zniknęła jakaś dziewka i oczywiście obarczyli winą obcych. Tym bardziej, że mieli w swoich szrankach wiedźmę a Mysz była „naznaczona”. Dodali dwa do dwóch i wyszło im pięć. Najlepiej zwalić wszystko na zły omen i ukamienować pierwszych lepszych podejrzanych...
Wieśniacy tak ją zirytowali, że aż zaczęła szczękać zębami choć w gospodzie panowało przyjemne ciepło.
We wspólnej sali kapłan przybliżył im całą sprawę . I wykazał się ostentacyjną szczerością pytając o jej cnotę. Miała wrażenie, że spojrzenia wszystkich wwiercają się w nią wyczekująco. Szlag! Co za finezja! Może jeszcze załatwią medyka żeby zaświadczył o tym na piśmie?

- Nie, nie jestem – wykrztusiła obojętnie. Nie mogła sobie odmówić zerknięcia na łotrzyka. - Puszczam się gorliwie i przy każdej sposobności. Taka natura...
Skłamała, i co z tego? Nie mogła przecież zawieść Alta oczekiwań.
Poza tym cnota Marie lub jej brak był tylko i wyłącznie jej osobistą sprawą. Nie widziała powodów aby się z tego spowiadać. To i tak niczego nie zmieni.

* * *


Dom sołtysa był solidnym murowanym budynkiem w centralnej części wioski. Właściciel pokazał pokój Eleny i zarzekał się, że zamykał na noc wszystkie zamki. Bardka rzuciła na nie okiem i była niemal pewna, że nikt przy nich nie grzebał. Kraty w oknach sugerowały, że tędy także nikt nie dostał się do środka. Ponadto pomieszczenie wypełniała mieszanka ziół i czosnku, które w wysuszonych pękach wisiały porozwieszane na ścianach. Amulety odstraszające złe moce? Guślarstwo i przesądy mnożyły się tutaj jak chorobowe drobnoustroje.


- Tamta magini... Zwiała używając teleportu, prawda? - zwróciła się do Megary. - Może tym samym sposobem wywlekli stąd tą dziewczynę? Meg mogłabyś to sprawdzić? Wyczuć jakieś echo użytej tu magii?

Zapytała jeszcze sołtysa dlaczego w ogóle córkę więził. W zasadzie nie wyglądał na tyrana i despotę, no ale kraty w oknach... Sołtys odparł rzeczowo, że stara Merta mu tak doradziła dobry miesiąc wcześniej. Podobno nawiedzały ją jakieś straszne wizje z Eleną w roli głównej.
Czy wszyscy w tej wsi słuchali się bezwarunkowo starej wariatki? Cywilizacja omijała tą dziurę szerokim łukiem...

* * *

Mysz czmychnęła niezauważenie z domu sołtysa i skierowała się w głąb wsi wypytując o Mertę. Wskazano jej drogę i niebawem zawitała pod drzwi niewielkiej drewnianej chatynki z dachem pokrytym strzechą i siwą smugą dymu sączącą się z komina. Znaczy lokalna wiedźma była na swoich włościach. Ciekawe czy można się wcisnąć na krzywy ryj czy ustawić audiencję z miesięcznym wyprzedzeniem. Zastukała kilka razy i czekała cierpliwie. Po chwili usłyszała szuranie po przeciwnej stronie drzwi i skrzekliwy głos starej kobieciny.
- Czego chcesz?
- Pomówić. Mogę wejść?
Chwila wahania. Ale Merta uniosła w końcu skobel i wyjrzał na zewnątrz.
Dłuższą chwilę przyglądała się Myszy. Znachorka była cała obwieszona jakimiś talizmanami i wiankami suszonych roślin i czosnku. Woniała dość ciekawie. Podobne naręcze chwastów wyciągnęła w stronę bardki i nakazała rozkazująco:
- Włóż!

Marie powąchała, skrzywiła się lekko ale posłusznie przewiesiła „ozdoby” przez głowę.
- Czosnek? Na wampiry? - nie mogła się zmusić do poważnego tonu. Zaraz każe jej splunąć dwa razy za siebie i zrobić okład z kurzych wnętrzności żeby klątwę odegnać. Ale zabobony, ręce opadają...
- Na nieumarłe zło wszelakie - zachrypiała stara odsuwając nieznacznie drzwi i zaraz jej szybko zamykając za dziewczyną - Idzie za tobą jak cień... - Wydyszała a jej cuchnący oddech uderzyła Marie z siłą taranu. Aż dziw, że trupem nie padła.

Wnętrze chaty było ciemne i zadymione. Meble obłożone suszonymi roślinami, wypchanymi i suszonymi zwierzętami i ogromną ilością glinianych pojemników i słojów o niezbadanej zawartości. Przy zewnętrznej ścianie wymurowany był ogromny piec, a na nim na ogniu stał solidny kocioł w którym coś bulgotało.

Mysz przechadzała się po chacie łypiąc dookoła ciekawskim wzrokiem. Z fascynacją zagapiła się na wielki słój w którym pływało coś, co musiało jakiś czas temu hasać na czterech nogach. Oglądała flaszki i moździerze, wąchała zioła a koniec końców zawiesiła nos nad bulgoczącym wesoło kociołku.
- Kazałaś sołtysowi aby zamykał córkę na noc.Wiedziałaś, że coś jej grozi.Ponoć miałaś wizje.Opowiesz mi o nich?
Kobieta cały czas nieufnie spoglądała na swojego gościa:
- Krew, morze krwi. Strugi wolno spływające do naczynia w kształcie czaszki kozła. Ogień i smierć! -
Jejgłospełen był pasji - Pięć dziewcząt rozpiętych na pięciu ramiona płonącej ogniście gwiazdy i jedna pośrodku - wyciągnęła palec w kierunku Myszy - to byłaś ty!
Marie wysłuchała do końca po czym znów zaciągnęła się zapachem z kociołka.
-
Gulasz? - zapytała obojętnie - Zgłodniałam potwornie...
- Wywar na krosty ropne - stara popatrzyła na bardkę - Ze zjełczałego tłuszczu, serca ropuchy i prącia kozła.
- Pychota... - odeszła od gara i oparła się o ścianę. - A ten co je w ofierze składał?Widziałaś jego twarz?
- Tylko postacie odziane w czarne kaptury ze sztyletami o srebrnych ostrzach. Nacinały umiejętnie. Jeden ruch dłoni i krew tryskająca z otwartych tętnic. - Przejechała długim zakrzywionym paznokciem po nadgarstku bardki.
- A widziałaś co się stało później? Jak już one... My... - poprawiła się zaraz chowając ręce do kieszeni - Jak już ofiara zostanie złożona. Coś chcą zawezwać? Muszą to robić w jakimś celu.
- Nie widziałam. Potem był straszny ból, zaćmiewał umysł - pokręciła głową - czułam zło i czuję je wokół ciebie. Takie samo. Dotknęło cię swoja ręką. Naznaczyło, a teraz wyciąga swoje szpony.
- Czuję się doprawdy wyróżniona - na twarzy bardki wykwitł kwaśny uśmiech. - To może chociaż wiesz dlaczego akurat ja?
Zielarka przez chwilę lustrowała ja wzrokiem:
-
Musiałaś zrobić coś co je do Ciebie przyciągnęło. Zastanów się dobrze...
- Mogłabym znaleźć może jakiś powód... Ulżyło mi. Bo już myślałam, że to tylko dlatego że jestem dziewicą. Wiesz czysta, nieskażona, do ofiary się nada. Już mi po głowie łaziło żeby się szybko tego problemu pozbyć - uśmiechnęła się półgębkiem. - Może bym straciła wówczas na swej atrakcyjności. Ale masz rację. To pewnie nie o to chodzi...
- Czym jak czym, ale dziewicą to Elena już dawno nie była - Stara pokiwała głową - wiem dobrze bo się u mnie nie raz swoich kłopotów pozbywała...
- Znaczy... w ciąży była? - zaciekawiła się bardka.
Znachorka pokiwała głową i zamieszała w kociołku.
Mysz oblizała nerwowo wargi.
- Ale ponoć ojciec jej pilnował jak szkatuły ze złotem. Że za dobra jest żeby z wieśniakami się zadawać. Z kimś się widywała potajemnie?
- Naprawdę takaś naiwna czy tylko udajesz? Słyszał to kto kiedy by ojciec córkę upilnował jak ją między nogami swędzi?
Mysz oblała się rumieńcem. Chyba faktycznie była prymitywnie naiwna.
- A wiecie Mertho z kim się widywała? Tak sobie myślę... czy to przez przypadek ją porwali czy może upatrzyli wcześniej.

Kobieta podrapała się po głowie:
-
Na pewno z nikim ze wsi, bo by się tym na pewno przy piwsku pochwalił. Po za tym dziewczyna sama z góry na nich zawsze patrzyła i na te ich pełne uwielbienia gęby. - Na chwilę mieszała w ciszy - Tak jak teraz o tym myślę... ojciec zabierał ją czasami do Valls jak z raportami do barona jeździł.
- Barona?
- No barona, pana tutejszych ziem Lucjusa DeLaneya.
Nazwisko zabrzmiało niebezpiecznie znajomo.

Gdy wróciła do reszty opowiedziała pokrótce o wszystkim czego się od wiedźmy wywiedziała.
- Lucjusz DeLaney... To chyba jakiś potomek Emryssa DeLaneya, tego co zaatakował Elandone i z jego ręki Shannon... - bardka ugryzła się w język. - Niepokoi mnie, że w Valls siedzi król. Może są z baronem w zażyłym stosunkach? Jeśli DeLaney za tym wszystkim stoi ciężko będzie mu cokolwiek udowodnić. No i nie można rzucać bezpodstawnymi oskarżeniami.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 06-09-2010 o 21:17.
liliel jest offline  
Stary 07-09-2010, 22:33   #100
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Błogie chwile, spędzane nago pod ciepłymi futrami i z żywą osobą tuż obok. Ciało, które grzało jeszcze bardziej, chropowate dłonie, które dotykiem wywoływały niezwykle przyjemny dreszcz. I natarczywe pukanie, walenie do drzwi. Meg współczuła znajdującej się za nimi dziewczynie. Współczuła i nienawidziła jednocześnie. Zawsze wygadana, umiejąca odnaleźć się wszędzie i jednocześnie taka... taka...! Nie mogła wymyślić na nią odpowiedniego słowa. Jak śmiała się tak zachowywać! Wulf nie był przecież jej ojcem, do którego biegnie się, gdy robi się źle, a w każdej innej chwili fuka i nienawidzi. Czarodziejka nie mogła rozszyfrować Marie, ale szybko ulotniła się chwila, w której chciała wstać i owijając się porzuconym na podłodze ubraniem - otworzyć jej drzwi. Ostatnie słowa dawały do zrozumienia, co myśli na prawdę.
Megara zagryzła wargi, nie patrząc w twarz kapłana. Czy to była zazdrość? Nie wątpiła, że taka bardka potrafiła odbić każdego mężczyznę. Na szczęście tym jednym się nie interesowała. Gdy ucichły gniewne kroki, wtuliła się bardziej w mężczyznę.
- Przypomina mi przyrodnie siostry i inne wysoko urodzone dziewczyny z Ravenrock. Zawsze musiały dostawać to, czego chciały, albo cały zamek czuł ich niezadowolenie. Myślisz, że Marie może się taka stać?

Zima zaczynała bardzo przypominać tę, którą pamiętała z Ravenrock. Góry bieliły się, pokrywając grubym białym puchem, rzeki i jeziora zamarzały, a mróz przewiercał grube, czarne mury, zatrzymując się tylko na wielkich kominkach, w których zawsze płonął ogień. W środku zimy niewielu z wysoko urodzonych opuszczało te pomieszczenia, chociaż wszyscy tam byli do mrozów przyzwyczajeni. Wielu wyjeżdżało, na południe, ku ciepłu. Miała wrażenie, że to zimno miało ogromne znaczenie jeśli chodziło o samopoczucie, wrogość, paskudny nastrój i lenistwo. Służba musiała pracować, ale inni nie. Przychodziło lenistwo, a po lenistwie - pomysły, których normalnie nikt by nie poparł. Okrutne, złe pomysły. Oby nigdy nie nawiedziło to Elandone, położone przecież tak blisko lodowca!

Mieścina, do której trafili, od początku nie podobała się Megarze. Nie lubiła być lokalną atrakcją, a pojawienie się tutejszej wiedźmy... nie wzbudziło w czarodziejce sympatii. Zbliżali się na szczęście coraz bardziej do króla, a to liczyło się najbardziej. Jedna noc w podłej gospodzie nie zaszkodziła niczemu, nawet jeśli musiała ponownie wrócić do samotnego sypiania, które i na barce było koniecznością ze względu na bardzo małe koje. Długo w nocy patrzyła jeszcze na śpiącą Mysz. Nie potrafiła jej pomóc, a współczucie, jakiekolwiek współczucie zamierzała zachowywać dla siebie. Shannon już jej pokazała, że to nie ma sensu. Każde z nich radzić sobie musiało samemu, albo dwójkami. Czy wydarzy się coś, co wreszcie to zmieni?

Ranek jeśli zapowiadał zmiany, to tylko te na gorsze. Na szczęście obeszło się bez przemocy, nikt nie był na tyle odważny, by przeciwstawić się autorytetowi kapłana Tempusa. Przekazane przez niego informacje Meg przyjęła w milczeniu, przywołując z pamięci swoją wiedzę o rytuałach. Niestety o tych wymagających ofiar nie wiedziała zupełnie nic. Tylko przypuszczenia, takie jak wysnuł Wulf, a przypuszczeniami nie mogli nic odkryć. Dlatego najpierw poszła do domu sołtysa, odwiedzając pokój porwanej Eleny. Zabezpieczenia magiczne pozostały nietknięte, a dziewczyna czuła wyraźnie słabe tchnięcie magii wiedźmy. Mimo, że czary te były aktywne, wydawały się znacznie słabsze od zapachu i smaku, jaki wyczuwała wyraźnie nawet bez użycia własnych zaklęć. To była ta sama osoba! Musiała otworzyć tu portal, taki sam, jakim uciekła w Heliogabarze. Brak śladów walki, ale to nie było dziwne - zaskoczona wieśniaczka nie miała szans z wyszkoloną maginią. A może nawet się znały? Meg postanowiła odwiedzić Mertę, by dowiedzieć się więcej.

Staruszka była w dość opłakanym stanie. i dostosowywała wypowiedzi do swojego wyglądu, już na samym początku, gdy Megara zapytała ją o to, czy nic nie poczuła. Nawet początkujący mag musiał zostać obudzony tak potężną manifestacją mocy tuż obok własnych zabezpieczeń! Merta niestety szybko zaczęła się plątać. Po kilku natarczywych pytaniach musiała zdać sobie sprawę, że kasztanowowłosa obca łatwo się nie odczepi.
- Nieprzytomna trochę byłam... w nocy mam wizje, proroctwa! Moje sny niosą w sobie przekazy zbyt silne bym się obudziła...
Czarodziejka westchnęła, przypominając sobie butelkę trunku, z której kobieta popijała poprzedniego wieczora. To wiele wyjaśniało. Już miała wychodzić, gdy staruszka przypomniała sobie o czymś jeszcze, a może specjalnie czekała z tym do końca.
- Ta magia ochronna, wokół naznaczonej... Musisz być bardzo potężna, by rzucić taki czar... mogłabyś mnie go nauczyć?
Zaskoczona Megara przyglądała się jej trochę zbyt długo. Potem pokręciła głową, westchnęła i wyszła. Potężny czar? Musiała lepiej przyjrzeć się magicznej aurze otaczającej Mysz. Wcześniej nie zwróciła na to zbyt dużej uwagi, bardka cały czas miała przy sobie coś magicznego. Ale tego ranka delikatnie ją wysondowała, odnajdując ochronne zaklęcie w szalu, który wcześniej tylko odganiał zimno. Kiedy Marie zdążyła to sobie załatwić? Czar był kapłański i wyraźnie skierowany przeciwko złu. Będzie musiała pomówić o tym z dziewczyną, która jak zwykle sprawy najważniejsze skrzętnie ukrywała. Meg miała jedno podstawowe pytanie. Czy zapłaciła za zaklęcie przedmiotu przed wydarzeniami w Heliogabarze, czy może po nich.
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172