Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2010, 00:08   #66
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Detektyw Alvaro - zaczął znowu, tym razem jednak udało mu się skończyć - Nie doceniałem pana, teraz rozumiem nieco więcej. Masz jaja księżulku. - widząc, że do sali wchodzi lekarz, Cohen nachylił się do leżącego i ściszył głos do szeptu - nie poddałem się, Alvaro, pańska odwaga nie zostanie zmarnowana.

Chwilę jeszcze rozmawiał z dr Robem Sarrenem, po czym opuścił pomieszczenie, zapewniając Rafaela, że zabiorą go do NY tak szybko, jak będzie to bezpieczne. W jego kieszeni, niczym talizman, spoczywał zabezpieczony w plastikową torebkę widelec, którym Taroth wcinał sałatkę - nie wymagające nakazu DNA i czysty odcisk palca. Ogrom wszechświata nie przesłonił mu rzeczy podstawowych. Mimo strachu i poczucia przytłoczenia nowo zdobytą wiedzą, w jakiś pokręcony sposób czuł, że panuje nad sytuacją.

Przedwcześnie. W połowie drogi zadzwonił telefon.

- Cohen, słucham.

- Tu Rob Sarren, szpital New City. Mam dla pana złą wiadomość...

Patrick przyjął informację z grobowym spokojem. Pożegnalny prezent od Tarotha? A może po prostu natura nie była po ich stronie. Czego właściwie się spodziewał, powinien się już przyzwyczaić...

A jednak zabolało

To nie był koniec niespodzianek. Po kilku frustrujących telefonach do laboratorium, jego komórka znów zadźwięczała wyświetlając nazwisko nowego szefa.

- Niech pan słucha, doktorze Cohen. Obu zatrzymanych zabrano przed chwilą do Wydziału Szpitalnego Wiezienia Stanowego. Pokręcona sprawa.

Dobry Boże, waliły się nawet najprostsze rzeczy. Karetki? Szpital? Mieli im pobrać próbkę DNA – przejechanie dwóm katatonikom małym wacikiem po wnętrzu jamy ustnej i pobranie kilku cholernych włosów! Co się mogło nie udać?

– Mógłby pan wyrażać się precyzyjniej, poruczniku? Od pół godziny staram się połączyć z kimś kto ich badał. Co tam się dzieje?

Baldrick zniknął razem z karetką. Wiem jak to brzmi, ale po prostu zniknął. A teraz się znalazł. Bez karetki.

Czy on mu się... tłumaczył? Quaterrmayer, postrach Wydziału Specjalnego, brzmiał jak zagubione dziecko. Co tam się wyprawiało? Cohenowi chwilę zajęło rozkodowanie dziwacznej informacji.

- To znaczy, że jeden z podejrzanych uciekł?

- Dokładnie, kurwa, tak. - porucznik w żołnierskich słowach streścił sytuację - Wiem tyle ile mi zgłoszono, najlepiej niech pan pogada z samym Baldrickiem, jak dotąd był wyjątkowo oszczędny w słowach.

- Zajmę się tym.

- Co z detektywem Alvaro?

- Nie żyje.

- Kurwa. - wydusił Quaterrmayer po czym zamilkł na chwilę - Jutro jest pogrzeb Marlona. O dwunastej.

- Czy mogę pomóc w czymś jeszcze, poruczniku? - spytał Cohen wciąż tym samym grobowym tonem, nie komentujac ani kurwy ani pogrzebu.

- Złapcie w końcu drania który to robi, a bedę pod niebiosa latał.

- Tak jest. - powiedział bez krzty entuzjazmu i się rozłączył.

***

Mimo, że kroki Cohena robrzmiewały głośnym echem po pustym korytarzu więziennego szpitala, siedzący pod ścianą i pogrążony we własnych myślach mężyczna uniósł wzrok dopiero, gdy doktor usiadł koło niego.

- Nie kupuję historii Quatermayera - rzekł Patrick, mimowolnie spoglądając na trzymane przez Terrenca papiery - co tam się stało?

- Wejście Smoka - odparł Baldrick - Zależy o co pytasz, sporo się dzisiaj dzieje. Zniknające karetki, zwariowani pacjenci, czekam aż pojawi się wesoły Potter.

- Rozmawiałem z Potterem, nie jest w połowie tak wesoły, jak by się mogło wydawać - mruknął Cohen jakby do siebie. - Dobrze, zacznijmy od zniknięcia karetki z podejrzanym na pokładzie. Razem wymyślimy wersję dla wewnętrznych, teraz chcę usłyszeć prawdę.

- Jechałem z nimi - westchnął Baldrick - Krótko po wyjechaniu na drogę urwał
mi się film. Zakładam, że ktoś coś mi podał albo mocno wyrżnął w
łeb. Obudziłem się w ruinkach, które kazałeś obserwować. Wydałem już rozkaz, mundurowi szukają zagininej karetki.

Cohen spojrzał na rozmówcę dziwnym wzrokiem.

- Z tym, że badania niczego nie wykazały - Baldrick podał mu kartę z wynikami - Ty tu jesteś lekarzem z alpejskiej wioski, sam zerknij.

- Alvaro nie żyje, zmarł na zawał serca po rozmowie z Nashem Tarothem - wydusił doktor po chwili ciszy, uważnie przyglądając się papierom.

- Zawał? - Terrence był wyraźnie zaskoczony, w głosie zabrzmiała nawet nutka
troski, którą jednak szybko zamaskował pokerowym wyrazem twarzy i
retorycznym pytaniem - To chyba niezbyt częste w tym wieku? Kiedy
dokładnie to się stało?

- Zawał około 14, ale zmarł jakieś pół godziny temu. - złożył papiery i odłożył na bok - Słuchaj Baldrick, wierzę w ten zawał tak samo głęboko jak w to, że Vilain upił się na śmierć, a także twój urwany film. Musimy wszyscy poważnie porozmawiać.

- Wszyscy? Z tego co mówisz nie wielu nas zostało, może Kingston jeszcze
żyje - rzucił Terrence cierpko - Jestem za.

- Myślę, że wiem co się dzieje, ale muszę jeszcze z kimś porozmawiać, z jednym ze świadków z otoczenia Aerial. Zadzwoń do mnie, jak skończysz z tym tutaj - głową wskazał pokój Ashwooda - spotkamy się we trojkę na komendzie.

- Tak jest mój kapitanie! - na nieogolonej gębie detektywa pojawił się mały, wredny uśmieszek. Cohen uśmiechnął się równie krzywo i ruszył w stronę wyjścia stukając SMSa do Jess.

Cytat:
dt Kingston, zapraszam za 1,5 h na posterunek, wiem, że już po godzinach, ale sprawy się skomplikowały i nie możemy czekać do rana - Cohen
***


"Jeden ze świadków z otoczenia Aerial" uchylił drzwi i wpuścił Cohena do wnętrza swojego przytulnego, pachnącego ciastem i starością mieszkanka.

- Byłeś tam. - rzekła Meggie bez ogródek, gdy już usiedli w saloniku przy parującej herbacie.

- Byłem. - powiedział powoli. To jedno słowo miało w sobie ciężar wyznania wiary.

- Jak wrażenia?

- Cóż, potrzebowałem wiedzy zamiast wiary i dostałem dokładnie to o co
prosiłem - westchnął - Wrażenia? czuję się stary, zmęczony... zagubiony.

- To Miasto to prawdziwa rzeczywistość. To co ty widzisz tutaj jest
jedynie iluzja, klamstwem stworzonym by nas więzić.

- Wydawało mi się raczej zaniedbaną podszewką naszego świata... ale to
takie pierwsze wrażenie turysty - Cohen nie miał siły się choćby uśmiechnąć nad
własnym żartem - ciekawe, ktoś już dziś podzelał pani interpretację.

- Kto?

- Diabeł

- Który? Jest ich całe mrowie.

- Przywoływanie imion nie jest niebezpieczne? Jestem nowicjuszem w tej materii.

- Nie jest - uśmiechnęła się - W niektórych okolicznościach bywa, faktycznie, ale nie teraz.

- Sam siebie w kiepsko maskowany sposób nazywa Astrotem lub Abaddonem, choć
żadne z tych imion nie musi być prawdziwe. Zabrał mnie na kolejny, nieplanowany spacer po Mieście..

- To dwaj rożni władcy, więc przyjmijmy że jedno z nich jest ptrawrdziwe lub oba...

- Lwia morda, skrzydła nietoperza, irytująco głośny, zadęty i pewny siebie.

- Astaroth.

- Dziękuję. Zatem moim głównym podejrzanym w śledztwie jest diabeł
imieniem Astarot - podsumował Cohen pociągając łyk herbaty

- Więc raczej nie uda się go panu aresztować. Ale istnieje szansa na jego powstrzymanie. Jeśli robi coś, co pana złości.

- Tak, poczwórne morderstwo to raczej irytujaca sprawa, że juz o kolejnych nie
wspomnę... - wyhamował, zrozumiawszy, że szczeka pod niewłaściwym drzewem. Meggie zwyczajnie starała się mu pomóc i była byćmoże jedną z ostatnich, wciąż żyjących osób, które mogły to zrobić. - Moje środki to dobre laboratorium i umiejętność patrzenia na martwe ciała ze zrozumieniem, nasz jedyny potencjalny egzorcysta nie żyje. Pozostaje mi jedynie prosić o naświetlenie wszelkich sposobów traktowania... tych istot.

- Te istoty , szczególnie ta którą pan wspomniał są naprawdę potężne. Laboratorium nic nie pomoże. Trzeba odwołać się do Prawdy, przez niektórych omylnie zwaną magią - rozważała coś przez chwilę - albo .. poszukać kogoś, z kim pana wróg toczy własną wojnę. Możliwe, że zdecyduje się pomóc.

- Diabelska polityka... ten dzień robi sie coraz ciekawszy. Jak znaleźć kogos takiego?

- Mogę skontaktować pana z kimś, kto zna .. pewne moce, ale to dośc nieciekawy człowiek.

- W jakim sensie?

- Konkretnie to dość paskudny typek.

- No dobrze, gdzie znajdę tego typka i w czym moze mi pomoc?

- On zna demony. Zadzwonię do niego i umówię was na spotkanie, ale musi być pan ostrożny - najlepiej jechać z kimś zaufanym i z bronią.

- Mam kogos takiego - Cohen miał przygnębiające wrażenie, że kłamie... nie miał pojęcia, jak zespół przyjmie jego dzisiejsze odkrycia - dobrze, rozumiem że to jedna z opcji, wspomniała pani o.... magii?

- Prawdzie - poprawiła z naciskiem - burzeniu Iluzji.

- Burzenie iluzji to coś, czym zajmuję się poniekąd zawodowo - uśmiechnął się
lekko - wiec w jaki sposób Prawda moze pomoc w unieszkodliwieniu mordercy Eriki?

- Może go odesłać. Na jakiś czas zamknąć mu dostęp do naszego więzienia.

- Do Nowego Jorku?

Chyba powiedział coś bardzo zabawnego, jednak śmiech Meggie był tak ciepły i pełen serdeczności, że nie był w stanie poczuć się nim dotknięty.

- Doktorze Cohen, wiele pan dziś widział, ale zdaje się, że brak panu podstawowej wiedzy, żeby zrozumieć na co patrzy. Jak długo nie wytłumaczę panu podstaw, będzie pan zadawał pytania po omacku. Czas nie jest po naszej stronie, ale jeśli chce pan coś zrozumieć, musi poświęcić pół godziny i pozwolić starszej kobiecie się wygadać.

Pozwolił.

To było najdłuższe pół godziny jego życia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=b4rXbSnk2ng[/MEDIA]

Opowieść Meggie była niczym długa, mroczna baśń.

Baśń o obojętnym skarłowaciałym Bogu, zagubionych aniołach i demonach. Odwiecznym Metropolis. Mieście Miast czającym się za sypiącą się dekoracją znanego mu świata. Miasta będącego jedyną rzeczywistością, jaka kiedykolwiek naprawdę istniała, mrocznym, smutnym, opuszczonym przez Stwórcę miejscu, w którym egzystują wszystkie miasta znane ludzkości, wszyscy żyjący ludzie, w którym w odbywa się cały czas i przestrzeń jaka była, jest i będzie.

Baśń o Astarocie i innych Aniołach Śmierci na usługach Destruktora, bliźniaczego brata Stwórcy-Demiurga.

Długa zła baśń o mrocznych istotach, miejscach i zdarzeniach.

Baśń, w którą nie chciał wierzyć, ale rozum ponownie był bezlitosny. Przywoływał obrazy, zdarzenia, słowa... dowody które zarejestrował w ciągu ostatniej doby.

Nie wierzył. Ani w Metropolis i ani jego władców.

Nie wierzył - w i e d z i a ł . Stąpał wśród tych odwiecznych ruin i rozmawiał z jednym z najpotężniejszych poddanych Niszczyciela.

Analityczna natura nie pozwoliła mu zignorować faktów, a te krok po kroku zaprowadziły go prosto w obłęd.

Tak, kurwa.

Prawda, cała prawda i tylko prawda.

Zawsze za tropem.

Klik...


Istota poczęta wewnątrz głowy Cohena w czasie incydentu z Natashą i lustrem, po wielu perypetiach właśnie osiągnęła dorosłość.

I wyrywała się do działania.

Wezwał taksówkę i kazał się zawieźć na komendę.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 02-09-2010 o 08:03. Powód: kosmetyka
Gryf jest offline