Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2010, 10:17   #67
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3YlLM8bi1CY&feature=related[/MEDIA]

Kiedy nad Nowym Yorkiem zapadał zmierzch kilka osób uwikłanych w diabelskie sieci – niektóre świadome roli, jaką przyjdzie im grać, inne – dopiero tą rolę sobie uświadamiające, a jeszcze inne kompletnie bez wiedzy – zajmowało się swoimi sprawami w mrowisku zwanym Wielkim Jabłkiem.
Atrakcyjna brunetka szła przez ocieniony już teren przy znanym kościele, zmęczony i obolały mężczyzna siedział na korytarza w szpitalu oczekując na cud, a inny mężczyzna o twarzy bladej, jak sama Śmierć, jechał właśnie na spotkanie przeznaczeniu.
Każdy ich krok, każdy ruch mięśnia, zbliżał ich do nieuchronnej konfrontacji od której zależało coś więcej nić ich życie. Miasto i jego Obserwatorzy zastygli w oczekiwaniu ...
Zbliżała się nieunikniona Konwergencja. Ci co wiedzieli, co może przynieść już ostrzyli kły lub ... szykowali samochody do opuszczenia miasta. Inni żyli w błogiej nieświadomości. Być może do czasu.



JESSICA KINGSTON


Szłaś przez oświetlony światłem ulicznych latarni teren przy kościele. Myśli w twojej głowie biegły jak oszalałe. Ostatnie poszukiwanie kogoś, jakiegoś Adama Doanbada nic nie dały. Zgodnie z danymi wyświetlanymi przez policyjne serwery nikt taki nie istniał.
To było niepokojące.

Idąc, układałaś sobie w myślach plan rozmowy z księdzem Vorrem. Dźwięk SMSa wyrwał cię z zamyślenia. Odruchowo odczytałaś – Cohen.

dt Kingston, zapraszam za 1,5 h na posterunek, wiem, że już po godzinach, ale sprawy się skomplikowały i nie możemy czekać do rana - Cohen

W kościele trwało nabożeństwo wieczorne. Słyszałaś głosy wydobywające się ze środka budowli. Ludzie szukali pocieszenia w modlitwie.

- Detektyw Kingston – męski głos wołający twoje imię za twoimi plecami spowodował, że odwróciłaś się zaskoczona i gotowa do ...

Na pewno nie do tego co ujrzałaś.




Przystojny, wysoki mężczyzna w ciemnym płaszczu. Ciało modela, spojrzenie kochanka.

- Kim pan jest? – zapytałaś czując dziwny niepokój, jak patrzyłaś na tego człowieka. – Skąd mnie pan zna.

- Z telewizji – powiedział z łagodnym uśmiechem.

Ale cała twoja wiedza, twoje doświadczenie psychologiczne mówiło ci, że łagodność nie jest cechą typową dla tego mężczyzny.

Kiedy tak stał, w długim, ciężkim prochowcu, pod którym mógł ukryć arsenał, czułaś się jak potencjalna ofiara.

- Kim pan jest? – powtórzyłaś ostrzej.

- Szukała mnie pani. – powiedział spokojnie. – Widziałem, jak kilka dni temu chełpiła się pani w telewizji, że mnie złapie. To ja jestem Tarociarzem. Ja zabiłem te dzieciaki.


Rafael Alvaro


Butelka pełna ciemnej, skrzepłej, cuchnącej krwi.
Piłeś ją czując, jak z każdym obrzydliwym łykiem smakuje coraz lepiej. Jak stare, markowe wino ze szlachetnych winnic.

Każdy łyk był jak orgazm przetaczający się przez twoje nagie ciało. Z każdym łykiem widziałeś coraz więcej. Ze szczytu budynku, na którym stałeś rozciągała się wspaniała, mroczna, panorama. Ujrzałeś odległą wieżę na linii horyzontu. Była monstrualna. Gigantyczna. Jak biblijny lewiatan.
Widziałeś burzę ciemności, która szalała wokół wierzchołka tej wieżycy. Pioruny uderzające tam w oddali miały barwę płomiennej czerwieni..

Stanąłeś na krawędzi dachu. Przynajmniej dwadzieścia kilka pięter. Po dwa i pół metra każde. To daje jakieś ... dużo.

Poryw wiatru przez chwilę o mało nie zrzucił cię poza krawędź. Czułeś się, jak Nikos, którego jakiś czas temu sam ściągałeś ze szczytu biurowca. Niechciana myśl przebiegła ci przez głowę. A co, jeśli w jego mniemaniu on też nie miał wyjścia. Jeśli osobista tragedia przesłoniła mu szerszą perspektywę. Jeśli krok poza krawędź był wołaniem o pomoc.

Tutaj jednak nikt nie pojawił się na szczycie dachu. Żaden negocjator, psycholog – nikt. Byłeś tylko ty i twoje myśli.

Skoczyłeś!

Lot nie trwał długo. Twoje ciało roztrzaskało się na betonowej ulicy kilkadziesiąt metrów niżej. Kości popękały jak zapałki.


Szpital w New City

- Cholera – siwowłosy mężczyzna odsunął się od pacjenta, którego od półgodziny próbował reanimować. Bezskutecznie.

- Straciliśmy go – powiedział niepotrzebnie jeden z asystujących przy reanimacji lekarzy.

- Widzę – powiedział zdenerwowanym tonem siwowłosy doktor. – Godzina szósta czternaście wieczorem. Proszę wpisać zgon pacjenta. Nazwisko – Alvaro. Imie – Rafael. Ja powiadomię jego kolegę.

Nikt nie oponował.

- Cóż. Panowie. Proszę wezwać techników. Niech zabiorą ciało do kostnicy. Zapewne ci z Nowego Yorku będą chcieli zabrać je jutro.



TERRENCE BALDRICK


- Jest psychiatra – słowa strażnika wyrwały cię z zamyślenia. – Proszę za mną.

Mężczyzna czekał w pokoju dla personelu i popijając kawę przeglądał dokumenty dotyczące Ashwooda.



- Witam serdecznie – wyciągnął dłoń na powitanie. – Jestem Ernest East. Na pana prośbę spróbuje przeprowadzić zabieg hipnozy na pacjencie. Nawiasem mówiąc, ciekawy przypadek. Możemy zaczynać, kiedy pan zechce.

- Nawet teraz – mruknąłeś niewyraźnie.

Nie dało się. Zadzwonił telefon. To twój zaprzyjaźniony translator.

- Mam tłumaczenie, które pan chciał – serce, nie wiedzieć czemu zabiło ci mocniej. – To zbitek słów nie mających pozornie sensu. Ale pozornie. Przypominały mi bowiem tekst, który studiowałem na uczelni. Zadzwoniłem więc do profesora Rozanskyego – wiesz – to mój dawny mentor i guru ..

- Do rzeczy – przerwałeś mu wiedząc, ze czasami takie dygresje ciągną się zbyt długo.

- Więc – ciągnął niezrażony dalej – To egzorcyzm. Ale odwrócony egzorcyzm. Słowa jakiejś modlitwy z czasów bliższych Jezusowi niż Faraonom.

- Co to znaczy, odwrócony egzorcyzm? – zapytałeś.

- No. Wiesz co ma robić egzorcyzm, no nie – zaśmiał się.

- Tak.

- To odwrócony ma chyba robić coś wręcz przeciwnego. Chyba. Boże, detektywie, nie mam zielonego pojęcia. Chciał pan tłumaczenia to panu daję. Ma pan dostęp do komputera.

Spojrzałeś na PC-ta stojącego na biurku obok.

- Jest podłączony do sieci? – zapytałeś strażnika.

- Tak.- odpowiedział.

- Mam – odpowiedziałeś tłumaczowi.

- To wysyłam na twoją pocztę.

W chwilę później udało ci się odczytać słowa tłumaczenia.


Ujrzyj mnie panie, bo wołam cię z kolebki brudu jaką jest życie. Ujrzyj mnie panie i pożryj moja duszę. Z kokonów brudu rodzą się anioły. Z kałuż grzechu wzrastają świetliste skrzydła. Ujrzyj mnie panie i pożryj mą duszę. Uczyń mnie swoim sługą, swym bratem, swym synem. Wyrwałem się z kokonu brudu. Poświęciłem samego siebie. Przeciąłem pępowinę życia. Natchnij mnie mocą swą panie. Niech kokon brudu stanie się wylęgarnią anioła. Jak obiecałeś, panie.

W twojej poobijanej głowie ułożył się nieprawdopodobny obraz. „Poświęciłem samego siebie” – ofiary i zaginione dzieciaki. Podobieństwo tak duże, ze nawet ojciec jednej z nich się pomylił. „Pępowina życia”. Obraz matek z pociętymi żyłami.

Poczułeś nagłą słabość. To wszystko, ta cała rzeź, to jakiś popierdolony rytuał.

Nagle monitor zgasł. Podobnie, jak wszystkie światła z trzaskiem pękających żarówek. Pokój pogrążył się w ciemnościach.

- Zaraz powinno włączyć się awaryjne – usłyszałeś niespokojny głos strażnika.

W kilka sekund później zawtórowały mu jakieś krzyki, wrzaski i ... wyraźnie słyszane strzały. Krótkie, charakterystyczne serie z broni automatycznej.

Przerywały ciemność.

Obok was dał się słyszeć potworny łoskot pękającej ściany. Przez powstałą w ścianie dziurę wlało się jasnoniebieskie światło. Wyraźnie ujrzałeś majaczącą w nim sylwetkę. Andy Ashwood. Półnagi. Ociekający ciemną krwią. Otoczony jaśniejącą aurą. Podobnie jak Terry Brook tam, w tych wyimaginowanych ruinach.

Strażnik sięgnął po broń w desperackim odruchu zrodzonym ze strachu i niedowierzania. Kubek psychologa upadł na ziemię z trzaskiem. Andy spojrzał w stronę dobywającego broni klawisza, a ten .... wybuchł od środka.

W tym dziwacznym, sterylnym świetle, widziałeś strugi krwi rozbryzgujące się wszędzie wokół, węża jelit rozrzucone dookoła, niczym parujące macki.

Ernest East zgiął się wpół i zwymiotował hałaśliwie.

- Jest pan policjantem – głos Andyego zabrzmiał w ciszy, niczym głos dzwonu. – Niech mnie pan ochroni. ONI mnie znaleźli. Chcą mnie zniszczyć. Zabiją każdego, kto wejdzie im w drogę.

Gdzieś blisko usłyszałeś strzały i krzyki trafionego serią człowieka.

- Jest tuż, tuż! – usłyszałeś niepokojąco bliski okrzyk. – Wyczuwam go.

Znasz ten głos. Tembr i ciepło powoduje, że masz nie pasującą kompletnie do sytuacji erekcję. Dziewczyna z baru. Tej, której nie było.

- Sługi Gamaliela – piszczy Andy z wyraźnym strachem w głosie. – Musimy uciekać! Zabierz mnie stąd!

Ostatnie słowa wyraźnie kieruje w twoją stronę.



dr PATRICK COHEN



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=q4c8iqKn5q0&feature=related[/MEDIA]

Taksówka jechała przez budzące się do wieczornego życia miasto. Dziwki wychodziły do pracy. Dilerzy i inne śmiecie wypełzały z zaułków. Jednak było w nim też wiele dobra. Uśmiechy dzieci wracających z zabawy z rodzicami w parku, uliczni artyści, zwykli ludzie, którzy rodzili się, marzyli, kochali i umierali w każdej minucie.

Jeśli to, co cię wokół otaczało, było jedynie iluzją, to taką, którą naprawdę ktoś zrobił perfekcyjnie.

Nim dotarłeś na komisariat zadzwonił telefon. Wyrwany z ponurych rozmyślań odebrałeś.

- Detektywie – poznałeś głos Meggie. – Człowiek, o którym panu wspominałam. Jest gotów na spotkanie. Teraz. Za pół godziny. Będzie czekał w jadłodajni „U Jimiego” przy stacji metra na 127, na Bronxie. Na stole ułoży piramidkę z kostek cukru, by go pan mógł rozpoznać.

Kurwa. Miałeś broń, lecz nikogo zaufanego pod ręką. Grand – szaleniec, który najwyraźniej dowiedział się prawdy pierwszy, zniknął. Baldrick wyglądał na kogoś, kto musi się przespać ze swoimi myślami. Alvaro – umarł. Marlon – umarł. Jess – zostawała jedynie ona, lecz nie wiadomo gdzie jest i jak szybko dojedzie na miejsce.

Myśli przerwał ci kolejny telefon.

- Powiedz coś – głos Natashy. – Chcę usłyszeć twój za- je – bi- sty gotycki głos.

- Nie jestem w nastroju.

- Zajebiście – zaśmiała się zadowolona. – Aż mnie ciary przeszły. Słuchaj. Kumpela musi spadać do roboty, a nie chcę być jej dłużej ciężarem. Chcę gdzieś usiąść, pogadać, zjeść coś, walnąć browarka. Wiesz. Dzwonił do mnie dzisiaj zleceniodawca. Ten od pierdolonych oczu diabła. Odebrałem, bo nie wiedziałem, że to on. Chce się spotkać i dogadać kolejne rysunki. Myślę, że dzięki temu możesz złapać go za fiuta, co?

Słuchałeś jej paplaniny. Dosłownie nie dawała ci dojść do słowa.

- Dobra, Cohen. Jestem kurewsko głodna. Zejdę na dół. Mają świetne żarcie. Lokal „U Jimiego” na Bronxie. To przy metrze. Jakbyś chciał, podjedź.

Rozłączyła się, nim zdążyłeś zareagować. Ciche PIP oznajmiło ci, że twoja komórka właśnie się rozładowała.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 08-09-2010 o 08:52. Powód: usunięcie P.S.
Armiel jest offline