Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2010, 10:59   #18
Discordia
 
Discordia's Avatar
 
Reputacja: 1 Discordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodzeDiscordia jest na bardzo dobrej drodze
Po prysznicu przyszła kolej na śniadanie. Ponieważ w lodówce był tylko twarożek, cztery jajka i jeden pomidor, Ania i Bartek zdecydowali się pójść do sklepu. Ringo był aż nadto chętny. Rozbijając się po schodach, szczekając na wszystkie wycieraczki, golden wyprysnął z bramy w tempie ekspresu do Warszawy. Dopadł skrawka trawki z utęsknieniem pijaka dosysającego się do butelki żytniej.
- Hej, kolego, spokojnie! – Bartek poklepał psa po głowie i spojrzał w kierunku drzwi na klatkę.- Teraz musimy poczekać sekundę na twoją ukochaną pańcię.
Labrador radośnie wywalił jęzor i również popatrzył na drzwi. W tym momencie Anna zeszła ze schodków i dołączyła do nich.
- Ten pies powinien dorosnąć.- Skomentowała radosny taniec na powitanie.- Zachowuje się tak, jakby mnie nie widział, co najmniej tydzień.
- Ten pies ma dopiero dwa lata. Powinnaś się cieszyć, że jest taki wesoły.- Zareplikował Bartek łapiąc ją za rękę.- Już niedługo wejdzie w pełen powagi wiek lat pięciu i będzie tylko leżał na kanapie.
- Jasne, jasne.- Powiedziała dziewczyna z przekąsem.- On się nigdy nie zmieni. Sądzę, że do końca życia pozostanie szczeniakiem.
- No może faktycznie jest nieco narwany. – Zgodził się uprzejmie.
- Narwany?- Anna pacnęła Bartka w ramię śmiejąc się.- Jest zupełnie szalony. Tak, jak jego pan!
Pocałowała Bartka w policzek i zabrała mu smycz z ręki.
- Teraz sobie pobiegamy.- Zapewniła psa z uśmiechem.- Pan musi zgubić sadełko. Prawda, kochanie?
Ruszyła truchcikiem a pies nie kazał na siebie długo czekać. Szczekając biegał to na lewo to na prawo, co chwila spoglądając na Annę.
- Hej, czekaj!- Bartek zawołał za nią z udawanym oburzeniem.- Jakie sadełko?

Śniadanie było już blaknącym wspomnieniem, gdy Anna zdecydowała się wyjść z domu. Jajecznica na boczku była wspaniałym pomysłem na rozpoczęcie dnia, ale teraz śpieszyła się do pracy. Głupio byłoby się spóźnić do firmy. Zresztą, już słyszała te plotki, jakimi uraczy wszystkich panna Małgorzata, gdy tylko przyjedzie 10 minut po czasie.
Zabierała torebkę pod czujnym okiem Bartka. Chwytając za klamkę uśmiechnęła się na pożegnanie.
- To lecę.- Posłała mu całusa.
- Pa, kochanie.- Podszedł do niej i pocałował krótko.- Do wieczora.
Szła jak na skrzydłach śpiesząc się nieprzytomnie, bo właśnie sobie coś uświadomiła. Musiała jeszcze zdążyć do własnego mieszkania i wymienić ciuchy w torbie. Wczoraj przyjechała na Biskupin pod wpływem impulsu i nie wzięła ze sobą absolutnie niczego. Potrzebowała chociaż kilku drobiazgów, ciuchów i Grzesia.
W tempie ekspresowym przejechała trasę do swojego domu. Wbiegła po dwa stopnie, już na klatce wyciągając klucze z kieszeni. Jeden moment i czarna torba leżała na łóżku. Po chwili zaczęły w niej lądować różne części garderoby, kosmetyki i smakołyki dla Ringo. Trzy minuty i była spakowana.
Przez kilka sekund stała na środku sypialni usiłując skupić.
- Co jeszcze?- Często tak zastygała, skupiając się, starając myśleć o wszystkim.- Grzesiu!

Grześ patrzył na nią swoimi opalizującymi oczami z niedostępnych wysokości szafki na szkło.
- Grzesiu, może zechcesz wyjść z domu?- Anna spytała grzecznie.
Jaszczurka powoli pokręciła zielonym łepkiem.
- Pewno nudzi ci się tutaj samemu.- Magini podeszła do blatu i zadarła głowę. Oczy gekona były nieruchome. Tylko od czasu do czasu spomiędzy warg wystrzeliwywał fioletowy jęzorek.- Mógłbyś się rozerwać. I pogadalibyśmy trochę.- Zachęcała z uśmiechem na twarzy.
Jaszczurka plasnęła językiem w płytę drzwiczek i zrobiła kilka kroków w dół. Spojrzała inteligentnie na swojego żywiciela.
- Wiesz, w zasadzie to spieszy mi się.- Anna wyciągnęła rękę.- Albo teraz albo nigdy.
Gekon zrobił dwa kroczki machnął lepkim językiem w jej stronę.
- Dobra.- Odparł, gramoląc się na dłoń.- Ale nie mam siły słuchać tej durnej dziewczyny, brunetki zdaje się…
- Małgośki?- Dziewczyna zacisnęła wargi, gdy Grześ układał się na nadgarstku, wczepiając pazurkami w skórę.- Spokojnie, dziś nie ma zmiany.
Zapewnienie wypadło jednak dość słabo, bo prawdę powiedziawszy Komorowska nie miała zielonego pojęcia, w które dni pracuje recepcjonistka.
- No!- Jaszczurka dodała na zakończenie swojego wywodu.

Do firmy dotarła w czasie zadziwiająco krótkim. Nie wpadła w żaden korek, nie napatoczyła się na glinowo, nie była świadkiem wypadku, nie spowodowała wypadku a przede wszystkim, tramwaj jechał zadziwiająco szybko. Jakby czerpała z pokładów swojego szczęścia. Wpadła do Fundacji i natychmiast wyhamowała. Nie potrzebowała już się spieszyć. Szybko przebrała się w szatni i weszła do stróżówki.
Dopiero potem zaczęły się schody. Najpierw goście z najwyższego szczebla, potem kolejna tura, tym razem z Porządku Hermesa. Anna patrzyła dość podejrzliwie, gdy Hermetycy wychodzili. Zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy usłyszała, że teraz jej kolej stanąć na dywaniku dyrektora. Stadnicki nie słynął z altruistycznych pobudek, więc rozmowa z pracownikiem nie zapowiadała się różowo. Na pewno nie chodziło o prozaiczne rzeczy. Co to, to nie.


Anna weszła po schodach i stanęła na przeciwko drzwi do sali wykładowej. Jeszcze panowała cisza. Na korytarzu nie było żywego ducha. Ale to już niedługo. Za chwilę zadudni tu gwar podniesionych głosów dzieciaków spieszących się na przerwę w zajęciach. Myślała o tym, co powiedział Diabeł. Ich wspólne zadanie nie przedstawiało się różowo. Chyba, że Żółkiewicz wiedział coś więcej, niż mogła wykopać w publicznym archiwum w tak krótkim czasie.
Zaraz po otrzymaniu zadania, Anna zwolniła się z pracy i poszła do biblioteki Fundacji. Przed spotkaniem z Eterytą i Hermetykiem chciała trochę poszperać w papierach. Nie miała większych nadziei, że znajdzie coś interesującego, ale pomyślała, że może będzie to coś więcej niż zawartość cienkiej teczki z kartonu, bezpiecznie spoczywającej w przepastnej czarnej torebce. Niestety jej wiedza nie poszerzyła się znacznie. To znaczy, w zakresie informacji o wojennych wyczynach Czerwonego Barona było mnóstwo, zwłaszcza w języku niemieckim, za to o artefakcie nic. Ani jednego słówka poza ogólnie znanymi twierdzeniami, że ktoś, gdzieś, kiedyś. Ale obiektywnie trzeba było przyznać, że Ania nie miała wiele czasu na poszukiwania. Już zaplanowała, że jak tylko będzie miała wolne zagłębi się w przepastne tomiszcza archiwum Tradycji Eutanathosów.

Komorowska mimowolnie wcisnęła się plecami w kanciasta obudowę kaloryfera pod oknem wypatrując znajomej czupryny Cypriana. Zobaczyła go, jak pakuje swoje materiały do teczki. Przeczekała grupkę rozchichotanych studentek i weszła do sali.
- Hej, wynalazco!- Uśmiechnęła się wołając od progu.- Pomóc Ci w czymś?
- O, cześć.– Wydał westchnienie ulgi.- Przepraszam, czy możemy się zmyć, eee, czym prędzej?- I nie pytając o odpowiedź, złapał ją pod rękę i pognał w stronę samochodu nie zważając na protest kilku studentek, które najwyraźniej czegoś od niego chciały.
- Jasne...- Odparła nieco zmieszana i zanim zdążyła cokolwiek dodać, już zbiegała ze schodów w szaleńczym tempie.

Na ostatnim stopniu Eteryta o mało nie wyrwał ją ręki ze stawu. Anna szarpnęła się, osadzając faceta w miejscu.
- Ej, wystarczy!- Sapnęła z uśmiechem.- Urwiesz mi rękę, jak rany! Co się stało? Gonia Cię wszystkie szatany piekła?
- Nie, tylko Ala, Monika, Agnieszka, Beata …- zaczął wymieniać– i tam jeszcze parę innych. Jakbym tylko ja robił konsultacje z fizyki dla III roku. Brrr!– Otrząsnął się i wskoczył szybko za drzwi. Zapytał cicho– Idą tutaj?
- Nie, nie idą. Możesz przestać się ukrywać Indiana.– Parsknęła śmiechem przypominając sobie jeden z jej ulubionych filmów: Indiana Jones i Poszukiwacze zaginionej Arki.- Przy okazji, fajne masz zajęcie. Zawsze u ciebie tak wesoło?
- Masz na myśli ukrywanie się? Jeżeli to dla ciebie oznacza wesołość, to owszem, nierzadko się zdarza. Teraz, jak sobie poszły, to chodźmy do samochodu. Może nie zauważą. Zaparkowałem przy Smoluchowskiego.
Tym razem Anna roześmiała się na cały głos i poszła za swoim przewodnikiem.
- Jedziemy w jakieś konkretne miejsce? Bo mamy jeszcze chwilę czasu przed spotkaniem z Żółkiewiczem. Czy może masz jakiś plan?
- Owszem, plan mam. Miasta. A teraz … jedźmy do Tutti Frutti. Ponoć szaleństwo w trampkach.


Samochód zostawili na Kościuszki pod PZU. Do kawiarni mieli blisko, partem jedną ulicę.
Lokal faktycznie robił niezłe wrażenie. Duży, przestronny, zbudowany na planie litery L miał nowoczesny wygląd. Anna znała to słowo. Napłynęło z zakamarków jej umysłu wpasowując się idealnie do wystroju sali: modernistyczny. Krzesła z giętej stali na wysoki połysk. Okrągłe stoliki z płyty oklejanej marmurowo-podobną okładziną. Lustra na ścianach i jaskrawe kolory tynku. Raczej niespotykana we Wrocławiu.
Siedli w rogu, Ania wybrała stolik jak najbliżej ściany z widokiem na całą salę. Kelner, siwiejący na skroniach pan pod czterdziestkę polecił im deser lodowy dla dwojga. Gdy zgodnie pokręcili głowami, niezrażony, zaproponował kawę po turecku.
- Dobrze.- Cyprian skinął głową.- Zamówimy dwie.
Poczekali chwilę na parujące szklanki, zanim zaczęli rozmowę.
- Miałaś dla mnie jakieś zlecenie?- Zapytał Cyprian siedząc w kawiarence.
- Tak.- Anna jak zwykle siedziała przodem do sali patrząc na otoczenie częściej niż na rozmówcę.- Potrzebuję zmienić parę rzeczy w mojej najnowszej zabawce.
- A coś więcej? Rozumiem, że teraz możesz nią rozwalić człowieka, a chciałabyś cyborga?
- No co ty?- Komorowska spojrzała na niego jak na wariata. - Nie potrzebuję bazuki. Gdybym chciała to bym kupiła. Nie. Potrzebne mi tylko kilka udogodnień i niewielkich zmian.
- To znaczy?
- To znaczy tak: potrzebuję zdjąć bezpiecznik nastawny, dodać regulowany celownik, podpiłować spust, żeby lżej chodził, zmienić okładzinę rękojeści, dociążyć kolbę, zmienić zamek na stal nierdzewną a nie to węglowe gówno, usunąć zatrzask magazynka z prawej strony. To są drobiazgi.- Anna przerwała na chwile śledząc wzrokiem ziewającego Cypriana.- Potrzebny mi tłumik, pociski pelnopłaszczowe. I co jeszcze? Acha, no i byłoby fajnie gdybym mogła tym uszkodzić cyborga!- Dziewczyna wykrzywiła twarz w kpiącym uśmieszku. Wkurzało ją trochę, że Cyprian od razu wiedział, w czym rzecz. Z drugiej jednak strony, nie musiała mu tłumaczyć. A zgadł, bo pamiętał poprzednie zamówienia.
- Trzeba było tak od razu, a nie zaczynać od zmiany wykładziny na rękojeści. Zlecenie przyjęte, stawka, jak zwykle, termin nieokreślony. OK, a broń dostarcz do mnie do domu…
- …kurierem.– Przerwała zdecydowanie. - Tak będzie bezpieczniej.
- Dla kuriera?
Zachichotała.
- Dla pań z poczty. Jeszcze by się zastanawiały, po co porządnej dziewczynie niemiecka pukawka. Przy okazji, jeszcze bym potrzebowała kilku innych rodzajów kul, które nie są spotykane na rynku.
- To, co zwykle, czy jakieś nowe pomysły?
- To, co zwykle wystarczy. Co sądzisz o naszym nowym, wspólnym zadaniu? - Zapytała od niechcenia dokańczając kawę. Swoją drogą nie była taka zniewalająca, jak zachwalały opinie znajomych.
- Fajnie, że wspólne, natomiast zadanie … zadanie …
Cyprian patrzył w przestrzeń gdzieś za jej uchem tak intensywnie, że gdyby nie wiedziała, że za plecami ma ścianę, to dostałaby spazmów nie mogąc się obrócić.
- …wybacz, zamyśliłem się.– Był wyraźnie roztargniony.- Znaczy zadanie, no właściwie nic nie myślę. Może Dawid będzie miał jakieś pomysły.
- Nic nie myślisz? To niespotykane jak na profesora szanowanej uczelni.- Anna wyraźnie z niego podkpiwała. - Ale nie przejmuj się. Każdy ma prawo do chwili słabości. Dawid na pewno wie coś więcej. W Porządku Hermesa wieści rozchodzą się tak szybko, jak lody na Komandorskiej.
- Doktor habilitowany.– Poprawił ja odruchowo.- A co do myślenia, no wiesz, znaczy, eee, ten tego. Może juz chodźmy, zaproponował?

Do siedziby Fundacji poszli spacerkiem. Mimo usilnych prób Anny, Cyprian nie dal się wciągnąć w pogawędkę o niczym. Cały czas wydawał się błądzić myślami gdzie indziej.
- Anna, słuchaj, tak czysto teoretycznie, jakie kwiaty można dać dziewczynie, no wiesz, tak pierwszy raz? Znaczy wiesz, to, eee, mój kolega miał taki problem i, no i wiesz, pomyślałem, że zapytam ciebie. Bo wiesz, bo w końcu jesteś dziewczyną.– Dodał niezwykle poważnie.
- No wreszcie - pomyślała. A na głos powiedziała:- Tak, faktycznie, niektóre elementy mojego wyglądu mogą sugerować, że jestem dziewczyną. A na serio, to tak czysto teoretycznie, to frezje są niezobowiązujące. Ładne, ładnie pachną i są urocze.- Na to ostatnie słowo położyła większy nacisk. - Tylko nie wiem gdzie znajdziesz ładne, świeże frezje o tej porze roku. Może na Grunwaldzkim albo na Hali Targowej.- Spojrzała na niego z boku uśmiechając się lekko.- No to przyznaj się i powiedz coś o tej dziewczynie.
- Mój kolega – powiedział z naciskiem – kupi zapewne te frezje na Dworcu Głównym, bo, no wiesz, nie miał jeszcze okazji kupować, ale wielokrotnie sprawdzał teoretyczna możliwość. Natomiast ta dziewczyna, to, no wiesz, ten kolega zakochał się w pewnej cudzoziemce.
- Aha.– Odparła krótko, uśmiechając się wesoło.- Ten kolega to szczęściarz. Cudzoziemki są zwykle piękne. No i doceniają dżentelmeńskie odruchy. Możesz mu powiedzieć, temu koledze, że czysto teoretycznie na jego miejscu wzięłabym parasol, bo zapowiadali deszcz na dzisiaj.
- OK, przekażę, ale ta cudzoziemka średnio docenia dżentelmenów.– Oklapł nieco.– Raczej dżentelmenki. No, ale to już sprawa tego kolegi.
- Dżentelmenki?- Anna podniosła brwi w zdziwieniu. Cyprian skinął głową i wtedy spłynęło na nią olśnienie.- Aaa... Znaczy się ta tego, kochająca inaczej?
- Ten tego kolega, ma kłopot.– Przyznał nieszczególnie zadowolony.
- No fakt.- Przyznała bez oporu. - Swoją drogą, długo ją będzie zdobywał. Życzę powodzenia.
I poklepała Cypriana pocieszająco po ramieniu.
- Dzięki.– Westchnął.– Marne szanse, ale cóż zrobić. Eee, to wszystko … nieważne … - Widać było, ze jego zwykle precyzyjny myślotok dość mocno szwankuje.
Anna nie za bardzo wiedziała, co odpowiedzieć, więc z ulgą stwierdziła, ze dochodzą na miejsce.

Anna i Cyprian weszli po chodach.
- Pytamy w portierni czy szukamy na chybił trafił?- Zapytała Komorowska.
- Portiernia - odparł z przekonaniem Dębowski.
Miła pani skierowała ich do konkretnego pokoju. Po chwili siedzieli już przy stole a na przeciwko nich młody Hermetyk.
Dawid siedział przy stole jak na szpilkach. Nie, żeby nie lubił takich spotkań, wymiany informacji między tradycjami, ale fakt, że Hilbert nie było w pobliżu sprawiał, że musiał być odpowiedzialny. To go niepokoiło, bo nie był przyzwyczajony do prowadzenia rozmów "fundacyjnych" z innymi, pracował sam i liczyły się wyniki. Współpraca polegała na zaufaniu a tego nie miał zbyt wiele. Spojrzał jednak na Cypriana i uśmiech sam wypłynął na jego wargi, podniósł się i wyciągnął dłoń do Anny Komorowskiej, starannie ukrywając fakt, że kogo, jak kogo, ale jej obecności się nie spodziewał.
- Dzień dobry...
- Cześć, Dawid.
- Miło cię wiedzieć. Dawid.- Anna podała mu rękę ściskając lekko. Usiedli oboje. - Dostaliśmy zlecenie.
- Mamy pracować razem nad jedną sprawą.- Cyprian nie wdawał się we wstępy.
- Tak, tak wiem, słyszałem, poproszono o pomoc specjalisty i... Oto jestem. - Rozłożył ramiona w komicznym geście, robiąc ciut zażenowaną minę. Fakt, nikt poza Hilbert nie miał stu procent pewności, czym on się zajmuje, co było dość istotne dla jego pracy. Potrząsnął głową. - No więc cóż to za pilna, ważna, nie cierpiąca zwłoki i wymagająca współpracy naszej trójki sprawa? Przypuszczam, że zostanę wtajemniczony?
Dawid uwielbiał to słowo, nie mógł sobie darować. Uśmiechnął się do nich spokojnie, skoro mają współpracować, lepiej iść za przykładem Dębowskiego i skupić się na konkretach.
Tym razem Dębowski nie znał konkretów wiec robił głupią minę do złej gry. Wyłożył na stół papiery od Brennera.
- Tak, potrzebny specjalista.- Anna również wywaliła na blat wszystkie papiery, które zgromadziła.- Od artefaktów. Konkretnie od jednego.
Wysunęła na środek zdjęcie herbu von Richthoffena.

Dawid Żółkiewicz miewał dni lepsze i miewał dni gorsze jak każdy. Publicznie jednak, na trzeźwo, nikt nie zdołał go dotąd zaskoczyć tak bardzo, żeby nie ukrył zaskoczenia na czas. Jedno spojrzenie na zdjęcie herbu Czerwonego Barona sprawiło, że wciągnął głęboko powietrze, nieco wytrzeszczył oczy i wyglądał, jakby w młodym wieku miał dostać zawału, albo zemdleć, bądź chociaż spaść z krzesła z wrażenia. Trwało to całe trzy sekundy, po których ogarnął się z typowym dla siebie uprzejmym uśmiechem, choć tym razem spojrzał to na Annę, to na Cypriana, jakby przynieśli mu tykającą bombę, albo bilety na podróż dookoła świata pierwszą klasą, za darmo i z osobą towarzyszącą... Mieszanina strachu i podniecenia błyszczała w jego oczach, gotowa oślepić każdego, kto zechce się przyjrzeć. W końcu spięcie w jego głowie się zakończyło i zdołał się odezwać.
- E, to... to jest, właśnie... skąd właściwie to macie?
- Ja dostałem od Brennera- przyznał się Cyprian.- Myślałem, że wszyscy dostali to samo.
- Stadnicki dal mi tą cienką teczkę. A to - Komorowska pacnęła w rozsypane kartki. - Wygrzebałam w publicznych bazach biblioteki Fundacji. A co? Wiesz coś o tym?
- No… - Dawid się zająknął.
- Jak uczeń pod tablicą- pomyślała Anna, a na głos powiedziała:- No co?
- No, w sumie wiem niewiele. Ale to, co wiem, robi wrażenie.
- No?- Tym razem Dębowski pogonił młodego Hermetyka.
- W zasadzie to poza źródłami zwykłych ludzi, traktującymi o jego życiu, walkach i śmierci wiadomo niewiele. Jeżeli coś ktoś napisał to były to informacje zasłyszane a nie sprawdzone. Nikt go nie widział w akcji. Ale tak właściwie to ten baron, von Richthoffen, to był mag ekstra-klasy. Taki najlepszy na w Europie a może i na świecie.- Żółkiewicz wziął oddech, usiłując skupić myśli na odpowiadaniu a nie wgapianiu się w zdjęcia przed sobą.- No więc, legenda głosi, że posiadał olbrzymią moc…
Dla zwiększenia efektu Dawid zawiesił na chwilę głos. Uwielbiał takie momenty, gdy słuchacze byli skupieni tylko na nim i tym, co miał do powiedzenia. Natomiast ani Ania ani Cyprian nie mieli w zwyczaju czekać, więc mimo zainteresowania Komorowska zacisnęła szczęki a Dębowski nachylił się nad stołem.
- … Moc wszystkich dziewięciu sfer.- Zakończył efektownie.
Na chwilę nad stołem zawisła cisza. Wreszcie Eutanathoska pufnęła a Eteryta odchylił się na oparcie.
- Bujasz.- Dziewczyna podsumowała jego wywód pogardliwie.
- Nie no, czekaj.- Chłopak nie poczuł się urażony. A jeśli nawet, to nie dał po sobie poznać.- Jest napisane, że znał. Nic natomiast nie mówią, te źródła mam na myśli, że na jakimś super poziomie. Może tylko przeciętnie. Ale pomyśl, to i tak wystarczy, żeby zrobić zamieszanie wśród Tradycji jeśli jego artefakt wypłynie. W dodatku we Wrocławiu. A jeszcze mówią, że ten artefakt był ofensywny. A nie defensywny. Wyobrażasz sobie, co by się działo, gdyby dostał się w nasze ręce?
- Tak…- odparła powoli.- Myślę, że potrafię sobie to wyobrazić.
- Jeśli ten artefakt w ogóle istnieje.- Dodał wciąż sceptyczny Cyprian.- Ktoś go kiedyś widział? Chociaż kawałek?
- No, nie.- Dawid musiał przyznać nawet przed sobą, że perspektywy mieli niezbyt różowe.
- Ale kto wie?- Anna wahała się. Widać było wyraźnie, że ma wątpliwości, ale była na dobrej drodze do uwierzenia w prawdziwość legend.
Nad stołem znów zapanowała cisza. Tym razem długa. Dawid i Cyprian mierzyli się wzrokiem a Ania błądziła myślami daleko.
- To co robimy?- Cyprian przerwał milczenie.
- A co możemy? Przecież nie będziemy biegać po mieście i rozkopywać co bardziej podejrzanych kamienic uratowanych podczas wojny?- Eutanathoska spojrzała na chłopaków.
- No… nie wiem…- Żółkiewicz był niezdecydowany.- Może… trzeba by poszukać jakichś wskazówek?
- Jasne, że tak.- Dębowski wyszedł z inicjatywą.- Zróbmy tak: każdy teraz poszpera w archiwach i bibliotekach, do jakich ma dostęp i zbierze jak najwięcej informacji zarówno o samym baronie jak i o artefakcie a potem, gdy już zgromadzimy materiały, to spotkamy się ponownie.
- Dobrze.- Dawid już biegł myślami naprzód, starając się uporządkować chaos myśli, jaki nagle wybuchł mu w głowie.- Może być znowu tutaj, w siedzibie Fundacji.
- Dobrze.- Powtórzyła za nim Komorowska.- To za trzy dni o tej samej porze.
Zaczęła zbierać swoje szpargały do torby. Cyprian robił to samo.
- A może wybrałabyś się z nami do kina?- Eteryta zagadnął ją po chwili.- Idziemy dzisiaj na „Dzień Świstaka”. Ponoć niezła komedia.
- „My” to znaczy kto konkretnie?- Ania nie podnosiła wzroku.
- Dawid, Wiktoryna, Lilly, Monika oraz ja. Moja siostrę znasz, natomiast Lilly i Monika to jej koleżanki.
- Dobra.- A po chwili dodała:- Zapytam Bartka. Może też będzie chciał pójść. Chyba ma dziś wolny wieczór.
- Oczywiście, jeżeli Bartek mógłby, bardzo chętnie.- Cyprian uśmiechnął się.
- No to świetnie.- Ucieszył się Dawid. Myśl, że cały wieczór będzie spędzał z siostrą swojego wykładowcy, nim samym i jej koleżankami trochę go przerażała. Teraz ucieszył się, że będą jeszcze dwie neutralne osoby.- To widzimy się o osiemnastej pod Warszawą.
- Dobra.- Powiedzieli jednocześnie Anna i Cyprian.
Pożegnali się z Żółkiewiczem i wyszli, każde udało się w swoją stronę.

Okazało się, że Bartek ma ochotę pójść do kina z Anią i jej znajomymi. Komorowska nie wiedziała za bardzo czy cieszyć się z tego czy nie. Ale obiektywnie musiała przyznać, że wieczór należał do udanych.
Film był śmieszny. Trzpień od razu odnalazł w nim morał i podzielił się ze wszystkimi. Obraz mianowicie opowiadał o tym, że prawdziwa miłość jest jak Dzień Świstaka- nie wiadomo, po co, ale bez niej byłoby zdecydowanie nudniej. Tekst był nawet udany i na twarzach ludzi wzbudził uśmiech.
Po seansie udali się na wieczorne zwiedzanie Starego Miasta z zimnym piwkiem dla Ani w tle. Do domu wrócili późnym wieczorem i niemal od razu położyli się spać. Następnego dnia oboje mieli dniówkę.
 
__________________
Discordia (łac. niezgoda) - bogini zamętu, niezgody i chaosu.

P.S. Ja tylko wykonuję swój zawód. Di.
Discordia jest offline