Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2010, 12:38   #19
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Cyprian bronił się! Próbował wszystkiego, nawet recytowania własnego wykładu. Monotonnym głosem cichutko powtarzał:

Cytat:
Prawo Coulomba określa siłę F z jaką oddziałują dwa punktowe ładunki elektryczne(q i Q) znajdujące się we wzajemnej odległości R. F = (kqQ/R2)•r, gdzie k to współczynnik proporcjonalności zależny od wyboru jednostek, a w SI k = 1/4πεo, gdzie εo to przenikalność dielektryczna próżni, natomiast r to wersor w kierunku łączącym oba ładunki o zwrocie przeciwnym do wektora łączącego je. Jeśli ładunki elektryczne nie znajdują się w próżni, wówczas współczynnik zmienia się z εo na ε, czyli przenikalność właściwego ośrodka.
Nie pomogło! Jeżeli zaś takie działa, jakie wytoczył przeciwko swej wyobraźni, zawodziły, to naprawdę nie wiedział, co robić.

Cyprian nie łudził się. Jego ukochana, bowiem po średnio przespanej nocy, także w tym zakresie przestał się oszukiwać, była szczęśliwe zakochaną lesbijką! Oczywiście, zakochaną nie w nim, ale z wzajemnością w jego odlotowej koleżance. Myślał o niej. Karin. I właśnie przeciwko tym obrazom, które samodzielnie przenikały umysł Dębowskiego, wytoczył prawo Coulomba. Nie chciał tego zdając sobie sprawę, że im bardziej się zaangażuje, tym bardziej zaboli, jednak ... właściwie, mimo wszelkich przeciwności, chciał zdobyć jej uczucie.
- Przecież ona jest dziewczyną, durniu, ale mimo to także lubi dziewczyny. Tymczasem ty, jakby nie było, jesteś facetem. Rozumiesz, głąbie patentowany, facetem – klarował sobie wyjaśniając sytuację, którą doskonale znał, ale z którą nie chciał się pogodzić.

- Karin mi się podoba. Nie ma bata, ech – podumał – przekopane.

Informacja od Brennera nieco zaskoczyła go, ale też ucieszyła. Lubił Annę, och, może nie w sensie uczuciowym, ale po prostu była OK., jak na Eutanathosa i w ogóle też.
- Jak normalna dziewczyna mogła się uchować przy Stadnickim i Karolku? – zastanowił się.
Zresztą, nieważne. Grunt, że była normalną kobietą, z którą normalnie można było porozmawiać. Owszem, miała czasami nienormalne wymagania, przynajmniej jeśli chodzi o jego usługi, ale to właśnie mu się podobało. Stanowiło wyzwanie. Współpracowali ze sobą nie raz, ale raczej w charakterze zleceniodawcy i zleceniobiorcy. Ona zamawiała odpowiednią spluwaczkę, a on ją wykonywał. Także teraz zostawiła mu na automatycznej sekretarce wiadomość. Spotkanie z nią w fundacji zapowiadało nie tylko ciekawą robotę, ale także dawało szansę na spotkanie w sprawie zlecenia.

Przez chwilę jeszcze dumał stojąc na korytarzy, gdy niemal wpadła na niego Wera z nieodłącznym Marlboro w zębach. Jak zwykle, męska koszula, krawat i spodnie na szelkach nadawały jej wygląd niemal prawdziwego faceta, choć delikatna, podkreślona lekkim makijażem twarz oraz zawadiacka fryzura temu przeczyły.
- O, cześć Dębowski. Ty już tutaj? – mrugnęła do niego. – Kompletnie się nie wyspałam, a w dodatku Karin pojechała rano do Sobótki. Wiesz, jak to jest …
Cyprian nie wiedział, ale uśmiechnął się do dziewczyny.
- Witaj Wera. Znasz mnie pod tym względem, że lubię wstawać wcześnie.
- Ech, wy ranne ptaszki nie doceniacie uroku poduszki i pościeli – przeciągnęła się. – Kiedy Karin wyszła na tramwaj liczyłam, ze jeszcze chwilę się zdrzemnę, no i wiesz, chwila zamieniła się w godzinkę, potem jeszcze kolejną .... Jak zerknęłam potem na budzik, to od razu wezwałam taxi. Przez chwilę nawet myślałam, żeby zatarabanić do ciebie, ale pomyślałam, ze o takiej porze jesteś albo tutaj, albo na wykładach.
- Raczej trafiłaś w sedno – przyznał. – Miałem już elektrostatykę dla pierwszaków, pierwszaków potem jeszcze mnie czeka wykład dla trzeciego roku fizyki.
- Toś dzisiaj też zajęty – skinęła ze zrozumieniem.
- Niekoniecznie – zawahał się. – Znaczy, popołudnie i wieczór raczej mam wolny. Owszem, dostałem zlecenie na nową pracę, ale nie znam jeszcze szczegółów, dlatego wątpię, żebym się dzisiaj zajmował. Mam spotkanie ze znajomymi, a potem wybieram się do kina.
- Fuksiarz z ciebie – stwierdziła. – Tak, a na co?
- „Dzień świstaka”. To tak naprawdę kontynuacja wczorajszej imprezy. Siostra i jej koleżanki umówiły się z Dawidem Żółkiewiczem.
- Tym Żółkiewiczem? Hermetykiem?
- Owszem, chyba szczęśliwie spodobał się Lilly.
- Wieczny student – stwierdziła porozumiewawczo. – Wyzwanie dla wykładowców. Nie wiedziałam, że wczoraj był w „Od zmierzchu do świtu.”
- Ja też, dopóki nie podszedł do mojego stolika, a tam wsiadły na niego dziewczyny. Nie miał szans.
- Ale ale, dlaczego powiedziałeś, że spodobał się „szczęśliwie Lilly.”
- Nie mówmy o tym, proszę – wykręcał się nie chcąc przyznać, że trochę bał się pięknej, bezpruderyjnej nastolatki.
- Męskie tajemnice – prychnęła zabawnie. – Nie ma sprawy, kolego.
- Wera, mów mi po imieniu, proszę, bo trochę mi głupio.
- Właśnie dlatego – stanęła przy nim uśmiechając się filuternie. – Dobra … zastanowię się. A teraz część pracy. Muszę iść. Jestem urobiona po uszy. Mogłabym siedzieć tutaj całą nockę, a jeszcze musze wyskoczyć po Karin, kiedy wróci.
- Słuchaj, to może ja … - Dębowski usiłował rzucić, niby obojętnie, tak ważną dla niego propozycją.
- Co ty?
- Mogę pojechać po nią – powiedział szybko. – No … mam wolne i wiesz …
- Naprawdę? Zrobiłbyś to dla mnie? – wystrzeliła radośnie.
- Tak, oczywiście … przecież jesteśmy kolegami.
- Jesteś super, Cyprian – chwyciła go za ramię. - Naprawdę rewelacja. Tak się martwiłam, jak pogodzić dzisiaj pracę oraz udanie się na dworzec. Naprawdę poważnie?
- Jak najbardziej – Cyprian odzyskał jaki taki rezon. - To wy zaprosiłyście mnie wczoraj na wieczór. Było świetnie. Wprawdzie podwiezienie Karin, to nie rewanż, ale … - zaczął coś pleść, ale dziewczyna mu przerwała.
- … oj, kolego Dembowski … - wpadła mu w słowo Wera.
- Cyprian – poprawił odruchowo.
- Oj Cyprian – zgodziła się. – Nie musisz tłumaczyć. Po prostu dziękuję. Zaopiekuj się nią. Ja mam tyle zajęć teraz, a ona tęskni. Nie skarży się, nic nie mówi, ale ja wizę to w jej oczach. - Zupełnie jakby słyszał jakiś poemat miłosny. Tyle uczucia i troski Harmtann włożyła, być może zupełnie nieświadomie, w tę wypowiedź. - Powinnam ją gdzieś zabrać. Może w sobotę uda mi się... - Tu się spostrzegła, że Dębowski stoi koło niej i słucha jej wypowiedzianych na głos myśli. - Oj, przepraszam. Chyba cię nudzę?? - Dodała mniej pewnie.
- Nie nie, jest ok. Oczywiście, jest cudzoziemką, ma tu tylko ciebie - stwierdził posmutniawszy. Ech, chciał szczęścia dla Karin, Nawet, jeżeli jego samego miałoby to zaboleć, choć wolałby ... - Zabiorę ją gdzieś, coś wymyślę, żeby mogła się oderwać od niemiłych myśli. Ale Wera, wiesz, jak się kogoś darzy uczuciem, to te myśli przejść za bardzo nie chcą. Może jednak rozerwie się choć troszkę.
- Może powinnyśmy zorganizować jakiś małą imprezkę?? Jak za studenckich czasów?? - Eterytka zdawała się nie słyszeć tego co mówi jej kolega z Tradycji. - Ale przede wszystkim, to muszę jednak wynająć jakieś normalne mieszkanie. Akademik, to już nie na moje stare kości. - Tu uśmiechnęła się zawadiacko. - A mówiłeś coś o kinie?? Na co idziecie z Panem Wiecznym Studentem?? - W jej wypowiedzi nie było ni krzty drwiny.
- Stare kości? Wera, jesteś młodsza ode mnie, a biorąc pod uwagę. Imprezka zaś - Dębowski już się bał - to ten tego, owszem, czemu nie - znał jej wyczyny z dawnych lat, o których krążyły potem plotki na pół Wrocławia. - Co do mieszkania, wiesz, kupowałem jakiś czas temu dom. Mogę ci polecić dobrą agencję nieruchomości. Co do kina, to na "Dzień świstaka". Żółkiewicz sam wybrał, ale jeżeli dobrze zorientowałem sie w sytuacji, to raczej chciał się desperacko ratować przed Lilly.
- Będę wdzięczna. Nie ma czasu na bieganie i sprawdzanie pośredników. A Karin też tego nie załatwi. Bariera językowa. - Uśmiechnęła się kwaśno. A gdy Dembowski wspomniał o Lilly uniosła znacząco brew. - No proszę. Kto tu na kogo poluje?? - Choć jej wypowiedź zabrzmiała dwuznacznie, to jednak roześmiała się, bo przecież nikt nie podejrzewałby Żółkiewicza o podobne do bohatera sławnej powieści Nabokova skłonności. - Dziękuję ci jeszcze raz. A teraz ma prawdę muszę lecieć. - Spojrzała na zegarek wymownie. - Wykłady.
- Jasne, trzymaj się, Wera. Do zobaczenia.

***


- Film, jak film. Całkiem, całkiem. Zabawny – uznał Cyprian, spoglądając na plakat reklamowy. - Lubię dobre zakończenia.
- Mi się podobał – oceniła Monika, kiedy podeszli już do Alfy Romeo Dębowskich po wyjściu z kina oraz pożegnaniu reszty towarzystwa. – A wam? – spytała koleżanek.
- Hm, nie jestem pewna. Zależy z jakiego punktu patrzeć – Wiktorynę wzięło na filozofowanie.
- O czym tu mówisz? – Lilly spojrzała na nią z rosnącą podejrzliwością.
- Ogólnie bowiem, z jednej strony człowiek potrzebuje chwil ludycznego odpoczynku do dalszego funkcjonowania, ale z kolejnej strony spędziliśmy dwie godziny czasu na pustej. Czy wiecie ile w tym czasie w Puszczy Amazońskiej …
- Wiki, dobrze się czujesz? – Cyprian wydawał się zaniepokojony stanem siostry.
- Niespecjalnie – przyznała, krzywiąc się pokazowo – ale nic ci do tego.
- Przejdzie jej – skinęła Monika.
- Właśnie! Natomiast film był … - Lilly szukała odpowiedniego słowa. – nudny …
- Co ty nie powiesz … - Monika zmarszczyła brwi.
- Poczekajcie na mnie – Wiktoryna przerwała, zanim zaczęły się kłócić – muszę do ubikacji. Cyprian, podaj mi ze schowka torebkę.
- Zaraz wracam – siostra, tym razem ubrana w jeansy, pobiegła na zaplecze kina. Za to Lilly znowu stanowiła wyzwanie dla niemal wszystkich męskich oczu. Właściwe pokazowo usiłowała bezskutecznie poprawić swoją superkrótką zieloną spódniczkę, która ledwo co zakrywała tyłek. Teraz, jak pochylała się wsiadając do Alfy, nie miała szans ukryć swoich fig. Inna rzecz, że pewnie średnio jej na tym zależało, bo Cyprian miał wrażenie, jakby poprawiając, starała się więcej od- niżeli zasłonić.

- … No dobra … - po krótkiej wymianie zdań Lilly zdecydowała się przyznać łaskawie racje Monice. – Rzeczywiście, śmiałam się kilka razy. Momentami był zabawny, ale wiesz, po pierwsze nie tłukli się, po wtóre kiepsko całowali. Ani tak wiesz, z nerwem, ani niczego nie pokazali. Ba, Bill Murray nawet klaty porządnie nie pokazał, nie mówiąc już o tyłku …
- … To nie ten rodzaj filmu – skwitowała ją wracająca siostra. – Dobra, Cyprian, jeździmy do domu. Mam ochotę się położyć.
- Dobra, dziewczyny. Najpierw odwiozę Wiki, a potem was.
- Dzięki, jesteś kochany. Prawie, jak Dawid – oceniła Lilly.
- Prawie, phi – wygięła wargi siostra – spadłeś na drugie miejsce.
- Cóż, miał szansę, ale od dawna dostrzegłam, że moje wdzięki go kompletnie nie ruszają … Chyba, że udowodni, ze jest inaczej. Co, Cyprian, podejmiesz wyzwanie? Powiedz, że tak …

Jej słowa zagłuszył warkot włączanego silnika.
- Widzisz, mówiłam ci … - Włoszka nie przejęła się brakiem odpowiedzi Dembowskiego. – Twój brat to prawdziwa owieczka, oj Cyprian, Cyprian … - i wszystkie w trójkę zajęły się głośnym omawianiem wad Dębowskiego.
- Czy naprawdę nie mogłybyście czynić tego na osobności? – skrzywił się po jakimś czasie.
- Pewnie, że nie. Nie miałybyśmy takiej zabawy – prychnęła Lilly. – Wiesz, potraktuj to jako okazję do dowiedzenia się czegoś o sobie.
- Dziękuję, niezwykle dbasz, żebym poznał samego siebie.
- Jasne, wszystko dla przyjaciół – uśmiechnęła się promiennie Włoszka. – Skoro od starożytności nawołują do takiej autorefleksji – rzuciła wspominając napis nad wrotami Wyroczni Delfickiej – to pomyśl, ile zyskujesz na naszej znajomości – klarowała mu. Lilli. – Ale, ale, chciałyśmy się zapytać …
- … właśnie - przerwała jej Wiktoryna – Lilly zaprasza mnie i Moni do siebie na weekend. Mogę iść?
- … oczywiście, także, proszę – wsparła ją Monika. – Będziemy grzecznymi dziewczynkami.
- E, po co się spotykać, jak mamy być grzeczne? – zażartowała Włoszka.
- Lilly, ty już chyba mi nie pomagaj namówić brata – westchnęła Wiktoryna. – Naprawdę, takie babskie spotkanko. Pidżama party, fajne wideo i dużo słodyczy. To co, mogę?
- Naprawdę żartowałam – Lilly zauważyła, że Dębowski się waha, nie wiedząc, co powiedzieć. – Nic się nie stanie.
- Cyprian, wiesz, ze nie przeginam, jeśli nie wolno.
- Ja też – wyskoczyła Lilly. – Czy pamiętasz, żebym kiedykolwiek zrobiła cos głupiego?
- Ech dziewczyno, a czy ja umiem do tylu liczyć? – skonstatował kwaśno w myśli Dębowski, ale na głos powiedział. – Dobrze, Wiki, nie ma sprawy …
Chciał jeszcze coś dodać, ale radosny pisk całej trójki przerwał wypowiedź.
- Jesteś super – uśmiechnęła się Wiktoryna. – Dzięki bracie.
- Cóż, zastanowię się, czy nie wrócić do ciebie od Dawida – Lilly wypowiedziała w jej mniemaniu największy komplement, a Monika po prostu podziękowała. Potem znowu rozmowa zeszła na temat filmu i tak dopóki wszystkie dziewczyny nie zostały rozwiezione. Była 20.15.

Miała przyjechać wieczorem z Sobótki. Mniej więcej pomiędzy 21.00 - a 22.00. Tak przynajmniej wspomniała potem Wera, kiedy tuz przed kinem zadzwonił do niej. Wcześniej był zbyt podekscytowany, żeby zapytać o taki drobiazg, jak godzina przyjazdu autobusu.
- 21.00, 21.00, 21.00 – wykalkulował sobie, że jak się zjawi pół godziny wcześniej przed teoretycznym najszybszym możliwym przybyciem Karin, to będzie OK.
- Hm, a może kupić jej kwiatki?
- Jakie kwiatki, baranie – przerwał mu rozmyślania gniewny głos, a Cyprian zdał sobie sprawę, że głośno rozmawia sam ze sobą. – Ruszaj cymbale, bo światło już dawno zielone. Tylko blokujesz drogę, kurwa mać, pierdolony chuj … - uprzejmy kierowca poczęstował go serią wyszukanych komplementów, po czym zaklął szpetnie.
Zawstydzony Dębowski ruszył. Ci za nim musieli stracić ponad połowę cyklu. Teraz zaś zdrowo go otrąbili lub pukali w głowy z jednoznacznym wyrazem twarzy, co o nim sobie myślą.
Rzeczywiście zastanawiał się nad kwiatami, ale ekologiczna Verbena mogła nie tolerować roślin ciętych, zaś dać jej doniczkę …bez sensu. Jednakże z drugiej strony była dziewczyną, a wszystkie dziewczyny lubią dostawać kwiaty … chyba. Po namyśle postanowił zaryzykować. Niewielki bukiecik białych frezji wydał mu się odpowiedni.


Stary Autosan obsługujący linię Kłodzko – Zielona Góra przez Sobótkę, Wrocław przyjechał dopiero o 21.57. Przez półtorej godziny czekania Cyprian już niemal zaczął obgryzać paznokcie denerwując się spotkaniem. Miał dzisiaj już spotkanie z Anna w sprawie zamówienia, spotkanie w Fundacji, kino, oprócz tego, oczywiście Politechnikę i Instytut. Teraz zaś Karin. Stał nieopodal, toteż usłyszał, jak wychodząc powiedziała do kierowcy
- Dziękuję. Do widzenia – jedne z nielicznych słów, które nauczyła się wymawiać po polsku, wprawiając tym zresztą faceta w zachwyt, bo wyjąkał coś łamanym rosyjsko/angielskim, że również dziękuję i się bardzo cieszy.
- Hej – krzyknął Cyprian – Tutaj.
A kiedy podeszła do niego niczym Flora na obrazie Botticelliego uśmiechnął się, jak umiał najładniej, i próbując przełamać tremę powitał dziewczynę po angielsku.
- Cześć. Wera jest dzisiaj zajęta w Instytucie, rozmawialiśmy ze sobą przed południem, dlatego … jeżeli ci nie przeszkadza, ja chętnie … proszę – wręczył jej skromny, lecz sympatyczny bukiecik. – Na powitanie we Wrocławiu.
Karin rozglądała się chwilę po peronie, zapewne szukając Weroniki. Dostrzegłszy Cypriana też mu pomachała i lekki, wręcz zmysłowym krokiem podeszła do niego.
- Jaki piękny. - Z nieurywaną radością wzięła frezje i zamknąwszy oczy wciągnęła głęboko powietrze by lepiej poczuć ich zapach. - Uwielbiam frezje.
Ujęła Dębskiego pod rękę i pozwoliła się poprowadzić do auta.
- Weronika stanowczo za dużo pracuje. - Skwitowała gdy pojazd ruszył. - To samo było w Uppsali. - Westchnęła. - Muszę ją jakoś oderwać od zajęć. Chociaż na trochę. Chociaż na łikend.
- Och, nie wiem czy to nie jest swoista mission impossible. cokolwiek by o weronice powiedzieć, to na uczelni znana była z tego, że jeżeli coś robi, to angażuje się bez reszty. Jak leniuchowała, to wyglądało to tak, jakby miała profesurę nicnierobienia. Jak imprezowała, to dorównywali jej chyba wyłącznie hippisi z czasów Woodstock, ale jak brała się do pracy, czy nauki, to dziobała niczym galernik. Na dłuższą metę więc wątpię, żeby się udało, ale może rzeczywiście na weekend ... - zastanowił się przypominając sobie, że Wera rzeczywiście coś wspominała o weekendzie. - Hm, zapowiadają ładną pogodę, a na Partynicach mają być kolejne wyścigi, może tam?
- Wyścigi?? Jakie wyścigi?? - Popatrzyła pytająco na kierowcę. - Nie znam jeszcze zbyt dobrze Wrocławia.
- Przepraszam - zreflektował się. - Powinienem o tym pamiętać. Co do Partynic to po prostu Wrocławski Tor Wyścigów Konnych. Weronika wie, gdzie to jest. Wprawdzie w tym roku nie ma zbyt wielu oficjalnych zawodów, wiesz, remonty, czy coś tam, od czasu do czasu coś jednak organizują. Odbędą się wyścigi kłusaków oraz kilkanaście gonitw. Zawsze miło popatrzeć. Można też coś obstawić. Ponadto to wspaniałe tereny spacerowe. Można także pojeździć konno.
- Brzmi świetnie. - Uśmiechnęła się, a następnie znowu zatopiła twarz w bukiecie frezji rozkoszując się ich zapachem. Zamknęła oczy. Trwała tak prze chwilę. - A ty się z nami wybierzesz?
- Ja ... ja ... jeżeli nie będę przeszkadzał, to chętnie. Karin, ja ... no wiesz, po prostu, jeżeli to była jedynie grzeczność i tak naprawę chcecie pobyć razem tylko we dwójkę, po prostu powiedz. słowo. Zrozumiem i jest OK. Ja jestem, no, wiesz, po prostu mi trzeba tak łopatologicznie - zaczynał się plątać.
- Naprawdę. Miło mi będzie. Weronice na pewno też. Chyba nie masz już innych planów?
- Och nie - spłoszył się nieco. - Ja nieczęsto miewam jakiekolwiek plany, poza pracą. Mieszkam sam z siostrą. Ale ona ma już 16tkę i 30oletni brat to nie to, czego potrzebuje licealistka. Toteż, choć staramy się spędzać niedzielne poranki ze sobą, później najczęściej ona idzie do koleżanek. Tym razem zresztą, w ogóle Lilly, ta, którą poznałaś w "Od zmierzchu do świtu" zaprosiła ją na weekend na damskie pidżama party, czy coś takiego. Dlatego nie mam planów, ale - nagle zawahał się - ale, czy jesteś dzisiaj zmęczona wizytą? Jak było?
- Czyli masz wolny cały łikend. - Uśmiechnęła się. - To jesteśmy umówieni.
Rzuciła okiem na mijane budynki i ludzi.
- Nie, nie jestem zmęczona. - Dodała po chwili. - To miejsce ma w sobie coś. Jakąś siłę. Jakby to powiedziała Weronika. Czuję się jakby ktoś naładowała mi akumulatorki. Cieszę się że Weronika skontaktowała mnie z profesorem Bohatyrowiczem. - Nie bez problemu wymówiła jego nazwisko. - A wiesz o której ona kończy? Bo tak sobie pomyślałam, że może wysadziłbyś mnie pod Politechniką. Tam musi być chyba jakaś kawiarnia? Poczekałabym na nią. Może dałbyś się namówić na kawę i jakieś ciastko? W ramach podziękowania za odebranie mnie z dworca.- Wpatrywała się teraz w Cypriana swoimi dużymi oczami.
- Pewnie, że dałbym się namówić. Będzie mi bardzo miło - pomyślał, ze co do Wery, po prostu mogą przecież zadzwonić do niej i zapytać. Jakby nie było, jego telefon komórkowy w parasolu bywał niekiedy przydatny. ale to może nic pilnego, uznał. - Na Placu Grunwaldzkim na pewno jest coś otwarte. Zarówno na Politechnikę, jak i do Instytutu stamtąd tylko krótki spacerek, bo nie wiem, gdzie Wera obecnie pracuje. Po prostu pojedźmy na Grunwald i coś znajdziemy - przekręcił kluczyki. - Co ty na to?
- Prowadź zatem.

Nocny Wrocław był ładniejszy niż podczas dnia. Nie widać było śmieci, podniszczonych domów, remontów … za to światła i ruch nieopodal Runku i Grunwaldu był niemal jak w samo południe. Stolica dolnego Śląska, jako miasto studenckie, żyła niemalże do rana, a chcąca się zabawić młodzież tłumnie odwiedzała bary, kawiarnie, puby, lub po prostu spacerowała popijając piwko.

Zaparkowali na Wybrzeżu Wyspiańskiego. Odwiedziwszy parę zbyt ludnych i zbyt hałaśliwych miejsc, wreszcie dotarli do „Gwiazdki”, niewielkiej kawiarenki za namiotem handlowym. Tam muzyka grała względnie ciche country, kilkuosobowa grupa młodzieży uczyła się względnie spokojnie popijając jednocześnie piwo, a kilka siedzących par wolało zajmować się tuleniem, niżeli rozmawianiem. Zajęli miejsca, a młoda, lekko piegowata kelnerka z króliczym ogonkiem we włosach podała im skromne menu.
- Czy wybierzesz coś dla nas? – zapytał Karin.
Dziewczyna przyglądała się przez chwilę eterycie. A on poczuł delikatnie muśnięcie swojej jaźni. Karin zrobiła niewinną minę. Po chwili jednak ta druga jaźń się wycofała, a Szwedka, swoją łamaną polszczyzną zamówiła dla nich kawę ze śmietanką, ale bez cukru. Puściła mu oko. A do tego ciasto z bitą śmietaną i owocami na francuskim spodzie.


- Smacznego. - Dodała i upiła łyk kawy, a biała pianka z mleka zostawiła delikatny ślad nad linią jej czerwonych ust.
Dębowski załamał się. Po raz kolejny zresztą tego dnia narzekając w duchu: dlaczego ta wspaniała dziewczyna, która uderza do głowy niczym najlepsze francuskie wino jest, jaka jest? Oraz dlaczego kocha Werę? Szczęśliwie ciastko pozwoliło mu przykryć zmieszanie oraz znaleźć chwilę na pozbieranie się.
- Opowiedz, jak tam było na Ślęży - poprosił.
Karin upiła kolejny łyk kawy. Tym razem pianka na ustach zostawiła jeszcze większy ślad. Przez chwilę Szwedka wpatrywała się w leżącą przed nią papierową chusteczkę. Odruch był jednak silniejszy, a przyjemność zebrania z warg słodkawego, delikatnego puchu zbyt kusząca. Przesunęła koniuszkiem jęzka po pełnych, wilgotnych ustach, zupełnie bezwiednie przenosząc spojrzenie znad filiżanki, wprost w oczy swego rozmówcy.
- Tego nie mogę nawet Weronice zdradzić. - Odparła tajemniczo. - Obiecałam profesorowi.
- Jeżeli obiecałaś - skinął Cyprian - to rzeczywiście. Ale ale - podał jej swój parasol - Proszę. Możesz zadzwonić do Weroniki i dowiedzieć się gdzie jest oraz kiedy wróci. Telefon jest w rączce. Technika idzie do przodu - zauważył sentencjonalnie, ale trochę rad, że zdołał ja zaskoczyć.
- Zadzwonić?? - Rzeczywiście była zaskoczona. - Z tego?? - Wskazała na parasol. Następnie przetoczyła wzrokiem po sali. Nie była tam tłoczno, ale jakaś para wścibskich oczu zawsze się znalazła. - Przypominam ci, że nie jesteśmy sami. - Dodała ściszonym głosem. - Skończymy jeść, to pójdziemy poszukać telefonu. Zadzwonię do niej do pokoju.
- Haha, to nie tak. Nie uważaj nas, Karin, za krainę białych niedźwiedzi. Telefonię komórkową w Polsce wprowadzono już rok temu. Ja tylko nieco zmieniłem aparat telefoniczny, ale jest to dalej to samo i ta sama sieć Centertela, którą użytkują wszyscy. Ale jeżeli wolisz standard, to tuż za rogiem po prawej stronie jest budka. A tymczasem, to najlepsze ciastko, jakie miałem okazję jeść od naprawdę dawna. Wybrałaś rewelacyjnie. Ale ale - wpadł na coś - nie miałabyś ochoty popracować? Na Politechnice potrzebują, jak się orientuję, tłumaczy. Znasz doskonale szwedzki i angielski. Ponadto masz tylko termin realizacji, zaś tempo to już Twoja sprawa. Oczywiście, nie namawiam, bo płacą średnio, ale czasem warto się mieć czym zająć. Ponadto wzbogaciłabyś znajomość polskiego.
Karin spojrzała na niego przepraszająco.
- Ja wiem jak tu jest. Chodziło mi o to, że... no wiesz, mówienie do parasola - Uśmiechnęła się lekko. - wygląda co najmniej dziwnie.
Wzięła na łyżeczkę jeszcze trochę ciasta.
- Pomogłeś mi w tym wyborze. Nawet bardzo.

Zaczerwieniła się lekko na wspomnienie grzebania w jego umyśle.
- Dziękuję za propozycję. Rozważę to.
Ucieszył się. To było coś konkretnego, w czym mógł pomóc dziewczynie. Wera wspomniała, że Karin męczy się pobytem tutaj. Jakakolwiek praca, nawet kiepsko płatna, pozwoliłaby jego cichej miłości na otwarcie się, wyjście do ludzi, zajęcie się czymś.
- Wiesz, byłem dzisiaj w kinie. Z siostrą, jej koleżankami oraz dwójką magów, Anną Komorowską oraz Dawidem Żółkiewiczem na "Dniu świstaka" - powiedział ciszej przybliżając usta do jej ucha. Dla postronnych mogło to wyglądać, jak pieszczotliwy pocałunek. - Ciekawi ludzie i film także miły. Oglądałaś może?
- Nie. Akurat za Murrayem nie przepadam. - Ona też wyszeptała mu do ucha. Pochyliła się, zupełnie jak gdyby chciała go pocałować. A może i tak było?? Może naprawdę poczuł jak lekko jej usta musnęły jego. Postronni obserwatorzy widzieć tego nie mogli, gdyż ciężkie pukle jej włosów całkowicie zasłoniły ich. Wciągając powietrze mógł poczuć zapach kwiatów bijący od nich. - Znam. - Wyszeptała dalej.- Weronika mi ich pokazała.

Przez chwilę wydawało mu się, że świat zawirował i wywinął koziołka. Cyprian zaczerwienił się, niczym pensjonarka i żeby przykryć zmieszanie szybko połknął resztkę ciastka krztusząc się przy okazji.
- Ugh - zaczął kaszleć jak szalony, bo kawałek wisienki wpadł mu nie w ą dziurkę.
- Wszystko w porządku?? - Zapytała Karin z wyraźną troską w głosie i zaczęła go klepać po plecach.
- Ugh, ugh - wykaszlał się wreszcie, ucieszony zarazem, ze jego rumieniec łatwo może być wzięty za cos spowodowanego tym niefortunnym przypadkiem. - Mnmmm, w... w poprządku - wykrztusił. - Uf - szybko popił herbatę. - Przepraszam, chyba zbyt dobre ciastka wybrałaś i ten kąsek wyraźnie chciał mi to dać do zrozumienia. A co do Anny i Dawida - powiedział ciszej. - Oni są OK, mimo że Anna pracuje dla Stadnickiego. - Widząc, że dziewczyna właśnie kończy swoją porcję, zapytał. - To co, idziemy? Poszukamy budki, a jednocześnie, jeżeli nie jesteś zbyt zmęczona, piękna ... piękna pora na spacer. Naprawdę złota polska jesień.
Szwedka spojrzała na zegarek.
- W sumie to możemy pójść prosto na uczelnię. Jeżeli tak zachwalasz spacery o tej porze. - Uśmiechnęła się do niego i sięgnęła do torebki po portfel.
Przytrzymał jej rękę.
- Proszę. Ja zapłacę - powiedział delikatnie, a widząc zaskoczona minę dodał. - W Polsce zawsze mężczyzna płaci, kiedy jest w towarzystwie damy. Inaczej to straszny obciach - użył młodzieżowego slangu. - Naprawdę tak jest.
- Skoro tak twierdzisz. - Schowała portfel. - W końcu ty się na tym lepiej znasz.
Uregulowawszy rachunek i ubrawszy się, oczywiście dżentelmen zawsze pomaga damie założyć płaszcz, Więc i Cyprian przytrzymał Karin odzienie, wyszli na ulicę, potem zas snanęli na moment przy oświetlonym Moście Grunwaldzkim podziwiając Złotą Polską Jesień.


Nocne niebo sączyło na ich głowy magię. Przynajmniej tak wydawało się Cyprianowi spacerującemu z Karin. Nie przeszkadzały mu nawet duże grupy głośno rozmawiających i nieraz pijanych studentów idących, tak jak oni, Wybrzeżem Wyspiańskiego. Jakoś zapomnieli zatelefonować. Wera miała pracować w Sali 217 na drugim piętrze budynku głównego. Przynajmniej tak poinformowano ich na portierni. Miała, jednakże … drzwi od 217tki zamknięte były głucho. Prze chwile popatrzyli na siebie bezradnie.
- Czyżby już skończyła? Poszła do akademika?

- A co wy tu robicie? – nagle głos Weroniki wyrwał ich z zamyślenia. Hartmann wyskoczyła z sąsiedniej bramy, niczym bomba.
- Szukaliśmy ciebie – wyjaśnił Cyprian, starając się zachować nieruchomą twarz, podczas gdy dziewczyny witały się z radością, która można obserwować tylko u osób traktujących się naprawdę z wielkim uczuciem. Cofnął się na chwilę, czekając, aż dziewczyny odsuną się od siebie.

- No to super, właśnie znaleźliście. Musiałam oddać klucze i zamienić kilka słów z doktorem Stosserem. Siedzi w 14tce nad półprzewodnikami i liczę na to, że podrzuci mi kilka dobrych pomysłów. Ale, ale, moje dziatki, co wy robiliście wieczorem? Nie zbałamuciłaś go za bardzo, Karin?
- Tylko troszeczkę – odparła radośnie Szwedka ciesząc się ze spotkania przyjaciółki – próbowałam, ale nie dawał się – zażartowała, przypadkiem trafiając go prosto w najczulsze miejsce uczuć Dębowskiego. - Cóż, widocznie polskie dziewczyny są ładniejsze – mrugnęła.
- No Cyprian, naprawdę? - zainteresowała się łobuzersko Weronika.
Ten tylko wykonał jakiś nieokreślony gest, nie mając ochoty przyłączać się do zabawy dziewczyny.
- Muszę już iść – szepnął niemalże. - Miłego wieczoru.
- Musisz naprawdę? Już? Ale jasne – Hartmann szybko przechodziła nad takimi sprawami do porządku dziennego. - To trzymaj się. Tobie także miłego - Wera uścisnęła mu dłoń, dziękując jeszcze za opiekę nad swoją przyjaciółką, zaś Karin pocałowała w prawy policzek.

To było piękne do widzenia. Dębowski popatrzył chwilę na nie, jak odchodzą kierując się do samochodu Wery, zaś potem do swojego akademika. Sam także powrócił do samochodu idąc bardzo powoli, jakby chciał ominąć złe myśli, które od czasu do czasu biwakowały na chodnikowych płytach przyczepiając się do nóg niebacznych przechodniów.
 
Kelly jest offline