Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2010, 17:19   #127
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Nastała upragniona i wyczekiwana dla Tamira chwila. Mógł oddalić się od Świątyni, uciec w miasto i spotkać się z Erą z dala od podejrzliwych spojrzeń. Będzie mógł poczuć się dużo bardziej swobodnie. Oboje nie będą musieli się mieć ciągle na baczności. Będzie mógł ją objąć i przytulić. Ująć jej dłoń na dłużej niż kilka sekund. Będzie mógł zrobić to wszystko, czego od tak dawna nie mógł. Była tak blisko, a tak daleko. Musiał powstrzymywać się na płytach lądowiska i później przed salą Rady. A teraz, będzie mógł dać się porwać chwili.
Stał w umówionym miejscu. Złote, tak rzadkie u Zabraków, włosy, opadały mu swobodnie na ramiona. Nie zawiązywał ich w kitkę, jak zwykle. Starał się, by strój jak najmniej przywodził na myśl Rycerza Jedi. Pozbył się tyle wierzchniej części odzienia, która okrywała jego ciało od pasa w górę, ile było możliwe i powszechnie akceptowalnie. Ostatecznie był odziany w sięgające pół łydki buty, w nie wsadzone spodnie, które na wysokości bioder ściągnięte były pasem. Górę miał skromnie ubraną, coś na wzór Mistrza Glaive'a na Elomie. Miał odsłonięte całe ramiona, przez co doskonale był widoczny każdy rys mięśni. Brak miecza świetlnego u pasa także był elementem, który powinien utrudnić powiązanie Torna z Zakonem.
Przez głowę przelatywało mu tysiące myśli. Był spięty, jak w chwili, gdy miał wejść do sali Rady, by zostać pasowanym na Rycerza. Zastanawiał się jak powinien się z nią przywitać. Rzucić się jej w ramiona? Tego chciałby najbardziej. Nie wiedział jednak, czy może pozwolić sobie na taką wylewność. Na razie jednak, musiał ją znaleźć. Stał więc na schodach prowadzących do teatru i rozglądał się w poszukiwaniu Ery.
Obserwowała jak nadchodził ukryta w cieniu budynku, czując jak miękną jej kolana, była dziwnie lekka jakby nie szła lecz tańczyła.
Jej strój rzadko przypominał ubranie typowe dla rycerza Jedi, wystarczył na upartego schować miecz do torby i już była tylko kolejnym przechodniem. Mimo to jeszcze kilka godzin temu z rozpaczą stwierdziła, że nie ma się w co ubrać. Żaden strój nie wydawał się jej odpowiedni. Zawstydzona tym iście smarkatym problemem zrobiła to co każdy podlotek płci żeńskiej w takiej sytuacji. Poszła do szafy matki, w tym wypadku Caprice. Znała kod do jej kwater, tak jak i była mistrzyni znała również jej kod. No i po tym jak kiedyś zniknęła jaj z kwater butelka Alderaańskiego wina czuła się usprawiedliwiona w swoich "pożyczkach" od twi'lekanki. Tak wiec skończyła w obcisłych czarnych spodniach wystających z wysokich do połowy uda cholew butów i koszulce która odsłaniała tyle, że resztę można było sobie spokojnie wyobrazić.
Pod pachą ściskała torbę. Przez chwilę walczyła ze zdenerwowaniem po czym zakradła się za Zabraka ponownie napadając go od tyłu.
- Pan Komandor wciąz ma odsłonięte plecy. - szepnęła tuz przy jego uchu z szerokim uśmiechem. Sama nie wiedziała co ja tak cieszyło.

Słysząc jej szept i czując oddech na szyi, Tamir nie zareagował tak, jak powinien. Nie spiął mięśni, gotów odskoczyć i walczyć. Rozluźnił się i wypuścił powoli powietrze, z którym zeszło z niego całe napięcie. Z uśmiechem na twarzy odwrócił się do niej i spojrzał w jej niesamowite oczy.
- A pani komandor, jak zwykle zachodzi od tyłu. Niedługo zacznę chodzić plecami przy ścianie, by mnie pani nie zaszła. -
I wtedy jego oczom ukazała się cała reszta Ery. Mógł zobaczyć to, co do tej pory dziewczyna skrywała. Cieszył się, że to spotkanie odbywało się z daleka od Świątyni lecz dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę, że jego usta są, nieznacznie, ale rozchylone. Zamknął je, przywołując uśmiech na twarz.
- Wyglądasz oszałamiająco. -

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej wciąż kompletnie nie wiedząc co ją tak cieszy.
- Musze dbać o sprawność pana komandora - puściła do niego oko. Po czym zaczerwieniła się nagle słysząc komplement.
- Dziękuje, pan też powinieneś częściej rezygnować ze "szlafroka" - Uwielbiała jego włosy, teraz swobodnie opadające na muskularne ramiona. Miała ochotę przesunąć dłonią po silnych jak stal mięśniach i zanurzyć palce w złotych puklach. Jednak ich przykrywka nie była jeszcze do końca przypieczętowana.
- Proszę, to w ramach zachęty. - podała Zabrakowi paczkę którą trzymała pod pachą. Miał rację, ta część miasta była finansowo niedostosowana do kies Jedi, dlatego zaopatrzyła się po drodze. Miała nadzieję, ze ciemnozielona kurtka spodoba się Tamirowi i że będzie pasowała.

Zabrak wziął od D'an paczkę, obdarzając dziewczynę zaciekawionym spojrzeniem. Nie zwlekał z odpakowaniem prezentu od młodej Jedi. Przez chwilę przyglądał się kurtce z uśmiechem. Kolor zdecydowanie przypadł mu do gustu. Był jednym z jego ulubionych. Nałożył ją na swoje plecy i rozłożył ręce szeroko na boki.
- I jak? - zapytał z uśmiechem, obracając się, by pokazać się Erze z każdej strony.
Według niego, kurtka leżała idealnie. Podobał mu się zarówno krój, jak i kolor. Sam nie wiedział, jak w niej wygląda, ale liczył, że dziewczyna mu to jakoś opiszę.
- Bardzo ci dziękuję. -

Odetchnęła z ulgą widząc, ze kurtka w ogóle weszła, kupowała ją na czuja, może była ociupinę za duża ale i tak wyglądała dobrze. No i zupełnie nie przypominała stroju Jedi. Tak jak podejrzewała kolor sprawiał, ze oczy Tamira stały się wyrazistsze, i pasował do włosów.
- Trzeba pana komandora zaopatrzyć w kamuflaż, nie? A teraz chodźmy już. - Nie czkając na zaproszenie chwyciła dłoń zabraka i pociągneła go ulicą. - Poszukamy baru z wookiem.

- Cóż, kolejną częścią kamuflażu powinno być zaprzestanie tytułowania siebie. - zaproponował Tamir puszczając do dziewczyny oczko.
Czuł się wspaniale idąc z nią za rękę, przez ulice Coruscant. Tak długo na to czekał. Dotyk jej dłoni sprawiał, że napięcie całkowicie znikało. Wojna schodziła na dalszy plan.
- Ten wygląda na taki, w którym możemy jakiegoś spotkać. - zaproponował, skręcając do pobliskiego baru.

- Sprawdźmy
Za drzwiami grała muzyka. Gdy przekroczyli próg powitał ich swojski półmrok. Era rozejrzała się.
- Żadnego wookiego - powiedziała z udawanym zawodem . - Poczekamy, może przyjdzie.
Pociągnęła Tamira do stolika w rogu po czym zamówiła u barmana dwa bezalkoholowe drinki.

Siedząc przy stoliku, w półmroku, który dawał im dodatkową osłonę, Zabrak gładził opuszkami palców wierzch dłoni Ery. Było tyle rzeczy, o których chciał z nią porozmawiać. Tyle powiedzieć i zapytać, a nie wiedział od czego zacząć. Co powinien jej powiedzieć, a co lepiej zachować dla siebie. Na razie cieszył się tym, że ma ją przy sobie. Cieszył się jej bliskością. Promieniała w Mocy niczym supernowa. Sprawiała, że serce biło mu mocniej w piersi. Na moment jego wzrok przeniósł się na jej usta. Zapragnął znów poczuć ich smak. Później jego wzrok stoczył się w dół na szyję dziewczyny. Z niej zawędrował na chwilę jeszcze niżej, by przez krótki moment badać obszary, które do tej pory były przez nią ukrywane, a następnie znów wrócił do obserwacji jej twarzy. Podobało mu się w niej wszystko, jednak najbardziej oczy. I zapach Ery.
- Podróżując po Galaktyce widziałem wiele pięknych miejsc, ale nic co widziałem, nie dorównuje pięknem i niesamowitością tobie - uśmiechnął się do niej, gładząc jej dłoń czule. - Przyćmiłabyś urodą najpiękniejsze ze wschodów słońcu, jakie było dane mi oglądać. -

Dziewczyna odruchowo przesunęła Moca po pomieszczeniu w poszukiwaniu innych wrażliwych na nią istot. Jedi rzadko zjawiali sie w takich miejscach ale nigdy nie należało porzucać ostrożności.
Tymczasem przeniosła wzrok na Zabraka i przymrużyła oczy. Zaczynał sie rozluźniać, jego postawa traciła to coś co jednoznacznie nasuwało skojarzenie z Jedi, w prostej,. Typowej dla młodzieży ni to kurtce ni bluzie z ciemnozielonego płótna bardziej przypominał przeciętnego mieszkańca Coruscant. Mimo to dalej miał w sobie jakąś solidność, coś dzięki czemu czuła się przy nim spokojniejsza. Tak jakby teraz gdy trzymał jej rękę nie mogło się stać nic złego.
Wzrok Tamira wędrował po niej wywołując leniwy uśmiech na twarzy. Nie oszukujmy się, założyła tą bluzkę żeby patrzył. Chciała pokazać mu sie trochę inaczej, nie w brudnym podkoszulku, zabiegana, zabrudzona krwią, na wpół przytomna ze zmęczenia. Chciała by dostrzegł ją zadbaną i kobiecą. Gdy usłyszała komplement uśmiechnęła się tylko szeroko. Kilka głośnych uderzeń serca zajęło jej wrócenie do równowagi na tyle by odzyskać swój typowy zawadiacki ton.
- Brzmisz niemal jak poeta, nie wiedziałam, ze masz takie zapędy. – zagadnęła delikatnie przesuwając opuszkiem kciuka po placach oplatających jej dłoń. Chciała sie więcej o nim dowiedzieć, co lubił jak rósł.

Tamir uśmiechnął się
- Brakuje mi sporo do pety. Po prostu mówię co myślę i czasem zabrzmi to ładnie. - powiedział obejmując nieco mocniej dłoń dziewczyny. - I naprawdę, najpiękniejsze wschody słońca wypadają przy tobie blado. -

- A ty definitywnie złotousty. - odparła spuszczając wzrok z lekkim rumieńcem, patrzyła an ich splecione dłonie. jakież to wszystko było nowe, jakie oszałamiające. - Trochę dziwna cecha jak na wojownika. Bo tak sam o sobie mówisz, prawda?

- Tak. - przytaknął. - Każdy z nas służy Republice, jak może najlepiej i na swój sposób. Ja byłem trenowany z naciskiem na walkę. Nigdy zresztą nic innego mnie nie pociągało. No, może poza mechaniką, pilotażem i prędkościami. - uśmiechnął się. - Na pewno nie widziałbym siebie w roli dyplomaty, czy negocjatora. Od pojedynków słownych, zdecydowanie wolę te na miecze. Chociaż oba rodzaje wymagają finezji i zręczności. -

Chciała go poznać, wiedzieć wszystko, poznać każdy najdrobniejszy szczegół życia Tamira i miała dziwne poczucie, że na te wszystkie pytania nie starczyłoby im czasu do końca świata. Ale póki co zadawała je.
- Co cię pociąga w walce? Czemu akurat to?

- Hmm... sam właściwie nie wiem. - odparł zamyślony, pocierając wolną dłonią podbródek. - Lubię wyzwania i cały czas się sprawdzać. A walka daje możliwość sprawdzenia nie tylko siły mięśni i sprawności ciała, ale także umiejętności szybkiego i taktycznego myślenia. Jak w Dejariku. Żeby wygrać, trzeba spróbować przewidzieć ruch przeciwnika. - ujął dłoń Ery w obie ręce. - To chyba powód. - znów się uśmiechnął. - A twój wybór? Leczenie? Tylko ze względu na Mistrzynię, która uwielbia problemy? -

- Dlaczego? Na początku głównie ze względów praktycznych, Caprice ciągle krwawiła i sama się tym nie przejmowała za bardzo. Ktoś musiał. A potem polubiłam być jej przeciwieństwem, ona rozbijała ja składałam. A potem to we mnie wiorsto i zostało. Medycyna to wyzwanie, i pewna perfekcja zaklęta w chaosie, zawsze jest wiele niewiadomych ale nie wolno się pomylić, bo cena jest zbyt wysoka. Tyle myślę ja, choć Caprice ma zupełnie inna teorię. - odparła po chwili zamyślenia. - Ona uważa, ze wszystko w życiu to walka, dlatego trzeba się w niej szkolić żeby poradzić sobie z wyzwaniami codzienności. Uważa, że uparłam się nie mieć wiele wspólnego z przemocą by przed czymś uciec, ale tak naprawdę jako lekarz też walczę, może nawet zacieklej. Ale to Caprice, ona ma specyficzne poglądy na wszystko. - w półmroku złapała jego spojrzenie. - Twoja mistrzyni podejrzewam jest bardziej normalna.
- Cóż... pod tym względem tak. - powiedział. - Zresztą Caprice się myli. Walczysz i to bardziej zaciekle i dzielnie na sali operacyjnej, niż nie jeden wojownik w bezpośrednim starciu. Miałem tego dowód na Elomie. - uśmiechnął się do niej. - Wracając do mojej Mistrzyni... cóż Yalare wymyślała bardzo ciężkie i wymagające treningi, w dosyć ekstremalnych warunkach. Ale podejście do mnie miała dobre. Zresztą, jak do wszystkich innych. Takie połączenie twardego wojownika, z subtelnym dyplomatą. - chwycił szklankę z drinkiem i upił łyk.

"Walczysz i to bardziej zaciekle i dzielnie na sali operacyjnej", cóż w jego przypadku zawiodła w decydującym momencie, wciąż nie mogła sobie tego darować Ale nie czas teraz na rozliczanie Elom. Teraz chciała nie myśleć o wojnie, a mimo to temat uparcie staczał się w tym kierunku. O co mogła spytać by to odegnać?
Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała prosto w oczy Tamira
- Więc nie masz powodu na nią narzekać, ona na ciebie pewnie też. Załęże się, że rzadko ci się starzały karne ćwiczenia, jak byleś mały.

Tamir zamyślił się. Próbował zliczyć ile razy Yalare ''nagradzała'' go dodatkowymi ćwiczeniami. Cóż trochę tego było, ale to była raczej wina tego, że Zabrak miał talent do przyciągania kłopotów.
- Zdarzało się od czasu do czasu. - uśmiechnął się szerzej - Cóż, miałem talent do ściągania na siebie kłopotów. Czasem chciałem zrobić coś dobrze, a przedobrzyłem i takie tam. Ale raczej te dodatkowe treningi wyszły mi na dobre -

- A jaki był najgłupszy powód dla którego zdarzyły ci się karne ćwiczenia? - spytała z kocim błyskiem o oczach.

- Trafiłem Yalare zdalniakiem. - zaśmiał się na samo wspomnienie. - Używaliśmy ich też do trenowania walki bez miecza i podczas akrobatycznego uniku, uderzyłem zdalniaka za pomocą Mocy, a, że to były moje pierwsze próby łączenia uniku i ataku, to źle oceniłem kąt uderzenia i, cóż... reszty możesz się domyślić. -

Uśmiechnęła się szeroko. No tak, to mogło wyglądać naprawdę ciekawie.
- Czyli jednak był z ciebie grzeczny chłopiec. Bo przecież nie zrobiłeś tego specjalnie. - przez chwilę milczała zastawiając się nad czyms po czym westchnęła. - Ja kiedyś jako młodzik dostałam karne ćwiczenia za próbę podpalenia brody mistrza Rancisisa. Niezłe było wtedy ze mnie ziółko.

- Co ci przeszkadzało w jego brodzie? - zapytał z zainteresowaniem, przyglądając się uważniej Erze.

- Była zła i chciałam go przed nią ratować - oznajmiła z pełną powagą. po czym nie wytrzymała i się roześmiała. - Jak miałam sześć lat zrobiłam całkiem ładny model malasteriańskiego ścigacza. Wymieniłam sie z jednym ze starszych młodzików na holofilm dla nastolatków. "Inwazja pełzaczy z czarnej dziury" horror klasy chyba nawet nie D - napiła się łyk swojego drinka. - Oczywiście dla małej dziewczynki to było wielkie wydarzenie, oglądaliśmy go potem razem z moim przyjacielem z grupy. Zrobił na nas piorunujące wrażenie. Jeszcze przez pół roku trzęsłam się na widok szmaty. Potem podczas któryś zajęć oboje z kolegą stwierdziliśmy, że broda mistrza Rancisisa jest jakaś dziwna, falowała przy każdym ruchu, pęczniała, tak jakby żyła. Odpaliliśmy film jeszcze raz, zrobiliśmy porównania i utwierdziliśmy się w e wniosku, ze mistrz jest więźniem pełzacza. Ale nie wiedzieć czemu nasz opiekun nie potraktował tego poważnie.
Westchnęła kręcąc głową. Teraz się z tego śmiała ale przed laty dla malutkiej Ery sprawa była śmiertelnie poważna.
- Postanowiliśmy ocalić mistrza sami. Udało się nam zakraść kiedyś gdy medytował w pokoju tysiąca fontann i... cóż broda w tym piekle ucierpiała najmniej, myśmy wyszli ze skrzydła medycznego dopiero po tygodniu. Nie nie podpaliliśmy się. Mistrza Rancisis nas uratował przed tym, ale opary paliwa do statków kosmicznych są trujące.
Przez chwilę milczała patrząc na minę zabraka.
- Nie miał nam tego za złe, ale teraz odkąd mnie widzi zawsze jakoś osłania ta nieszczęsną brodę.

Torn naprawdę próbował powstrzymywać się od śmiechu. A raczej od wybuchnięcia nim. Uśmiech jednak co chwila powiększał się na jego twarzy, aż pod koniec opowieści nie wytrzymał i wybuchnął radosnym i szczerym śmiechem. Trwał on chwilę, ale wystarczył, by łezka pojawiła się w jego oku.
- Biedny Mistrz Rancisis... - powiedział uspokajając się i łapiąc oddech. - Naprawdę było z ciebie niezłe ziółko. Dobrze, że już z tego wyrosłaś. Chyba... - dodał, przyglądając się jej uważniej.

- Przepraszam, trzeba walczyć ze złem, prawda? - stwierdziła z udawanym oburzeniem. - A czy mi przeszło...
Szafa grająca wypluwająca z siebie tanie aranżacje najnowszych przebojów właśnie wypluła coś co wpadło dziewczynie w ucho. w barze zaczęło się robić tłoczno. Ktoś już gibał się wolno na prowizorycznym parkiecie.
- ...zatańcz ze mna i sie przekonaj. - Poderwała się i pociągnęła Tamira za rękę.

Nim Zabrak zdążył się zorientować, był już w połowie drogi do parkietu, na którym tańczyło już kilka osób, a z każdą chwilą zbierało się ich tam więcej. Pierwszy raz tego wieczora, poczuł się skrępowany i niepewnie. Nigdy nie tańczył, a nie chciał zrobić z siebie pośmiewiska i, co gorsza, podeptać Ery. Na wycofanie się, było już jednak za późno, gdyż właśnie znaleźli się na parkiecie.
- Sprawdzasz mnie w dziedzinach, w których sobie nie radzę? - zapytał spoglądając na dziewczynę.

- Poradzisz sobie, Caprice powtarza, że walka ma wiele z tańca. Po prostu poczuj rytm i się ruszaj - musiała sie nachylić nad uchem Tamira, nie chciała krzyczeć. Natychmiast poczuła zapach i ciepło jego skóry i zatęskniła za wolniejszym kawałkiem. Cóż na wszystko przyjdzie pora. Wyślizgnęła się zanim chęć by go mocniej objąć stała się zbyt natarczywa. Przy tym tempie taniec raczej przypominał nieskoordynowane podrygi zapchlonego wookiego, ale to dobrze, był prostu, na początek powinien ośmielić jej partnera.
- Chodź - zakrzyknęła już głośniej gnąc się w rytm muzyki.

Tamir naprawdę nie czuł się swobodnie na parkiecie. Jeśli walka miała wiele z tańca, to wychodziło na to, że Zabrak nie był tak dobrym wojownikiem, jak mu się wydawało. Przez chwilę w ogóle miał problem ze złapaniem rytmu. Jednak, kiedy go wyłapał, jakoś nie potrafił skoordynować z nim swoich ruchów. Widząc, jak Era płynnie porusza się w rytm muzyki, poczuł się trochę zdeprymowany. Nie umiał jakoś się rozluźnić, by zatańczyć w taki sposób. Jedyne, co przepływało przez jego głowę, to ruchy i układy z treningów z Yalare, ale to nie miała być symulacja walki, a forma rozrywki. Postanowił jednak spróbować czegoś innego. Czegoś nieco bardziej szalonego niż te podrygi, które istoty wokół nich prezentowały. Postanowił postawić na swoje umiejętności akrobatyczne i giętkość ciała. Oczywiście bez przesady. Może to nie był dobry pomysł, ale jedyny, który przyszedł mu do głowy.

Ku jej uldze jej partner w końcu się rozluźniać. Mimo to zdawał się nie bawić zbyt dobrze. Dziewczyna nie przerywając tańca sięgnęła ku niemu Mocą.
Za dużo myślisz, poczuj to. Rytm jest zaklęty w biciu serca. Poczuj go przez mnie. Starała się utworzyć pomiędzy nimi kanał, przekazać Zabrakowi te same impulsy które sterowały jej ruchami, dodać mu pewności siebie.

Tamir starał się skupiać na tym, co przekazywała mu jego partnerka, ale to było za dużo nowych rzeczy na raz. Zabrak nie potrafił ich połączyć, by chociaż w najmniejszym stopniu trzymało się to kupy. Zazwyczaj, jeśli już przychodziło mu chadzać po kantynach, czy lokalach podobnych do tego, siedział w kątach obserwując innych. Teraz sam starał się tańczyć, ale ewidentnie mu to nie wychodziło. Co więcej, było to widać, a młody Rycerz poczuł się przez to skrępowany. Nie potrafił tańczyć. Po prostu nie miał do tego talentu. Nie chciał, by Era się przez niego wstydziła, więc westchnął tylko i z wymuszonym uśmiechem przestał udawać, że tańczy i ruszył w kierunku stolika.

Piosenka skończyła się po kilku sekundach ciszy zastąpiła ją następna znacznie rzewniejsza i wolniejsza.
- A pan dokąd? - Zabrak nie odszedł daleko, znów został złapany za rękę. Era wciąż się lekko uśmiechała, nie wydawała się być ani zasmucona jego "porażką" ani w żaden sposób zażenowana czy zawstydzona.
- Wracaj i wyciśnij z siebie jeszcze trochę zapału. zaczynamy od podstaw. Stajemy tak... - stanęła naprzeciwko Tamira patrząc mu w oczy ze spokojem i łagodnym uśmiechem. - ...ręce idą tutaj...- chwyciła dłonie Zabraka za nadgarstki i umieściła je na swoich plecach. - ...a teraz kołyszemy się i robimy małe kroczki. - przybliżyła się jeszcze o krok zarzucając partnerowi ręce na ramiona, tak by mógł czuć ruchy jej ciała i pozwolić im prowadzić jeśli chciał.

Dał się jej porwać raz jeszcze i tym razem entuzjazm był tylko pobożnym życzeniem. Słysząc wolniejsze tempo, rozluźnił się trochę. Podobnie zadziałała bliskość Ery. Jednak fakt, że musiał tańczyć sprawiał, że chwilę mu zajęło nim przypomniał sobie, że jego nogi to nie są dwie kłody i potrafią zginać się w kolanach. To samo tyczyło się reszty ciała. Gdyby Era widziała go na sali ćwiczeń, podczas któregokolwiek z treningów, nie uwierzyłaby, że jego ciało jest tak elastyczne. Prawdopodobnie pomyślałaby, że tego Tamira z sali treningowej, zamienili na jakiegoś droida. Jednak krok za krokiem, Torn stawał się coraz bardziej rozluźniony, a jego ciało zaczęło samo poruszać się w rytm muzyki. Teraz mógł skupić się bardziej na partnerce, niż na otoczeniu i całej oprawie.

- No proszę, wszystko idzie dobrze jak się aż tak nie spinamy, co? - stwierdziła z uśmiechem rozkoszując się tym, ze wreszcie ma dobry pretekst by wpleść mu palce we włosy, poczuć grę mięśni ramion pod materiałem. Tamir był tak rozkosznie blisko, czuła zapach skóry widziała
wyraźnie oczy. - W końcu się nauczysz, choć chyba najpierw skoncentrujemy się na wolnych.

Kilka tańców później, gdy Tamir nabył już pewności siebie, mógł sobie pozwolić na cieszenie się tym, że Era była tak blisko niego. Zresztą, on sam zmniejszył tę odległość, przyciągając dziewczynę delikatnie do siebie. Od czasu do czasu, zdarzało mu się zerknąć w dół na swoje stopy, zahaczając przy okazji wzrokiem dekolt swojej partnerki. I chociaż walczył z tym, to mimo wszystko, co jakiś czas, na krótko, ale jednak, spoglądał w te rejony. Jednak mimo tego, dużo częściej patrzył jej w oczy. Było w nich coś niesamowitego, co go hipnotyzowało i sprawiało, że chciał poświęcić długie godziny na samo wpatrywanie się w nie.
- Musiałaś dość często bywać w takich miejscach, skoro potrafisz tak dobrze tańczyć. - stwierdził, gdy znaleźli się znów przy stoliku. - W tej dziedzinie, niestety jestem ubogi w wiedzę i doświadczenie. -


Do trzech razy sztuka i jednak okazało się, ze nie zeszli z parkietu pokonani. To dobrze wpłynęło na nastrój wieczoru. Bo za oknami słońce powoli zaczęło juz zachodzić. Jednak noce na Coruscant nigdy nie były ciemne i rzadko kiedy spokojne.
- Przy Caprice szybko trzeba było przywyknąć do wszystkiego co deprawujące. Nigdy nie ukrywała przede mną takich miejsc, ale starała się mnie choć minimalnie osłaniać póki byłam mała i tego potrzebowałam. – Zmarszczyła brwi na słowo deprawujące. Powoli zaczynało do niej docierać, jak wiele niewinności zachował w sobie Tamir, szkolenie istotni osłaniało Jedi przed wieloma brudami szarej codzienności. Teraz to ona deprawowała kogoś kto miał zadatki na wzorowego rycerza. Pokazywała mu tą drugą mniej uduchowioną stronę życia. Brała odpowiedzialność za to jak sobie z nimi poradzi.
Sięgnęła po jego dłoń na stole. Znacznie większą niż jej własna rękę wojownika, coś co kojarzyło się z brutalnością, ale jej właściciel był również zadziwiająco czysty duchowo. Sprzeczności. Uśmiechnęła się w ciepły, czuły sposób chwytając w półmroku spojrzenie zielonych oczu mężczyzny. Zdawał się być wszystkim czym ona nie była.
- Taniec był częścią treningów gdy moja zacna mistrzyni wciąż wierzyła, ze zrobi ze mnie wojowniczkę. Ale jak dotąd wolne tylko obserwowałam, musze przyznać, że są naprawdę przyjemne – wspomnienie przytulonych ciał wciąż majaczyło jej w głowie wywołując ciepłe dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Wraz z mijającym czasem ciągnęli rozmowę przy stoliku, dziewczyna kontynuowała wypytywanie o dzieciństwo i szkolenie [b]Tamira[b]. Sama opowiedziała mu o Caprice, chodzącym dowodzie na to, że nie wszyscy twi’lekowie są urodzonymi dyplomatami, jej uporze, brawurze i czasem samobójczym stylu bycia oraz tym, ze mimo wszystko czasem w tym szaleństwie błyszczała mądrość która zawstydzała Erę.

Tamir chętnie opowiadał o Erze o szkoleniu. Z dzieciństwa, tego sprzed czasów Świątyni, niewiele pamiętał. Wiedział, że urodził się na Iridonii, ojczyźnie Zabraków i wiedział, że na Coruscant zabrał go Mistrz K'Khruk. Opowiadał dziewczynie o tym, jak jeszcze jako młodzik lubił toczyć walki na miecze treningowe z innymi uczniami. Później opowiadał mu o Yalare. Przedstawicielka rasy Iktotchi była prawdziwą mistrzynią w posługiwaniu się mieczem świetlnym o dwóch ostrzach. Była niezwykle łagodna i spokojna, o bardzo dobrym sercu. Jednak w walce byle nieprzewidywalna. Atakowała nagle, gwałtownie. Tamir porównywał ją do wiatru. Łagodny zefirek nie czynił krzywdy, ale potężne podmuchy owszem. Taka właśnie była Yalare. Torn opowiadał o treningach w różnych częściach Galaktyki. Na Dantooine, Naboo, Mon Calamari, gdzie Yalare porównywała Moc do wody. Do niej też porównywała Zabraka. Zwykle był jak strumyk. Łagodny, niegroźny i orzeźwiający, ale w walce był jak rwący potok.
Czas mijał Tamirowi bardzo przyjemnie. Jego towarzyszka potrafiła mu go umilać rozmową i doskonale odciągnąć myśli od wojny szalejącej gdzieś w Galaktyce. Zabrak cieszył się każdą chwilą, którą mogli spędzić razem. Bliskością jej ciała w tańcu, dotykiem jej dłoni. Napawał się jej urodą. Często zdarzało mu się zatrzymywać się wzrokiem na odsłoniętych częściach ciała Ery. To w jaki sposób była ubrana... niemal jakby chciała, by wzrok Tamira błądził po jej ciele. A młody rycerz zapragnął, by nie tylko jego wzrok po nim błądził. Patrzył na usta dziewczyny. Zdawało mu się, że od ich ostatniego pocałunku minęły wieki. Przysunął się bliżej Ery. Tęsknił za delikatnością i smakiem jej ust. Zmniejszył raz jeszcze odległość między nimi. Pochylił się nieznacznie, opuszkami drugiej ręki gładząc jej policzek. Wykonał ostatni ruch, który zniwelował całkowicie odległość między nimi. Jego wolna ręką spoczęła na talii dziewczyny.

Era zainicjowała całe spotkanie by sprawdzić jak im jest ze sobą gdy nic nie wali się wokoło, czy ta znajomość ma jakąś inna płaszczyznę, nie czysto fizyczną. I okazało się, że bliskość między nimi jest nawet w prostej rozmowie o wszystkim i niczym gdy siedzieli tak obok trzymając się za ręce.
Co nie zmieniało faktu, że do tej fizyczności tęskniła. Dotyk mężczyzny sprawił że zadrżała ochoczo wychodząc naprzeciw jego zamiarom. Ręce dziewczyny oplotły kark Tamira palce zanurzyły się we włosach które tak uwielbiała. Przylgnęła do niego na tyle na ile pozwalała ich obecna pozycja czując grające pod ubraniem mięśnie. Przez chwilę mignęło jej w myśli pytanie jak by to było czuć ich grę dotykając gołej skory, jednak chwile potem ich usta się zetknęły i przestała myśleć o czymkolwiek.
Zabrak otworzył przed nią zupełnie nowy wszechświat doznań i emocji. Dotyk jego warg na jej ustach był niemal jak narkotyk, lepszy niż Alderaańskie wino. Nie wiedziała ile tak siedzieli wtuleni łącząc swoje oddechy i szybki, urwany rytm serca we wspólnym tańcu.
Czas jednak powoli uciekał im przez palce.
Gdy wychodzili było już późno, ciemno i chłodno. Do tego stopnia, że przez swoją skąpa bluzkę Era odczuwała to aż nazbyt wyraźnie. Jednak szybko znalazła rozwiązanie wciskając się Tamirowi pod ramię i korzystając z ciepła jego ciała i kurtki.
- I widzisz, mówiłam ci, ze tak będzie. Moja wizja przyszłości wygrała. – stwierdziła z szerokim uśmiechem satysfakcji opierając głowę na jego ramieniu.

- Nie widzę nic złego w tym, by twoje wizje zawsze się sprawdzały. - powiedział z uśmiechem, obejmując ramieniem dziewczynę. Jeszcze przez kilka chwil mógł być bardzo szczęśliwy i cieszyć się jej bliskością. Mimo tego, musiał na chwilę wypuścić Erę z objęcia. Było chłodno, a ona miała na sobie tylko skąpą bluzkę. Tamir nie mógł pozwolić, by zmarzła, więc szybko zjął kurtkę, którą otrzymał od niej w prezencie i okrył nią dziewczynę. Uśmiechnął się, muskając delikatnie wargami jej usta. Objął ją i znów ruszył niespiesznym krokiem. Tak bardzo nie chciał wracać do Świątyni. Mógłby spędzić u boku Ery całą noc i nie zmrużyć oka, byle tylko być przy niej. To, co mówił mu Shivi na Elom, nie miało teraz znaczenia. Torn nie chciał za nic zrezygnować z tego, co było między nimi. Chociaż tak naprawdę, sam nie był pewien tego, co to było. Najpierw jednak chciał zapytać o coś innego. Może myślała podobnie?
- Ero... - zaczął spokojnie, acz nieco niepewnie. - Co byś powiedziała, gdybyśmy nie wracali dzisiaj do Świątyni? -

Materiał który otulił jej ramiona promieniował rozkosznym ciepłem i roztaczał zapach ciała właściciela. Dziewczyna westchnęła z rozkoszą mimo, że martwił ją trochę fakt tego, że tym razem Zabrak jest bez okrycia. Następne pytanie sprawiło, że zmyśliła się na chwilę. To prawda nie chciała wracać, ale nie chciała się też spieszyć. Z drugiej strony nie wiedziała czy jemu na pewno chodzi o to o czym w tej chwili pomyślał jej niecny, zdeprawowany umysł. A nawet jeśli to wcale nie była taka nieprzyjemna wizja.
- To na pewno byłaby wspaniała noc. Tylko jak zamierzasz ją spędzić? Spacer odpada bo jutro rano skończysz u uzdrowicieli z paskudnym katarem, chyba, że się jakoś tą kurtka podzielimy. - odparła po chwili.

- Myślałem nad kontynuowaniem tego, co robiliśmy przez cały wieczór. - powiedział nie przerywając spaceru i nie wypuszczając jej z objęcia. - Moglibyśmy znaleźć kolejne miejsce, w którym moglibyśmy dalej w spokoju być ze sobą. Przy okazji takie, byś nie musiała martwić się o moje zdrowie. - uśmiechnął się - No chyba, że wystarczy takie byśmy mogli pobyć razem i znaleźlibyśmy jakiś sposób na podzielenie się kurtką. -

Znikanie na całe noce ze świątyni i szwendanie się po barach, to dopiero zajęcie godne rycerza Jedi. Z drugiej strony aż zanadto kusiło ją żeby się zgodzić. Przeliczyła w myśli swoje kredyty. Mieli przed sobą miesiąc takich wypadów a Jedi nigdy nie dysponowali imponującymi funduszami osobistymi. Nie musieli, zakon dawał im wszystko czego potrzebowali.
- Całonocne bary nie należą zazwyczaj do bezpiecznych, az tak chcesz to futro z wookiego? Moglibyśmy też kupić po drodze coś do jedzenia i spróbować znaleźć jakiś, niedrogi ustronny hotelik w tańszej dzielnicy. Moglibyśmy wtedy swobodnie rozmawiać i odpocząć jeśli będzie trzeba. Albo po prostu usiąść sobie z widokiem na miasto usiłując sie jakoś razem zmieścić w kurtce - chociaż to możemy zostawić na okres gdy już zacznie nam brakować funduszy. - stwierdziła z rozmarzonym spojrzeniem. Po prostu być razem, od dawna nic nie wydawało się jej tak kuszące.

- Hmm... - zamyślił się na chwilę. - Nauka tańca i walka z Wookiem w jedną noc? Przykro mi, ale nawet na rycerza i wojownika mojej klasy, to za dużo. Zdobywanie futra zostawimy sobie na inny raz. - zaproponował śmiejąc się. - Właściwie, to na walkach z pozornie silniejszymi przeciwnikami ode mnie moglibyśmy trochę zarobić. - powiedział pół serio.
Tymczasem skręcili w jedną z alejek prowadzących do baru szybkiej obsługi, który Tamir wypatrzył, gdy zmierzał na spotkanie z Erą. Szyld głosił, że jest otwarty cały czas, więc mieli już miejsce, w którym mogli zaopatrzyć się w coś do jedzenia.
- Zatem, skoro znalazłem miejsce zapewniające nam wyżywienie, to, moja specjalistko od kryjówek, znasz jakiś hotelik w tańszej dzielnicy, w którym moglibyśmy się zatrzymać, by spokojnie porozmawiać podziwiając Coruscant nocą? - zapytał, zamawiając jedzenie dla siebie i dziewczyny. Zapowiadała się naprawdę piękna noc.

- Niech pomyślę... tak chyba coś znajdę. - Pamiętała jeszcze pewne miejsce gdzie jakiś czas temu przyszło jej leczyć rany Caprice w czasie misji w niższych sektorach. Nawet jej mistrzyni nie była w stanie ganiać za gangsterami z na wpół urwanym lekku. - Ale musimy zjechać parę poziomów w dól.
"Ostoja pijanego Mynoca" nie powalała swoją nazwą i w przeciwieństwie do większości podobnych przybytków brakowało jej dwóch rzeczy, kamer w pokojach i pełzających współlokatorów. W recepcji o nikt nie zadał dokumentów, w tej okolicy byłoby to proszenie się o blasterowy bolt między oczy i sędziwy sullusański właściciel o tym wiedział.
Pokój był mały, z jednym łóżkiem, stolikiem i łączem holonetu. Wszystko to może nie było nowe ani ładne ale za to czyste. no i mogli się tu czuć całkiem bezpiecznie, po zamknięciu drzwi rzecz jasna.
- Proszę się rozgościć panie komandorze. - powiedziała wieszając kurtkę na oparciu krzesła. - I powiedzieć mi co takiego mam zrobić by wreszcie odzyskać mój biedny datapad. - puściła oko do Zabraka sprawdzając co takiego jest w pokojowej lodówce. Jak zawsze dominował tam alkohol wszelkiej maści. Pokręciła głową i zamknęła drzwiczki, dziś nie potrzebowała nic co przytłumiało zmysły, wręcz sprzeciwienie chciał wszystko pamiętać jak najlepiej, czuć jak najwyraźniej.

Tamir położył zamówione jedzenie na stoliku. Dania były szczelnie zamknięte w opakowania z termoizolacją, więc nie musieli aż tak bardzo spieszyć się z jedzeniem. Zresztą jego żółądkowi daleko było do tego, by przypominać o sobie. A i posiłek to była jedna z ostatnich rzeczy, o których Zabrak teraz myślał. Wolnym krokiem podszedł do okna, zastanawiając się nad jakąś ripostą dla Ery, ale nic odpowiednio złośliwego nie przychodziło mu do głowy, więc powiedział
- Cóż, obiecać, że nie będziesz się złościć, kiedy zobaczysz któregoś klona z wytatuowaną swoją podobizną, jako małego, zasmarkanego uczniaka. - powiedział z uśmiechem, który dziewczyna mogła zobaczyć w odbiciu.

- Ja wiem, że im wszczepili w geny uwielbienie dla przywódcy ale bez przesady. - przewróciła oczami po czym podeszła do niego wolno. Za oknem w oddali widać było światła miasta jak tysiące błyskających gwiazd lub duszyczek. A na ich tle w szybie odbijał się iluzoryczny miraż ich wspólnego odbicia. Z wyglądu wydawali się tak różni, że Erę na chwilę ściął z nóg ten kontrast. Niemal widziała jedno z holozdjęć zaległych na szafie w jej własnych kwaterach. Potrząsnęła głową by pozbyć się tego dziwnego, trochę słodkiego, trochę bolesnego wrażenia i z uśmiechem oparła się o ramię mężczyzny.
- Ale mogę obiecać jeśli to mi pomoże odzyskać moje zasoby odmóżdżającej rozrywki.

Tamir uśmiechnął się. Nie był pewien czy to przez słowa dziewczyny, ich wspólne odbicie, czy może jej bliskość. Prawdopodobnie, uśmiech wywoływało to wszystko, ze szczególnym uwzględnieniem tego ostatniego szczegółu. Byli w miejscu, w którym nie mógł ich dosięgnąć wzrok żadnego Jedi. Byli sami ze sobą i w tej chwili to było jedną z najważniejszych dla niego rzeczy. Odwrócił się do Ery i objął ją ręką w pasie. Drugą dłonią delikatnie przesunął po jej policzku. Ironia tkwiła w tym, że to, co niszczyło Galaktykę, stworzyło między nimi coś pięknego.

Gdzieś za plecami Zabraka opadły ze szczekiem żaluzje mimo, że ręce dziewczyny wcale w ich kierunku nie sięgały, sadowiły się tam gdzie było im najlepiej, na ramionach Tamira. Przez chwilę patrzyła na niego tak jak w tańcu, potem po prostu się wtuliła w jego ramię wyczuwając pod pliczkiem grę mięśni i słysząc miarowy rytm serca. Przez myśl przeszło jej to, że chciałby tak zostać przez cały miesiąc, po prostu tu stać i się nie ruszać. Chwile portem stwierdziła, ze jednak może się ruszyć, wspięła się na palce i z przykucniętymi oczami znalazła wargami jego policzek zostawiając na nim delikatny pocałunek, chwilę potem kolejny wylądował w kąciku warg Tamira.

Przymrużył oczy, gdy poczuł pierwszy pocałunek. Drugi sprawił, że serce mocniej zabiło, a krew popłynęła szybciej. Zabrak zamknął oczy, odwracając głowę tak, by ich usta się zetknęły. Delikatnie muskał jej wargi, przesuwając dłoń z jej pasa na łopatki i przyciągając nieznacznie do siebie. Drugą ręka z twarzy Ery, została przeniesiona na jej nagie ciało na plecach. Torn odniósł wrażenie, że temperatura w pokoju wzrosła. Nie wiedział czy naprawdę tak było, czy tylko jemu zrobiło się gorąco. Intensywność jego pocałunków wzrosła.

Bliskość zyskiwała na intensywności gdy skóra stykała się ze skórą, świat rozpływał zupełnie ograniczając do dwóch wtulonych ciał i wspólnego rytmu wyczuwanego w każdym oddechu i muśnięciu warg. Wtapiali się w siebie coraz bardziej czując jedność rozlewającą się w Mocy. Jednak jak mocno by się nie tulili wciąż coś stało miedzy nami, przeszkadzało w idealnym zespoleniu. Ubranie, upierdliwa bariera miedzy dotykiem i oddechem. Era czuła ręce Zabraka ślizgające się po jej plecach w poszukiwaniu drogi poprzez przebrzydły materiał. Jej własne powoli ześlizgiwały się z ramiona Tamira w tym samym celu.
Czy to byłoby takie złe zatopić się w tym uczuciu, pozwolić mu pochłonąć?
Jedna z rąk dziewczyny opadła niżej chwytajac jedną z niecierpliwych dłoni ślizgających się po jej plecach i prowadząc ją na bezpieczny, osłonięty grunt. Druga zaś ponownie oplotła kark mężczyzny.
- Nie dzisiaj. - szepnęła mu do ucha przez chwile pozostając jeszcze w uścisku by zaraz niechętnie się z niego wyślizgnąć. - Zjedzmy coś.
Liczyła, że posiłek i rozmowa odsunął niebezpieczne myśli. Nie sądziła by byli na to gotowi, a spieszyć się nie było sensu, to by tylko wszystko popsuło.

Przytaknął bez słowa Erze, biorąc jedzenie ze stolika i siadając na łóżku. Serce nadal kołatało mu w klatce piersiowej, a Zabrak odpakowując posiłek, przeklinał na siebie w myślach. Tyle lat nauki, umiejętność kontrolowania siebie w trudnych sytuacjach i to wszystko dało teraz plamę. Cała samokontrola gdzieś zniknęła, jakby nigdy jej nie trenował. Przez te kilka chwil nie był sobą i nie był z tego powodu zadowolony. Mimo tego, starał się tego nie okazywać, wykazując zainteresowanie posiłkiem. Przez złość na siebie ciężko było mu wymyślić jakiś temat do rozmowy, by uciec od tego, co się stało. Jedyny, który przyszedł mu do głowy, był niestety psującym cały ten piękny wieczór, bo ściągającym ich na ziemię.
Więc przez czas trwania posiłku Tamir zastanawiał się na głos nad tym, jak potoczą się dalsze losy wojny. Rozmyślał nad tym, jak długo jeszcze potrwa i na ile bitew zostaną jeszcze wysłani. Opowiedział przy okazji Erze o tym, że niedobitki z jego regimentu zostały wcielone gdzieś indziej, a jemu odebrano nad nimi dowództwo. Utworzoną z nich kompanią miał dowodzić kapitan BR, którego Zabrak ochrzścił imieniem Frost. Mówił też o walce jaką stoczył w powietrzu nad lasem na Elom. Opowiadał jej ze szczegółami, ale bez większej radości. Ot tak, byleby tylko unikać tego, co zaszło między nimi przed posiłkiem.

Era słuchała Tamira uważnie, choć chyba nie było tematu który mógłby bardziej ostudzić atmosferę. Gdy mówił o odebraniu mu oddziału delikatnie wyciągnęła rękę dotykając jego nieruchomej dłoni na stole, sprawdzała czy odwróci się od niej tak jak na lądowisku czy przyjmie ten gest pocieszenia.
Sama opowiadała o ofensywie, o polu minowym, rozdzieleniu oddziałów i poświęceniu pancernych by ocalić piechotę. Czuła już niemałą ulgę wiedząc, że ewakuacja nie zapomniała o ukrytej w lesie piechoty a znaczna część jej klonów znajdowała się bezpieczna na Coruscant. Choć wciąż czuła suche kucie na myśl o tych które straciła. Cóż smutnymi sprawami też musieli się nauczyć dzielić, albo jakoś je choć współodczuwać.

Torn splótł palce swojej dłoni, z palcami [b]Ery próbując dodać jej otuchy. Oboje na Elom dostali lekcję tego, jak okrutna potrafi być wojna. A poznali jej obraz tylko z perspektywy dowódców swoich regimentów. Przecież mistrzowie decydowali o życiu znacznie większej ilości klonów. A pozostawało jeszcze pytanie o los Elomian. Jednak rozmowa o wojnie, pozwolała zachować dystans i ostudzić atmosferę. Mimo to, Zabrak ciągle czuł się głupio i... zawstydzony? tym jak postąpił. Temat wojny, był jednak tematem, którego nie chciał długo ciągnąć. Zakończył więc go na rozważaniach, gdzie poślą ich następnym razem. Później zmienił na chwilę temat na podróże po Galaktyce ze swoją mistrzynią i opowiadał jej, jaki dawała mu wycisk na Hoth, by ni z tego, ni z owego, przeprosić Erę za swoje zachowanie.

Dziewczyna nie puszczała dłoni towarzysza słuchając jego słów czekając aż znów się rozluźni. Nić porozumienia którą tkali wciąż była delikatna, stąpali po grząskim gruncie który na dodatek był dla nich tabu. Dlatego teraz starała się uważać na każdy krok.
Przeprosiny Tamira zaskoczyły ją zupełnie. Przez chwile patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Nie masz za co przepraszać. Tam było nas dwoje i w pewnej chwili żadne nie myślało... myślisz, że ja nie... - zaczerpnęła powietrza nie kończąc zdania. - Po prostu jest jeszcze za wcześnie, nie chce tego zepsuć pędząc jak głupia niewiadomi gdzie. - westchnęła mocniej ściskając dłoń rozmówcy. - Z resztą nie mam ochoty nigdzie pędzić. Tu mi dobrze, bardzo.
Kontynuowała temat podróży, choć jej historia nie była o treningach ale o ranach, ucieczkach i kłopotach. Przytaczała też anegdotki typu historię o tym jak kiedyś z Caprice ograły kilku oficerów statku w rozbieranego sabaca po czym ci jak nie pyszni musieli przemaszerować przez cały liniowiec ubrani zaledwie w bieliznę.

Tamir skwitował historię o biednych oficerach zdaniem, że Era i Caprice to bardzo niegrzeczne dziewczynki. Sam był ubogi w takie anegdotki. Mógł opowiadać jedynie zabawne historie z treningów, jak na przykład ta, którą dziewczyna już poznała o spotkaniu Yalare ze zdalniakiem. Dopiero teraz dostrzegał to, jak bardzo różni mistrzowie podchodzili do treningów i w ogóle życia. Caprice była skrajnie inna niż Yalare. Tak samo on różnił się od Ery. Sposób opieki ich mentorów, wpływał na nich samych. Na ich sposób postrzegania świata i na doświadczenia, jakie wynieśli z okresu szkolenia.
Torn uznał, że to był dobry moment na opowiedzenie Erze w jaki sposób i kiedy spotkał się z Korelem. Dziewczyna wiedziała, że Shistavanen był i jest cieniem podążającym krok w krok za Zabrakiem. Korel był czymś w rodzaju spadku, przekazanego Tamirowi przez Yalare. Wszystko zaczęło się, gdy oboje byli na misji na Bothawui. Mieli ochraniać życie pewnego polityka. Bothańscy szpiedzy uważali, że jest zagrożony i poprosili Radę o pomoc, a ta wysłała Yalare i młodego jeszcze wtedy Tamira. Okazało się, że zamachowcem dybiącym na życie polityka był właśnie Korel. Między trójką doszło do walki. Yalare i jej uczeń uzupełniali się doskonale, wyczuwali swoje ruchy, zamiary i dobrze współgrali. Jednak niewielka przestrzeń i spore umiejętności Korela sprawiły, że w ostatecznym rozrachunku, Shistavanen widząc, że nie ma szans na wygraną, posunął się do ucieczki.

Powoli dobry nastrój powracał, ich głosy napełniały pokój hotelowy spokojem i jakimś rodzajem ciepła. po jakimś czasie przestało im być wygodnie wiec rozsiedli się na łóżku. Era chciała pytać o Korela ale zamilkła, to był zbyt drażliwy temat, czekała aż Zabrak dojrzeje by mówić dalej. Sama zaś zaczęła cichą opowieść o swojej rodzinie. Historię której według praw zakonu nie powinna była znać.
Mówiła o młodej wojowniczce echani imieniem E'lsu która jeszcze w dzieciństwie została odesłana z rodzimego Thyrsus na Tatooine gdzie w małej enklawie nauczał jedne z najlepszych mistrzów echani. Dziewczynka miała talent do walki, żyła zgodnie z jej rytmem doskonaląc swoje ciało i w końcu wprawiła w podziw nawet starego mistrza. Podarował jej rzadki klejnot który podobno zdobył kiedyś w walce. Ogień Durinda był przez lata bezcennym trofeum młodej wojowniczki która szybko zyskiwała posłuch wśród swego ludu.
Szanowano ją do tego stopnia, że gdy na Thyrsus przybyła Jedi Caprice Leah wraz z młodym padawanem Raa D'anem to właśnie E'lsu miała sprawdzić czy są godni uczyć się tajników sztuki echani. Mistrzyni dowiodła swej wartości i poddała się nauce, padawan był łagodnym dzieckiem i większość czasu spędzał pracując nad nowym mieczem. Jego łagodność i pogoda ducha zjednała mu jednak i dumną wojowniczkę. E'lsu polubiła chłopca do tego stopnia, że gdy stracił on kryształ jaki miał stać się sercem budowanego miecza świetlnego podarowała mu swoją ukochaną pamiątkę Ogień Durinda.
W czasie opowiadania powoli rozluźniali się i poddając zmęczeniu rozkładali na łóżku, Era zwinięta w kłębek na jednym brzegu wpatrzona w swojego rozmówcę czuła jak powieki ciążą jej coraz bardziej. Usnęła kilka chwil potem nim doprowadziła opowieść do chwili gdy jej ojciec w wieku piętnastu lat złożył swój miecz świetlny o srebrnym ostrzu jak oczy echani i patrząc na migocząca klingę powiedział do swojej przyjaciółki "Moje serce, twój ogień".

***

Miesiąc minął tak szybko. Tak wiele się w tym okresie wydarzyło. Dwa tygodnie, które dano im na odpoczynek i regenerację sił, to był dla Tamira najwspanialszy okres w jego życiu. Bił na głowę pierwszy raz, gdy poczuł Moc i dał radę jej użyć. Przebijał też pierwszą udaną akrobację. Również pierwszy raz za sterami myśliwca nie mógł się równać z tymi dwoma tygodniami, które spędził z Erą. Wspólnie spędzone chwile wyryły się w jego pamięci i przywoływał je za każdym razem, gdy tylko nie było jej w pobliżu.
Był to jednak także okres, który poświęcił na trening i konstrukcję nowego miecza świetlnego, który miał zastąpić ten, który stracił na Elom. Skonstruowany przez niego oręż, podobnie jak poprzedni, był mieczem o dwóch ostrzach.


Takim nauczył się walczyć, taki najbardziej odpowiadał jego stylowi i takim posługiwała się jego Mistrzyni, więc był też jakby hołdem dla niej. Nowa broń od poprzedniej różniła się wyglądem, lecz praca i serce w nią włożone, były takie same. Kryształ, który był sercem miecza, elementem spajającym Jedi z jego bronią, był koloru oczu Tamira. Szmaragdowe ostrze miało być światłem rozganiającym mrok w Galaktyce.

Teraz Zabrak kroczył korytarzem w kierunku lądowiska. Wszechobecna biel, stanowiła doskonały kontrast dla ciemnych chmur, które kłębiły się na niebie na zewnątrz. Kontrast. Coś, co lubiła Era. Tamir chciałby być teraz przy niej. Dodać jej otuchy. Jednak wiedział, że było to nie możliwe. Dostali różne zadania. On miał wznieść się w powietrze razem z innymi Jedi, a ona miała toczyć walkę na ziemi. Mimo tego, iż oboje zdawali sobie sprawę, że nie mogą być przy sobie ciałem, to każde odczuwało wsparcie drugiego. A to dawało siły do walki. A nikt, tak jak Torn, nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ciężki będzie to bój. A póki co, jego wizja się spełniała. Był na Kamino, miał walczyć w powietrzu. Brakowało jedynie eksplozji. Tylko co ona ze sobą niosła? Tego, wkrótce miał się dowiedzieć.

Siedząc w kokpicie Delty, Tamir czuł się dziwnie. Jakby przeżywał deja vu. Każdy meldował się w taki sposób, w jaki Zabrak to pamiętał. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jego wizji się zgadzał. Nie musiał nawet skupiać się na tym, co mówili inni. Wiedział w którym momencie powie, że jest gotów. Wiedział kto, jakich słów użyje, nim ta osoba się odezwała. Czuł się jak we śnie mimo tego, iż wiedział, że to nie jest sen.
Chwilę później dotarł do momentu, w którym jego wizja się kończyła. Eksplozja. Teraz już wiedział czego dotyczyła i co zwiastowała. Eksplozja oznajmiała śmierć Mistrzyni Kossex.
Niech Moc będzie z nami pomyślał, kiedy ruszał do ataku na kolejne Vultury. Mierzył się już z nimi na Elomie. Wiedziała jak trudnymi są przeciwnikami. Ale wtedy, był jednym z dwóch Jedi. Teraz był jednym z wielu, których umiejętności i wspierająca ich Moc, dawały im jakąś przewagę. Chociaż przy takim natarciu Konfederacji, o zwycięstwie mogli jedynie pomarzyć.
- Trzymaj się blisko, przyjacielu. - powiedział Tamir do Jareda.
Codd był bardzo dobrym pilotem. Tamir mógłby wejść z nim w rywalizację, który z nich strąci więcej maszyn wroga, ale bitwa była zbyt poważna na takie zabawy. Poza tym, ryzyko zostania strąconym także było bardzo wysokie. Więc zamiast z nim konkurować, Zabrak wolał atakować z nim wspólnie. Starał się z nim uzupełniać. Kiedy Korelianin przechodził do natarcia, Torn pilnował jego ogona i liczył na to, że jego towarzysz odwdzięczy mu się tym samym. Było to niewiele przy takim roju Sępów, jaki ich otaczał, ale zawsze zwiększało to szanse na przetrwanie. Być może na tyle, że zdołają doczekać przybycia Mistrza Rancisisa.
 
Gekido jest offline