Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2010, 17:53   #128
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Przychodzi taka chwila w poszukiwaniach gdy nawet największy optymista musi zacząć słyszeć podszepty czarnych myśli. Zwątpienie dyskretnie zakrada sie do serca . Erze od jakiegoś czasu daleko było od optymizmu. Zwłaszcza po pięciu dniach bezowocnych poszukiwań.
Tak więc złe przeczucia nie ty zakradały się do jej głowy co szturmowały ją z użyciem ciężkiego sprzętu. Błądząc pośród białego morza klonów wylegających na lądowisko czuła się jakby tonęła.
Zostawili ich tam. Ci idioci od akcji ewakuacyjnej po prostu ich tam zostawili. To był jedyny wniosek jaki póki co się jej nasuwał. I zaraz za nim pędziła wściekłość i rozpacz. Los zostawionych na Elom żołnierzy był przesądzony, a ona nie mogła zrobić nic.
Gdy stała tak patrząc mętnie na przepływające obok hełmy klonów w Mocy pojawił się znajomy ślad. Natychmiast podniosła głowę rozglądając się czujnie. Słoneczko?
Bez Mocy by go nie odnalazła, ot kolejny klon przechodzący obok, następny barwiony jak tarcza strzelnicza oficerski pancerz. Ale był tam, szedł z hełmem pod pachą nadzorując rozładunek sprzętu.
Ulga i radość, którą poczuła w jednej chwili sprawiła, że niemal zniknęła dl niej grawitacja.
- Duck!
Słysząc swoje przezwisko komandor odwrócił się i chwile potem poczuł, ze na szyi wisi mu drobna Jedi.
- Sir.. – zdołał tylko wykrztusić nim zdębiał na chwilę z lekko otwartymi ustami podczas gdy kobieta wyściskała go po czym odsunęła się z szerokim uśmiechem oglądaj uważnie klona.
- Wspaniale cię znowu widzieć. Wyglądasz dobrze, jakieś rany? Jak pierwszy i drugi batalion? Duże starty? Szybko was ewakuowali?. - trajkotała z szerokim uśmiechem który jednak powoli chmurniał.
Nawet nie dała dojść do słowa osłupiałemu klonowi który właśnie otwierał usta by zacząć odpowiadać na liczne pytanie gdy znów zwróciła się do niego, tym razem z wyrzutem.
- I dlaczego na sadło Hutta nie dałeś znaku życia? – spytała stukając Ducka palcem wskazującym w pierś. – Masz ty jakikolwiek szacunek dla nerwów dowódcy? Od pięciu dni was szukam jak głupia gdzie tylko się da!
Słoneczko wciąż z mina jakby mu spadł na głowę krążownik przyglądał się dziewczynie gdy ta patrzyła na niego z wyrzutem wspierając ręce na bokach. W końcu to dziewczyna przerwała gęstniejącą ciszę.
- Co z trzecim i czwartym? Zabrali ich z tego lasu?
Klon drgnął słysząc pytanie na które wreszcie był w stanie odpowiedzieć.
- Tak Sir zostali ewakuowani.
Dziewczyna prychnęła.
- I Helio też nie pomyślał żeby mnie zawiadomić? Nie ma co empatii macie tyle co kawał kłody.
- Sir kapitan BH-8426 nie mógł niestety pani powiadomić, leży w szpitalu a ja... – Duck wyraźnie zamierzał zacząć się tłumaczyć choć sądząc po minie jeszcze nie do końca wiedział z czego gdy Era znowu mu przerwała.
- W szpitalu? – Zbladła co przy jej jasnej cerze wyglądało naprawdę trupio, poczuła bolesny ucisk w żołądku. Straciła Krayta i wciąż czuła z tego powodu kucie obok serca. A teraz Helio... – I dopiero teraz mi o tym mówisz? Pięknie po prostu pięknie. Jeszcze sobie o tym pogadamy! – zagroziła komandorowi palcem po czym odbiegła zostawiając klona samego z usilną próba zrozumienia o co właściwie jej chodziło.

***

Helio spał. Patrzyła na spokojną twarz klona podłączonego do piszczącej cicho aparatury. Już sam taki widok ściskał za serce. Jej ulubieniec zapłacił wysoką cenę za ocalenie sowich ludzi. Na szczęście z tego co wywnioskowała z karty jego stan poprawiał się.
Na chwilę przysiadła na stołku przy łóżku dotykając ciepłej dłoni kapitana. Był pierwszym z tych śmiercionośnych dziesięciolatków z którym zdołała nawiązać jakiś kontakt. I wciąż była mu winna opowieść. Nie chciała by zniknął tak jak całkiem niedawno jego kolega z batalionu.
Nie przypuszczała, ze gdy wybierała który stanie na czele trzeciego wybierała który z nich przeżyje. Nagle poczuła ciężar całej odpowiedzialności jaka spoczywała na dowódcy i niemal się przewróciła. Chwyciła mocniej dłoń klona.
Chciałaby wierzyć, że wszystko będzie dobrze, ale sądząc po losach toczonych przez Republikę bitew byłoby to bezczelne kłamstwo.

***

Po raz pierwszy w życiu świątynie napawała Erę przejmującym strachem. Cos się w tych murach zmieniło, tak jak i w kroczących nimi Jedi. Łatwo było rozpoznać kto już miał przyjemność walki na froncie a kto jeszcze nie. Mieli to wypisane na twarzach.
Nie chciała na to patrzeć, skręcało ją od wiadomości o kolejnych bitwach.
Czuła się jakby śmierć na dobre zamieszkała w dotąd świętej przestrzeni.
Powoli dochodziło do tego, że nie umiała już jeść w świątynnej stołówce ani uśmiechać po przekroczeniu progów budynku.
Niemal co noc budziła się krzycząc w bezsilnym strachu akurat w chwili gdy miała spojrzeć w twarz wieczności.
Zaczęła wiec unikać świątyni.
Wolny czas spędzała w szpitalu u Helia. Klon wydawał się zdziwiony i skonsternowany tymi wizytami ale przywykł do tego, że jego komandor jest ekscentryczna. Przychodziła zawsze z jakimś smakołykiem którego nie uświadczysz w szpitalnej stołówce a był bezpieczny dla rannego. Potem rozkładała talie kart i uczyła go gry w sabecca. Po jakimś czasie dołączyło się do tego kilku innych rannych z 31 Regimentu. Przyjmowali ją z szacunkiem na który swoim zdaniem nie zasługiwała, trzymali pewien dystans nad skróceniem którego pracowała nieustannie. Nie minął tydzień a znała już większość klonów z 31 które leżały w tej placówce i parę innych. Pod koniec udało im się nawet rozegrać kilka ciekawych partii w karty nim wojna znów wyciągnęła chciwe łapy po żołnierzy.
Drugim źródłem wytchnienia był Tamir, choć ku jej skrywanej irytacji strasznie dużo czasu poświęcał treningom i budowie miecza. Za to każdy moment gdy był tylko dla niej okazywał się nowym odkryciem. W swoich przebraniach włóczyli się po mieście szukając przygód i zacieśniając wzajemne więzy.
Łapała się na tym, że gdy tylko Zabrak znikał jej z oczu myślała o nim nieustannie, zwłaszcza wieczorami gdy przewracała się w swoim łóżku z obawą czekając na sen. Wtedy wspomnienia były wszystkim co mogła przeciwstawić swojemu strachowi.

***

Tamir czekał na Erę w umówionym miejscu. Szedł na to spotkanie z mieszaniną radości i żalu. To był ostatni dzień, kiedy mogli spędzić czas tylko ze sobą. Jutro mieli wyruszać, a to oznaczało koniec tej wspaniałej bliskości. Będą musieli udawać, że nic między nimi nie ma, zachowywać się jak przyjaciele. I tak przez kolejne, długie tygodnie podczas tej kampanii. Naprawdę ciężko będzie mu się z tym wszystkim ukrywać. Wiedział, że łamali zasady, ale Zabrak naprawdę nie widział w tym niczego złego. Nie robili tym nikomu krzywdy. Jednak wiedział, że żaden z mistrzów tego nie zrozumie. Zresztą, sam tak naprawdę nie wiedział, co było między nim, a Erą. Zdawało się, że przez ostatnie dwa tygodnie oboje omijali ten temat, ale dzisiaj Tamir chciał go poruszyć. Czekał zatem z niecierpliwością na Erę, ubrany w kurtkę, którą od niej dostał, czarną koszulkę, którą udało mu się kupić za bezcen i brązowe spodnie, których cenę dał radę obniżyć u pewnego starszego Rodianina.
Przez chwilę Era po prostu na niego patrzyła z oddali, na znajoma sylwetkę, długie nogi, wąskie biodra, szerokie ramiona. Jej dłonie dobrze zbadały już te zakamarki, pamiętała skomplikowane wzory tatuaży na piersi Zabraka, choć nie zdołała jeszcze z niego wyciągnąć co znaczą. Dłonie duże, niebezpieczne nawet gdy nie dzierżyły miecza a mimo to tak łagodne gdy ją tulił. Twarz łagodną ale z charakterem, wzór rogów na czole który znały i jej oczy i palce. Oczy zielone jak szumiąca korona drzew, wciąż miękły jej kolana od ich spojrzenia. I włosy migoczące w świetle zachodzącego słońca jak korona. Te pukle też już poznała przeczesując niejednokrotnie palcami gdy wylegiwali się na kocu piknikowym.
Wszystko to znała już na pamięć, jakby niewidzialne dłuto wyryło jej obraz mężczyzny pod powiekami. Mimo to dalej nie mogła się napatrzeć. Dzisiaj coś było inaczej. Może przez wojnę która zawisła im znów nad głową jak cień startujących krążowników nad miastem. A może dlatego, że sam Tamir był spięty. Zaczynała już wyczuwać jego nastroje.
Podeszła do niego cicho ubrana w zwiewną sukienkę do kolan i dla odmiany pantofle na obcasie, na niemal gołe ramiona zarzuciła ciepłą chustę, cała na biało, nie wiedzieć czemu dziś tak się jej zebrało. Pozostało liczyć, że nie będą musieli biegać ani nigdzie się wspinać, choć po tylu latach ćwiczenia akrobatyki saldo umiała zrobić na szpilkach i w pończochach. Znów zachodziła go od tyłu starając się zbytnio nie stukać obcasem o chodnik. Chyba nie usłyszał, a nawet jeśli to się nie odwrócił. Oplotła go ramionami w pasie i przytuliwszy się do pleców westchnęła wdychając zapach jego włosów.
- Kiedy ty się nauczysz dbać o tyły?
Jak zwykle, dziewczyna zachodziła go od tyłu. Tamir przywykł do tego. Robiła tak przy każdym ich spotkaniu, ale wydawało mu się, że zarówno jej i jemu się to nie znudzi. Uwielbiał, kiedy jej dłonie oplatały jego ciało, a ona przylegała do jego pleców. Mimo iż ją nie tylko wyczuł, ale i usłyszał, nie chciał psuć tego powitania, które stało się już niemal rytuałem. Uśmiech pojawił się na jego twarzy nim dziewczyna się zbliżyła, a jej dotyk i bliskość sprawiły, że zamknął na chwilę oczy.
- Może specjalnie ci się wystawiam? - zapytał, odnajdując dłońmi jej ręce. Ujął je w swoje i stał tak przez chwilę. Był ciekaw co dzisiaj miała na sobie. Chociaż i tak wyglądała pięknie. Zawsze. Bez względu na porę dnia, czy nocy.
W końcu jednak odwrócił się do niej, otwierając oczy omiótł wzrokiem całą jej sylwetkę. Rozmarzony i szczęśliwy uśmiech rozpromienił jego twarz. Pochylił się składając na jej policzku pocałunek na powitanie. Trzymając ją za ręce, przyglądał się jak promienie zachodzącego słońca igrają w jej włosach nadając im blasku, niczym nocnemu niebu.
- Wyglądasz przepięknie. - powiedział, nie przestając się uśmiechać. Ach, jak bardzo żałował, że to była ostatnia okazja do zobaczenia jej w takim stroju. Już jutro, miało go zastąpić ubranie, które zakrywało szczelnie jej piękne ciało, a widok Ery miał zostać zastąpiony przez szeregi klonów i droidów.
Tamir rozpogodził się, to dobrze, jego uśmiech powoli stawał się dla niej czymś na kształt gwaranta bezpieczeństwa. Pocałunek w policzek powitała jako bezcenną okazję by objąć kark mężczyzny i zanurzyć mu palce we włosach. W duchu bała się , że w końcu zrobi się zazdrosny o to jej uwielbienie dla jego czupryny.
- Dobrze, ale spróbuj się wystawić komu innemu a więcej się do ciebie nie odezwę – pogroziła mu palcem po czym bezceremonialnie wcisnęła rękę pod ramię.
- To na co masz dzisiaj ochotę? – spytała gdy wolno ruszyli deptakiem. Pozbawieni mieczy i zakonnych stroi idealnie wtapiali się w barwny tłum.
- Jak wystawię się komuś innemu, to raczej nie będziesz miała okazji, by się do mnie odezwać. - powiedział, krocząc niespiesznie u boku Ery. Nie chciał tego, ale dzisiejsze spotkanie będzie musiało mieć charakter bardziej poważny niż zwykle. Chciał ustalić na czym stoją i co właściwie ich łączy.
- Na rozmowę. - odparł po chwili namysłu. - Wiem, że przez ostatnie dwa tygodnie sporo rozmawialiśmy, poznawaliśmy siebie wzajemnie i opowiadaliśmy sobie historie z naszych treningów, ale nie rozmawialiśmy na jeden temat. - zamilkł na chwilę. - Ero, co tak właściwie między nami jest? -
A wiec wyszło szydło w worka. Cóż przynajmniej nie ukrywał przed nią zmartwień, to był plus. Pytanie czy umiała mu udzielić odpowiedzi. Westchnęła opierając głowę o ramię towarzysza, coś boleśnie kuło ją w żołądku. Jakiś głos szeptał do ucha, żeby korzystała z tego co ma póki może bo następnych kilka chwil być może ją tego pozbawi.
- Jest między nami przyjaźń. – Tego była pewna. – Jest między nami troska, czułość, bliskość, wiele emocji... – mówiła wolno unikając trudnych słów, takich które zmusiłyby ich do refleksji. – A ja nie wiem czy to jest rozmowa na miejsce publiczne. – Grała na zwłokę usiłując przełknąć ciężką gule formującą się w gardle.
Przyjaźń. Czy tak wyglądała przyjaźń? A może dziewczyna po prostu użyła tego określenia, wymieniając je razem z innymi uczuciami związanymi z bliskością? Ale co, jeśli dla Ery nie było między nimi niczego więcej niż przyjaźni? Zresztą, Tamir sam nie wiedział, jak określić to, co się między nimi dzieje od czasu Elom. Dzieje i w jego mniemaniu, rośnie. Westchnął. Wiedział, że rozmowa nie będzie należała do łatwych, bo i temat taki nie był.
- Znajdźmy więc jakieś ustronne miejsce. - zaproponował delikatnie.

Pokoik w „Ostoi pijanego Mynoca” widział ich już kilka razy. Tutaj przyszli przemoczeni do suchej nitki gdy w czasie pikniku w jednym z parków osiedli klasy średniej Era uznała, że zabawnie będzie wykąpać Tamira w fontannie, a on bynajmniej nie zamierzał iść na dno samotnie. Tutaj spędzili kilka nocy śpiąc naprzeciw siebie niewinnie jak młodziki, gdy wyjątkowo nie chciało im się wracać do świątyni. Tutaj opatrywali skaleczenia po pojedynku pośród zrujnowanych budowli niższych poziomów jakim „ochrzcili” nowy miecz świetlny Zabraka. Portier zaczynał ich już kojarzyć co nie było bezpieczne ale za to całkiem przyjemne.
Tym razem po raz pierwszy Era wyjęła coś z lodówki, dwie małe buteleczki wina. Według napisu Alderaańskie choć sadząc po octowym zapachu koło tej planety to najwyżej w nadprzestrzeni leciało. Mimo to miał swoją moc i poniewierało, choć dla jej wprawionej już głowy to było nic. Nie wiedziała czy Tamir zechce pić, jeśli nie to sama chętnie wychyli drugą butelkę. Potrzebowała odwagi.
Oparłszy się bokiem o okno patrzyła na Zabraka długo i w milczeniu. Wzbudzał w niej tak wiele emocji zarówno radosnych jak i tych trudnych.
- Myślę, że się w sobie zakochujemy Tamirze – powiedziała cicho gdy w końcu zyskała odwagę by przestać osłaniać usta butelką.
Torn trafiłby do ''Ostoii pijanego Mynoca'' z zamkniętymi oczami i nie było dla niego zaskoczeniem, że właśnie w to miejsce udali się, by porozmawiać. Z tym hotelikiem łączyło się wiele miłych wspomnień i wiele spędzonych wspólnie chwil. A teraz ten pokój, miał być świadkiem naprawdę poważnej rozmowy.
Milczał. Wpatrywał się w Erę ciągle tak samo. Z czułością i ciągle tym samym błyskiem w oku. Obserwował ją z uwagą. Jej zachowanie, sposób w jaki na niego patrzyła. Nie widział nic złego w tym, że w tej chwili ona stała przy oknie, a on siedział na łóżku. Jego pytanie i odpowiedź na nie sprawiły, że oddalili się trochę od siebie. A nie powinni. Zabrak podniósł się z łóżka i podszedł do niej. Złapał za butelkę i delikatnie wyjął ją z dłoni Ery i postawił na ziemię. Z delikatnym uśmiechem spojrzał dziewczynie w oczy. Stała się dla niego taka ważna. Nie chciał, by to, co się między nimi działo smuciło ją, czy było powodem do picia. Nic nie mówił, po prostu ją objął, przyciągnął do siebie, pocałował czule, a następnie przytulił.
Miłość to było wielkie słowo, dlatego za nic nie odważyła się go jeszcze użyć. Zakochanie zaś stanem lżejszym i chyba na jego początek należało uplasować etap w jakim teraz byli.
Nie chodziło tylko o bijące jak szalone serce, uporczywy uśmiech rozkwitający na twarzy zawsze gdy widziało się tą drugą stronę. O magię pocałunków czy cichej rozmowy tak zażartej jakby na świecie nie było nic poza nimi dwojgiem. Nie chodziło o tęsknotę pożerającą od pierwszych sekund po rozstaniu aż do ponownego spotkania. Ani o niemal fizyczny ból gdy widzieli się na świątynnym korytarzu i nie mogli nawet wziąć za ręce. I nie o nagły dziki przypływ zazdrości gdy w którymś z barów atrakcyjna twi’lekańska kelnerka mrugnęła do Tamira a ten o zgrozo się do niej uśmiechnął.
Dla Ery naprawdę znaczący był fakt iż z ostatnich nocy na Coruscant tylko te spędzone w tym pokoju nie zakończyły się dla niej pełną dzikiej paniki pobudką z koszmarnego snu o spadaniu. Tak jakby sama obecność zabraka ledwie metr od niej koiła ten najdzikszy, najstraszniejszy lęk jej życia.
Objęła go mocno wtulając twarz w znajome ramię które tak dobrze znal już jej policzek i dłonie niosące ulgę po mięśniom po ciężkim treningu jakich Tamir sobie nie szczędził.
Po co w ogóle poruszył ten temat? Chciał ją rzucić? Czy to było do pożegnanie? Zacisnęła ramiona mocniej.
Trwali tak przez chwilę. Ona wtulona w niego, a on obejmujący i przytulający ją do siebie. Nie mógł sobie wyobrazić tego, że za kilkanaście godzin to wszystko będzie należało do przeszłości. Ta myśl sprawiała mu ból, który łagodziła obecność Ery. Tak naprawdę, o ironio, w tej chwili, czuł się naprawdę szczęśliwy. Młoda Jedi uświadomiło mu bowiem to, co gdzieś w podświadomości się zatliło. Zakochiwali się w sobie. Dla Tamira to było najwspanialsze ze wszystkich uczuć. Dzięki niej, pierwszy raz, tak naprawdę, nie czuł się w tym wszystkim osamotniony. Znalazł pokrewną duszę.
- Nie wiesz, jak bardzo jestem szczęśliwy, że mam cię u swojego boku, Ero - wyszeptał
Wzięła głęboki oddech wciągając w nozdrza zapach mężczyzny. Odrobinę się uspokoiła bo nie brzmiał jak ktoś , kto zmierzał cokolwiek kończyć. Tyle, że na chwile obecną mieli też inne problemy.
-Postarajmy się tego nie stracić. – szeptała wciąż nie zmieniając intensywności uścisku. – Jeśli nas przyłapią albo zostaniemy wyrzuceni na zbity pysk albo rozdzieleni.- Nie wiedziała co było gorsze. – Mogę wrócić na ta przeklętą wojnę i robić swoje... – Przynajmniej taką miała nadzieję, pomimo całego swojego strachu przed kolejnymi bitwami. – ...jeśli potem będę mogła wrócić do ciebie.
- Zróbmy zatem wszystko, by nas nie przyłapali i byśmy mogli do siebie wracać. - wyszeptał. - Jesteś moją motywacją do działania. Dzięki tobie chcę się bardziej starać, dawać z siebie wszystko, by móc bezpiecznie wrócić z misji i znowu cię zobaczyć. - z każdym wdechem czuł jej zapach. Wypełniał jego nozdrza i sprawiał, że Torn nie chciał wypuścić jej z objęć. Wabił go. - Nigdzie w Galaktyce nie ma miejsca, w którym byłoby mi tak dobrze, jak przy tobie, kiedy trzymam cię w ramionach. -
Słowa Tamira napełniał Erę radością i nadzieją. A trudno było się przedrzeć czemukolwiek przez gąszcz jej strachu przed wojną.
Front. Kiedy teraz z niego powrócą? Do odpowiedzi potrzebowaliby wróżbity.
Na szczęście przydzielono ich do tej samej armii, mieli szanse się widywać jednak znali już słodko-gorzki smak takich spotkań, mogli rozmawiać ale najlepiej oddzieleni przez mebel i z zajętymi rękoma. No i zawsze zostawało holo oraz Moc. Jakoś to zniosą, będą się wspierać nawet na odległość. A potem...
Potem będzie tak jak jest teraz. Uniosła głowę i spotkała jego spojrzenie. Pocałowała go chciwie, namiętnie, jakby już tęskniła.

Pocałunek Ery sprawił, że w umyśle Zabraka nastąpiła eksplozja. Biel zalała wszystko, sprawiając, że w tej chwili przestał myśleć o wojnie. To przecież, mimo wszystko, było jeszcze takie odległe. Kilkanaście godzin...przecież mieli przed sobą aż tyle, by jeszcze się sobą nacieszyć. A usta Ery tego wieczoru smakowały tak cudownie... zupełnie jak w dniu, w którym pierwszy raz zetknęły się z jego ustami. Odwzajemnił jej pocałunek w taki sam sposób, czując, jak dłoń dziewczyny wślizguje się pod jego kurtkę. Odruchowo jeszcze bardziej przylgnął do niej. Nie chciał przerywać. Tego wieczoru czuł wszystko tak bardzo wyraźnie i takie spotęgowane...
Przestała myśleć, tak jakby jej mózg potrzebował więcej przestrzeni by przetwarzać uczucia i wrażenia zmysłowe. Jej dłonie błądziły szukając ciepła skóry, wślizgiwały się pod kurtkę, znalazły zapięcie koszuli mocując się nieporadnie, po omacku z guzikami. Wargi lgnęły do drugich warg, ciało do ciała.
Serce uderzało tak mocno i tak szybko, jakby za chwilę miało wyskoczyć z klatki piersiowej Zabraka. Każdy kolejny ruch warg, każde zbliżanie się ciał, które niwelowało przestrzeń między nimi tylko przyspieszało tempo pulsu. Nie tylko krew krążyła szybciej w żyłach. Oddech także przyspieszył, a pocałunki stały się intensywniejsze. Dotyk Ery sprawiał, że nogi Tamira robiły się jak z waty. Jednak za nic by z tego nie zrezygnował. Nowe pokłady doznań zostały przed nim odkryte, gdy dłoń dziewczyny wsunęła się pod koszulę, przejeżdżając po jego brzuchu, a jego usta badały szyję dziewczyny.
Westchnęła gwałtownie czując wędrówkę ust mężczyzny, po czym zsunęła mu z ramion koszule razem z kurtką. Podziwiała szeroko otwartymi oczami podziwiała to jak był zbudowany, każdy zarysowany pod skóra mięsień wydawał się wyraźniejszy.
Czy to na pewno właściwy moment? Zdrowy rozsądek usiłował się przebić przez kawalkadę zmysłów ale procesy myślowe dalej strajkowały w najlepsze. Z cichym jękiem oplotła rękoma kark partnera zaplątując palce w jego włosach. W tej chwili nic nie równało się dotykowi jego skóry.
Szyja, na której pulsowała tętnica, umożliwiająca Tamirowi odgadnięcie rytmu serca dziewczyny, podbródek, linia twarzy i płatki uszu. Tyle nowych miejsc, a smak każdego był inny. Ich dotyk także się różnił, a nic nie było tak czułym wskaźnikiem gładkości i różnic w dotyku, jak usta. A te wędrowały powoli, namiętnie, po każdym z tych miejsc. Zabrak chciał je dobrze poznać.
Jego dłonie także rozpoczęły wędrówkę. Z wysokości pasa, zaczęły przemieszczać się po plecach dziewczyny ku górze. Wsunęły się pod chustę, by móc dotknąć jej ciała pod materiałem. Delikatnie przesuwał je po ramionach Ery, zrzucając okrywającą ją chustę. Jedna z dłoni zsunęła się powoli niżej, a Zabrak opuszkiem palca musnął kilka razy po jej dekolcie. Mimo iż rozum wziął sobie wolne, resztki samokontroli pozostały i Tamir nie naciskał. Pokonywał kolejne kroki powoli, w każdej chwili gotów się zatrzymać, powstrzymany przez Erę.

Czy to na pewno właściwy moment? Zdrowy rozsądek był uparty. Jesteś pewna?
Nie była. Ale co jeśli któreś z nich nie wróci albo zostaną odkryci. Co jeśli nic poza tym wieczorem już nie mieli.
A więc tak chcesz żeby było? Ze strachu?
- Nie – szepnęła a głos wciąż jej się łamał i serce łomotało. Era położyła płasko dłoń na sercu Tamira i odepchnęła go delikatnie po czym delikatnie musnęła jego usta wargami, jakby chciał zadośćuczynić poczuciu winy.
- Przepraszam – szepnęła i odeszła kilka kroków biorąc głęboki oddech.
Znów to zrobiłeś
W głowie Tamira odezwał się oskarżycielski głos, który prześladował go także po pierwszym razie, kiedy Era go zatrzymała.
Dlaczego nie potrafisz się kontrolować?
Nie wiedział. Nie znał odpowiedzi na to pytanie i chyba nie pozna. Prawda była taka, że naprawdę ciężko było mu się kontrolować i powstrzymywać, kiedy między nimi dochodziło do bliższego i bardziej namiętnego zbliżenia. Znów był na siebie zły. Tym razem bardziej niż ostatnio przez to, że Era przepraszała. A przecież nie miała ku temu powodu.
- To ja przepraszam... - zaczął, odwracając się w kierunku okno. Westchnął - Nie powinienem... wybacz -
- To ja zaczęłam. –przypomniała czując, że się rumieni na samo wspomnienie. Wzięła kilka głębokich oddechów i już spokojniejsza zawróciła i zabrała sie za doprowadzanie do porządku garderoby Zabraka. Trudniej było zapinać guziki niż się ich pozbywać.
- Chce po prostu żeby wszystko było jak trzeba i kiedy trzeba. – powiedziała cicho. Teraz głównie się bała, wojny i tego, że go straci. A strachowi nigdy nie powinno się ustępować. – Nie zmarnujmy reszty tego wieczora. – uśmiechnęła się.
- Może ja to zrobię - zaproponował, widząc trudności dziewczyny z zapięciem guzików.
Przełknął ślinę i słowa, które chciał wypowiedzieć. Nie chciał się z nią sprzeczać i bawić w ''to moja wina, a nie twoja''. Zawinili oboje, ale to znów Era wykazała się większą dorosłością i opanowaniem. Znowu to Tamir był tym, który bardziej uległ pokusie i to sprawiało, że był na siebie zły. Nie marnowanie reszty wieczoru może okazać się trudniejsze, niż się dziewczynie wydaje. Bo na kogo, jak na kogo, ale na samego siebie i swoją samokontrolę, Zabrak potrafił złościć się bardzo długo.

- A to coś nowego, tym razem ja psuje a kto inny naprawia, zazwyczaj jest na odwrót. – stwierdziła z lekkim uśmiechem.
Usiadła zachęcając Tamira by usiadł naprzeciw niej. Zdecydowanie chwilowo lepiej żeby ich oddzielał stół. Wciąż była mu winna koniec opowieści zaczętej w tym pokoju po podobnym incydencie dwa tygodnie wcześniej.
Wróciła wiec do wojowniczki i chłopca któremu podarowała bezcenny kryształ by stał się sercem jego miecze świetlnego. Niestety potem ich drogi rozdzieliły się na jakiś czas. Caprice Leh wraz z padawanem musiała opuścić Thyrsus wzywana przez radę. Mijały lata a E’lsu zdobywała coraz większy respekt, dosłużyła się tytułu generalskiego i wszystko zapowiadało się na to, że zostanie nowym bohaterem echani. A potem wrócili Jedi. Mistrzyni by kontynuować treningi, padawan po coś zupełnie innego. Przeciwieństwa się przyciągały, młode serca biły. Miłość kwitła pomimo przeszkód. Ale by być razem oboje musieli coś poświecić. Raa D’an z żalem opuścił zakon zabraniajacy mu ślubu, ale E’lsu nie umiała porzucić swojego życia ani swego świata, choć echani wprost mówili jej, że hańbi się związkiem z obcym i to tak łagodnym. Mimo to przez jakiś czas byli szczęśliwi. A potem na Thyrsus coś się zmieniło. Czy to echani zamierzali usunąć plamę na honorze? A może odezwał się nowy wróg? Tego E’lsu nigdy Caprice Leh nie powiedziała. Po prostu wezwała ją na planetę, oznajmiła, że Raa zginął i oddała pod opiekę malutką córkę. Pani generał nigdy nie uciekała przed wrogiem i tym razem chciała mu stawić czoło. Wieść o jej śmierci czekała na Caprice gdy ta wróciła do świątyni z zakopanym w pieluchy przyszłym adeptem.
Początkowo Tamir słuchał kontynuacji historii z miejsca, w którym kończył zapinać koszulę i w którym chwilowo było mu bardzo wygodnie. Z założonymi na klatce piersiowej rękami i oparty o okno wsłuchiwał się w słowa Ery. Te jednak nie napawały go optymizmem. Wszystko wskazywało na to, że oboje podążali śladami rodziców dziewczyny. Zakazana miłość, która kończy się tragicznie.
Uświadomiwszy to sobie, Tamir osunął się na łóżko. Rozcapierzył palce u dłoni i przeczesał nimi włosy, które opadły mu na twarz, gdy ten usiadł z ciężkim westchnieniem.
Zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie ich ostatni spokojny wieczór. Liczył na poważną rozmowę, po której przejdą do tego, co ostatnio zajmowało im sporo czasu i sprawiało przyjemność, czyli wspólnym poznawaniu siebie i wygłupach. Zamiast tego, Zabrak po pierwsze złościł się na samego siebie, a po drugie opowieść Ery zmusiła go do refleksji. Do tej pory myślał, że gdyby zostali przyłapani przez któregoś z ich mistrzów, przez Yalare, czy Caprice, nie zostaliby postawieni przed Radą. Teraz jednak doszedł do wniosku, że w takim wypadku stanięcie przed Radą byłoby nieuniknione. A później co? Strach było pomyśleć. I to była wizja zdecydowanie gorsza niż jutrzejszy powrót na front.
Odnalazł wzrokiem twarz Ery. Siedziała przy stoliku, a on na łóżku. Dzieliło ich pół pokoju, lecz tylko wizualnie. Naprawdę dzieliło ich sporo. Różnice w ich własnej historii, w ich przyjęciu do Zakonu, przeżywaniu lat młodzieńczych i przechodzeniu treningu. Ryzykowali wiele. Całe życie, które znali. Bo przecież znaczną jego część spędzili służąc Zakonowi. Czy Era naprawdę chciała ryzykować utratę tego stabilnego, co już znała i co nie mogło jej zaskoczyć dla czegoś nowego, co dopiero musiała poznawać i co mogło zakończyć w każdej chwili śmiercią jednego z nich?
Przyglądała mu się w zamyśleniu. Nie lubiła tej historii ale mówiła bo chciała o czymś mówić żeby zagłuszyć ciszę, tęsknotę i strach. Mrok i upadek. W końcu musiała się z tym zmierzyć, tyle, że wciąż na samą myśl dygotała. Nie była swoja matką. Nie chciała stawać naprzeciw swoim wrogom.
Patrzyła na Tamira, chwilowo był tak daleko a ona nie miała odwagi znów podejść, nie gdy patrzył na nią taki smutny. Do strachu dołączył żal, że tracą ten ostatni bezcenny czas. czasami tak trudno było pokonać bezradność.
Zapadła cisza, która przeciągała się z każdą chwilą, gdy patrzyli na siebie. Ich czas się kończył. Uciekał im między palcami i nic nie mogli na to poradzić. Nastrój chyba całkowicie i nieodwracalnie się ulotnił. Wszystko wskazywało na to, że tego ostatniego wieczora nie będzie już śmiechu i połączonych oddechów. Wieczór, który miał być magicznym, stracił swój urok. Jakże było mu z tym ciężko. Jak bardzo chciał, by Era usiadła obok niego i przytuliła się, gdy on objąłby ją ramieniem. Trudno. Stało się. Powiedziało się A, trzeba powiedzieć B i kontynuować. Rozmowa i poznanie punktu widzenia drugiej strony były lepsze, niż zadręczanie się gdybaniem.
- Wiesz... - zaczął, ale cicho. Znacznie ciszej niż tego chciał. Przełknął więc ślinę i ponowił - Wiesz jak wiele ryzykujesz wiążąc się ze mną? - zapytał z trudem. On wiedział. Musiał się upewnić, że dziewczyna także była tego świadoma.
- Ryzykujemy konflikt z Radą. Nie sądzę by nas z miejsca wyrzucili, ale pewnie każą nam wybrać - odetchnęła. - W końcu chyba nawet bez nich będziemy musieli to zrobić ale teraz chyba jest jeszcze za wcześnie. - powoli wstał, podeszła do łóżka i usiadła obok niego.
- Znam zalecenia zakonu na temat bliskości, posiadania. Jest w nich wiele sensu, nie powiem. Może nas czekać masę trudnych sytuacji, dylematów ale... - Zatęskniła nagle za butelką zerknęła na nią nawet ale zaraz znów się odwróciła. Zabrak nie lubił jak sięgała po alkohol. Spróbowała wiec znaleźć odwagę gdzie indziej. Spojrzała w jego oczy. Liczyła, ze jest w nich jeszcze choć odrobina ciepła.
- Już parę lat temu uznali, że jesteśmy silni i odpowiedzialni by zabijać, teraz uważają nas za dość wytrzymałych by udźwignąć okropności wojny. A do kochania jesteśmy niby za słabi? A może zbyt nieodpowiedzialni? Czy tylko dla mnie to jest niekonsekwentne?
- Nie do końca...- odparł, szukając ręką jej dłoni. Może na to nie wyglądało, ale potrzebował wsparcia. A Era była osobą, od której je otrzymywał.
- Jeśli kogoś kochamy, to ciężko wyobrazić sobie bez niego życie. Trudno pogodzić się z jego stratą, gdy ktoś, kogo obdarzyliśmy uczuciem zmarł. Miłość niesie ze sobą wiele innych uczuć. Sądzę, że kodeks jej zabrania, ze względu na to, że nagła strata osoby kochanej, może różnie wpłynąć na każdą osobę. Ktoś może zamknąć się w sobie i odizolować, a ktoś zacząć szukać awantur i zaczepek. - Tamir westchnął.
- Jednak moim pytaniem nie chciałem poruszać kwestii zasad Zakonu. Oboje zdajemy sobie sprawę z konsekwencji, jakie możemy ponieść, gdy wyda się to, co nas łączy. Chodziło mi o inne ryzyko... - Zabrak spuścił na chwilę wzrok. - Głównie o Korela. - znów spojrzał na Erę i wolną dłoń położył jej na policzku. - Będzie mógł chcieć wykorzystać nas przeciwko sobie. Zwabić jedno albo drugie w pułapkę, lub nawet zwieść na Ciemną Stronę... -
No tak, Korel. Włochate bydle które najchętniej zmiotłaby z powierzchni galaktyki. Jak długo będzie jeszcze krzywdził Tamira? Przez chwile przyglądała się mężczyźnie a jej wyraz twarzy łagodniał coraz bardziej. Nie było mu do twarzy z tym smutkiem.
- Równie dobrze może to zrobić każdy mroczny. Z reszta pod tym względem i tak już jest za późno, nawet gdyśmy... - nie dokończyła to słowo nie przeszło jej przez gardło ale liczyła, że wiedział o co chodzi. - ...nie przestalibyśmy czuć.
Chwyciła dłoń dotykającą jej policzka po czym delikatnie przesunęła ją do ust i musnęła wargami jej wierzch.
- To naturalne, że teraz dzielimy wszystko, smutki i radości, wrogów i przyjaciół. Owszem, Korel może nas skrzywdzić, użyć przeciw sobie ale równie dobrze sprawa może pójść w przeciwnym kierunku. Może razem damy sobie z nim radę szybciej i sprawniej?
Dłoń Tamira otuliła palce Ery. To, że potrafiła pokazać mu sprawę z różnych punktów widzenia, było jedną z jej cech, które uwielbiał. Nie mógł się nie uśmiechnąć słysząc jej pytanie. Z jednej strony, było to naprawdę naiwne. Dorównywało niemal dziecięcej naiwności. Jak mogliby we dwójkę go pokonać, kiedy nie potrafił dokonać tego razem z Yalare? Z drugiej strony, dlaczego nie? Wtedy był Padawanem, uczniem, który dopiero poznawał ścieżki Mocy i tajniki walki mieczem o dwóch ostrzach. Teraz był Rycerzem i ona także. Mieli o wiele większe szanse razem.
- Może... - powiedział z delikatnym uśmiechem. Jednak w sercu chowała się obawa o jej życie. Nie wiedział, czy potrafiłby się skupić na pojedynku z Korelem wiedząc, że w każdej chwili mogłoby się jej stać coś złego.
Uśmiechał się, to dobrze. Jak to jest, że można się w ciągu kilku minut stęsknić za czyimś śmiechem?
- Trzeba być dobrej myśli – powiedziała uznając to za zachętę i przysuwając się bliżej, oparła się bokiem o Tamira i położyła mu głowę na ramieniu. – Będzie co Moc chce, być może nawet nigdy już Korela nie spotkamy. Nie martw się nim na zapas – powiedziała łagodnie po czym dodała z szelmowskim uśmiechem. – Martw się raczej tym, że mi dalej datapada nie oddałeś.
Byłoby wspaniale nigdy więcej go już nie spotkać. Liczyć na to, że zginie podczas jeden z bitew, czy w pojedynku z innym Jedi, który pozbyłby się go raz na zawsze z życia Tamira. Zabrak jednak uważał, że są to tylko złudne nadzieje. Jeśli chciał mieć pewność, że nigdy więcej go nie spotka, że nie będzie już stanowił zagrożenia dla niego, Yalare, czy, przede wszystkim, Ery, będzie musiał spotkać się z nim jeszcze raz i dopilnować osobiście, że ten jeden raz, będzie ostatnim. Ale nie miał zamiaru w żadnym razie mówić o tym dziewczynie. Po pierwsze by go nie poparła, a po drugie za nic w świecie, by się na to nie zgodziła. No i miała rację. Teraz powinien skupić się na chwili obecnej. A w chwili obecnej najważniejsza była Era.
- Kopiowanie i rozsyłanie po wszystkich flotach systemowych twoich zdjęć jest zajęciem czasochłonnym. Oddam ci przed wylotem, wtedy już powinienem skończyć - odparł z uśmiechem.

Objęła Tamira ramieniem i z przekrzywioną głową obserwowała jak na nią patrzył. Chyba się uspokoił, lekki nastrój powoli powracał i dziewczyna zamierzała sprawić, ze zostanie z nimi już do świtu.
- Coś mi mówi panie komandorze, że nie odda jej pan dopóki pana do tego nie zmuszę. – stwierdziła nie przestając się uśmiechać.
Tamir uniósł brew. Jeśli dziewczyna zamierzała zmuszać go do oddania datapadu w taki sposób, w jaki udowadniała mu, że potrafi dobrze posługiwać się mieczem, to Zabrak mógł otrzymać kilka ozdób w postaci siniaków i otarć.
- A w jaki to sposób mam zostać do tego zmuszony? - zapytał z ciekawością
- Poprzez poparte czynem argumenty. - odpowiedziała słodkim jak miód tonem.
- Zatem czekam - odparł zawadiackim tonem
Gdy tylko niczego nieświadomy Zabrak wypowiedział te słowa natychmiast stał się ofiarą gwałtownego ataku łaskotek. Zręczne pace dziewczyny szybko odszukały jego zebra koncentrując się na najwrażliwszych punktach.
- Sam sie o to prosiłeś
Tamir drgnął, wygiął się i odruchowo odsunął od dziewczyny, gdy ta zaczęła go łaskotać. Tak zuchwałego ruchu z jej strony się nie spodziewał. Cóż, nie mógł przecież pozostać obojętny.
- Szykuj się na zemstę - powiedział mrużąc oczy i ''atakując'' ją łaskotkami, celując w te same miejsca, w które on zbierał ''razy''.
No i rozpoczął się pojedynek który tak jak i poprzednie jakie już staczali. Jedno stawiało swoją wytrzymałość i siłę przeciwko gibkości i zręczności drugiego, tym razem stawką było kto pierwszy wybuchnie śmiechem. I jak zawsze walka była zażarta bo żadna ze stron nie zamierzała odpuścić. Kołysząc się w obie strony na łóżko w końcu przewrócili się na nie. Era skręciwszy się w ostatniej chwili zdołała wylądować na górze bezczelnie wykorzystując uprzywilejowaną pozycję.
- I kto tu oszukuje - poskarżyła się dławiąc się więznącym w gardle śmiechem. Patrzyła na uniesioną ponad nią twarz okalaną złotymi lokami. A skoro już o oszukiwaniu mowa...
Cóż manewr ten już raz zadziałał pomagając się jej oswobodzić w czasie ich małego sparingu kilka dni temu. Pytanie czy Tamir da się dwa razy złapać na to samo.
Gwałtownie wyrzuciła ciało do góry jednocześnie zamykając Zabrakowi usta pocałunkiem. Usiłowała odbić się od materaca i przeważyć przeciwnika tak by dał się przeturlać na plecy. Plan był teoretycznie możliwy mimo iż miękkie łóżko nie dawało zbyt stabilnego oparcia. Wszystko zależało od tego jak silny opór stawi jej przeciwnik.
Zabrak zamknął oczy czując jak jego usta stykają się z ustami Ery. Na chwilę przerwał swój atak. Rozluźnił się, ale zaraz spiął, jak tylko poczuł, że dziewczyna próbuje znów zdobyć pozycję dominującą.
Nie tym razem pomyślał, używając ciężaru swojego ciała, by skutecznie przyszpilić ją do łóżka. Nie miał zamiaru oddać pozycji, która umożliwiała czyste wyprowadzanie ataków. Chwilę jeszcze kontynuował pocałunek rozpoczęty przez Erę, by wolną ręką, której nie trzymał nadgarstka dziewczyny, rozpocząć łaskotanie.
Cóż, jej przeciwnik definitywnie uczył się na błędach. Przez chwilę stawiała jeszcze uparty opór ale w końcu jednak musiała skapitulować.
Przerwała pocałunek by w końcu przeciąć cisze pokoju czystym nieskrępowanym śmiechem.
- Poddaje się! Wygrałeś – wykrztusiła unosząc nieunieruchomiona uprzednio przez Tamira rękę do góry.
Zabrak zaprzestał. Z triumfalnym uśmiechem przypatrywał się dziewczynie. Musiał przyznać, że bez względu na to, w jaki sposób walczą, Era jest godną i wymagającą przeciwniczką. Podpierając się na przedramionach, wpatrywał się w roześmianą twarz dziewczyny. Uwielbiał jej śmiech. Barwę jej głosu. Uwielbiał w niej wszystko. I nie chciał tego stracić.

Powoli uspokajała i głos i oddech patrząc na tak dobrze znajomą twarz otoczoną koroną rozświetlonych złotych kosmyków. Zdawał się być solidny jak skała, mieć stateczność i siłę w tych momentach gdy jej tego brakowało. To przyjemna odmiana mieć się na kim wesprzeć, zwyczajnie do kogo przytulić.
- Cóż widzę, że jestem w niewoli – powiedziała komentując swoją obecną sytuację. W końcu nie miała jak się ruszyć przygnieciona przez Tamira. Nie żeby jej to jakoś szczególnie przeszkadzało, mogłaby tak zostać na zawsze. – Czeka mnie sąd wojskowy komandorze? A może zażąda pan okupu?
- Zastanawiam się - odparł powoli, przeciągle, z rozmarzonym wzrokiem. - Może po prostu zostaniesz w niewoli u mnie? - zapytał zbliżając powoli swoją twarz do jej. - Wiesz... prawo zwycięzcy. Pokonany jest na jego łasce. - uśmiechnął się stykając raz jeszcze ich usta za sobą. Choć tym razem na krótko.
Era odpowiedziała na pocałunek zatapiając palce we włosach mężczyzny, uwielbiała gdy ich kosmyki przemykały jej wokół dłoni.
- Mogłabym przywyknąć do takiego dożywocia. – szepnęła.
- A gdybym zabronił ci dotykać moich włosów? - zapytał z szerokim uśmiechem, unosząc brew do góry.
- Uważaj ryzykujesz próbę ucieczki – odparła grożąc mu palcem przed nosem.
- Wiedziałem, że tylko one cię przy mnie trzymają - powiedział z udawanym żalem
- Oczywiście, to przecież pełzacz z czarnej dziury, ale ja już z nimi nie walczę, tym razem z nimi kolaboruje – odcięła się.
- Skoro to pełzacz, to może ja z nim zawalczę? - zapytał z namysłem. - Może przez ścięcie? - zastanawiał się na głos
- Nie działa. Chyba, ze go zetniesz razem z głową. - odparła lekko.
- Hmm... - zamyślił się. - Chyba jestem gotów na takie poświęcenie. - zadecydował, unosząc się nieznacznie ku górze. - To jak, będziesz czynić honory? -
Dziewczyna wykorzystał chwilę by znów naprzeć na Tamira i korzystając z tego, że był chwilowo niestabilny przewróciła go na plecy. Przez chwilę leżała bez ruchu z głową na piersi Zabraka słuchając miarowego bicia jego serca.
- Od teraz twoja głowa jest moja, spróbuj ja w jakikolwiek sposób stracić a jeszcze mnie popamiętasz – zagroziła.
Tamir został rozłożony na łopatki. Cóż, jego wina. Ale z nią mógł przegrywać. Wsunął dłoń w jej włosy, po czym przebiegł palcami niżej, zatrzymując się na szyi dziewczyny. Leżał, gładząc ją po niej delikatnie opuszkami palców.
- Za późno. Już ją straciłem. - powiedział. - Dla ciebie. - dodał z uśmiechem.
Uśmiechnęła się. Czasami zapominała, że istnieje takie czyste szczęście jakie w tej chwili czuła.
- I w zastępstwie wziąłeś sobie moją? Tak z zemsty? Nie ładnie. – westchnęła usiłując zachować w pamięci perfekcje tej chwili. Puk, puk, puk. Gdzieś po jej uchem uderzało serce i sam ten fakt znaczył, że warto było żyć i się starać. Nagle zapragnęła się stąd w ogóle nie ruszać.
Wciąż wymieniali się żarcikami, przekomarzali co opowiadali o wszystkich tych drobnych rzeczach jakimi jeszcze chcieli się ze sobą podzielić zanim do cudownego spokoju pokoiku zawita złowieszczy cień wojny.
Zabrak nie zmieniał już pozycji. Bo i po co? W ogóle nie przeszkadzała mu ta, w której Era leżała na nim, opierając głowę na jego klatce piersiowej, a on ciągle muskał palcami jej gładką skórę. Dzięki niej dużo szybciej uśmiech potrafił wracać na usta. Pozytywne myśli same pojawiały się w głowie, spychając te negatywne w cień. Wojna, Korel, czy jutrzejszy wylot przestały być istotne, bo Era była przy nim. Odnajdywał w pamięci jakieś ciekawe opowieści i dzielił się nimi z dziewczyną. Opowiedział jej m.in. o bitwie, jaką stoczył się w pasie asteroid z pewnym łowcą nagród, gdy Yalare zajmowała się odbijaniem zakładników. To było niedługo przed tym, jak miał zostać pasowany na Rycerza.
Lubiła słuchać jego opowieści, może dlatego, ze nie kończyły się w barach, na wyrzucaniu oknem senatorów, rozpijaniu nieletnich padawanów i innych aktach demoralizacji. Gdy Tamir opowiadał o sobie to było jak taka prawdziwa legenda o bandytach i szlachetnych rycerzach. Zdaje się, że miała od teraz jednego takiego rycerza dla siebie i przy nim czuła się lepsza.
Nawet nie zauważyła jak mijał czas, ani kiedy miarowe uderzenia serca pod uchem sprawiły, że zasnęła.
Tamir był właśnie w środku jednej ze swoich opowieści, kiedy na chwilę przerwał. Poprzednio Era wykazywała jakieś zainteresowanie. Pomrukiwała, przytakiwała, czy pytała ''I co dalej?'', a tym razem tylko leżała. Chwila nasłuchiwania wystarczyła, by wychwycić miarowy oddech dziewczyny. Zabrak uśmiechnął się do siebie. Fakt, historia nie należała do najciekawszych, ale nie sądził, że ją tym uśpi. Cóż, nie miał zamiaru jej budzić. Obejmując ją drugą ręką, sam zamknął oczy i chwilę później jego także zmógł sen.

Spadała. Czuła pęd ciała niechybnie zmierzającego ku swemu przeznaczeniu. A tym przeznaczeniem była ciemność i ostre skały druzgoczące kości. Krzyk wiązł jej w gardle, ręce na próżno szukały jakiegokolwiek oparcia. Skołatana głowę pełną dzikiego strachu pętała ponura świadomość że nikt i nic nie może jej ocalić.
Obudziła sie gwałtownie łapiąc powietrze z oddychając spazmatycznie jak ktoś kto niemal utonął. Trzęsąc się jak w gorączce po omacku szukała światła. Mrok. Dlaczego wszędzie wokoło był ten przeklęty mrok.
Przez niego nie wiedziała gdzie jest ani dlaczego. Tak jakby sen wciąż trwał i miał trwać póki nie znajdzie jakiegokolwiek światła.
W końcu dotarła do nocnej lampki i niemal ja przewróciła szukając włącznika. Z ulga usiadła na skraju łóżka oddychając jak ryba wyjęta z wody.
Zabrak spał spokojnym, acz lekkim snem. Miarowy oddech raz unosił, a raz opuszczał jego klatkę piersiową. Ręka, która wciąż znajdowała się na plecach dziewczyny, zsunęła się z niej, gdy ta się podniosła. Jednak dopiero jej zerwanie się z łóżka i krzątanina sprawiły, że Jedi otwarł oczy. Światło bijące od nocnej lampki początkowo go oślepiło, ale po chwili, gdy w miarę wzrok odzyskał ostrość, zatrzymał się na siedzącej na skraju łóżka Erze. Oddychała głęboko, łapczywie łapiąc powietrze. Tamir szybko podniósł się, otulił ją ramieniem i przyjrzał się z troską.
- Ero, co się stało? -
Miała te sny niemal każdej nocy, a mimo to nie mogła do nich przywyknąć. Było w nich jakaś pierwotna groza. Jednak nigdy dotąd nie atakowały przy Tamirze. Co się nagle zmieniło? Czy to podany rano rozkaz wyruszenia tak bardzo nią zachwiał?
- Zły sen – odpowiedziała po czym wtuliła twarz w ramię mężczyzny. – Nie chce tam lecieć. – szepnęła.
- Wiem - powiedział otulając ją drugim ramieniem. Zupełnie jakby w ten sposób chciał stworzyć mur, który miałby odgrodzić Erę od wszystkiego co złe w Galaktyce, wliczając wojnę i koszmary.
- Nie martw się, ja też lecę. Będę przy tobie. Jeśli nie ciałem to duchem. - obiecał, całując w czoło.
- Chwilami, nawet w świątyni mam takie straszne wrażenie, że nic już nie zostało poza niekończącym się upadkiem – szepnęła chowając się w zaoferowanych objęciach tak chętnie, że niemal czuła się jak tchórz. – Tylko przy tobie jest dobrze. – szepnęła.
Za kilkanaście godzin czekał ich wylot w nieznane, a oni potrzebowali sił by temu sprostać.
- Wracajmy spać...- zaczęła po czym zaraz dodał ciszej jakby ze wstydem. – ...ale zostawmy światło, dobrze?
- Obiecuję, że nie pozwolę ci upaść - wyszeptał.
Ułożył się na łóżku, zachęcając Erę by położyła się obok niego. Nie miał zamiaru gasić światła. Skoro było jej potrzebne, skoro mogło pomóc, to jemu to nie przeszkadzało. W końcu sama mu powiedziała, że teraz dzielą wszystko.
Objął ją zatem ramieniem, gdy tylko ułożyła się obok niego. Znów stworzył wokół niej coś w rodzaju muru, który miał zagwarantować jej bezpieczeństwo i spokojny sen. Chciał ją wspierać w każdej sytuacji i tak, jak mógł najlepiej. Była dla niego najważniejsza i zrobiłby dla niej wszystko.
Ochoczo przyjęła bliskość jaką jej oferował Torn
We śnie nikt nie mógł jej ocalić. Ale to była jawa. I miała nad snem jedną istotną przewagę. Na jawie był obok niej Tamir. A to wszystko zmieniało. Był jak światełko w tunelu, jej osobista nadzieja.
Tym razem sen nie przeszedł tak szybko. Ale znajoma obecność, zapach i spokojny rytm serca pod uchem zdołały w końcu odgonił nawet najczarniejsze myśli. Spała już spokojnie do świtu.

***

Kamino było mokre i ciemne. Wszystko ostatnio wydawało się jej ciemne. Poza jedną jedyną osobą która tak niedawno opowiadało jej o tym że Moc jest jak ocean.
Teraz Tamir był tylko kolejną smugą pośród wybuchów wstrząsających niebem ponad jej głową.
Sytuacja nie wyglądała dobrze i dziewczyna doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Klony jakie dostali nie były do końca przeszkolone i tak nieliczne, że Erze na przemian chciało się płakać lub zgrzytać zębami ze złości.
Przypominali jej stado szczeniąt które owszem umiało przybrać postawę do ataku ale zagryźć? Wysoce wątpiła.
W czasie przygotowań kazała porozstawiać po lądowisku jak i w różnych miejscach wewnątrz budowli osłony dla strzelców. Były to zazwyczaj jakieś metalowe skrzynie. Licha ochrona ale zawsze.
Mimo to gdy tylko zobaczyła lądujący transporter poczuła lodowate macki paniki zaciskające się na jej piersi.
Pamiętała Elom, wybuchy i echo gasnących w Mocy żyć. I właśnie musiała się przygotować na to samo. Gdy wrota się otwarły miała wrażenie, że patrzy na rój jadowitych mrówek gotowych zaraz wylać się z mrowiska i porwać wszystko wokół siebie.
Przez kilka uderzeń serca nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Tymczasem klony jak to klony, zrobiły to do czego je stworzono, podjęły walkę. Tyle że dziewczyna aż za dobrze wiedziała że nie miały w niej szans. Nie na tak rozległym terenie. Przewaga liczebna wroga była po prostu druzgocąca.
Co gorsza nikt nie palił się do dowodzenia.
Na Elom pokazała już, że nie najlepszy z niej przywódca, ale chyba lepszy niż żaden.
Nie namyślała się długo, nie miała czasu.
- Wal po wrotach – rozkazała artylerzyście w ich jedynym działku, może ostrzał opóźni wyładunek piechoty, po czym rozkazała klonom. – Wycofać się na „umocnienia” w korytarzu. Migiem.
Do wnętrza budynku prowadziło jedno wejście, a za nim był jeden korytarz gdzie ustawiono rzędy skrzyń do osłony w czasie ostrzału. W duchu liczyła, ze wąska przestrzeń ograniczy przewagę wroga wynikającą z liczebności. Może tam będą mieli jakieś szanse.
Zaciskając dłoń na mieczu ruszyła do walki. Nie zamierzała jednak atakować ale osłaniać odwrót żołnierzy, z mieczem mogła stanowić całkiem skuteczną tarczę dla blasterowych boltów. Albo zastępczy cel, jak zwał tak zwał ale przynajmniej kupowała swoim żołnierzom trochę czasu. Ich życie było dla niej najważniejsze.
Mocy bądź teraz z nami. Modliła się w duchu. To chyba był jedyny atut jaki mieli.
 
Lirymoor jest offline