Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2010, 21:46   #6
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Jedna po drugiej. Raz zwykła, raz z wydrążonymi nacięciami.
Ignac leżąc na betonowej posadzce, roztrzęsionymi dłońmi starał się ładować, jak najdokładniej kolejne naboje. Obok niego leżał stosik już pełnych magazynków i jeszcze pustych skorup. Wziął do ręki kolejny pocisk. Przejechał paznokciem po wyciętych przez niego pilnikiem rowkach. Mimo swojej, opłakanej sytuacji uśmiechnął się. Widział już nieraz, jakie zniszczenie niosą jego wyroby. Najlepsze po tej stronie Missisipi.
Był rusznikarzem w Springfield, parę dobrych lat włóczył się z bandą, aż w końcu wszyscy dotarli i osiedlili się w tym miejscu. Było w porządku. Naprawdę nieźle. Przez kilka naprawdę dobrych miesięcy.
A dziś? Dziś wszystko się spieprzyło.
Z zamyślenia wybudził go cichy jęk zza ściany. - Cicho, Whiskey... - Wyszeptał w ciemność. - Cicho. Uspokój się.. błagam, bo tu przyjdą - jęk jednak nie ustawał. Powoli zamieniał się coraz to głośniejszy skowyt. Ignac walcząc ze swoim sparaliżowanym strachem ciałem, powoli podniósł się na rękach i przeczołgał przez wyważony strzęp drzwi do sąsiedniego pokoju. Światło księżyca przesiąkało przez rozbity dach, oświetlając całe pomieszczenie. Na środku, w kałuży czarnej krwi leżał drugi mężczyzna. Z rozszarpanego uda wystawał kawał złamanej kości i chyba wyrwanego ścięgna. Musiał go opatrzyć i to jak najszybciej. Ignac miał nadzieje, że jego kumpel wytrzyma noc i nad ranem uda im się zwiać z tego piekła. Zresztą nie po to go tu przytachał, żeby pozwolić mu tak po prostu zdechnąć. Powoli podciągnął się do przyjaciela. Spojrzał mu w prosto w rozwarte szeroko oczy. Ani przerażone, ani pełne bólu. Nieobecne. Jakby dostrzegające już rzeczy, których my jeszcze nie możemy. Ignac ścisnął mocniej pistolet. W uszach wibrował mu głos Whiskey, który zamieniał się już w krzyk. Na zewnątrz dało się usłyszeć ryk i dudnienie wielu kroków. Zbliżały się. W oczach nieruchome Ignaca powoli kwitły łzy.
- Wybacz, stary.. - wydusił w końcu z siebie. - Wybacz - zerwał się i rzucił do ucieczki. Zaraz za sobą usłyszał mocne uderzenia w naprędce ustawioną barykadę i szaleńczy skowyt. Skoczył do pokoju obok i pospiesznie zebrał wszystkie magazynki. Gdy pakował ostatni z nich do skórzanej kurtki szafa, która blokowała dostępu do budynku upadła z łoskotem. Krzyk Whiskey uderzył jeszcze mocniej, by w sekundę zostać przecięty.
Ignac nie zastanawiając się ani sekundy wpakował cały magazynek w cienką, drewnianą ściankę dzielącą dwa pomieszczenia.
Będzie żył. Powiedz to. Wykrzycz to w twarz światu. Przekonaj go, że tak będzie
- ŻYĆ! - Krzyk odbił się echem po betonowych ścianach, zawisł w powietrzu i nieubłaganie zamilkł.
Nie rozśmieszaj mnie.
Budynek przepełniła znów niesamowita cisza. Wdzierająca się w ucho, świdrująca ciało, zalewająca serce. Nagle, jeden po drugim, mącąc ten jeden koszmar i tworząc następny, rozlegały się skowyty. Szły po niego. Były coraz bliżej.
Pusta skorupa ze stukotem upadła na ziemię. Ignac załadował kolejny magazynek. W drugim pokoju coś wciąż się ruszało, kłębiło, gotowało do skoku. Chciało rozerwać mu gardło i pławić się w jego krwi.
Żyć? Oddychać? Czuć bicie własnego serca?
Ignac znów się uśmiechnął. Jak skazaniec na szafocie. Kolejne pociski pomknęły w stronę tamtych.
Żegnajcie.

***

Kolejność tych wszystkich wydarzeń nie jest ważna. Po co Ci ona? Właściwie to ciągle stoimy w jednym miejscu kręcąc się w kółko. Szukamy kogoś, kogo moglibyśmy nazwać Zbawicielem. On by zatrzymał nasz szalony taniec. Stałby się bohaterem. Pasożytem naszej ofiary. Tego nędznego życia.

***

Keith Haskel.

- Straciliście ponoć kogoś. Znam życie i znam odbieranie życia, mogę pomóc. Za równy podział fantów po całej sprawie. Znają was tam, prawda? Mnie nie. Mam jeszcze kilka innych zalet. Zwę się Wędrowiec. Stoi? - Powiedział obszarpaniec podając rękę Rice. Kobieta spojrzała na wyciągniętą dłoń, przeniosła wzrok na postawnego murzyna i skinęła tylko głową na swojego towarzysza.
Tamten, zmęczony życiem mężczyzna o pomiętej twarzy odezwał się, jakby z wysiłkiem. - Richard. - Przedstawił się pośpiesznie. - Kontrakt wygląda tak. Sprzęt znaleziony podczas akcji jest do równego podziału dla wszystkich uczestników. Działkę tych, którzy zginęli zbiera miasto - kontynuował monotonnym głosem. - Nagrodę burmistrza w jedzeniu, amunicji i paliwie dzielimy inaczej. Połowę całości zbiera Los Diablos. Druga połowa jest dla równego podziału dla ocalałych najemników. - Keith rzucił okiem za plecy rozmówcy. Dwóch członków Los Diablos siedziało przed rozłożonym na stole kawałku papieru, na którym chyba narysowana była mapa miasta. Jeden z nich pokazywał drugiemu niektóre z budynków i chwilę szeptał. Do Haskela dobiegły strzępy słów. - ...bym go trzymał... tu też nieźle... Sądzisz?...- Od tamtych odwróciło mu uwagę chrząknięcie Richarda. Ten westchnął i kontynuował. - Zaliczka to dwie działki Jetu. Broń własna. Warunki nienegocjowalne. - Richard uważnie przyjrzał się czarnemu. Jego twarz na chwilę odzyskała trochę życia. - Powiem Ci coś. Wyglądasz na bystrego i silnego gościa. Zgódź się. Pokażesz klasę, odpalimy Ci więcej. - Jego oblicze znów przysłoniło zmęczenie. - To co? Umowa stoi?

Turduk

- Cicho, cicho dziadku. - Odległy głos z trudem docierał do świadomości Turduka. - Ja może wojownik, ale ja wiedzieć, ja pomóc. - Starzec poczuł ciężką dłoń na swoim czole. - Ty gorący, jak pustynia, ale ja wiedzieć, ja pomóc. - Ktoś niewprawnie rozchylił mu usta i włożył w nie jakąś pigułkę. - Ja znaleźć je daleko stąd, za pustynią, w strasznych, ohh, strasznych ruinach. One pomóc, bo ja wiedzieć, że one pomóc. Mi pomóc.
Turduk otworzył niechętnie oczy. Nad nim siedział, spowity w kłębach siwego dymu, młody Tribal.
Uśmiechał się widząc, że tamten powoli dochodzi do siebie. - Pij, pij staruszku. - Powiedział, podając mu bukłak. - Dobra woda, bardzo dobra woda. - Turduk łapczywie wychylił całą zawartość. - Ja ci pomóc, staruszku, bo staruszek będzie pomóc mi. - Turduk prawie nie słuchał, ciężko oddychając. - Ty jesteś mądry, bardzo mądry, ja to wiem, bo masz twarz starego i siwe włosy masz. Tacy są mądrzy, a ja silny. Silny tak, że w pojedynkę powalę szpona śmierci! Bardzo silny! I my razem, my razem, ja i Ty, to będziemy mieć dużo, dużo wszystkiego. Ty chcesz mieć dużo? Ja chcę mieć dużo! - Wojownik zachichotał. - Ja mieć plan jak mieć dużo. Ta kobieta, zła kobieta, ona jedzie do Sfrinfing. I my za nią i ona zabije tych, co mają dużo, oni zabiją ją, a my wtedy zabierzemy dużo i mieć dużo! Dobry plan, dobry? Powiedz, że dobry! - Wojownik patrzył wyczekująco na Turduka. Jego twarz rozdzielał wielki uśmiech. - I ja więcej. Ja więcej. Jest, bo mieć blaszany! Ja umiem jeździć blaszanym! A on szybszy niż koń! O wiele! Ja go schować, ale ja tobie pokazać, bo Ty jesteś wielki przyjaciel Krudusa! Ja Krudus! Krudus, a Ty? Ty jak? - Krudus zaczął potrząsać starcem, wyczekując odpowiedzi. Wtedy w samym środku tego kłębowiska ludzkiego wybuchły pierwsze pociski.

***

Eric ciężko oddychał. Plecami opierał się o zniszczony mur, wsłuchując się w powoli oddalające się kroki. - Odchodzą, na pewno odchodzą. - Poruszał bez głośnie wargami. Sekundy dłużyły się godzinami, kiedy skulony za gruzem, czekał na swoją kolej. Nagle powietrze przeciął huk pojedynczego wystrzału strzelby, później krótkiej kanonady. I długi, porażający krzyk. - Nie żyje? - Odezwał się głos z głębi ruin. - Trup! - Odpowiedział mu drugi, roztrzęsionym głosem. - Ale Rudy dostał! Kurwa mać! Wszystko.. z niego wylazło! Kurwa! Zszywacz, kuźwa dawaj tu! Zszywać! - Dało się słyszeć kroki. - To nie jest kurwa ten. - Mówił pierwszy głos. - Koleś jest stary i czarnuch, a ten którego szukamy to młody, biały chłopak. Zszywacz zostań z Rudym. Reszta za mną!

***

Hawk

Hawk spojrzał na chłopaka. Jego twarz przerażona, zroszona, co chwile wycieranym potem, trzęsące się ręce, zgarbiona sylwetka. - Ch-chodźmy - wyrzucił z siebie. Niepewny, drgający głos. Łowca wstał. Tamten wciąż jednak siedział na swoim miejscu. I wtedy Hawk to zobaczył. Ledwo dostrzegalny błysk w oczach. Błysk płatnego mordercy, myśliwego zaciskającego pazury na swojej, jeszcze żywej ofierze.
Płyta zarzęziła, głośnik trzasnął i zamilkł. Sekunda ciszy przed burzą.
Łowca doskonale usłyszał trzask iglicy uderzającej o nabój. Zamknął oczy wiedząc, że to już koniec.
Strzał jednak nie padł. Twarz tamtego zrzedła. - Kurw.. - wysyczał. Pocisk nie wypalił. W moment kufel rozbryznął się na twarzy płatnego mordercy. Krwawa smuga zasłoniła mu widok. Kolejne dwa pociski poszybowały obok głowy Hawka. Ten odepchnął od siebie rozgrzaną lufę i mocnym uderzeniem jeszcze bardziej zdezorientował przeciwnika. Tamten zamachnął się w powietrzu nożem, który wysunął się w prawie magiczny sposób z rękawa. Hawk odskoczył przed ciosem, pozwalając brzytwie przeciąć powietrze. Zabójca uśmiechnął się szpetnie. Z łatwością wycelował w oddaloną o dwa kroki ofiarę i nacisnął na spust.
Trzask iglicy. Kolejny niewypał. Do trzech razy sztuka.
Hawk dłużej nie czekał. Wyszarpał zza cholewy buta nóż i jednym ruchem rozpłatał tamtemu gardło. Ciało z hukiem upadło na ziemię.
Sztuka.
Łowca ciężko usiadł na swoim, starym miejscu i odetchnął. Starannym ruchem wytarł nóż o marynarkę tamtego. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że cały bar przygląda się jego ruchom. Z wielkim uśmiechem podeszła do niego, wyciągając rękę kobietą, którą miejscowi zwali Rika. - Witaj w Los Diablos. - powiedziała i wybuchnęła głośnym śmiechem.
- A kto to kurwa posprząta?! - Krzykną zza lady barman.

Rika.


Rika była zmęczona, kurewsko zmęczona. Cały ten syf w około po prostu jakoś źle wpływa na ludzi. No i miała tremę przed kolejnym zadaniem, ale tego nikomu nie powiedziałaby nawet na ucho. Nie można zdradzać się ze swoimi uczuciami, szczególnie jeśli są negatywne. Takie wyznania mogą Cię zniszczyć, i nie ważne czy jesteś w jakiejś wiosce na końcu świata czy w cholernym New Reno.

Knajpa też jej się nie podobała, smród spoconych i niemytych ciał, zdaje się że też smród moczu, ale ciężko go wyczuć wśród setek innych zapachów. Krzesło uwierało ją w łopatki. Ogólnie chujowo.

No i kogo ona miała wybrać? Czy ktokolwiek będzie się nadawał? Nie lubiła przyjmować nowych ludzi, a jeszcze bardziej nie lubiła tracić starych. To byli świetni kompanii. A Ci tu? Jedni starzy drudzy za młodzi. Czy oni w ogóle umieli trzymać broń?

Jej uwagę wciąż przyciągała dziewczyna siedząca gdzieś za mgłą oparów z papierosa. Długie włosy, które pewnie ciężko rozczesać po całym dniu. Zgrabna sylwetka, kuszące usta. Rika chciałaby tak wyglądać, lecz wiedziała, że wyglądanie zbyt ładnie nie budzi należnego szacunku.

Na szczęście wkrótce okazało się że nawet są tu ludzie, którzy mogą się do czegoś nadawać. Niejaki Keith, gada sensownie, wygląda na w miarę sprawnego. Zobaczymy jak się sprawdzi w akcji. Za to na pewno w akcji sprawdzi się ten koleś, Hawk. Widać, że nie boi się mieć krwi na rękach, to dobrze wróży na przyszłość. Po całej akcji odezwał się barman.

- A kto to kurwa posprząta?!
- Ten kto pyta - odpowiedziała Rika. Ton jej głosu nie pozwalał na dyskusję.

- Widzę że potrafisz robić użytek z rąk i noża. A jak z twoim strzelaniem?
- spytała Hawk'a.
- Skromnie przyznam, że bardzo dobrze. Z resztą, potrafię korzystać z wielu rzeczy, zaradny ze mnie chłopak - za odpowiednią opłata, oczywiście
- Oczywiście. Mam jednak nadzieję, że nie korzystasz też za dużo z języka, i nie będziesz sprawiał kłopotów. Jakoś mam złe przeczucia co do ciebie.

- Bez obaw, nie jestem zbyt wylewny, jeśli sytuacja tego nie wymaga. I nie przysporzę Ci kłopotów, ale i nie uchronię Cię przed ściągnięciem ich sobie na głowę.
- Kłopoty to chyba moja specjalność, tak samo jak pozbywanie się ich. Ale skoro twierdzisz, że nie będziesz kłopotem, czuje się spokojniejsza. Powiedzmy że wierzę. Pogadaj jeszcze z resztą, lepiej się trochę poznać.

Hawk skinął tylko nieznacznie głową i zabrał swoje rzeczy spod ławy. - Jestem Hawk- powiedział głośniej, tak by zarówno Rika jak i jej podwładni go usłyszeli. - To co, kiedy ruszamy do Springfield?- spytał spoglądając na nowego pracodawcę.
- Jak tylko wszyscy będą gotowi, chciałabym wyruszyć jak najszybciej, nie ma co zwlekać. - odpowiedziała Rika.
- Mogę ruszać w każdej chwili, muszę tylko odebrać broń i motocykl od stróżów. Tylko daj mi znać.- Powiedział, po czym usiadł przy kolejnym stole, który w żaden sposób nie odczuł tej małej strzelaniny sprzed kilku minut. Oparł głowę na rękach i pogrążył się w zamyśleniu.


Nowi gadali ze starymi z grupy, a Rika nie mogła już dłużej czekać czy ta dziewczyna ma zamiar się zgłosić czy nie.
- Hej, ty, śliczna. Podejdź tu do nas na moment - rzuciła do Charo.

Miała zamiar sprawdzić czy dziewczyna sie nadaje, czy potrafi trzymać broń, i najważniejsze, czy potrafi jej użyć. Jeśli posiada te umiejętności będzie kolejną dziewczyną w Los Diablos. Oczywiście miała co do niej też inne plany, i bardzo chciała by udało je się zrealizować.
 

Ostatnio edytowane przez Lost : 02-09-2010 o 21:51.
Lost jest offline