Gdyby nie wiedza, o tym, że nastąpił holokaust i zdecydowanie zbyt mocne światło słoneczne, które jeszcze raziło w oczy - sceneria przywodziłaby na myśl wczesnoporanne chwile w każdym prowincjonalnym miasteczku w Arizonie czy Teksasie. Niskie budyneczki, szerokie i puste ulice, wielkie reklamy...
Sceneria była równie dziwna jak wnętrze posterunku. Zbyt dokładna, zbyt czysta, zbyt nienaruszona, zbyt... wszystko. Słowa lokalnego stróża prawa może i niektóre sprawy wyjaśniały, ale wielu osobom wydawały się... Każdy z obecnych na parkingu żył w tym świecie zbyt długo, aby nie czuć, że coś jest nie tak. Jakiś klocek w tej całej układance był „lewy”. Pozostawało pytanie czy warto było bawić się w szukanie tego klocka czy może raczej podążyć w kierunku autostrady i wydostać się z Doliny Verde.
Szeryf rozebrał się ze swojego galowego munduru chowając go do porządnej plastikowej torby i wciskając do niewielkiego plecaka. Ubrał się w podniszczoną flanelową koszulę z pourywanymi rękawami, przypominał teraz bardziej każdego jednego z typowych przedstawicieli „społeczeństwa” choć gwiazdę przypiął do kieszeni koszuli. Razem z drugim mężczyzną obserwował zmagania na parkingu. Nawet kiedy rozmawiał stał w taki sposób, aby nie tracić z oczu sytuacji.
*****
Gdy Gary podszedł do swojego niewielkiego plecaka, przykucnął i szybko przejrzał jego zawartość z wyraźną ulgą coś z niego wyciągając i wpychając do tylnej kieszeni spodni. Starał się to zrobić niezauważenie, jednak kiedy wstał i zarzucał plecak coś wysunęło się z kieszeni i upadło na asfalt.
Mężczyzna szybko podniósł przedmiot i wepchnął go do kieszeni. Poprawił plecak i wydawało się, że jest gotowy do drogi...
*****
- Mam nadzieję, że nikomu nic nie brakuje – powiedział Gobb, gdy wszyscy już przyznali się do swoich bagaży i dobytku. Nie słysząc sprzeciwów czy narzekań dodał:
No, było miło... Jeżeli ktoś potrzebuje jeszcze, aby go przytulić, czy opowiedzieć o okolicy to mieszkam tam – wskazał lufą
– druga przecznica w lewo, trzeci budynek. Nie sposób nie trafić; przed domem stoi służbowy hummer, bez paliwa oczywiście...
-Ah, jeszcze jedno... - Szeryf zatrzymał się wpół kroku
– Jeżeli ktoś chce tu gdzieś przenocować, albo, nie daj Boże, zamieszkać - to nie ma problemu. Proponuję wybierać drzwi z białymi kartkami - to oznaczenie pustych budynków. Większość drzwi jest pootwierana, albo od frontu, albo od ogrodu, więc mam prośbę – nie wysilajcie się na wandalizm... Tu jest ładnie. - Naprawdę ciężko było wyczuć, czy ostatnie zdanie jest ironią czy faktyczną oceną stanu miasteczka Bridgeport.
Gobb i towarzyszący mu mężczyzna podążyli w kierunku centrum miasteczka, czy może raczej wskazanego domu; pozostawiając wszystkich na parkingu przed biurem szeryfa w stanie co najmniej lekkiego zaskoczenia. Słońce dalej było bardzo ostre, ale na pewno nie było już wcześnie, może koło siedemnastej, może trochę później. W dolinie zmrok musiał zapadać nagle, gdy tylko słońce chowało się za skały...