Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2010, 12:46   #130
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Spokój po ciężkiej walce, który pozwalał na odbudowę sił. Chodziło nie tylko o uzupełnienie stanów liczbowych, ale także, a może przede wszystkim o pozbieranie się psychicznie, po tym co zaszło na Elomie. Codd tego nie potrzebował. Obserwował jakie zmiany zachodziły w każdym, który miał okazję walczyć. Jego starzy znajomi robili się mrukliwi, albo wręcz przeciwnie nagle stawali się bardziej gadatliwy. Młodemu Jedi wydawało się, że każdy zaczyna nosić jakieś brzemię. On się po prostu do każdego uśmiechał i żartował.

Pogodził się ze wszystkim, z niewolą i zadaniem jakie ich czekało. Nie mieli wyboru. Wojna .... to wojna, ale byli Jedi i musieli na nią pójść, żeby chronić niewinnych. A to oznaczało, że będą musieli zabijać i będą obserwowali śmierć. Jared doszedł do wniosku, że skoro nie może tego zmienić, nie będzie się tym przejmował. W ten sposób, zrzucał z siebie duży ciężar. Wszystko przychodziło jakoś łatwiej. A trzeba było wiele czasu poświęcić, żeby przygotować się do tego momentu, w którym od niego będzie zależał czyjś los. Jeżeli dostałby szansę zmienienia tego wszystkiego, zakończenia ... chciał ją umieć wykorzystać jak najlepiej.

Minęło jedynie kilka godzin gdy rycerz zaczął konstruować nowy miecz. Szło mu dużo sprawniej niż po poprzednim, chociaż cały czas żałował, że stracił swój. Przyzwyczaił się do niego. Tutaj też nie miał jednak dużego wyboru.

Gdy skończył swoją pracę podniósł nowy miecz i go zapalił. Brązowe ostrze oświetliło pomieszczenie. Jedi wykonał kilka prosty ruchów. Ostrożnie, nie chcąc nic zniszczyć, a jednocześnie przyzwyczajając się do nowego kształtu rękojeści. Potem zadowolony przypiął go z powrotem do pasa.

W świątyni zamienił także cywilne ubranie na szmaragdową szatę Corelliańskiego Jedi. Niezbyt wielu ich przyleciało pomóc Republice, dlatego uznał, że dobrze będzie jeżeli inni będą widzieli ich obecność. Cokolwiek by nie powiedzieć, pewna inność mogła wzbudzać w niektórych nieufność. Niech jednak widzą, że są tutaj i będą aż to wszystko się nie skończy, lub gdy nie przyjdzie im zginąć. Cokolwiek nastąpi szybciej.

Jeszcze tego samego dnia wybrał się do dzielnicy Corelliańskiej. Potrzebował porozmawiać z kimś w swoim ojczystym języku. Bywał już tutaj wcześniej. Wiedział gdzie powinien skierować swoje kroki, była to dość duża knajpa z licznymi pamiątkami z systemu. Po wystąpieniu Corelli z Republiki, sporo osób opuściło Courscant. Jednak ci, którzy zostali lubili spotykać się w swoim gronie. Tutaj ich nie oceniano, tutaj dało się usłyszeć ten przyjemny język ... a przede wszystkim przywodziło na myśl dom, a każdy tęsknił za domem.

Jego wejście do baru wzbudziło pewną sensację. Więcej głów niż zwykle odwróciło się w jego stronę. Codd uśmiechnął się szeroko i od razu udał się do baru. Po chwili wszyscy goście rozluźnili się i zaczęli rozmawiać. W domu Jedi działali bardziej otwarcie, bliżej ludzi ... często współpracowali z Corseciem i po prostu wzbudzali większe zaufanie. Co prawda przemytnicy i tym podobni ludzi nie przepadali za nimi, jednak byli szanowani ... nawet jako przeciwnicy ... niebezpieczni przeciwnicy.

Przy barze zamówił whiskey. Zajął jeden z wolnych stolików i zaczął wsłuchiwać się w muzykę, jednocześnie obserwując wszystkich. W stronę jego stolika ruszyła po chwili dwójka ludzi. Drobna, ładna kobieta, o blond włosach miała nie więcej niż 25 lat. Idący obok niej mężczyzna, był wysoki, barczysty, obcięty na krótko z przystrzyżoną i dobrze utrzymaną bródką. Miał chyba z 50 lat. Oboje podeszli do Jedi. Jaredowi ta dwójka wydawała się znajoma. Zatrzymali się niedaleko jego stolika. Pierwszy odezwał się mężczyzna

-Nie wiem czy mnie pamiętasz. Jednak pracowaliśmy chwilę razem. Jesteśmy ... a właściwie byliśmy z Corsceu. Znałem zresztą twojego ojca - Jedi uśmiechnął się szeroko

-Oczywiście Zak Lidd - powiedział przypominając sobie jego imię. I gestem zapraszając ich do zajęcia miejsca.

-To moja córka Samantha - powiedział mężczyzna przedstawiając kobietą -A ten Jedi to Jared Codd - powiedział przedstawiając Jedi dziewczynie.

-Więc jesteś jednym z 24, którzy zdecydowali się wrócić do republiki?- zapytał gdy formalności dobiegły końca i każdy napił się swojego drinka

-Na to wygląda, a was co tutaj sprowadza? -

-Podobna sytuacja. Wojna jest zbyt dużym zagrożeniem, żeby ją zignorować. Chcemy pomóc na ile możemy. Klony to klony, ale zwykli ludzie też będą potrzebni, żeby wygrać ten konflikt. -

Na przyjemnej rozmowie minęło sporo czasu. Miło było spotkać kogoś, z kim można było swobodnie porozmawiać. Młodemu Jedi zresztą szybko przypadła do gustu Samantha Lidd, która była tajemnicza, interesująca i cholernie inteligentna. Zresztą nie było się co dziwić, bo jak później się dowiedział, dziewczyna pracowała w pionie wywiadowczym Corsecu, infiltrując najgroźniejsze organizacje przestępcze sektora. Do tego potrzeba było dużej odwagi oraz inteligencji.

Miesiąc minął szybko. Codd dużo ćwiczył. Gdy tylko wstał rano rozpoczynał intensywny dzień. Biegi, ćwiczenia fizyczne, szermierka ... a także ćwiczenia mocy. Był częstym gościem archiwów, gdzie wczytywał się w zapiski dawnych mistrzów, chcąc nauczyć się nowych przydatnych mocy. A wieczorami odwiedzał bar i rozmawiał z Samanthą. Zaprzyjaźnił się z nią. Rozmowy dawały inne spojrzenie na wiele rzeczy i pozwalały całkowicie zapomnieć o toczącej się wojnie. W końcu nadszedł jednak czas, w którym trzeba było opuścić stolicę i wrócić do walki ...
******************************
Siedział w kokpicie myśliwca i to było w sumie najważniejsze. Lubił latać, kochał wiążącą się z tym wolność. Skoro musiał już walczyć, to właśnie chciał żeby to było w taki sposób. W myśliwcu nad powierzchnią planety. I nawet masa wrogów, która ich otaczała, nie mogła zakłócić uczucia satysfakcji. Był gotowy na cokolwiek nadejdzie.

Gdy wszystko się zaczęło usłyszał głos Tamira - Trzymaj się blisko, przyjacielu. -

-Jasne, będę niczym Hutt, któremu wisisz kasę .... zawsze blisko -
odpowiedział żartobliwie. Torn umiał latać i to musiał mu Corellianin przyznać. Oczywiście w jego mniemaniu, każdy kto nie pochodził z jego świata, nie mógł aspirować do rangi najlepszego pilota. Klasyfikacja była dzielona na Corelian i resztę galaktyki ... ale w tej drugiej jego towarzysz uplasowałby się dość wysoko.

Musieli działać ostrożnie. Latanie w parze nie było najłatwiejszą rzeczą, ale trzeba jej się było nauczyć. Ułatwiała walkę. Zawsze był ktoś kto pilnował pleców. I Codd robił to gdy to Tamir atakował wrogów. W ten sposób się uzupełniali. Młody rycerz starał się tak manewrować, żeby atakować od flanki lub od tyłu. Nie mogli trafić w największy "młyn" bo wtedy ich szanse przetrwania drastycznie by spadły.

-Tamir jak trafimy na zbyt duże zgrupowanie to nie będziemy mieli szans - przekazał Jared przez radio -A swoją drogą, ktoś mógłby im powiedzieć, że to zamknięta impreza i wpuszczamy tylko za zaproszeniem, może by sobie wtedy odpuścili - dodał jeszcze po chwili. Jeżeli miałby umrzeć tutaj, niech przynajmniej wcześniej rzuci jakiś dobry żart.

A walka robiła się coraz bardziej zażarta ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline