Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2010, 13:50   #10
Lost
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Dla wielu to ostatni dzień. Dla nielicznych pierwszy. W końcu zostanie na ziemi tylko on sam. Ostatni człowiek. I wtedy pożałuje. Przystawi pistolet do skroni, łyknie paczkę przeterminowanych leków, zawiąże pętle na szyi, zamknie się szczelnie w aucie, do którego specjalnie na tą okazje przygotowany wąż, będzie wprowadzał spaliny, obleje się benzyną, rozsupła żyły brzytwą, stanie na krawędzi najwyższego budynku. I wtedy uświadomi sobie, żeby żyć potrzebuje kogoś, komu może wyrządzić krzywdę.
Zastaje sam. Zostaje bez wyborów.


***

Atmosfera rozluźniła się, wykidajło wyniósł truchło młodego chłopaka, niewolnica bez lewego oka, wychyliła się ze swojego kąta, by zmyć krew z drewnianej podłogi. Kilka minut później każdy nowo przybyły nie domyśliłby się, że jeszcze przed chwilą wśród stolików leżało ciało.
Barman piekląc się, nerwowo szeptał do mężczyzny, który wcześniej wybronił leżącego gdzieś starca przed bramkarzem. - Słuchaj. Thomas, ja wiem, że chodzi o twojego brata. Ja to rozumiem. Ale widzisz, że to bandyci, tacy sami, jak tamci. Sekundę temu jeden z nich zabił człowieka. I co? I chociaż mrugnął? - Osiłek we flanelowej koszuli, tylko nieobecnie pokiwał głową. - Zrozum mnie, bo ja ja rozumiem Ciebie. - Kontynuował z przymilnym uśmieszkiem barman. - To są złe ludzie. Każ im stąd wyjść, przecież to Ty rządzisz. - Thomas otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz barman uprzedził go. - Ja wiem, że twój ojciec jest burmistrzem, ale to już stary człowiek. Idź do Riki i każ jej odejść. Przecież ona wszystko, co tyle budowaliśmy to puści z dymem, głupia baba. - Wtedy twarz farmera nabiegła krwią. Zdenerwowany złapał barmana za wszary i przyciągnął do siebie. Z trzaskiem rozbijanego szkła z lady spadł w połowie pusty kufel. - Słuchaj Pops, bo kurwa dwa razy nie będę się powtarzał. - Cedził Thomas. - Nie mów mi, co mam do cholery robić, bo tu nie chodzi o twoją, wszawą knajpkę, czy kilka rozpadających się krzeseł. Tu chodzi o mojego pierdolonego brata, kurwo. Więc zamknij się, bo i tak nie masz tu nic do gadania. - Barman trzęsąc się ze strachu próbował załagodzić sytuacje. - Jasne.. jasne Thomas, źle mnie zrozumiałeś. Już nic nie mówię, już nic.. tylko puść mnie, człowieku... - Wydyszał. Mężczyzna odepchnął tamtego na regał wypełniony po brzegi butelkami. Kilka z nich spadło ziemię.
Całej scenie przyglądała się Rika. - Thomas. - Odezwała się. - Daj luz. Nie potrzebujemy więcej ludzi. Pójdziemy do blacharni. Możemy się tam spotkać. A jutro wyruszymy. Przygotujcie ciężarówkę. - Kobieta odwróciła się w stronę reszty. - Dobra, panienki. Za mną.

***

Brak czasu. Tylko nieustanne kręcenie się w kółko. Życiem wczoraj, życiem jutro.

***

Lekko przyrdzewiały znak z napisem "Springfield" bujał się na wietrze. Oparty o niego mężczyzna obserwował widnokrąg. Kilkaset metrów od niego grupa, rozebranych mężczyzn i kobiet pracowała pod nadzorem kilku uzbrojonych strażników. Robotnicy, przytłoczeni upałem, ślamazarnie odrzucali gruz skalny, na wielkie kupy kamieni, powoli odsłaniając metalowe drzwi o wyglądzie śluzy.
Obserwator usłyszał zbliżające się po żwirowej drodze kroki. Odwrócił się i zobaczył powoli zbliżającego się mężczyznę. Mimo żaru nieubłaganie lejącego się z nieba, tamten miał na sobie maskę przeciwgazową i grubą kurtkę. Ignac od razu poznał ten niezmieniany chyba przez lata strój.
- Whiskey, ty śmieciu, nie jest Ci przypadkiem zbyt gorąco? - Zawołał i wybuchnął śmiechem. Wiedział, że takie komentarze doprowadzają tamtego do pasji. A nie ma nic zabawniejszego, niż ten wściekły popapraniec.
- Kurwa, stary, ależ ty śmierdzisz. - Dodał Ignac. Whiskey lekko odepchnął tamtego, marudząc pod nosem. - Spoko, możesz ściągnąć maskę, jakoś wyżyjesz - rzucił w odpowiedzi na gest tamten. - Spieprzaj. - Wycharczał spod maski Whiskey. Nienawidził tych głupkowatych śmiechów. Nie nosił swojego stroju, w obawie przed skażeniem. Właściwie to nie ściągał go nigdy. Wersje krążą dwie. Albo facet jest wynaturzonym mutkiem, albo świrem. Prawdę znali jednak nieliczni. Granat fosforowy i nigdy niegojące się poparzenia, ropiejące i rozrywające się pod wpływem słońca, kurzu, czy piasku. - Spieprzaj, mówię - znów się odezwał. - Jak idzie? Szef się pyta - dodał wyjaśniająco. Ignac spojrzał znów w stronę pracujących i zamyślił się. - Na mój gust, zajmie im to jeszcze jakieś osiem godzin. Powinni uwinąć się do wieczora. Na razie odsłonili górę włazu. Jest niedomknięty, więc pewnie Ci, co byli w środku, nie żyją. - Przerwał na chwilę, grzebiąc obcasem w żwirze. - To chyba w sumie wszystko. Niech jeszcze podeślą nam z czterech czarnuchów, bo trzech wykitowało, a następny będzie gotowy za jakąś godzinę. A i wodę dla nas, bo cholera, dobija ten upał.

***

Keith Haskel

- Mają być całe. Muszę się przydać Los Diablos, inaczej wasz burmistrz nie ma co liczyć na powodzenie akcji. - Sklepikarz nie wytrzymał ciężaru spojrzenia wędrowca i po kilku sekundach schylił się pod ladę. Wyciągnął spod niej dwa tekturowe pudełeczka, które postawił przed sobą. Szybko otworzył jedno z nich prezentując starannie poukładane pociski. Gdy tylko Keith spojrzał na nie, handlarz zamknął je i z powrotem schował pod ladę. - Mam dwa opakowania, po dziesięć sztuk każde. Nie za darmo, oczywiście - powiedział uśmiechając się chciwie. - Te pociski nie starczą. - kontynuował jadowitym tonem. - Ale, ale, ja jestem człowiek interesu. Mogę Ci dorzucić Ci teraz jeszcze powiedzmy, pół pudełka, a po akcji skrzynkę, dobrą skrzynkę śrubek i nakrętek za mały drobiazg - kupiec uśmiechnął się jeszcze bardziej przymilnie do murzyna. - Ja, widzisz nie jestem byle śmieciem, ja jestem kolekcjonerem! - Krzyknął. - Spójrz tam za siebie. Widzisz? - Keith odwrócił się. Na ścianie wisiały przybite tablicę różnej wielkości. Kilkakrotnie przestrzelone "Rivet City", "The Citadel" z znakiem miecza, skrzydeł i kół zębatych, "Vault City" wypisane równym rzędem czarnych liter na białym tle, wycięte, pewnie nożem na kawałku spróchniałej deski "Arroyo", kilka pogrążonych w mroku oraz górujący nad wszystkimi podrdzewiały napis "Welcome to Chicago!" - Imponujące, co? - Zapytał rozpromieniony. - I widzisz, teraz możemy się sobie przydać. Ty dostarczysz mi tablicę ze Springfield, a ja dam ci tę pół paczki naboi teraz i nakrętki, jak mi ją przywieziesz. To co umowa? - Powiedział wyciągając do tamtego dłoń. - Stoi. - Uśmiechnął się Haskel, pokazując zdrowe zęby. Gdy tamten chciał uścisnąć mu rękę, wędrowiec nieznacznie wycofał swoją. - Pod jednym warunkiem. - Rzucił. - Dajesz mi dwie paczki naboi, zamiast półtorej. Jeśli coś zostanie, to po akcji oddam. - Handlarz zastanowił się patrząc, pod ladę. - A niech Cię pieprznie, czarnuchu. Niech będzie. Tylko ma być bez żadnych wygięć, czy śladów po kulach. Najlepiej przynieś razem z łańcuchami. - Wymieniając kolejne sposoby transportu i przechowywania tablicy, kupiec wyciągnął spod lady dwie paczki nabojów i podał je Keithowi. Wtedy z ulicy dobiegło wołanie Riki. Murzyn bez słowa, wyszedł na zewnątrz i ruszył za grupą, wychodzącą właśnie z baru.

***

Charo Mayer&Hawk&Keith Haskel&Rika

Rika zaprowadziła nową bandę do przylegającej do murów hali, zbudowanej z gliny i desek. Na podłodze leżało kilkanaście sienników, a na samym środku znajdował się wielki stół, otoczony przez długie ławy. Pod ścianą stało kilka szaf. - Czujcie się jak w domu - rzuciła ze śmiechem. Pod otwartą wiatą stały trzy samochody: dwuosobowy buggy, uzbrojony pickup i miejscami poprzestrzelana furgonetka.
Mężczyzna, który wcześniej przedstawił się jako Richard siadł przy stole i skinieniem ręki przywołał jednego ze swoich towarzyszy. - Dawaj mapę - rzucił i przywołał resztę ludzi. - Słuchajcie. Od tej pory, nie wychodzicie z tego budynku, bez zgody Riki. Broń, którą oddaliście na rogatkach, zostanie wam w najbliższym czasie dostarczona - zamyślił się na chwilę. - Powinno obejść się bez "zgub". Całemu miastu zale.. - Dobra, dość pierdolenia - przerwał gruby mężczyzna stojący w rogu. - Jak już masz o czymś gadać, to lepiej, o tym jak dostaniemy tych skurwysy.. - W zdanie wpadł mu młody chłopak. - Lepiej kiedy dostaniemy zaliczkę, niech powie. - Richard siedział w skupieniu, przyglądając się leżącej przed nim mapie. W końcu lekceważąc pytania kontynuował.
- Tutaj macie mapę Springfield naszkicowaną przez naszych obserwatorów. - Hawk stojący przy stole odwrócił się na chwilę. Zauważył, jak trzech osiłków stoi obok krzykaczów i cicho mówią im coś na ucho. Na powrót dotarł do niego głos Richarda. - Są od kilku dni w terenie. Gdy znajdziemy się na miejscu, pomogą nam. Co do samego planu, przedstawi wam go Rika - do stołu podeszła przywódczyni gangu.
- Dobra, spójrzcie na mapę, panienki. Ten wielki budynek - pokazała na prostokąt w centrum mapy. - To magazyn. Z tego miejsca zaczniemy naszą akcje. Te dwa budynki, to baraki. Tutaj śpią te sukinsyny. Dalej, mamy rusznikarza, psiarnie, warsztat, kolejne baraki, cztery wieżyczki strażnicze, reszta to ruiny. Nasz cel - pokazał na krzyż w okolicy magazynu. - Eric. Wisi w klatce zawieszonej kilka metrów nad ziemią. Nie znamy dokładnie jego stanu. Jeden ze zwiadowców mówi o złamanej nodze, drugi zaś twierdzi, że widział krew i młody jest postrzelony. Ciężko stwierdzić. Musimy się przygotować, do tego, że trzeba go będzie nieść. - Rika rozejrzała się po twarzach zebranych. Ze skupieniem obserwowali mapę.
- Plan jest taki - kontynuowała. - Jest nas tutaj dwadzieścia osób. Mamy do dyspozycji nasze wozy i ciężarówkę z żarciem od miasta, trzy radioodbiorniki, dziesięć pistoletów, osiem karabinów, trzy strzelby i z pięć granatów plus jeden, duży ładunek wybuchowy. Podzielimy się na trzy grupy uderzeniowe. Ja, ślicznotka - powiedziała puszczając oko do Charo. - Mojżesz - wskazała na trzymającego się do tej pory na uboczu mężczyznę.


Brodacz skinął głową i wyszczerzył się, pokazując swoje przegniłe zęby. - Hawk. - kontynuowała Rika. - I murzyn. - Wskazała na Haskela. = Nasza drużyna nazywa się diabły. Druga drużynę poprowadzi Richard. W skład wejdziesz Ty, Zguba, ten mały.. gdzie on jest? O tutaj. I jeszcze Maria. - Mówiła pokazując kolejnych ludzi. - Wasza drużyna to anioły. Reszta będzie przydzielona do grupy prowadzonej przez Żyletę.


Młody chłopak siedzący na stole, uśmiechnął się poprawiając ćwiekowany pasek. - Macie przejebane. Ode mnie nigdy nikt nie wraca - rzucił w przestrzeń. - Stul pysk, Żyleta, okej? - Rzucił niechętny mu Mojżesz. - Obydwaj morda. - Przerwała im Rika. - Wracając. Bierzemy od brahminów ciężarówkę wypakowaną żarciem. Prowadzi Richard. W szoferce niech jedzie, drugi, tym razem z diabłów. Ochotnik? - Rozejrzała się po pozostałych. - Hawk. Jedziesz w kabinie. Reszta diabłów i aniołów ukryję się w żywności. Miejscowi przygotowali wóz tak, żeby spokojnie osiem osób przejechało niezauważonych w skrytkach na pacę. Żaden z gości ze Springfield nie prowadził tak dużego sprzętu, jak ciężarówka, jestem tego pewna. Każą wam ją wprowadzić do magazynu. Gdy zatrzymamy się w środku, Richard nadasz sygnał radioodbiornikiem do mnie i Żylety. Wtedy zaczną się cuda. Najpierw wysadzimy ładunek wybuchowy pod barakiem tamtych. Wcześniej podłoży go tam jeden z naszych zwiadowców. Gdy będzie bum, Żyleta podjedziesz jak najbliżej bramy, ściągając gości z wieżyczek strażniczych. Postaraj się wjechać jak najgłębiej w Springfield. - Tamten słuchał uważnie potakując głową. - Jak najbliżej Erica. Diabły i anioły, zaś, gdy usłyszymy wybuch, opuścimy ciężarówkę, Drągal, ty zostaniesz przy niej i będziesz osłaniał. Dalej ruszymy w stronę placu, i zabierzemy stamtąd dzieciaka. Powinien być już do tamtego czasu wolny. Zająć się tym mają nasi zwiadowcy zaraz po usłyszeniu wybuchu. Jeśli Żyleta, dojedziesz do placu, ładujemy na twój wóz Erica i spieprzasz z nim, aż pod dom burmistrza. Jeśli nie, to bierzemy go, ładujemy do ciężarówki i też spieprzamy. W sprawie jest mały haczyk. Miejscowi płacą nam między innymi w żarciu z paki. Dlatego oprócz Erica, musimy wyciągnąć stamtąd cało wóz. To by było na tyle. - Rika uśmiechnęła się. - Ściemnia się - dodała zupełnie odmienionym tonem. - Dobra, teraz ustawcie się w kolejce do Mojżesza. - Rika sama przebiła się przez tłum i podeszła do stojącego w kącie odtwarza. - Każdy dostanie dwie działki Jetu! Zabawmy się! - Dobiegł ją podniecony głos towarzysza. Kobieta przerzuciła płyty, znalazła właściwą i włączyła sprzęt.

lastinn player

Chwile samotnie wsłuchiwała się pierwsze takty, aż dołączył się drugi instrument, wtedy podkręciła głośność, a halę opanowały dzikie, psychodeliczne dźwięki. Wwiercające się głęboko w jaźń. Jej ciało same, prawie nieświadome tego, co robi zaczęło plątać się w początkach dzikiego tańca.
Hawk złapał za swoją działkę Jetu, odszedł kilka kroków, położył się na jednym z sienników, włożył ustnik narkotyku do ust i powoli odkręcił zawór. Poczuł słodki smak na języku, gdy najwspanialsze zapomnienie rozpływało się po jego ciele. Głowa mu ciążyła. Serce. Zamknął oczy i czuł się, jakby odlatywał. Powoli podniósł ręce i czuł jak jego ciało unosi się, unosi się wysoko. I drga. Muzyka. Światła. Czyjaś ręką dotykająca twarzy. Jego. Żył. Serce drgało. Stopy niosły. Chłopak stał przed nim z rozpłatanym gardłem. Zapraszał do tanga. Hawk roześmiał się. Piękna kobieta. Szedł. Długie nogi, czarne włoski na łonie, umięśniony brzuch, sterczące piersi, blond włosy, zadarty nosek, piegi, zniewalająco czarne białka oczu. Każdy szczegół. On. Leżał. Świat potknął się i wywrócił. On dalej był. O tutaj właśnie. Był, powiedz, że jest. Słodycz. Bluszcz. Kilka naboi. Kto to kurwa posprząta. Ja. Nie ja. On. Wszyscy. Tak, wszyscy, każdy i będzie szybko. Zielona smuga. Jego dłonie zostawiają zielone smugi. Smugi w powietrzu. Powieki w dół. Powieki w górę. Powieki w dół. Ciemność. Lot. Czyjś śmiech i znów ta muzyka. I znów powieki w górę. Zielone smugi. Wracaj. Wracaj. Zostań. Zostań.

Charo obserwowała rozklekotaną salę. Zapach dymu, wódki i spoconych ciał ogłuszał.
Pomiędzy rozpalonymi pospiesznie ogniskami włóczyli się, upadali, leżeli, czy spazmatycznie rzucali się ci, którzy przygrzali za dużo Jetu. Gdzieś tam opierał się o ławę, trzymając się za rozbity nos szczeniak, mający za mało szczęścia, bądź rozumu, wdawszy się w bójkę z czarnuchem. W kilku siennikach wierzgały się splecione pary, którym dopingował upity tłumek. Mayer chciała usiąść, gdy potrącił ją ktoś biegnący w stronę środka sali. Szybko rozpoznała Żyletę. Mężczyzna wlazł na stół z samodzielnie opróżnioną w połowie flaszką wódki. Zaraz obok niego pojawiła się Maria, wijąc się w rytm muzyki. Tamten objął ją jedną ręką, pieprznął butelką o ścianę, wyciągnął zza pasa nóż i zwinnym ruchem przeciął pasek podtrzymujący jej obszerne spodnie.


Szmata zsunęła się z niej odsłaniając długie nogi. Kobieta jednym ruchem skopała ją ze stołu i zaczęła lubieżnie tańczyć coraz bliżej bandyty. Pięść jej kości łonowej raz po raz uderzała w nogę mężczyzny. Tamten objął ją brutalnie w pół i przycisnął jej piersi do swojej klatki piersiowej. Jego język zaczął krążyć po jej szyi. Maria, aż jęknęła z rozkoszy.
- A Ty mała? - Słodki głos obudził Charo ze swoistego letargu. - Zatańczysz? - uwodzicielski jad Riki sączył się do ucha.

***

Estebez, zwiadowca Los Diablos obserwował Springfield przez lunetę, którą kupił od tego chciwusa handlarza. - Kurwa, jak wrócę do miasta, to zajebe tego cwela. - rzucił do leżącego nieopodal szczura, jego kolacji, którego upolował przedwczoraj. - Pierdoluną, trzeba co chwila łapać ostrość. - Odjął oko od binokularu i rozejrzał się szukając chusty. Noce bywają tutaj bardzo zimne. Szybko zgarnął materiał i owinął dookoła szyi i głowy. Ponownie zerknął przez wizjer na leżącą pod nim wioskę. Już dawno przestał interesować się tymi kilkoma budynkami i okupujące je stałej załodze. Bardziej obchodziło go usypisko kamieni, przy którym dzień i noc krzątała się grupa ludzi. Na ślepo sięgnął po truchło szczura. Chwycił zimne mięso i ugryzł większy kawał. Mieląc zębami, mówił sam do siebie. - A może.. może mur? Po to im te kamienie? Na mur. No pewnie na mur. - Przyciągnął do siebie karabin. Tutaj nic nie było pewne.

***

Turduk

Turduk marzł rozpadającym się wraku, do którego przyprowadził go Krudus. Znajdowali się na wzgórzu, z którego doskonale widać było tętniące życiem baraki Riki, jednak samochód, a raczej porozbijana kupa metalu, nie dostarczał schronienia przed wiejącym tu zimnym wiatrem, jakie wypełniają tutejsze noce. - Dobry blaszak, widzi starzec? Bardzo dobry. Ja go dostać, od przyjaciela. Dawno przyjaciela Krudusa. I on pokazać, jak dać życie blaszakowi. Ale sam zginąć... - Tribal zadumał się dłuższą chwilę. - Krudus musiał! - Wykrzyczała niespodziewanie. - Musiał! Turduk wierzy?! Na pewno wierzy, bo Turduk mądry, bo siwy. - Krudus uderzał krzemieniem o krzemień próbując rozpalić ogień. Bo kilkunastu nieudanych próbach wyszeptał. - Zły duch. Klątwa, nie dać nam ognia. My musieć poczekać w blaszanym, bo inaczej mogą przyjść skorpiony i zjeść Krudusa i Turduka. My nie dać się zjeść. Prawda? Ja ci opowiedzieć, coś, co ja wiedzieć, o skorpionach... Kolec... Urwać... Wioska... Szaman... - Słowa Krudusa rozmywały się powoli w głowie zasypiającego starca.

***
Charo Mayer&Hawk&Keith Haskel&Rika

Charo obudziła się rano ze strasznym bólem głowy. Przyłożyła zimną dłoń do rozgrzanego czoła. - Wody - wyszeptały spierzchnięte wargi. Powoli, zza przymkniętych powiek rozmyślała nad wczorajszym wieczorem. A raczej nad strzępkami tego, co ostało się w jej pamięci. Prawie nic. W końcu dała sobie spokój i z trudem przewróciła się na drugi bok. Chciała się wyciągnąć, jednak poczuła czyjąś obecność obok, na jej sienniku. - Kurw... - wyszeptała. Delikatnie ją obejmując, spała, oddychając głęboko Rika.

Kilka godzin później cała banda skacowana, rozeźlona i rzygająca po kątach ustawiła się przed samochodami. - Żyleta! - Krzyknęła zachrypniętym głosem Rika, przyprowadzając towarzysza do porządku. Hawk siedząc z boku i popijając miejscowe piwo obserwował wozy. Pierwszym autem w konwoju miał być dwuosobowy Buggy.


Miał jechać jakieś pół kilometra przed wszystkimi, ostrzegając przed ewentualnym niebezpieczeństwem. Problemem mógł być tylko kierowca, który właśnie pierdolnął tą robotę, wymiotując już drugą godzinę do dołu za budynkiem.
Drugi w konwoju miał jechać samochód Żylety, który właśnie doskonale się bawił wydzierając przy skacowanych towarzyszach.


Uzbrojony pickup prowadzony przez jednego z jego ludzi, mógł przewieźć cztery osoby, plus kolejnego strzelca na pacę. Jeden z mechaników, nie uczestniczący wczoraj w imprezie właśnie rozbierał na części i czyścił karabin zawieszony na stojaku, na pacę. Kolejnym wozem, podstawionym o świcie przez miejscowych była stara, ale dobrze utrzymana ciężarówka.


Za kółkiem siedział już Richard, który wyglądał jakby wczorajsza noc postarzała go o kolejne kilka rad. Przywołującym gestem wołał do szoferki Hawka. Ostatnim wozem, zamykającym całą eskortę miała być czerwona furgonetka, do której z powodzeniem mieściło się pięć osób.


- Dobra! - Przekrzykiwała ryk silników i gwar głosów Rika. - Richard?! Żyleta?! Macie radia? - Odpowiedziały jej dwa kiwnięcia głową. - Wejdźcie na trójkę! Reszta dostała broń?! - Rzuciła w tłum. - Odpowiedziały jej potakiwania. - Do wozów! I ruszamy!

***

Turduk

Turduk powoli otrząsnął się z porannego snu. Noc była niespokojna. Zewsząd dochodziły go odgłosy zwierząt, wyjącego wiatru i chrapania Krudusa. Jednak teraz czas był wstawać i iść razem z nowym towarzyszem śladem złej kobiety, aż do jej nieuchronnej śmierci i wielkich skarbów. - Ja pić. Dam i wody Turdukowi. - Odezwał się siedzący na blaszaku Krudus. - Pij starcze, pij. - Turduk wychylił całe naczynie z wodą wskazując na ruszające pojazdy Riki. - Jadą! - Wykrzyczał. - Młodziak zeskoczył z dachu pojazdu i rzucił się do wnętrza wozu. Chwilę szarpał się z kablami, aż w końcu samochód odpalił. - Rycz, bestio! Rycz! - Wykrzyczał. Samochód ruszył z piskiem opon za konwojem.

***

Hawk

Jechali już przeszło jakieś osiem godzin i siedzący w szoferce ciężarówki Hawk zdążył całkiem nieźle poznać, kierującego pojazdem Richarda. Powoli zaczynało się ściemniać, gdy na na horyzoncie wyrosły ruiny. - To tutaj? - Zapytał Hawk. - Nie. - Odparł Richard. - Tam będzie jeszcze z jakieś trzy godziny drogi. - Hawk oparł się szybę, wyciągnął nogi i próbował zasnąć. Minęło może kilkanaście minut, może godzina, kiedy obudził go huk automatu, zaprzęgniętego do pickupa. - Co jest, kurwa?! - Rzucił wyrywając z worka strzelbę. Richard nie odpowiadał starając się w miarę bezpiecznie zajechać rozpędzoną ciężarówką za ogołocony budynek wśród ruin, do których właśnie dojechali. Trzask metalu i mocne szarpnięcie do końca zbudziło łowcę. Uderzyli bokiem w jedną ze ścian. Rozbite szkło z szyby po stronie kierowcy poleciało im prosto w twarz. - Kurwa mać.. - wycedził Richard. - Zaatakowali nas! Jechali w naszą stronę furgonetką i kiedy Żyleta otworzył ogień wbili się w ruiny na przeciwko! Skurwiele, strzelają do nas stamtąd! - Tu anioły do diabłów! - Odezwał się kobiecy głos z radioodbiornika. - Co tam się dzieje, do kurwy nędzy?! - Richard złapał urządzenie i krzyknął do mikrofonu. - Ostrzelali nas! Wysiadajcie z paki! Spotkamy się na zewnątrz! - Mężczyzna wręcz wypchnął Hawka z wozu i sam wysiadł jego drzwiami.

***

Turduk

Cały dzień w podróży. Bez stopu, bez zatrzymania. W tylko im wiadomym celu. Jak stado bizonów przemierzających prerie. Nic nie znaczą. Jednak są. Istnieją. Z zamyślenia starca wyrwał głos towarzysza. - Tu ruiny. - Powiedział pokazując kilka zniszczonych budynków, do których się zbliżali. - Cmentarzysko blaszaków. Straszne, złe. - Obydwoje dostrzegli, jak konwój wjechał z jednej strony pomiędzy budynki, a z drugiej nieznana im furgonetka. - Ja wiedzieć i widzieć, że zła kobieta tu będzie. Ona tu będzie już wysysać krew! Ja mówię! - Nagle powietrze przerwał strzał. Jeden, drugi, kanonada. - Zła kobieta mordować! My tam pędzić! My znaleźć skarby! Dużo, dobrych skarbów! - Nagle jednak jego twarz z podnieconej, stężała i nabierając uległego wyrazu. - Głupi Krudus, on by pędził, ale źle, bo on nie wie, co zrobiłby starzec. Mądry starzec. Jaka wola starca? Dobra wola? Krudusa wola?

Bez żadnego znaczenia.

Rika.

Dobra imprezka przed misja potrafi dobrze podnieść morale. I bardzo obniżyć percepcję, ale warto zaryzykować. W życiu trzeba czasem zaszaleć gdy w koło tylko syf, kurz i pełno ludzi czychających by wbić Ci kosę w plecy. Lecz takie noce jak ta pozwalały na chwilowe obniżenie czujności, w końcu było tu kilka osób którym Rika ufała i na co dzień zawierzała im swoje życie.

Było niestety też pełno osób którym nie powierzyła by nawet jednego kapsla na przechowanie. Takie życie. Czarny wyglądał jej na mięśniaka, czyli osobę która chce wszystko rozpierdolić. Co prawda umiał się dobrze wysłowić jednak i tak jak dla niej był trochę nieogarnięty. Hawk wyglądał trochę lepiej, lecz też jeszcze nie do końca wiadomo czy będzie ok. Zabić potrafi, to zawsze coś, nie ucieknie z pola walki. No i ta ślicznotka... palce lizać. Pewnie w ogóle się im nie przyda, ale będzie dobrą rozrywką. Obecność ładnej kobiety na ogół mobilizuje drużynę, każdy chce wypaść jak najlepiej. Ot, pierwotny instynkt.

Plan był jasny i Rika miała nadzieję, że był też jasno przedstawiony. Najgorsze co moze być, to kiedy w czasie akcji ktoś nagle nie wie co ma ze sobą zrobić. i wtedy włazi taki komuś na cel. BACH! I po nim. Ale takich ludzi i tak jej nie szkoda, sami są sobie winni. Sprzeciwów żadnych nie słyszała co do planu akcji, na każde pytanie odpowiedzieli tak jasno jak się dało, choć tych pytań nie było wiele.

I potem w końcu mozna sie wyluzować. Rika ze smutkiem zauważyła że Charo coś za bardzo odprężona nie jest. Nie szkodzi, na szczęście miała coś przygotowanego na tę okazję. Gdy dziewczyna nie patrzyła dosypała jej coś do napoju. Proszek szybko się rozpuścił i nie dało się go wyczuć smakiem. Rika uśmiechnęła się pod nosem. Poczekała aż Charo wypije specyfik i odczekała aż zacznie on działać.

Wtedy przystąpiła do działania. Nie odstępowała jej na krok. A gdy dziewczyna już płonęła z pragnienia ostro się za nią wzięła. Wtedy i tak cała reszta już gdzieś odlatywała po kątach. Kobiety znalazły sobie posłanie i zajęły. Z tego ciemnego kąta przez pewien czas dało się tylko słyszeć jęki rozkoszy. Jak też z wielu innych miejsc.

***

Poranek był bolesny. Kac zżerał wszystkich, ból głowy, wymioty, suchość w gardle. Norma, chyba każdy się już przyzwyczaił. Można nawet rzec że taki kac wyostrza zmysły, wszyscy przecież wiedzą że na kacu nawet upadający gwóźdź wydaje taki hałas ze słychać go z daleka. Gorzej jak kierowca wymiotuje więcej niż ma w żołądku. Na szczęście wszystkim jakoś udało się ruszyć.

Podróż. Podróż przez tą pustynie to pieprzona meczarnia. Człowiek sie poci jak brahmin na patelni. Muchy które jakoś kurwa zawsze wszędzie są, włażą do uszu nosa i ust. Kurz wpada w oczy i włosy. No w każdym razie tym co jadą z przodu, na pace nie było tak źle. Tylko upał jak cholera. Ale nawet można sie było kimnąć, tylko czasem troche za mocno bujało i ludzie budzili się przestraszenie, ze coś się dzieje. A Rika od czasu do czasu posyłała promienny uśmiech ślicznej Charo, która jakoś dziwnie siedziała naburmuszona.

I wszystko byłoby ładnie i pięknie gdyby nie te strzały. Co jest kurwa? Przecież na pewno nie są na miejscu!
- Co tam się dzieje, do kurwy nędzy?! - zapytała przez radioodbiornik.

Odpowiedź nie była satysfakcjonująca. Teraz to dopiero z tyłu trzęsło. Jakaś zabłąkana kula musnęła jej ramię. Zapiekło, ale do takich ran już dawno była przyzwyczajona, na co dzień można sie bardziej kaleczyć krojąc zdechłą jaszczurkę.

Wóz zatrzymał się gwałtownie, tak że wszyscy pasażerowie tyłu bujnęli się do przodu. Rika krzyknęła do ludzi na pace i zarazem przez odbiornik:

-Łapać za broń i strzelać kurwa! Rozsypać się po terenie w zasięgu widoczności!

I napierdalać do tych debili, którzy odważyli sie ich zaatakować. Ostatnie czego im teraz trzeba to kolejne straty w ludziach. Rika wypadała jak burza z samochodu i starając się trzymać nisko przy ziemii udałą się za najbliższą przeszkodę i starała sie znaleźć odpowiednie miejsce. No i zobaczyć skąd właściwie padają strzały. I poczęstować ołowiem każdego kto stanie jej na celu.

- No chodźcie skurwiele!
 
Lost jest offline