Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2010, 17:36   #133
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Nic nie pobudzało tak jak mieszanka Mocy i adrenaliny.
Era czuła gorącą krew pędzącą w żyłach i chłodny deszcz tnący twarz. Krople syczały opadając na srebrne ostrze wokoło sypał się złocisty grad wiązek. Nerwy zgniatały jej żołądek gdy wolno cofała się osłaniając strzelające się klony.
Gdy zamknęła oczy wciąż nosiła pod powiekami obraz dymiących wraków z Elom, zachowała w pamięci swąd spalonego mięsa. Tak wielu wtedy straciła.
Klony, anonimowe w swych białych pancerzach, tysiące identycznych twarzy ich posłuszeństwo, skupienie i mordercza precyzja. Stworzono ich by umierali za Republikę. Ale na Moc nigdy więcej bez sensu, nigdy więcej przez jej złe rozkazy, nigdy jeśli mogła coś z tym zrobić. Zwłaszcza ci, niewyszkoleni, niegotowi a jednak robiący co do nich należy bez słowa skargi.
W całym tym zgiełku zbyt późno zauważyła, że ktoś został z tyłu. A raczej z przodu i to jak na jej gust trochę za bardzo.
Shalulira bo tak z tego co pamiętała nazywała się Jedi zupełnie zignorowała szyk i póki co trzeba przyznać radziła sobie całkiem dobrze. Tyle, że droidów napływało coraz więcej i więcej.
Era westchnęła w duchu. Wojownicy. Czasami umieli zatracić się w swoim kunszcie. Caprice była zaawansowanym przypadkiem, ku swojej zgrozie dziewczyna dostrzegała też pierwsze symptomy u Tamira. Liczyła cicho, że w myśliwcu, bez swojej ulubionej broni w reku Zabrak nie będzie szafował swoim życiem. Przynajmniej teraz nie działo mu się nic strasznego, przecież by to wyczuła.
Nie wiedziała z czego to wynikało takie zamiłowanie do niebezpieczeństwa, chęci sprawdzenia się, przeświadczenia o nieśmiertelności rosnącego wraz z każdą wygraną walką, uzależnienia od poczucia zagrożenia, a może czegoś czego jako ktoś poważnie do zmagań siłowych uprzedzony nie umiała zrozumieć.
Dość że oglądała to przez całe swoje padawaństwo w wykonaniu kobiety dumnej, upartej i nieprzejednanej, która zawsze umiała wpaść w największą z możliwych jatkę po czym wykaraskać się z niej równie szaleńczo ale z niezaprzeczalnym wdziękiem.
W tej jednej chwili uświadomiła sobie jak bardzo tęskni za Caprice. Ale to nie był czas na takie myśli czy uczucia. Musiała bezpiecznie sprowadzić klony do korytarza.
Spojrzała jeszcze raz na zmagania Shaluliry i stwierdziła, że dziewczyna panuje nad sytuacją. A gdyby przestała byli dość blisko by interweniować. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Tymczasem sytuacja pogarszała się z każdą chwilą. Coraz więcej ognia skupiało się na osłaniających odwrót Jedi orz działku, które choć było im teraz nieocenioną pomocą. W końcu z żalem Era ściągnęła jego obsługę do korytarza. Tym razem była zdeterminowana nikogo nie zostawiać z tyle.

W korytarzu nie było słychać nic poza tupotem ich kroków. Zdyscyplinowane jak zawsze klony zajęły miejsca za skrzyniami mierząc w przejście.
Dziewczyna oparła się o ścianę gasząc miecz. Rękojeść w dłoni koiła napięte nerwy. Delikatne duchowe ciepło wygładzało zmarszczki emocji na delikatnej tkaninie myśli Ery.
Patrzyła na wejście czując narastający, fatalistyczny spokój.
Robimy co możemy, reszta w rękach Mocy. Powtarzała w myśli. Gdzieś głęboko zaczynała powoli nienawidzić dowodzenia. Odpowiedzialność potrafiła być duszącym ciężarem. Mimo to tym razem wszystko wskazywało na to, że jej rozkazy były trafne. Mila odmiana po jednej wielkiej chodzącej porażce jaką było Elom.
Czas mijał a droidy poczynał sobie nieśmiało. Czym bynajmniej nie uspokajały Ery.
Co knujecie? Pytała w myśli.
Wolałby nie dostać na to pytanie odpowiedzi. Przynajmniej nie takiej w postaci rozpadającej się na kawałki ściany.
Zaklęła głośno usiłując utrzymać się an nogach gry korytarz drgał pod wpływem wybuchu. Ktoś upadł, po chwili rozległ się wizg i dwa klony zgasły w mocy jak więdnące kwiaty.
Odruch medyka, sprowadził ja na natychmiast do rannych. Srebrne ostrze zatańczyło osłaniając podnoszące się klony i Nejla Ricona kolejnego Jedi przydzielonego do ich armii z którym nie miała dotąd okazji się zapoznać.
- Zabierz rannych i połowę klonów. Za nami są kwatery mieszkalne, wywleczcie stamtąd co się da i budujcie nam jakieś umocnienia. – Czuła się dziwnie wydając polecenia innym Jedi ale jeśli zaraz nie zaczną działać będą mieli kłopoty.
Wiedziała, że pomoc była w drodze. Musieli tylko grać na czas. Za plecami mieli jeszcze spory kawałek prostego korytarza który mogli wykorzystać do obrony. Jednak jeśli dadzą się zepchnąć do labiryntu wąskich przejść wszystko skończy się tragedią. Droidy mogły ich tam zbyt łatwo wykończyć.
Ogarnęła wzrokiem wąski korytarz do którego wlewały się blaszaki. Część umocnień wciąż się trzymała, mogli je jeszcze przez jakiś czas wykorzystać. Kilkanaście klonów ukrytych za skrzyniami i dwie Jedi wciąż były w stanie napsuć krwi Separatystom.
Sięgnęła po Moc i pchnęła jedną z przewróconych skrzyń wprost w powstałą w ścianę dziurę z której wylewały się maszyny.
- Utrzymać pozycję tak długo jak się da – krzyknęła do klonów. Teraz każdy metr mógł zdecydować o powodzeniu obrony.
Skupiła się na mocy krążącej wokół niej, obok wyrwy w ścianie wciąż leżały porozrzucane skrzynie. Nie mogła jej nimi zatkać ale odpowiednio rzucane mogły kupić im trochę czasu.
Pozostało liczyć, ze gdy będą już musieli się wycofać Nejl postara się o to by mieli gdzie.
 
Lirymoor jest offline