Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2010, 17:45   #134
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Kroczyła nieustępliwie przed siebie zostawiając za sobą makabryczną ścieżkę złożoną z fragmentów droidów porozrzucanych w agonalnych pozycjach. Towarzyszyły im odgłosy strzelających iskier z rozszarpanych złączeń, które zwisały smętnie na podobieństwo wyrwanych organów wewnętrznych.

Wprawdzie Lira wcześniej puściła przodem oddział klonów, ale w ferworze walki zdołała wysforować się przed resztę jej towarzyszy. Stało się, a każdy kolejny droid z chrzęstem padający na ziemię u jej stóp stawał się tylko pokonanym pionkiem, dzięki któremu zajmowała następne pole na planszy tej bitwy. Walka w szyku była dla niej czymś obcym i wręcz nieznanym, bo i przyzwyczajona była do indywidualnego działania. Najwyraźniej to wychodziło jej na dobre, gdyż w tej konkretnej chwili radziła sobie lepiej niż walczące tłumnie klony. To już wystarczająco wpływało na jej przekonanie, że nie musi poddawać się czyimkolwiek rozkazom, a już na pewno nie bawić się w bycie zdyscyplinowanym wojskowym czy życie w szeregu.

Droidy nie były jakoś wyjątkowo trudnymi przeciwnikami. Wątłe i kruche, ich siła leżała w ilości w jakiej atakowały. A skoro to był jedyny problem, to istniało tylko jedno rozwiązanie – zmniejszyć ową liczbę. Z początku jej ruchy prowokowały przeciwników sugerując słabość kobiety, co jednak szybko zostawało negowane, gdy pierwsze maszyny wpadły w tę pułapkę, a kolejne stawały się już ostrożniejsze. W swoich czasami iście tanecznych krokach i atakach była zręczna, gibka, a przy tym zabójczo skuteczna, więc nic dziwnego, że tak się w tym zatraciła. Korzystała też ze zgoła innej techniki, która miała na celu głównie zdezorientować przeciwnika. Wtedy to przez kilka chwil ostrzami zataczała owalne ruchy w powietrzu, by w końcu nagle napiąć mocniej mięśnie i owe ruchy przemienić w cięcia.
I twarz jej się zmieniała pod wpływem walki. Może nie cała, ani też nie była to jakaś drastyczna zmiana, ale od czasu do czasu triumfalny uśmiech malował się cieniem w kącikach warg kobiety. Głównie wtedy, gdy co ładniejszy atak jej się udał. Jak na przykład kiedy dwa ostrza wznosiły się i opadały osłaniając ją przed strzałami z blasterów, a następnie jednym wykonała skośne cięcie, stopniowo robiąc obrót, by znaleźć się za swoją ofiarą. W międzyczasie zmieniła ułożenie dłoni na rękojeści miecza, aby drugie ostrze zagłębić w innym, znajdującym się teraz za nią droidem. Charakterystyczny warkot jasno sugerował, że broń sięgnęła swego celu.
Wycie żółtych ostrzy rozrywało powietrze, było muzyką pola bitwy. Na atak w jej kierunku skierowany reagowała szybkimi unikami, by zaraz potem mogła wyłonić się tuż przed krnąbrnym osobnikiem i z naganą w oczach przeszyć jego korpus jarzącym się żółto ostrzem. Buchały iskry skrzącym złotem owiewając postać kobiety. Kolejna skorupa padała bez życia na ziemię.

Oklaski. Kurtyna.

Nastąpiła butem na bezwładną kończynę leżącego droida, która na ten akt odpowiedziała urażonym chrzęstem. Dużo wyżej zaś Lira omiotła spojrzeniem szeregi nieubłaganie nadciągających druidów. Cmoknęła cicho przez zęby na widok, a następnie gwałtownie przekręciła głowę by zerknąć przez ramię za siebie. Nie tyle ten ruch co kolejny fakt, który mogła dzięki niemu dostrzec, przywołał cichy, acz wyraźny pomruk niezadowolenia mający swój początek w gardzielach kobiety. Wyglądało bowiem na to, że Lira zdecydowanie się oddaliła od reszty swych towarzyszy, a w szale bitewnym nawet tego wcześniej nie spostrzegła. Tylko gdzieniegdzie była w stanie dostrzec mignięcie charakterystycznego opancerzenia klonów, z czego czasami nie miała pewności czy jego właściciel ciągle walczy czy może już padł pod ostrzałem wroga. Zaś dwójka Jedi wypełniających z nią to zadanie ani razu nie rzuciła jej się w oczy. Można by było sądzić, że stworzyła dla reszty przejście pośród droidów, ale najwyraźniej tamci mieli inne problemy przez które nie mogli się przedrzeć. To zaś znaczyło, że nie mogła liczyć na wsparcie kogokolwiek, co zaś równało się niecierpliwości mieszającej się z adrenaliną i Mocą, które to wspólnie wprawiały jej krew we wrzenie. Była pewna swych umiejętności oraz tego, że podwójny miecz świetlny niejako wzbudzał respekt na polu bitwy, jednak nie zamierzała pozwolić, aby te blaszaki niebezpiecznie się wokół niej zacieśniły. Ryzyko byłoby zbyt wielkie, a sama nie dałaby sobie rady z taką ich ilością.

Powoli zaczęła się wycofywać, manewrując przy tym podwójnym ostrzem, aby odbijać lecące ku niej wystrzały z blasterów. Podobno jednym z ogólnie znanych praw we wszechświecie było to, że liczba wystrzelonych i trafionych we właściwy cel strzałów, jest wprost proporcjonalna do tego kto jest tym celem pożądania. Według tej zasady istnieje największe prawdopodobieństwo, że jednym, nawet niecelnym strzałem można od razu powalić pionki z armii, a na Jedi trzeba przynajmniej całego oddziału droidów. Mimo to wiara Liry była ostatnimi czasy nadwerężona, a nawet nadszarpnięta, więc wolała być ostrożna i unikać możliwości nabawienia się niepotrzebnych dziur w ciele.
Po utworzeniu między sobą, a maszynami odpowiednio dużej odległości, obróciła się na pięcie i rzuciła do ucieczki. W tym biegu lawirowała pomiędzy leżącymi droidami i także wycofującymi się klonami, aż wpadła razem z nimi do budynku. Nie oznaczało to jednak bezpieczeństwa, a jeśli nawet to było one zaledwie chwilowe, albo po prostu złudne. Wybuch wstrząsnął wszystkimi w korytarzu, a Lirę rzucił na pobliską ścianę od której później nie miała zbytniej ochoty odchodzić, więc tylko opierała się o nią, pozwalając sobie na chwilę wytchnienia.

Ciało jej drżało lekko z podniecenia wywołanego tymi chwilami spędzonymi w tańcu z nowym mieczem. Nie była jakąś wielką miłośniczką walki, ani też nie robiła wszystkiego aby do takowej doprowadzić dla swej przyjemności, ale odczuwała to przyjemne uczucie, gdy stawała się jednością Mocą i jaśniejącymi ostrzami. Niby miewała swoje sukcesy we wszelkiego rodzaju perswazji, ale nie zawsze, a kiedy zawodzą pokojowe rozmowy, to wtedy należy inaczej rozwiązać problem. Bardziej dobitnie i bez możliwości sprzeciwu drugiej strony.

Pośród ogólnego gwaru wychwyciła głos Ery wypowiadający rozkazy klonom. Osobiście Lira była zadowolona z tego, że ktoś panuje nad ich wojskiem, bo i ona sama nigdy nie była, ani też nie zamierzała być dowódcą. Nie do niej należała ta rola, bo niosła za sobą zbyt dużą odpowiedzialność za inne istnienia. Przy okazji, nigdy nie przepadała za przebywaniem w towarzystwie większej ilości osób, więc dla niej wszystko się układało dobrze.
Rzuciła spojrzeniem na kolejną serię wlewających się do korytarza maszyn, z którymi przyjdzie im się zmierzyć. Wprawdzie już trochę ich przetrzepała na zewnątrz, ale to zdawało się teraz nie mieć żadnego znaczenia. Skupiła się i odetchnęła głęboko kilka razy sięgając do Mocy, zarówno tej z trywialną łatwością jej dostępnej, jak i tej skrytej w najdalszych zakamarkach duszy. Porażka w tej misji nie wchodziła nawet w rachubę.
 
Tyaestyra jest offline