Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2010, 18:49   #37
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Zdecydowali się na walkę. Proste, brutalne rozwiązanie siłowe, jakie w ich pracy często dawało najlepszy efekt. Pozostawało tylko pytanie czy w starciu z zeulgiem siła jest faktycznie po ich stronie?

Role przywódcy podejmującego decyzje wziął na siebie Luiggi. Podjął ja autorytarnie za wszystkich, ale ktoś w końcu musiał prawda? Z resztą bycie przywódcą nie jest wcale złe, po zwycięstwie to właśnie oni dostają największe laury. Jedynie w wypadku porażki ma pewne niedogodności. Wprost proporcjonalne do skali porażki...

Ciśnięty przez Vempę nóż poszybował w powietrzu, odbijając w klindze czerwony płomień pochodni. Rękę miał pewną, mimo kiepskiego, migoczącego i na dodatek odbitego w tafli wody światła. Trafił. Sztylet zagłębił się w garb większego z lokatorów jaskini po samą rękojeść. Garbus zaś... szedł sobie spokojnie dalej! Z trumną pod pachą, zupełnie jakby nawet nie zauważył metalu, tkwiącego mu w ciele. W istocie może tak było, bo pierwszy zwrócił na niego uwagę, jego skrócony o połowę przyjaciel.

- Co jest kurwa? Skurwysyny! –
Karzeł wykrzyknął na cały głos, jak tylko zobaczył Luggiego wychylnego zza skały.
- Skrzynie na górę i wołaj chłopaków! –

Krzyknął do garbusa, który nawet się nie odwrócił, tylko przyspieszył kroku, teraz już biegnąc w kierunku szczebli. Kurdupel w tym czasie skręcił ręce w zadziwiający sposób i razem ze skrzynią błyskawicznie odwrócił się w kierunku zagrożenia. Zaraz też do niej sięgnął i wyrzucił w powietrze trzy miniaturowe przedmioty. Vampa, będący celem ataku, nie miał czasu na reakcje. Jedno ostrze przeleciało mu tuż koło głowy, drugie zarysowało ramię, przecinając skórę i podobnie jak pierwsze głucho uderzyło w skałę za nim. Z trzecim było gorzej, bo trafiło go prosto w udo. Ta noga nie była dla niego szczęśliwa.
Przewrócił się w wodę, zasłaniając się jakimś głazem i sycząc z bólu. Na szczęcie rana okazała się bardziej bolesna niż groźna. Pięcioramienna gwiazdka była mała i lekka, nie miała dosyć siły aby wyrządzić poważne szkody. Luiggi bez trudu wyjął ją z rany, stwierdzając, że boli jak cholera, ale jego stan jakoś bardzo się nie pogorszył. Radość jednak szybko przeszła, kiedy w słabym świetle zobaczył zgniłozieloną maź pokrywając krawędzie ostrzy...

Tym czasem reszta jego towarzyszy, chcąc nie chcąc ruszyła za jego przykładem. Hank wycelował z kuszy w garbusa, czekając aż się odwróci, aby wpakować mu pocisk między oczy. Problem z tym, ze ten nie chciał się odwrócić, tylko prał dalej ku wyjściu z jaskini. Trybunalczyk już miał mu strzelić w plecy, kiedy zobaczył, że za długo składał się do strzału i kurdupel go wypatrzył, już mając w dłoni kolejne pociski. Zadziałał instynkt. U jednego i drugiego.
Hank rejestrując kontem oka los jaki spotkał Luiggiego, błyskawicznie wycelował w kurdupla i nacisnął spust. Pół człowiek też się zorientował, że jest krok od śmierci i zadziałał z jeszcze większą szybkością. Opróżnił dłonie, podparł się nimi o skalne podłoże i z zadziwiającą szybkością uniósł na nich resztę ciała, które mu jeszcze zostało, zasłaniając się skrzynią. Bełt miał dużo większą siłę niż jego mini pociski i z hukiem uderzył w deski, obalając pokracznego człowieka miedzy skały. Pokurcz przeturlał się razem ze skrzynia do tyłu i z wyraźnym chlupnięciem zniknął z oczu wałczących.


Cilian również wziął na cel garbatego i miał przy tym więcej szczęścia. Warunki do strzału były trudne, ale Mahone trafił. Nie tak jak przymierzał, ale bełt utkwił w nodze taszczącego trumnę garbusa. Ten przykląkł na zranioną nogę, rycząc z bólu. Swojego marszu jednak nie przerwał. Już dopadł pierwszych szczebli i rozpoczął powolną wspinaczkę.

Hevelok, zgodnie z instrukcjami Hanka postanowił zwrócić na siebie uwagę zeulga, podobnie jak Salim, ale szlachcicowi poszło zdecydowanie najlepiej. Kapłan chybił, choć to nieprawdopodobne przy rozmiarach jego celu. Venterin trafił. Dwa pociski pomknęły ku potworowi. Jeden z mlaskiem zagłębił się w mackę, drugi zaś... Trafił prosto w pierś pokracznego starca, który akurat w tym momencie wstał, ruszając ku walczącym. Starzec jęknął głucho, upadł najpierw na kolana, a później przewrócił się na plecy, trzymając się kurczowo za wystający z piersi pocisk.

Ryk jaki wypełnił jaskinie był potworny. Nikt z obecnych nigdy w życiu nie słyszał nic podobnego. Biorąc zaś pod uwagę kto był jego autorem, można było śmiało zakładać, że już nigdy nie usłyszy. Przypominał połączenie płaczu małego dziecka z rykiem śmiertelnie zranionej bestii z najgorszych koszmarów. Odbity od wody i zwielokrotniony przez echo jaskini, sprawiał ze cała trzęsła się w posadach. Ze sklepieni polecił kurz i mniejsze odłamki skalne. Nikt nie pozostał mu obojętny. Wszyscy padli na kolana, trzymając się za uszy. Nawet garbus spadł z pierwszych szczebli, na które zdołał się wspiąć. Salim i Ilmar, po odjęciu dłoni spostrzegli, że mają na nich ślady krwi a świat wokół zrobił się nagle bardzo cichy. Mimo, że ni chuj nie powinien...


Zeulg uniósł się do góry, na pozostałych mu mackach, w jednej czule obejmując starca. Ten położył dłoń na skórze potwora. W oczach miał łzy i choć trudno w to uwierzyć, o ile można o czymś takim mówić, po ostatnich wydarzeniach, to obserwujący scenę, powoli wstający na nogi ludzie, mogli by przysiądź, że z oczu poczwary też płyną łzy.

- Dziecko.... Ja.... –

Starzec zwiotczał w objęciach stwora i znieruchomiał. Zeulg odłożył go delikatnie na skałę za sobą i odwrócił się ku jego mordercą. Spoglądał na nich. Bez wątpienie to właśnie robił. Szczególnie zaś patrzył na Venterina. Nikomu nie spodobało się to spojrzenie. Zwłaszcza Venterinowi.

Dalej wydarzenia potoczyły się juz szybko. Gdzieś z głębi jaskini dał się słyszeć opętańczy chichot i znane już wszystkim gwiazdki pofrunęły w powietrzu tuż obok Hanka i Cilina. Zeulg zaś skoczył. Przysiadł na macankach aby zaraz potem wyprostować je gwałtownie i skoczył. Na sam środek jaskini, w miejscu gdzie wypełniała ją woda. Niecka była płytka i stwór nie zdołał się zanurzyć, ale rozchlapał wodę na wszystkie strony, obryzgując wszystkich dookoła. I wszystko. W tym pochodnie, które zgasły z sykiem, zostawiając walczących w całkowitych ciemnościach. Dla Ilmara i Salima, były to dodatkowo ciemność pozbawione jakichkolwiek dźwięków.
 
malahaj jest offline