Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2010, 22:19   #12
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Centrum dowodzenia Los Diablos nie przypominało domku na drzewie. I dobrze.
Owszem, było surowe i proste, do bólu szare oraz praktyczne, ale Hawkowi to nie przeszkadzało, mimo iż czuł się tutaj nieswojo, jak w każdym obcym miejscu, którego nie mógł przerobić wedle własnego uznania.
Rzucił plecak na wolne posłanie przy jednej ze ścian i podszedł do trzech samochodów znajdujących się w hali. Przez chwilę przyglądał się im, szczególnie "pustynnemu szkieletowi", czyli buggy, aby po chwili dołączyć do reszty gangsterów i najemników gromadzących się wokół stołu, na środku pomieszczenia.

Plan, jak to plan, miał szanse powodzenia. Równie dobrze, mógł też zawieść.
Dużo zależało od zwiadowców, którzy musieli niepostrzeżenie podłożyć ładunki wybuchowe pod baraki. Jeśli im się uda, szanse powodzenia będą spore. Oczywiście, Łowca zrobiłby to inaczej, ale teraz był tylko jednym z trybików, nie zaś zegarmistrzem. Uznał z ulgą, że to odświeżające uczucie. Był na obcym terenie, trudno by mu było opracować dobry plan, szczególnie że czas grał na ich niekorzyść. A tak, martwił się tylko o swój tyłek i swoją rolę.

Przyjrzał się dokładniej mapie. Jeśli baraki eksplodują, utrudnią przeciwnikom ostrzał z prawej strony i zlikwidują barykady, możliwe też, że wyłączą obie wschodnie wieżyczki z gry. Wpatrywał się w kawałek papieru i próbował ustalać taktykę na jutrzejszą walkę, jednak nie wiedząc, ilu jest przeciwników, w co są uzbrojeni, gdzie stawiają straże itp. była to tylko zabawa. Będzie musiał coś wymyślić na bieżąco, na podstawie tego, co zobaczy wjeżdżając do osady. To nie problem, jedynie drobne... urozmaicenie.

Jet dla każdego. Musiało im się dobrze powodzić, albo większość obecnych była uzależniona do tego stopnia, że bez działki nie byliby przydatni podczas akcji i taka impreza była konieczna.
Hawk nie był nałogowcem, jednak nie miał zamiaru odmówić sobie tej chwili rozkoszy. Tak, rozkoszy właśnie.

To, co działo się z człowiekiem przez te kilka minut po zażyciu narkotyku było nie do opisania. Istny orgazm zmysłów, wizje czasem prorocze, czasem zasięgnięte z pamięci, a czasem tak irracjonalne, że na trzeźwo nie dałoby się ich wymyślić. Wyimaginowane sceny przeplatały się ze światem realnym, odpowiednio zmodyfikowanym przez oszalałe w rozkoszy zmysły.
Kobieta. Na jawie? W wizji? Nieistotne, doznania są tak samo intensywne. Jej dotyk, taki... drapieżny, słodki i cichy. Jej głos... pragnący, miękki i mokry. Jej piersi... krągłe, szepczące i przyjemnie drażniące nozdrza. Jej oczy... całe czarne, jednak piękne i w pełni odpowiednie dla takiej damy. Abstrakcyjna synestezja zawładnęła nim, a on jej się oddał. W pełni. Po części cały czas przeżywał orgazm. Ona też. Ale po części byli głodni, ciągle głodni. Nie przestawali, nie mogli. Nie chcieli. Obecnie już ich uwaga skupiała się wyłącznie na świecie rzeczywistym, albo na tym, co wydawało im się rzeczywiste. Albo raczej, co chcieli, żeby było rzeczywiste. Blondynka wiła się, jak wilgoć unosząca się po burzowej nocy, a wilgoć była z nią. W niej. Na niej. Woda, piwo, pot, sperma, krew, to nie miało dla niej obecnie znaczenia. Wszystko to byłoby cudowne, wszystko ją podniecało, nawet ból sprawiał jej niewymowną rozkosz. Każda część ciała była niczym nabrzmiała łechtaczka, podatna nie tylko na każdy dotyk, ale i zapach, smak, dźwięk. Oboje odbierali wszystkie bodźce zmysłowe całym ciałem, ze zwielokrotnioną siłą.
Nie myśleli o tym na wpół zgniłym świecie, ani o tym, że jutro mogą zginąć. Żyli chwilą. Cudowną chwilą.

Skończyli już na trzeźwo, chociaż dziewczyna nadal wyglądała na nieźle skołowaną. Przyniosła jeszcze butelkę jakiegoś samogona i dwa piwa, Hawk zadowolił się tutejszym sikaczem. Ale był jednym z niewielu, którzy obawiali się kaca podczas jutrzejszej akcji. Może im to nie przeszkadzało? Szczerze wątpił.
Zawsze, gdy na dobre wychodził już spod działania Jetu, czuł się tak zmęczony, jakby przebiegł kilka kilometrów pustynnego terenu. Podobnie było i tym razem, więc położył się, podłożył plecak pod głowę i zamknął oczy. Poczuł jeszcze, jak dziewczyna mamrocąc kładzie ciężką głowę na jego piersiach, i zasnął.

***

Poranek była taki, jakiego się spodziewał. Po pomieszczeniu walały się butelki po alkoholach i te małe "gazowe", po Jet'cie. Zwłoki leżały w najróżniejszych zakątkach hangaru, niektóre już się zbudziły i jęczały lub kręciły się z boku na bok, jakby miało to im pomóc. Dziewczyna właśnie dochodziła do siebie (chociaż ten proces będzie trwał zapewne znacznie dłużej), pewnie to ona obudziła Łowcę. Spojrzała na niego błękitnymi, zmrużonymi oczami.

- Hawk, tak?- spytała niepewnie, jakby z ledwością wygrzebała jego imię spośród sterty odpadów.
- Lucy, tak?- dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że zna jej imię.
Uśmiechnęła się niemrawo. Grunt to wiedzieć, z kim się spało.
Mężczyzna przyniósł ze skrzynki stojącej w rogu dwa piwa, jedno podał blondynce. Ona zaczęła pić z wyraźną ulgą, a on jakby od niechcenia. Skorzystał z czegoś, co można by nazwać "publiczną toaletą" i podszedł do samochodów, na które zwrócił już wczoraj uwagę. A dokładniej, podszedł do buggy'iego.
Uwielbiał te samochody. Wspaniałe, jeśli chodzi o jazdę po pustyni czy nawet ruinach, ale niestety zbyt odkryte do walki. Duży silnik, mocne, terenowe resory, odpowiednie opony i niesamowicie niski ciężar pojazdu sprawiały, iż świetnie nadawał się do spektakularnych wyścigów z przeszkodami, organizowanych obecnie w wielu miejscach na terenie dawnego USA. Nadawał się też na samochód zwiadowczy i taka będzie właśnie jego rola. A raczej byłaby, gdyby kierowca był w stanie prowadzić.

***

Siedział w ciężarówce, na siedzeniu pasażera, pod nogami leżał worek z dwoma strzelbami, myśliwską dubeltówką (posiadając sporo fantazji, można nawet nazwać ją "snajperską") oraz powtarzalną, krótko lufową i zabójczą na krótki dystans. Noże i rewolwer były na miejscu, gotowe do wyciągnięcia i użycia. Zamienił parę słów z kierowcą. Był całkiem rozmowny, Hawk postanowił to wykorzystać i zaspokoić ciekawość.

- Słuchaj, Richard, opowiedz mi o Was, a właściwie, o nas, o Los diablos.
- Widzisz, zebraliśmy się kiedyś w całość. Dawne czasy. Robiliśmy karawany, jakiś podróżnych, aż w końcu trafiliśmy na brahminów. I wtedy Rika doszła do wniosku, że nie ma po co z nimi walczyć, lepiej żyć na dobrej stopie. Zaoferowaliśmy nasze usługi burmistrzowi i o to jesteśmy, w pieprzonej ciężarówce jadącej w paszcze lwa.
- Dawno to było? To znaczy, dawno powstała ekipa?
- Niech pomyśle. Cztery lata temu zginął Charlie, siedem będzie od wypadku.. hmm... Jakieś pięć-sześć lat. Trochę czasu.
- Wypadku?
- Mojego. Wyrabiałem granaty dla drużyny i jakiś debil zapalił fajkę, czy coś w budynku. Przeżyłem tylko ja. Podmuch wywalił mnie przez okno i to mnie uratowało.
- Uuu, przykra historia... A jak to jest z hierarchią w gangu? Rządzi Rika, ale poza tym? Macie jakieś stopnie, czy raczej coś mniej oficjalnego? Niepisany kodeks, co komu wolno, co za co jest odpowiedzialny, kto komu może rozkazywać, wiesz, takie sprawy.
- Najpierw jest Rika. Ona dowodzi całością. Później jestem ja i Żyleta. Rika i Ja dowodzimy oddziałami uderzeniowymi. Żyleta to wsparcie. Reszta ludzi jest podzielona stopniami, ale tego - uśmiechnął się- jeszcze Ci nie zdradzę.
- Jasne, tajne przez poufne- Hawk również się uśmiechnął.- Ale co, Rika od zawsze była na szczycie?
- Kiedyś był Charlie, ale rozszarpały go mutasy.. podobno. Wtedy przywództwo przejęła Rika. Kilka osób się zbuntowało i odeszło.
- Zadumał się. - Ale ostatecznie wyszło nam to na dobre.
- Tak... Twarda z niej babka. Nie jest żadnym babochłopem, ale trzyma wszystko w ryzach. Tak w ogóle, to ile ona ma lat? Poniżej trzydziestki, no nie?

Richard roześmiał się. - Chyba tylko ona to wie.
- Jak myślisz, co by mi zrobiła, jakby przez przypadek usłyszała moje pytanie? - spytał, również nie kryjąc rozbawienia.
Richard gestem pokazał strzał z pistoletu. - Bang, bang.
- Radio jest wyłączone, prawda?
- spytał Łowca, udając przerażonego chłopca.
Richard uśmiechnął się tylko i skupił na drodze. Chwilę później w oddali ujrzeli jakieś ruiny, jednak okazało się, że do celu jeszcze daleka droga, Hawk postanowił więc się przespać.

Ze snu, czy też raczej, półsnu, wybudził go wyjący KM, paręnaście metrów przed nimi. Zerwał się i, sięgając po dubeltówkę, rozejrzał dookoła.
- Co jest, kurwa?!
Richard nie miał czasu odpowiadać, manewrował między kawałkami gruzu, żeby bezpiecznie zaparkować. Byli otoczeni zgliszczami budynków. Prawdopodobnie było to miejsce, które widzieli z Richardem.
Uderzyli bokiem w jedną ze ścian i zatrzymali się. Wysiedli i wysłuchali rozkazu Riki. Założenie było proste, zmieść wroga. Z wykonaniem mógł być problem, ale cóż, zazwyczaj tak właśnie jest.

Hawk, po zbadaniu sytuacji, postanowił oddalić się od hałaśliwej części ruin i ruszył wzdłuż drogi, bezpiecznie osłonięty kawałkami murów i blaszanych konstrukcji. Zobaczył Wędrowca najętego przez Rikę w barze, okrążającego piętrowy budynek, chyba chciał przebiec na drugą stronę ulicy. Ale nie to go interesowało, tylko ów budynek. O tym, że kiedyś miał piętro świadczyły tylko schody, wyższa kondygnacja została zmieciona, łącznie z podłogą (czyli sufitem parteru). Jednak stając na schodkach, które przetrwały, można było zobaczyć drugą stronę ulicy, i to z wysokości jakichś trzech-czterech metrów, i nie było się odkrytym na strzał. A przynajmniej, nie całkiem.

Miał dwie pozycje strzeleckie do wyboru: okno na parterze lub szczyt schodów, kończących się na wysokości dwóch metrów. Zdecydował się na schody, od początku mu się podobały. Co prawda, musiał strzelać stojąc, jednak był na tyle blisko ściany, że mógł na niej oprzeć lufę strzelby. Kucnął, stając się niewidocznym dla przeciwników, i załadował broń. W podręcznej kieszeni miał teraz tuzin naboi. Oby tulu nie potrzebował. Wyprostował się i rozejrzał, ustawiając dubeltówkę. Szukał Zwierzyny. Większość walczących skupiała się pick-up'ie, przebiegający murzyn był już po drugiej stronie, rozważnie zakradał się do przeciwników. Póki co, nie był obserwowany. Chyba. Wreszcie zdecydował się na Cel. Blondyn, koło trzydziestki, bez zarostu. Stał chyba najbliżej Hawka, a i strzelał dobrze, był więc dobrym Celem. Dobrą Zwierzyną. Łowca skupił się na Celu. Na upatrzonej Zwierzynie.

***

Zamknij oczy. Wyobraź sobie, że pocisk przebija czaszkę Twojego wroga. Rozpoławia ją na dwoje. Rozpryskuje krew na stojących obok towarzyszy.
Widzisz?
A teraz cofnij scenę. Powoli cofaj pocisk, zbieraj krew z powrotem do głowy, scal czaszkę. I obserwuj lot pocisku. Wiesz, jak powinien lecieć, pamiętaj. Wiesz to. Wiesz, jaki jest wiatr, wiesz, jak bardzo wpływa na strzał z takiej odległości. Wiesz, ile w tym trafieniu było przypadku, a ile Twoich umiejętności. Cofasz się za pociskiem, powoli, bez pośpiechu. Bo wiesz, że liczy się precyzja. Niezależnie od broni, liczy się precyzja. To właśnie ona odróżnia tych z klasą, od zwykłych patałachów. To ona pokazuje, jakie kto ma umiejętności, ile jest wart. Nic więcej, tylko precyzja. A Ty cofasz się wraz z pociskiem aż do lufy pistoletu. Spoglądasz na muszkę, na jej pozycję względem ofiary tuż przed strzałem. Otwierasz oczy i puszczasz akcję do przodu. Już wiesz, jak masz strzelić.
Strzelaj więc.
Strzelaj, chłopcze.


Mapka z pozycją
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline