Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-09-2010, 13:50   #11
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Dla wielu to ostatni dzień. Dla nielicznych pierwszy. W końcu zostanie na ziemi tylko on sam. Ostatni człowiek. I wtedy pożałuje. Przystawi pistolet do skroni, łyknie paczkę przeterminowanych leków, zawiąże pętle na szyi, zamknie się szczelnie w aucie, do którego specjalnie na tą okazje przygotowany wąż, będzie wprowadzał spaliny, obleje się benzyną, rozsupła żyły brzytwą, stanie na krawędzi najwyższego budynku. I wtedy uświadomi sobie, żeby żyć potrzebuje kogoś, komu może wyrządzić krzywdę.
Zastaje sam. Zostaje bez wyborów.


***

Atmosfera rozluźniła się, wykidajło wyniósł truchło młodego chłopaka, niewolnica bez lewego oka, wychyliła się ze swojego kąta, by zmyć krew z drewnianej podłogi. Kilka minut później każdy nowo przybyły nie domyśliłby się, że jeszcze przed chwilą wśród stolików leżało ciało.
Barman piekląc się, nerwowo szeptał do mężczyzny, który wcześniej wybronił leżącego gdzieś starca przed bramkarzem. - Słuchaj. Thomas, ja wiem, że chodzi o twojego brata. Ja to rozumiem. Ale widzisz, że to bandyci, tacy sami, jak tamci. Sekundę temu jeden z nich zabił człowieka. I co? I chociaż mrugnął? - Osiłek we flanelowej koszuli, tylko nieobecnie pokiwał głową. - Zrozum mnie, bo ja ja rozumiem Ciebie. - Kontynuował z przymilnym uśmieszkiem barman. - To są złe ludzie. Każ im stąd wyjść, przecież to Ty rządzisz. - Thomas otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz barman uprzedził go. - Ja wiem, że twój ojciec jest burmistrzem, ale to już stary człowiek. Idź do Riki i każ jej odejść. Przecież ona wszystko, co tyle budowaliśmy to puści z dymem, głupia baba. - Wtedy twarz farmera nabiegła krwią. Zdenerwowany złapał barmana za wszary i przyciągnął do siebie. Z trzaskiem rozbijanego szkła z lady spadł w połowie pusty kufel. - Słuchaj Pops, bo kurwa dwa razy nie będę się powtarzał. - Cedził Thomas. - Nie mów mi, co mam do cholery robić, bo tu nie chodzi o twoją, wszawą knajpkę, czy kilka rozpadających się krzeseł. Tu chodzi o mojego pierdolonego brata, kurwo. Więc zamknij się, bo i tak nie masz tu nic do gadania. - Barman trzęsąc się ze strachu próbował załagodzić sytuacje. - Jasne.. jasne Thomas, źle mnie zrozumiałeś. Już nic nie mówię, już nic.. tylko puść mnie, człowieku... - Wydyszał. Mężczyzna odepchnął tamtego na regał wypełniony po brzegi butelkami. Kilka z nich spadło ziemię.
Całej scenie przyglądała się Rika. - Thomas. - Odezwała się. - Daj luz. Nie potrzebujemy więcej ludzi. Pójdziemy do blacharni. Możemy się tam spotkać. A jutro wyruszymy. Przygotujcie ciężarówkę. - Kobieta odwróciła się w stronę reszty. - Dobra, panienki. Za mną.

***

Brak czasu. Tylko nieustanne kręcenie się w kółko. Życiem wczoraj, życiem jutro.

***

Lekko przyrdzewiały znak z napisem "Springfield" bujał się na wietrze. Oparty o niego mężczyzna obserwował widnokrąg. Kilkaset metrów od niego grupa, rozebranych mężczyzn i kobiet pracowała pod nadzorem kilku uzbrojonych strażników. Robotnicy, przytłoczeni upałem, ślamazarnie odrzucali gruz skalny, na wielkie kupy kamieni, powoli odsłaniając metalowe drzwi o wyglądzie śluzy.
Obserwator usłyszał zbliżające się po żwirowej drodze kroki. Odwrócił się i zobaczył powoli zbliżającego się mężczyznę. Mimo żaru nieubłaganie lejącego się z nieba, tamten miał na sobie maskę przeciwgazową i grubą kurtkę. Ignac od razu poznał ten niezmieniany chyba przez lata strój.
- Whiskey, ty śmieciu, nie jest Ci przypadkiem zbyt gorąco? - Zawołał i wybuchnął śmiechem. Wiedział, że takie komentarze doprowadzają tamtego do pasji. A nie ma nic zabawniejszego, niż ten wściekły popapraniec.
- Kurwa, stary, ależ ty śmierdzisz. - Dodał Ignac. Whiskey lekko odepchnął tamtego, marudząc pod nosem. - Spoko, możesz ściągnąć maskę, jakoś wyżyjesz - rzucił w odpowiedzi na gest tamten. - Spieprzaj. - Wycharczał spod maski Whiskey. Nienawidził tych głupkowatych śmiechów. Nie nosił swojego stroju, w obawie przed skażeniem. Właściwie to nie ściągał go nigdy. Wersje krążą dwie. Albo facet jest wynaturzonym mutkiem, albo świrem. Prawdę znali jednak nieliczni. Granat fosforowy i nigdy niegojące się poparzenia, ropiejące i rozrywające się pod wpływem słońca, kurzu, czy piasku. - Spieprzaj, mówię - znów się odezwał. - Jak idzie? Szef się pyta - dodał wyjaśniająco. Ignac spojrzał znów w stronę pracujących i zamyślił się. - Na mój gust, zajmie im to jeszcze jakieś osiem godzin. Powinni uwinąć się do wieczora. Na razie odsłonili górę włazu. Jest niedomknięty, więc pewnie Ci, co byli w środku, nie żyją. - Przerwał na chwilę, grzebiąc obcasem w żwirze. - To chyba w sumie wszystko. Niech jeszcze podeślą nam z czterech czarnuchów, bo trzech wykitowało, a następny będzie gotowy za jakąś godzinę. A i wodę dla nas, bo cholera, dobija ten upał.

***

Keith Haskel

- Mają być całe. Muszę się przydać Los Diablos, inaczej wasz burmistrz nie ma co liczyć na powodzenie akcji. - Sklepikarz nie wytrzymał ciężaru spojrzenia wędrowca i po kilku sekundach schylił się pod ladę. Wyciągnął spod niej dwa tekturowe pudełeczka, które postawił przed sobą. Szybko otworzył jedno z nich prezentując starannie poukładane pociski. Gdy tylko Keith spojrzał na nie, handlarz zamknął je i z powrotem schował pod ladę. - Mam dwa opakowania, po dziesięć sztuk każde. Nie za darmo, oczywiście - powiedział uśmiechając się chciwie. - Te pociski nie starczą. - kontynuował jadowitym tonem. - Ale, ale, ja jestem człowiek interesu. Mogę Ci dorzucić Ci teraz jeszcze powiedzmy, pół pudełka, a po akcji skrzynkę, dobrą skrzynkę śrubek i nakrętek za mały drobiazg - kupiec uśmiechnął się jeszcze bardziej przymilnie do murzyna. - Ja, widzisz nie jestem byle śmieciem, ja jestem kolekcjonerem! - Krzyknął. - Spójrz tam za siebie. Widzisz? - Keith odwrócił się. Na ścianie wisiały przybite tablicę różnej wielkości. Kilkakrotnie przestrzelone "Rivet City", "The Citadel" z znakiem miecza, skrzydeł i kół zębatych, "Vault City" wypisane równym rzędem czarnych liter na białym tle, wycięte, pewnie nożem na kawałku spróchniałej deski "Arroyo", kilka pogrążonych w mroku oraz górujący nad wszystkimi podrdzewiały napis "Welcome to Chicago!" - Imponujące, co? - Zapytał rozpromieniony. - I widzisz, teraz możemy się sobie przydać. Ty dostarczysz mi tablicę ze Springfield, a ja dam ci tę pół paczki naboi teraz i nakrętki, jak mi ją przywieziesz. To co umowa? - Powiedział wyciągając do tamtego dłoń. - Stoi. - Uśmiechnął się Haskel, pokazując zdrowe zęby. Gdy tamten chciał uścisnąć mu rękę, wędrowiec nieznacznie wycofał swoją. - Pod jednym warunkiem. - Rzucił. - Dajesz mi dwie paczki naboi, zamiast półtorej. Jeśli coś zostanie, to po akcji oddam. - Handlarz zastanowił się patrząc, pod ladę. - A niech Cię pieprznie, czarnuchu. Niech będzie. Tylko ma być bez żadnych wygięć, czy śladów po kulach. Najlepiej przynieś razem z łańcuchami. - Wymieniając kolejne sposoby transportu i przechowywania tablicy, kupiec wyciągnął spod lady dwie paczki nabojów i podał je Keithowi. Wtedy z ulicy dobiegło wołanie Riki. Murzyn bez słowa, wyszedł na zewnątrz i ruszył za grupą, wychodzącą właśnie z baru.

***

Charo Mayer&Hawk&Keith Haskel&Rika

Rika zaprowadziła nową bandę do przylegającej do murów hali, zbudowanej z gliny i desek. Na podłodze leżało kilkanaście sienników, a na samym środku znajdował się wielki stół, otoczony przez długie ławy. Pod ścianą stało kilka szaf. - Czujcie się jak w domu - rzuciła ze śmiechem. Pod otwartą wiatą stały trzy samochody: dwuosobowy buggy, uzbrojony pickup i miejscami poprzestrzelana furgonetka.
Mężczyzna, który wcześniej przedstawił się jako Richard siadł przy stole i skinieniem ręki przywołał jednego ze swoich towarzyszy. - Dawaj mapę - rzucił i przywołał resztę ludzi. - Słuchajcie. Od tej pory, nie wychodzicie z tego budynku, bez zgody Riki. Broń, którą oddaliście na rogatkach, zostanie wam w najbliższym czasie dostarczona - zamyślił się na chwilę. - Powinno obejść się bez "zgub". Całemu miastu zale.. - Dobra, dość pierdolenia - przerwał gruby mężczyzna stojący w rogu. - Jak już masz o czymś gadać, to lepiej, o tym jak dostaniemy tych skurwysy.. - W zdanie wpadł mu młody chłopak. - Lepiej kiedy dostaniemy zaliczkę, niech powie. - Richard siedział w skupieniu, przyglądając się leżącej przed nim mapie. W końcu lekceważąc pytania kontynuował.
- Tutaj macie mapę Springfield naszkicowaną przez naszych obserwatorów. - Hawk stojący przy stole odwrócił się na chwilę. Zauważył, jak trzech osiłków stoi obok krzykaczów i cicho mówią im coś na ucho. Na powrót dotarł do niego głos Richarda. - Są od kilku dni w terenie. Gdy znajdziemy się na miejscu, pomogą nam. Co do samego planu, przedstawi wam go Rika - do stołu podeszła przywódczyni gangu.
- Dobra, spójrzcie na mapę, panienki. Ten wielki budynek - pokazała na prostokąt w centrum mapy. - To magazyn. Z tego miejsca zaczniemy naszą akcje. Te dwa budynki, to baraki. Tutaj śpią te sukinsyny. Dalej, mamy rusznikarza, psiarnie, warsztat, kolejne baraki, cztery wieżyczki strażnicze, reszta to ruiny. Nasz cel - pokazał na krzyż w okolicy magazynu. - Eric. Wisi w klatce zawieszonej kilka metrów nad ziemią. Nie znamy dokładnie jego stanu. Jeden ze zwiadowców mówi o złamanej nodze, drugi zaś twierdzi, że widział krew i młody jest postrzelony. Ciężko stwierdzić. Musimy się przygotować, do tego, że trzeba go będzie nieść. - Rika rozejrzała się po twarzach zebranych. Ze skupieniem obserwowali mapę.
- Plan jest taki - kontynuowała. - Jest nas tutaj dwadzieścia osób. Mamy do dyspozycji nasze wozy i ciężarówkę z żarciem od miasta, trzy radioodbiorniki, dziesięć pistoletów, osiem karabinów, trzy strzelby i z pięć granatów plus jeden, duży ładunek wybuchowy. Podzielimy się na trzy grupy uderzeniowe. Ja, ślicznotka - powiedziała puszczając oko do Charo. - Mojżesz - wskazała na trzymającego się do tej pory na uboczu mężczyznę.


Brodacz skinął głową i wyszczerzył się, pokazując swoje przegniłe zęby. - Hawk. - kontynuowała Rika. - I murzyn. - Wskazała na Haskela. = Nasza drużyna nazywa się diabły. Druga drużynę poprowadzi Richard. W skład wejdziesz Ty, Zguba, ten mały.. gdzie on jest? O tutaj. I jeszcze Maria. - Mówiła pokazując kolejnych ludzi. - Wasza drużyna to anioły. Reszta będzie przydzielona do grupy prowadzonej przez Żyletę.


Młody chłopak siedzący na stole, uśmiechnął się poprawiając ćwiekowany pasek. - Macie przejebane. Ode mnie nigdy nikt nie wraca - rzucił w przestrzeń. - Stul pysk, Żyleta, okej? - Rzucił niechętny mu Mojżesz. - Obydwaj morda. - Przerwała im Rika. - Wracając. Bierzemy od brahminów ciężarówkę wypakowaną żarciem. Prowadzi Richard. W szoferce niech jedzie, drugi, tym razem z diabłów. Ochotnik? - Rozejrzała się po pozostałych. - Hawk. Jedziesz w kabinie. Reszta diabłów i aniołów ukryję się w żywności. Miejscowi przygotowali wóz tak, żeby spokojnie osiem osób przejechało niezauważonych w skrytkach na pacę. Żaden z gości ze Springfield nie prowadził tak dużego sprzętu, jak ciężarówka, jestem tego pewna. Każą wam ją wprowadzić do magazynu. Gdy zatrzymamy się w środku, Richard nadasz sygnał radioodbiornikiem do mnie i Żylety. Wtedy zaczną się cuda. Najpierw wysadzimy ładunek wybuchowy pod barakiem tamtych. Wcześniej podłoży go tam jeden z naszych zwiadowców. Gdy będzie bum, Żyleta podjedziesz jak najbliżej bramy, ściągając gości z wieżyczek strażniczych. Postaraj się wjechać jak najgłębiej w Springfield. - Tamten słuchał uważnie potakując głową. - Jak najbliżej Erica. Diabły i anioły, zaś, gdy usłyszymy wybuch, opuścimy ciężarówkę, Drągal, ty zostaniesz przy niej i będziesz osłaniał. Dalej ruszymy w stronę placu, i zabierzemy stamtąd dzieciaka. Powinien być już do tamtego czasu wolny. Zająć się tym mają nasi zwiadowcy zaraz po usłyszeniu wybuchu. Jeśli Żyleta, dojedziesz do placu, ładujemy na twój wóz Erica i spieprzasz z nim, aż pod dom burmistrza. Jeśli nie, to bierzemy go, ładujemy do ciężarówki i też spieprzamy. W sprawie jest mały haczyk. Miejscowi płacą nam między innymi w żarciu z paki. Dlatego oprócz Erica, musimy wyciągnąć stamtąd cało wóz. To by było na tyle. - Rika uśmiechnęła się. - Ściemnia się - dodała zupełnie odmienionym tonem. - Dobra, teraz ustawcie się w kolejce do Mojżesza. - Rika sama przebiła się przez tłum i podeszła do stojącego w kącie odtwarza. - Każdy dostanie dwie działki Jetu! Zabawmy się! - Dobiegł ją podniecony głos towarzysza. Kobieta przerzuciła płyty, znalazła właściwą i włączyła sprzęt.

lastinn player

Chwile samotnie wsłuchiwała się pierwsze takty, aż dołączył się drugi instrument, wtedy podkręciła głośność, a halę opanowały dzikie, psychodeliczne dźwięki. Wwiercające się głęboko w jaźń. Jej ciało same, prawie nieświadome tego, co robi zaczęło plątać się w początkach dzikiego tańca.
Hawk złapał za swoją działkę Jetu, odszedł kilka kroków, położył się na jednym z sienników, włożył ustnik narkotyku do ust i powoli odkręcił zawór. Poczuł słodki smak na języku, gdy najwspanialsze zapomnienie rozpływało się po jego ciele. Głowa mu ciążyła. Serce. Zamknął oczy i czuł się, jakby odlatywał. Powoli podniósł ręce i czuł jak jego ciało unosi się, unosi się wysoko. I drga. Muzyka. Światła. Czyjaś ręką dotykająca twarzy. Jego. Żył. Serce drgało. Stopy niosły. Chłopak stał przed nim z rozpłatanym gardłem. Zapraszał do tanga. Hawk roześmiał się. Piękna kobieta. Szedł. Długie nogi, czarne włoski na łonie, umięśniony brzuch, sterczące piersi, blond włosy, zadarty nosek, piegi, zniewalająco czarne białka oczu. Każdy szczegół. On. Leżał. Świat potknął się i wywrócił. On dalej był. O tutaj właśnie. Był, powiedz, że jest. Słodycz. Bluszcz. Kilka naboi. Kto to kurwa posprząta. Ja. Nie ja. On. Wszyscy. Tak, wszyscy, każdy i będzie szybko. Zielona smuga. Jego dłonie zostawiają zielone smugi. Smugi w powietrzu. Powieki w dół. Powieki w górę. Powieki w dół. Ciemność. Lot. Czyjś śmiech i znów ta muzyka. I znów powieki w górę. Zielone smugi. Wracaj. Wracaj. Zostań. Zostań.

Charo obserwowała rozklekotaną salę. Zapach dymu, wódki i spoconych ciał ogłuszał.
Pomiędzy rozpalonymi pospiesznie ogniskami włóczyli się, upadali, leżeli, czy spazmatycznie rzucali się ci, którzy przygrzali za dużo Jetu. Gdzieś tam opierał się o ławę, trzymając się za rozbity nos szczeniak, mający za mało szczęścia, bądź rozumu, wdawszy się w bójkę z czarnuchem. W kilku siennikach wierzgały się splecione pary, którym dopingował upity tłumek. Mayer chciała usiąść, gdy potrącił ją ktoś biegnący w stronę środka sali. Szybko rozpoznała Żyletę. Mężczyzna wlazł na stół z samodzielnie opróżnioną w połowie flaszką wódki. Zaraz obok niego pojawiła się Maria, wijąc się w rytm muzyki. Tamten objął ją jedną ręką, pieprznął butelką o ścianę, wyciągnął zza pasa nóż i zwinnym ruchem przeciął pasek podtrzymujący jej obszerne spodnie.


Szmata zsunęła się z niej odsłaniając długie nogi. Kobieta jednym ruchem skopała ją ze stołu i zaczęła lubieżnie tańczyć coraz bliżej bandyty. Pięść jej kości łonowej raz po raz uderzała w nogę mężczyzny. Tamten objął ją brutalnie w pół i przycisnął jej piersi do swojej klatki piersiowej. Jego język zaczął krążyć po jej szyi. Maria, aż jęknęła z rozkoszy.
- A Ty mała? - Słodki głos obudził Charo ze swoistego letargu. - Zatańczysz? - uwodzicielski jad Riki sączył się do ucha.

***

Estebez, zwiadowca Los Diablos obserwował Springfield przez lunetę, którą kupił od tego chciwusa handlarza. - Kurwa, jak wrócę do miasta, to zajebe tego cwela. - rzucił do leżącego nieopodal szczura, jego kolacji, którego upolował przedwczoraj. - Pierdoluną, trzeba co chwila łapać ostrość. - Odjął oko od binokularu i rozejrzał się szukając chusty. Noce bywają tutaj bardzo zimne. Szybko zgarnął materiał i owinął dookoła szyi i głowy. Ponownie zerknął przez wizjer na leżącą pod nim wioskę. Już dawno przestał interesować się tymi kilkoma budynkami i okupujące je stałej załodze. Bardziej obchodziło go usypisko kamieni, przy którym dzień i noc krzątała się grupa ludzi. Na ślepo sięgnął po truchło szczura. Chwycił zimne mięso i ugryzł większy kawał. Mieląc zębami, mówił sam do siebie. - A może.. może mur? Po to im te kamienie? Na mur. No pewnie na mur. - Przyciągnął do siebie karabin. Tutaj nic nie było pewne.

***

Turduk

Turduk marzł rozpadającym się wraku, do którego przyprowadził go Krudus. Znajdowali się na wzgórzu, z którego doskonale widać było tętniące życiem baraki Riki, jednak samochód, a raczej porozbijana kupa metalu, nie dostarczał schronienia przed wiejącym tu zimnym wiatrem, jakie wypełniają tutejsze noce. - Dobry blaszak, widzi starzec? Bardzo dobry. Ja go dostać, od przyjaciela. Dawno przyjaciela Krudusa. I on pokazać, jak dać życie blaszakowi. Ale sam zginąć... - Tribal zadumał się dłuższą chwilę. - Krudus musiał! - Wykrzyczała niespodziewanie. - Musiał! Turduk wierzy?! Na pewno wierzy, bo Turduk mądry, bo siwy. - Krudus uderzał krzemieniem o krzemień próbując rozpalić ogień. Bo kilkunastu nieudanych próbach wyszeptał. - Zły duch. Klątwa, nie dać nam ognia. My musieć poczekać w blaszanym, bo inaczej mogą przyjść skorpiony i zjeść Krudusa i Turduka. My nie dać się zjeść. Prawda? Ja ci opowiedzieć, coś, co ja wiedzieć, o skorpionach... Kolec... Urwać... Wioska... Szaman... - Słowa Krudusa rozmywały się powoli w głowie zasypiającego starca.

***
Charo Mayer&Hawk&Keith Haskel&Rika

Charo obudziła się rano ze strasznym bólem głowy. Przyłożyła zimną dłoń do rozgrzanego czoła. - Wody - wyszeptały spierzchnięte wargi. Powoli, zza przymkniętych powiek rozmyślała nad wczorajszym wieczorem. A raczej nad strzępkami tego, co ostało się w jej pamięci. Prawie nic. W końcu dała sobie spokój i z trudem przewróciła się na drugi bok. Chciała się wyciągnąć, jednak poczuła czyjąś obecność obok, na jej sienniku. - Kurw... - wyszeptała. Delikatnie ją obejmując, spała, oddychając głęboko Rika.

Kilka godzin później cała banda skacowana, rozeźlona i rzygająca po kątach ustawiła się przed samochodami. - Żyleta! - Krzyknęła zachrypniętym głosem Rika, przyprowadzając towarzysza do porządku. Hawk siedząc z boku i popijając miejscowe piwo obserwował wozy. Pierwszym autem w konwoju miał być dwuosobowy Buggy.


Miał jechać jakieś pół kilometra przed wszystkimi, ostrzegając przed ewentualnym niebezpieczeństwem. Problemem mógł być tylko kierowca, który właśnie pierdolnął tą robotę, wymiotując już drugą godzinę do dołu za budynkiem.
Drugi w konwoju miał jechać samochód Żylety, który właśnie doskonale się bawił wydzierając przy skacowanych towarzyszach.


Uzbrojony pickup prowadzony przez jednego z jego ludzi, mógł przewieźć cztery osoby, plus kolejnego strzelca na pacę. Jeden z mechaników, nie uczestniczący wczoraj w imprezie właśnie rozbierał na części i czyścił karabin zawieszony na stojaku, na pacę. Kolejnym wozem, podstawionym o świcie przez miejscowych była stara, ale dobrze utrzymana ciężarówka.


Za kółkiem siedział już Richard, który wyglądał jakby wczorajsza noc postarzała go o kolejne kilka rad. Przywołującym gestem wołał do szoferki Hawka. Ostatnim wozem, zamykającym całą eskortę miała być czerwona furgonetka, do której z powodzeniem mieściło się pięć osób.


- Dobra! - Przekrzykiwała ryk silników i gwar głosów Rika. - Richard?! Żyleta?! Macie radia? - Odpowiedziały jej dwa kiwnięcia głową. - Wejdźcie na trójkę! Reszta dostała broń?! - Rzuciła w tłum. - Odpowiedziały jej potakiwania. - Do wozów! I ruszamy!

***

Turduk

Turduk powoli otrząsnął się z porannego snu. Noc była niespokojna. Zewsząd dochodziły go odgłosy zwierząt, wyjącego wiatru i chrapania Krudusa. Jednak teraz czas był wstawać i iść razem z nowym towarzyszem śladem złej kobiety, aż do jej nieuchronnej śmierci i wielkich skarbów. - Ja pić. Dam i wody Turdukowi. - Odezwał się siedzący na blaszaku Krudus. - Pij starcze, pij. - Turduk wychylił całe naczynie z wodą wskazując na ruszające pojazdy Riki. - Jadą! - Wykrzyczał. - Młodziak zeskoczył z dachu pojazdu i rzucił się do wnętrza wozu. Chwilę szarpał się z kablami, aż w końcu samochód odpalił. - Rycz, bestio! Rycz! - Wykrzyczał. Samochód ruszył z piskiem opon za konwojem.

***

Hawk

Jechali już przeszło jakieś osiem godzin i siedzący w szoferce ciężarówki Hawk zdążył całkiem nieźle poznać, kierującego pojazdem Richarda. Powoli zaczynało się ściemniać, gdy na na horyzoncie wyrosły ruiny. - To tutaj? - Zapytał Hawk. - Nie. - Odparł Richard. - Tam będzie jeszcze z jakieś trzy godziny drogi. - Hawk oparł się szybę, wyciągnął nogi i próbował zasnąć. Minęło może kilkanaście minut, może godzina, kiedy obudził go huk automatu, zaprzęgniętego do pickupa. - Co jest, kurwa?! - Rzucił wyrywając z worka strzelbę. Richard nie odpowiadał starając się w miarę bezpiecznie zajechać rozpędzoną ciężarówką za ogołocony budynek wśród ruin, do których właśnie dojechali. Trzask metalu i mocne szarpnięcie do końca zbudziło łowcę. Uderzyli bokiem w jedną ze ścian. Rozbite szkło z szyby po stronie kierowcy poleciało im prosto w twarz. - Kurwa mać.. - wycedził Richard. - Zaatakowali nas! Jechali w naszą stronę furgonetką i kiedy Żyleta otworzył ogień wbili się w ruiny na przeciwko! Skurwiele, strzelają do nas stamtąd! - Tu anioły do diabłów! - Odezwał się kobiecy głos z radioodbiornika. - Co tam się dzieje, do kurwy nędzy?! - Richard złapał urządzenie i krzyknął do mikrofonu. - Ostrzelali nas! Wysiadajcie z paki! Spotkamy się na zewnątrz! - Mężczyzna wręcz wypchnął Hawka z wozu i sam wysiadł jego drzwiami.

***

Turduk

Cały dzień w podróży. Bez stopu, bez zatrzymania. W tylko im wiadomym celu. Jak stado bizonów przemierzających prerie. Nic nie znaczą. Jednak są. Istnieją. Z zamyślenia starca wyrwał głos towarzysza. - Tu ruiny. - Powiedział pokazując kilka zniszczonych budynków, do których się zbliżali. - Cmentarzysko blaszaków. Straszne, złe. - Obydwoje dostrzegli, jak konwój wjechał z jednej strony pomiędzy budynki, a z drugiej nieznana im furgonetka. - Ja wiedzieć i widzieć, że zła kobieta tu będzie. Ona tu będzie już wysysać krew! Ja mówię! - Nagle powietrze przerwał strzał. Jeden, drugi, kanonada. - Zła kobieta mordować! My tam pędzić! My znaleźć skarby! Dużo, dobrych skarbów! - Nagle jednak jego twarz z podnieconej, stężała i nabierając uległego wyrazu. - Głupi Krudus, on by pędził, ale źle, bo on nie wie, co zrobiłby starzec. Mądry starzec. Jaka wola starca? Dobra wola? Krudusa wola?

Bez żadnego znaczenia.

Rika.

Dobra imprezka przed misja potrafi dobrze podnieść morale. I bardzo obniżyć percepcję, ale warto zaryzykować. W życiu trzeba czasem zaszaleć gdy w koło tylko syf, kurz i pełno ludzi czychających by wbić Ci kosę w plecy. Lecz takie noce jak ta pozwalały na chwilowe obniżenie czujności, w końcu było tu kilka osób którym Rika ufała i na co dzień zawierzała im swoje życie.

Było niestety też pełno osób którym nie powierzyła by nawet jednego kapsla na przechowanie. Takie życie. Czarny wyglądał jej na mięśniaka, czyli osobę która chce wszystko rozpierdolić. Co prawda umiał się dobrze wysłowić jednak i tak jak dla niej był trochę nieogarnięty. Hawk wyglądał trochę lepiej, lecz też jeszcze nie do końca wiadomo czy będzie ok. Zabić potrafi, to zawsze coś, nie ucieknie z pola walki. No i ta ślicznotka... palce lizać. Pewnie w ogóle się im nie przyda, ale będzie dobrą rozrywką. Obecność ładnej kobiety na ogół mobilizuje drużynę, każdy chce wypaść jak najlepiej. Ot, pierwotny instynkt.

Plan był jasny i Rika miała nadzieję, że był też jasno przedstawiony. Najgorsze co moze być, to kiedy w czasie akcji ktoś nagle nie wie co ma ze sobą zrobić. i wtedy włazi taki komuś na cel. BACH! I po nim. Ale takich ludzi i tak jej nie szkoda, sami są sobie winni. Sprzeciwów żadnych nie słyszała co do planu akcji, na każde pytanie odpowiedzieli tak jasno jak się dało, choć tych pytań nie było wiele.

I potem w końcu mozna sie wyluzować. Rika ze smutkiem zauważyła że Charo coś za bardzo odprężona nie jest. Nie szkodzi, na szczęście miała coś przygotowanego na tę okazję. Gdy dziewczyna nie patrzyła dosypała jej coś do napoju. Proszek szybko się rozpuścił i nie dało się go wyczuć smakiem. Rika uśmiechnęła się pod nosem. Poczekała aż Charo wypije specyfik i odczekała aż zacznie on działać.

Wtedy przystąpiła do działania. Nie odstępowała jej na krok. A gdy dziewczyna już płonęła z pragnienia ostro się za nią wzięła. Wtedy i tak cała reszta już gdzieś odlatywała po kątach. Kobiety znalazły sobie posłanie i zajęły. Z tego ciemnego kąta przez pewien czas dało się tylko słyszeć jęki rozkoszy. Jak też z wielu innych miejsc.

***

Poranek był bolesny. Kac zżerał wszystkich, ból głowy, wymioty, suchość w gardle. Norma, chyba każdy się już przyzwyczaił. Można nawet rzec że taki kac wyostrza zmysły, wszyscy przecież wiedzą że na kacu nawet upadający gwóźdź wydaje taki hałas ze słychać go z daleka. Gorzej jak kierowca wymiotuje więcej niż ma w żołądku. Na szczęście wszystkim jakoś udało się ruszyć.

Podróż. Podróż przez tą pustynie to pieprzona meczarnia. Człowiek sie poci jak brahmin na patelni. Muchy które jakoś kurwa zawsze wszędzie są, włażą do uszu nosa i ust. Kurz wpada w oczy i włosy. No w każdym razie tym co jadą z przodu, na pace nie było tak źle. Tylko upał jak cholera. Ale nawet można sie było kimnąć, tylko czasem troche za mocno bujało i ludzie budzili się przestraszenie, ze coś się dzieje. A Rika od czasu do czasu posyłała promienny uśmiech ślicznej Charo, która jakoś dziwnie siedziała naburmuszona.

I wszystko byłoby ładnie i pięknie gdyby nie te strzały. Co jest kurwa? Przecież na pewno nie są na miejscu!
- Co tam się dzieje, do kurwy nędzy?! - zapytała przez radioodbiornik.

Odpowiedź nie była satysfakcjonująca. Teraz to dopiero z tyłu trzęsło. Jakaś zabłąkana kula musnęła jej ramię. Zapiekło, ale do takich ran już dawno była przyzwyczajona, na co dzień można sie bardziej kaleczyć krojąc zdechłą jaszczurkę.

Wóz zatrzymał się gwałtownie, tak że wszyscy pasażerowie tyłu bujnęli się do przodu. Rika krzyknęła do ludzi na pace i zarazem przez odbiornik:

-Łapać za broń i strzelać kurwa! Rozsypać się po terenie w zasięgu widoczności!

I napierdalać do tych debili, którzy odważyli sie ich zaatakować. Ostatnie czego im teraz trzeba to kolejne straty w ludziach. Rika wypadała jak burza z samochodu i starając się trzymać nisko przy ziemii udałą się za najbliższą przeszkodę i starała sie znaleźć odpowiednie miejsce. No i zobaczyć skąd właściwie padają strzały. I poczęstować ołowiem każdego kto stanie jej na celu.

- No chodźcie skurwiele!
 
Lost jest offline  
Stary 03-09-2010, 22:19   #12
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Centrum dowodzenia Los Diablos nie przypominało domku na drzewie. I dobrze.
Owszem, było surowe i proste, do bólu szare oraz praktyczne, ale Hawkowi to nie przeszkadzało, mimo iż czuł się tutaj nieswojo, jak w każdym obcym miejscu, którego nie mógł przerobić wedle własnego uznania.
Rzucił plecak na wolne posłanie przy jednej ze ścian i podszedł do trzech samochodów znajdujących się w hali. Przez chwilę przyglądał się im, szczególnie "pustynnemu szkieletowi", czyli buggy, aby po chwili dołączyć do reszty gangsterów i najemników gromadzących się wokół stołu, na środku pomieszczenia.

Plan, jak to plan, miał szanse powodzenia. Równie dobrze, mógł też zawieść.
Dużo zależało od zwiadowców, którzy musieli niepostrzeżenie podłożyć ładunki wybuchowe pod baraki. Jeśli im się uda, szanse powodzenia będą spore. Oczywiście, Łowca zrobiłby to inaczej, ale teraz był tylko jednym z trybików, nie zaś zegarmistrzem. Uznał z ulgą, że to odświeżające uczucie. Był na obcym terenie, trudno by mu było opracować dobry plan, szczególnie że czas grał na ich niekorzyść. A tak, martwił się tylko o swój tyłek i swoją rolę.

Przyjrzał się dokładniej mapie. Jeśli baraki eksplodują, utrudnią przeciwnikom ostrzał z prawej strony i zlikwidują barykady, możliwe też, że wyłączą obie wschodnie wieżyczki z gry. Wpatrywał się w kawałek papieru i próbował ustalać taktykę na jutrzejszą walkę, jednak nie wiedząc, ilu jest przeciwników, w co są uzbrojeni, gdzie stawiają straże itp. była to tylko zabawa. Będzie musiał coś wymyślić na bieżąco, na podstawie tego, co zobaczy wjeżdżając do osady. To nie problem, jedynie drobne... urozmaicenie.

Jet dla każdego. Musiało im się dobrze powodzić, albo większość obecnych była uzależniona do tego stopnia, że bez działki nie byliby przydatni podczas akcji i taka impreza była konieczna.
Hawk nie był nałogowcem, jednak nie miał zamiaru odmówić sobie tej chwili rozkoszy. Tak, rozkoszy właśnie.

To, co działo się z człowiekiem przez te kilka minut po zażyciu narkotyku było nie do opisania. Istny orgazm zmysłów, wizje czasem prorocze, czasem zasięgnięte z pamięci, a czasem tak irracjonalne, że na trzeźwo nie dałoby się ich wymyślić. Wyimaginowane sceny przeplatały się ze światem realnym, odpowiednio zmodyfikowanym przez oszalałe w rozkoszy zmysły.
Kobieta. Na jawie? W wizji? Nieistotne, doznania są tak samo intensywne. Jej dotyk, taki... drapieżny, słodki i cichy. Jej głos... pragnący, miękki i mokry. Jej piersi... krągłe, szepczące i przyjemnie drażniące nozdrza. Jej oczy... całe czarne, jednak piękne i w pełni odpowiednie dla takiej damy. Abstrakcyjna synestezja zawładnęła nim, a on jej się oddał. W pełni. Po części cały czas przeżywał orgazm. Ona też. Ale po części byli głodni, ciągle głodni. Nie przestawali, nie mogli. Nie chcieli. Obecnie już ich uwaga skupiała się wyłącznie na świecie rzeczywistym, albo na tym, co wydawało im się rzeczywiste. Albo raczej, co chcieli, żeby było rzeczywiste. Blondynka wiła się, jak wilgoć unosząca się po burzowej nocy, a wilgoć była z nią. W niej. Na niej. Woda, piwo, pot, sperma, krew, to nie miało dla niej obecnie znaczenia. Wszystko to byłoby cudowne, wszystko ją podniecało, nawet ból sprawiał jej niewymowną rozkosz. Każda część ciała była niczym nabrzmiała łechtaczka, podatna nie tylko na każdy dotyk, ale i zapach, smak, dźwięk. Oboje odbierali wszystkie bodźce zmysłowe całym ciałem, ze zwielokrotnioną siłą.
Nie myśleli o tym na wpół zgniłym świecie, ani o tym, że jutro mogą zginąć. Żyli chwilą. Cudowną chwilą.

Skończyli już na trzeźwo, chociaż dziewczyna nadal wyglądała na nieźle skołowaną. Przyniosła jeszcze butelkę jakiegoś samogona i dwa piwa, Hawk zadowolił się tutejszym sikaczem. Ale był jednym z niewielu, którzy obawiali się kaca podczas jutrzejszej akcji. Może im to nie przeszkadzało? Szczerze wątpił.
Zawsze, gdy na dobre wychodził już spod działania Jetu, czuł się tak zmęczony, jakby przebiegł kilka kilometrów pustynnego terenu. Podobnie było i tym razem, więc położył się, podłożył plecak pod głowę i zamknął oczy. Poczuł jeszcze, jak dziewczyna mamrocąc kładzie ciężką głowę na jego piersiach, i zasnął.

***

Poranek była taki, jakiego się spodziewał. Po pomieszczeniu walały się butelki po alkoholach i te małe "gazowe", po Jet'cie. Zwłoki leżały w najróżniejszych zakątkach hangaru, niektóre już się zbudziły i jęczały lub kręciły się z boku na bok, jakby miało to im pomóc. Dziewczyna właśnie dochodziła do siebie (chociaż ten proces będzie trwał zapewne znacznie dłużej), pewnie to ona obudziła Łowcę. Spojrzała na niego błękitnymi, zmrużonymi oczami.

- Hawk, tak?- spytała niepewnie, jakby z ledwością wygrzebała jego imię spośród sterty odpadów.
- Lucy, tak?- dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że zna jej imię.
Uśmiechnęła się niemrawo. Grunt to wiedzieć, z kim się spało.
Mężczyzna przyniósł ze skrzynki stojącej w rogu dwa piwa, jedno podał blondynce. Ona zaczęła pić z wyraźną ulgą, a on jakby od niechcenia. Skorzystał z czegoś, co można by nazwać "publiczną toaletą" i podszedł do samochodów, na które zwrócił już wczoraj uwagę. A dokładniej, podszedł do buggy'iego.
Uwielbiał te samochody. Wspaniałe, jeśli chodzi o jazdę po pustyni czy nawet ruinach, ale niestety zbyt odkryte do walki. Duży silnik, mocne, terenowe resory, odpowiednie opony i niesamowicie niski ciężar pojazdu sprawiały, iż świetnie nadawał się do spektakularnych wyścigów z przeszkodami, organizowanych obecnie w wielu miejscach na terenie dawnego USA. Nadawał się też na samochód zwiadowczy i taka będzie właśnie jego rola. A raczej byłaby, gdyby kierowca był w stanie prowadzić.

***

Siedział w ciężarówce, na siedzeniu pasażera, pod nogami leżał worek z dwoma strzelbami, myśliwską dubeltówką (posiadając sporo fantazji, można nawet nazwać ją "snajperską") oraz powtarzalną, krótko lufową i zabójczą na krótki dystans. Noże i rewolwer były na miejscu, gotowe do wyciągnięcia i użycia. Zamienił parę słów z kierowcą. Był całkiem rozmowny, Hawk postanowił to wykorzystać i zaspokoić ciekawość.

- Słuchaj, Richard, opowiedz mi o Was, a właściwie, o nas, o Los diablos.
- Widzisz, zebraliśmy się kiedyś w całość. Dawne czasy. Robiliśmy karawany, jakiś podróżnych, aż w końcu trafiliśmy na brahminów. I wtedy Rika doszła do wniosku, że nie ma po co z nimi walczyć, lepiej żyć na dobrej stopie. Zaoferowaliśmy nasze usługi burmistrzowi i o to jesteśmy, w pieprzonej ciężarówce jadącej w paszcze lwa.
- Dawno to było? To znaczy, dawno powstała ekipa?
- Niech pomyśle. Cztery lata temu zginął Charlie, siedem będzie od wypadku.. hmm... Jakieś pięć-sześć lat. Trochę czasu.
- Wypadku?
- Mojego. Wyrabiałem granaty dla drużyny i jakiś debil zapalił fajkę, czy coś w budynku. Przeżyłem tylko ja. Podmuch wywalił mnie przez okno i to mnie uratowało.
- Uuu, przykra historia... A jak to jest z hierarchią w gangu? Rządzi Rika, ale poza tym? Macie jakieś stopnie, czy raczej coś mniej oficjalnego? Niepisany kodeks, co komu wolno, co za co jest odpowiedzialny, kto komu może rozkazywać, wiesz, takie sprawy.
- Najpierw jest Rika. Ona dowodzi całością. Później jestem ja i Żyleta. Rika i Ja dowodzimy oddziałami uderzeniowymi. Żyleta to wsparcie. Reszta ludzi jest podzielona stopniami, ale tego - uśmiechnął się- jeszcze Ci nie zdradzę.
- Jasne, tajne przez poufne- Hawk również się uśmiechnął.- Ale co, Rika od zawsze była na szczycie?
- Kiedyś był Charlie, ale rozszarpały go mutasy.. podobno. Wtedy przywództwo przejęła Rika. Kilka osób się zbuntowało i odeszło.
- Zadumał się. - Ale ostatecznie wyszło nam to na dobre.
- Tak... Twarda z niej babka. Nie jest żadnym babochłopem, ale trzyma wszystko w ryzach. Tak w ogóle, to ile ona ma lat? Poniżej trzydziestki, no nie?

Richard roześmiał się. - Chyba tylko ona to wie.
- Jak myślisz, co by mi zrobiła, jakby przez przypadek usłyszała moje pytanie? - spytał, również nie kryjąc rozbawienia.
Richard gestem pokazał strzał z pistoletu. - Bang, bang.
- Radio jest wyłączone, prawda?
- spytał Łowca, udając przerażonego chłopca.
Richard uśmiechnął się tylko i skupił na drodze. Chwilę później w oddali ujrzeli jakieś ruiny, jednak okazało się, że do celu jeszcze daleka droga, Hawk postanowił więc się przespać.

Ze snu, czy też raczej, półsnu, wybudził go wyjący KM, paręnaście metrów przed nimi. Zerwał się i, sięgając po dubeltówkę, rozejrzał dookoła.
- Co jest, kurwa?!
Richard nie miał czasu odpowiadać, manewrował między kawałkami gruzu, żeby bezpiecznie zaparkować. Byli otoczeni zgliszczami budynków. Prawdopodobnie było to miejsce, które widzieli z Richardem.
Uderzyli bokiem w jedną ze ścian i zatrzymali się. Wysiedli i wysłuchali rozkazu Riki. Założenie było proste, zmieść wroga. Z wykonaniem mógł być problem, ale cóż, zazwyczaj tak właśnie jest.

Hawk, po zbadaniu sytuacji, postanowił oddalić się od hałaśliwej części ruin i ruszył wzdłuż drogi, bezpiecznie osłonięty kawałkami murów i blaszanych konstrukcji. Zobaczył Wędrowca najętego przez Rikę w barze, okrążającego piętrowy budynek, chyba chciał przebiec na drugą stronę ulicy. Ale nie to go interesowało, tylko ów budynek. O tym, że kiedyś miał piętro świadczyły tylko schody, wyższa kondygnacja została zmieciona, łącznie z podłogą (czyli sufitem parteru). Jednak stając na schodkach, które przetrwały, można było zobaczyć drugą stronę ulicy, i to z wysokości jakichś trzech-czterech metrów, i nie było się odkrytym na strzał. A przynajmniej, nie całkiem.

Miał dwie pozycje strzeleckie do wyboru: okno na parterze lub szczyt schodów, kończących się na wysokości dwóch metrów. Zdecydował się na schody, od początku mu się podobały. Co prawda, musiał strzelać stojąc, jednak był na tyle blisko ściany, że mógł na niej oprzeć lufę strzelby. Kucnął, stając się niewidocznym dla przeciwników, i załadował broń. W podręcznej kieszeni miał teraz tuzin naboi. Oby tulu nie potrzebował. Wyprostował się i rozejrzał, ustawiając dubeltówkę. Szukał Zwierzyny. Większość walczących skupiała się pick-up'ie, przebiegający murzyn był już po drugiej stronie, rozważnie zakradał się do przeciwników. Póki co, nie był obserwowany. Chyba. Wreszcie zdecydował się na Cel. Blondyn, koło trzydziestki, bez zarostu. Stał chyba najbliżej Hawka, a i strzelał dobrze, był więc dobrym Celem. Dobrą Zwierzyną. Łowca skupił się na Celu. Na upatrzonej Zwierzynie.

***

Zamknij oczy. Wyobraź sobie, że pocisk przebija czaszkę Twojego wroga. Rozpoławia ją na dwoje. Rozpryskuje krew na stojących obok towarzyszy.
Widzisz?
A teraz cofnij scenę. Powoli cofaj pocisk, zbieraj krew z powrotem do głowy, scal czaszkę. I obserwuj lot pocisku. Wiesz, jak powinien lecieć, pamiętaj. Wiesz to. Wiesz, jaki jest wiatr, wiesz, jak bardzo wpływa na strzał z takiej odległości. Wiesz, ile w tym trafieniu było przypadku, a ile Twoich umiejętności. Cofasz się za pociskiem, powoli, bez pośpiechu. Bo wiesz, że liczy się precyzja. Niezależnie od broni, liczy się precyzja. To właśnie ona odróżnia tych z klasą, od zwykłych patałachów. To ona pokazuje, jakie kto ma umiejętności, ile jest wart. Nic więcej, tylko precyzja. A Ty cofasz się wraz z pociskiem aż do lufy pistoletu. Spoglądasz na muszkę, na jej pozycję względem ofiary tuż przed strzałem. Otwierasz oczy i puszczasz akcję do przodu. Już wiesz, jak masz strzelić.
Strzelaj więc.
Strzelaj, chłopcze.


Mapka z pozycją
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 03-09-2010, 22:26   #13
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Całkiem spokojnie wysłuchał szalonego planu, który zrodzić się musiał w chorej, wypalonej narkotykami głowie. Chyba musiał przyznać sam przed sobą, że żałował dołączenia do tej akurat grupy. Zawsze przecież wolał pracować sam, a tu wpakował się w kabałę, z której niekoniecznie już musiał wyjść obronną ręką. Cóż mógł bowiem poradzić na takie stawianie sprawy? Nie mógł dyskutować, to ci tutaj znali sytuację, to ci tutaj mieli zwiadowców i dokładnie powinni sprawę przemyśleć. Czy w ogóle myśleli, to była inna sprawa, nad którą bezpieczniej było się nie zastanawiać. Wędrowiec kiwał po prostu głową, może udając głupiego, może po prostu mając już tak dość, że gotów był zgodzić się na wszystko. Także zaliczka pozostała nienaruszona, schowana głęboko w kieszeni przepastnego płaszcza. Na rynku swoje kosztowała i można ją było wymienić na jedzenie lub wodę. Tyle tylko, że musiał zostać i udawać, że się "bawi". Zabawne, że na skraju życia planety ludzie wciąż dążyli wyłącznie do samodestrukcji.

Towarzystwo bardzo szybko stało się całkowicie nieakceptowalne. Jak każde, które posiada narkotyki i uwielbia z nich korzystać kiedy tylko ma okazję. Keith poważnie zastanowił się nad przyszłością akcji, jej szansami. Podał rękę, przypieczętowali umowę. Nigdy takich nie łamał, tylko, czy teraz nie było to jednoznaczne z samobójstwem? Oni wszyscy wstaną z okropnym kacem, niektórzy także moralnym. W warunkach, w których nie będą zdolni do walki i podejmowania szybkich, precyzyjnych, niezbędnych do przeżycia decyzji. Czy plan też wymyślali będąc na haju? Jakże inaczej mogli bowiem zakładać, że nikt nie zajrzy do środka ciężarówki, w której ponoć ma być dla nich żywność, za to prowadzi ją jakiś nieznany, albo jeszcze gorze: znany i bardzo nie lubiany koleś. Sam siebie nie rozumiał, ale miał zamiar dać Rice i jej bandzie szansę. Gdy jej nie wykorzystają, może to być ostatni taki gest dobrej woli, ale czy miał wyjście? Potrzebował gambli.
Szczeniak wyzywał go od kilku minut i pogrążony w swoich myślach Wędrowiec po prostu go ignorował. Niestety szczyla nakręcał jet, to on czynił go niepokonanym. Zawsze tak było, zawsze się jakiś trafił, by obcego, niezbyt czystego i czarnego człowieka sprowokować. Nigdy nie kończyło się to dobrze, zazwyczaj też taki jak ten tutaj, nie miał zbyt wielu chętnych wspomóc go kumpli. Popchnięty Keith, westchnął tylko smutno. A jego pięć wystrzeliła do przodu razem z wydechem. Szybka i twarda jak kamień natychmiast znokautowała ćpuna. Tak, to by było na tyle.
Mając tego dość Wędrowiec udał się na spoczynek.

Rankiem miał wrażenie, że tylko on zachował klarowne zmysły. Kilka wypitych piw niewiele zmieniało, zwłaszcza, że za mocne to one nie były. Pozostali zaś... wyglądali dokładnie tak jak się wcześniej zachowywali - jak banda niedojebanych ćpunów na potężnym kacu i na dodatek spragnionych już kolejnej działki.
~Boże, jeśli jeszcze istniejesz, spraw, by nasi wrogowie byli tacy sami...~
Niewiele mógł poradzić, w zasadzie to nawet nic. Tylko przeżyć, gdy dojdzie co do czego. Nie odzywał się do nikogo, siedząc przez dłuższy czas na jednej ze skałek. Nogi skrzyżowane, plecy wyprostowane, dłonie na kolanach. Wdech-wydech. Spokojne nabieranie powietrza. Wyciszenie zmęczonego poprzednim dniem umysłu. Mogli jechać, z rzygającym jak kot szoferem. Zapowiadało się pięknie. Stalowa, rozgrzana do czerwoności puszka to był tylko początek niedogodności.

Nagłe zatrzymanie, zbyt szybkie i zbyt gwałtowne, wywołały kolejne westchnienie. Wyjął obrzyna, ładując do jego lufy dwa czerwone pociski. Zerknął jeszcze raz na towarzyszy. Cóż, zobaczymy, może to lepiej, że doszło do tego w chwili, gdy jeszcze mogą coś zrobić? Gdy mogą zobaczyć czy coś umieją? Rika niestety dowodziła wcześniej tylko w swoich chorych myślach. Zignorował jej nic nie wnoszący do sprawy krzyk.
~Rozproszyć, kochanie, możemy się co najwyżej rozproszyć. Rozsypywać tego dnia nie mam jeszcze ochoty.~
Wyskoczył na zewnątrz, przypadając do budy. Kule świszczały, któryś nie zwracał uwagi na marnowaną amunicję. Pewnie młody, podniecony walką. Swoją drogą, dlaczego tu i dlaczego tak późno nadeszło ostrzeżenie? Los Diablos zdawali się nawalać już od samego początku. Jeszcze raz spojrzał na pozostałych.
Nie, wciąż musiał pracować samemu. Przecież nie zaufa komuś z obcych, których w akcji nigdy nie widział. To było wręcz oczywiste.

Ruszył przed siebie, nagłym zrywem. Ciężkie buty wzburzały pokrywający podłoże pustynny pył, ale nie dbał o to. Mocno pochylony przemknął pod kolejny z budynków. Jakaś kula zrykoszetowała o blachę falistą leżącą gdzieś obok. Odgłos był paskudny, zawsze go irytował. Wyjął rewolwer, sprawdzając ułożenie kul w bębenku. Zakręcił nim na próbę i zerknął czy lufa nie jest zabrudzona. Kilka sekund, był już gotowy. Strzelanina była coraz ostrzejsza. Wyjrzał zza rogu, ale nie zobaczył za dużo. Był jeszcze za blisko. Pomknął dalej, ufny temu, że zasadzkowicze skupieni są na innych, znacznie bliższych i groźniejszych obecnie celach. Oczywiście, całkowicie ignorował "polecenie" Riki, powtarzając sobie, że to tylko dla jej dobra. Co chciała osiągnąć, strzelając do tamtych z odległości? Aż takich snajperów posiadali? Szczerze w to wątpił.
Przebiegł jeszcze przez dwie puste przestrzenie, dopadając do kolejnych budynków szybkimi skokami. Nie miał pojęcia czy ktoś go widział, ale zbliżała się najgorsza chwila. Należało znaleźć się po drugiej stronie ulicy.
Jeszcze raz wyjrzał, teraz zupełnie z innej perspektywy oglądając strzelaninę. Wyszczerzył się, rozbawiony swoją głupotą. A potem ruszył. Z bliska obrzyn był niezwykle zabójczy.
 
Sekal jest offline  
Stary 04-09-2010, 11:35   #14
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Charo była wściekła. Obudziła się niewiele pamiętając z wydarzeń poprzedniego wieczora, leżąc obok kobiety, obok której z własnej woli nie chciałaby leżeć na pewno. Bolała ją głowa, a na języku czuła cierpki smak. Dopiero teraz. Rozgoryczona i zła ubrała się szybko odpychając się siebie niechciane ciało tamtej. Zamrugała usiłując złapać ostrość widzenia, nadal lekko kręciło jej się w głowie. Gdy się podniosła do pozostałych dolegliwości doszły jeszcze mdłości. Warknęła cicho i mrużąc oczy obejrzała się na Rikę posyłając jej nienawistne spojrzenie. Czuła na sobie zapach tej kobiety. Krzywiąc się zużyła dość sporo wody, by się od niego wyzwolić. Dobrze wiedziała co się stało. Niepokoił ją fakt, że niczego w porę nie wyczuła. Sama nigdy nie zażywała żadnych środków farmaceutycznych. Nie piła też alkoholu. Nigdy. Wystarczała niewielka ilość, by traciła całkowity kontakt z rzeczywistością, a potem długo to odchorowywała. To dodatkowo podsycało jej złość. Byli przed akcją. Czekała ich kilkugodzinna podróż samochodem. Teraz Charo wiedziała, że będzie koszmarem. Dookoła niej szykowała się pozostała część bandy. Ci, którzy z własnej woli doprowadzili się do takiego stanu. Odgłosy ich rozmów, wstawania, ubierania, pakowania docierały do niej dziwnie przytłumione sprawiając, że czuła się głucha. Potrząsnęła głową przecierając powieki. Nie pozostawało jej nic innego jak dać zapakować się na ciężarówkę. Od tej pory musiała pilnować własnej wody i jedzenia. Tak, by nie powtórzyły się wypadki zeszłego wieczora. Wcześniej już przebywanie w pobliżu Los Diablos wydawało jej się dość kiepskim pomysłem. Teraz było jej wstrętne. Niestety na rezygnację było za późno.

Wciśnięta na tył ciężarówki całą podróż usiłowała przespać. Najlepszy i jedyny dostępny sposób poradzenia sobie ze skutkami podanego jej środka. Niestety wcale niełatwy do uzyskania. Brak miejsca, ścisk, duszne powietrze w środku i wreszcie powtarzające się wyboje na drodze nie pozwalały właściwie wypocząć. Nie uwalniały od mdłości. Niespokojna, z lekką gorączką wyczekiwała końca. Choć niekoniecznie wyobrażała go sobie wywołanego ostrzałem. Widać zwiadowców Los Diablos nie miało dobrych. Stłoczone ciała w panice wyrywały się na wolność. Krzyki. Kakofonia strzałów. Paskudnie, przenikliwie wwiercające się w głowę.

Nogi zadrżały i ugięły się pod nią zdradziecko, gdy wyskoczyła z samochodu. Kolano na moment dotknęło ziemi zanim odbiła się i wyrwała do przodu. Na zastanawianie się nie było czasu. Pierwszy z budynków był dość blisko. Przed nią podobną drogę wybrał inny najemnik. Człowiek, który w barze szybko rozprawił się z zabójcą. Przyklejając się do ściany odetchnęła głęboko. Bieg tylko nasilił nieprzyjemne uczucie w żołądku. Wyjątkowo niewłaściwy czas na podobne niedyspozycje. Na domiar złego ściemniało się już. Musiała zapamiętać, póki mogła, układ budynków. Za kilkanaście minut, może trochę więcej tylko na pamięci będzie mogła polegać. Co dziwne, po tej stronie drogi budynki zdawały się być puste. Charo nie mogła pojąć dlaczego. Przygotowana tylko z jednej strony pułapka nie była przecież najlepszą. Rika krzyczała, by strzelać. Rozproszyć się i strzelać. Charo miała zamiar trzymać się tego pierwszego. Broń trzymała już wyciągniętą w rękach. Słanie pocisków na ślepo uważała jednak za spore marnotrawstwo. Nie znosiła takich sytuacji. Walkę, jeśli już musiała ją podejmować wolała z przeciwnikiem sam na sam. Z bliska.

Poruszała się szybko i sprawnie. Cicho. Umiejętnie wybierając kolejne osłony. Dla niej najlepszym wyjściem było przekradnięcie się na drugą stronę, albo czekanie aż przeciwnicy przejdą na tą. Wśród ruin czuła się niemal jak ryba w wodzie. Fragmenty ścian i blaszanych konstrukcji, zalegające na ziemi zwały gruzu, wszystko to było terenem, po którym uwielbiała się poruszać. Wymarzone miejsce na zasadzkę. Wymarzone miejsce do obrony.

Los członków bandy ani trochę jej nie obchodził. Ostatecznie jechali wykraść chłopca, a nie wdawać się w walki gangów. Przynajmniej ona. Ciekawa była reakcji pozostałych najemników, tych którzy jak ona związali się z Los Diablos zaledwie wczoraj. Nie wyglądali na skorych do ucieczki, zresztą wszyscy teraz zgodnie walczyli o życie. Przemknęła dalej, do ostatniego z budynków, tego bliżej drogi. Wiedząc dobrze, że nie ona jedna go wybrała.
Skryła się za rogiem, gotowa w każdej chwili cofnąć się i przez dziurę w ścianie przeskoczyć do środka. Szum w uszach wzmagał się. Ciężko było odróżnić poszczególne wystrzały. Zamarła na moment, wysypujący się za nią z auta ludzie powinni już obrać własne pozycje. Charo czekała wsłuchując się w chrzęst kamieni.

Rzuciła się do przodu długimi susami pokonując pustą przestrzeń. Szybka. Nie znosiła być spychana do pozycji obronnej. Jeśli nie mogła uciekać należało przemieścić się, skryć, podkraść i wreszcie atakować. Ciało sprężystymi ruchami szykowało się do walki.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 05-09-2010, 15:22   #15
 
Lost's Avatar
 
Reputacja: 1 Lost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwuLost jest godny podziwu
Dla wszystkich tych, co kochają żyć.
Dla wszystkich tych, którzy głęboko wierzą.
Dla wszystkich tych, co widzą piękno tego świata.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=okd3hLlvvLw[/MEDIA]

Hawk.

Obserwuj. Szukaj wśród betonowych rozpadlin. Wystającego ramienia, za wysoko uniesionej głowy. Patrz. Znajdź cel. Wyłów go. Już jest. Niepozorny. Niewidoczny dla innych. Blond włosy wynurzające się raz, po raz zza rozbitych cegieł. Tak bardzo to kochał. Hawk powoli przesunął lufę dubeltówki w ich kierunku. Tamten podciągnął karabin do oka i ponownie wystrzelił w kierunku pojazdu Żylety.
Wtedy Hawk pociągnął za spust. Pierwszy pocisk rozbił metalowy naramiennik tamtego. Hawk wysyczał przekleństwo. Przeciwnik momentalnie zniknął za gruzem.
Jednak myśliwy czekał. Czekał nieruchomo na swoją ofiarę. Bestia z ostrymi kłami.
Twarz blondyna wychyliła się ponownie, kilka metrów dalej. Hawk mimo woli uśmiechnął się. Jest. Prawie martwy. Za kilka sekund. Jego trofeum. Głowa zatknięta na ścianie. Wypatroszone flaki. Mięso na talerzu.
Mężczyzna znów wycelował i pociągnął za spust. W momencie gdy poczuł kopnięcie odrzutu na ramieniu, poczuł świst kuli przelatującej tuż obok jego głowy. Tamten strzelał. Łowca skulił się, ładując strzelbę. Kawałki tynku zmasakrowane przez kulę, chrzęściły mu w zębach. - Jebany.. - wyszeptał. Jednym susem przeskoczył na skrawek jeszcze niezerwanej podłogi. Stamtąd podczołgał się pod okno i delikatnie wyjrzał na zewnątrz. Na gruzach, za którymi wcześniej ukrywał się blondyn, leżało ciało jego ciało z rozbitą czaszką. Nawet z tej odległości było widać było szaroczerwoną masę sączącą się na bruk. Miejscami pofałdowana, miejscami poszatkowana galareta.
Obok trupa klęczała rudowłosa kobieta, ściskając karabin i wodząc zapłakanymi oczyma po okolicznych budynkach. Hawk poczekał kilka sekund, wysunął lufę strzelby, wycelował i pociągnął za spust. Kobieta wyprostowała się gwałtownie, wyrzuciła ręce do góry i padła na ziemię bez ruchu.
Łowca tylko się uśmiechnął.

***

Wtedy jeszcze nie wierzyła. To było jakieś trzy lata temu. Zresztą, kto by teraz w świecie z dnia na dzień odmierzał czas. Krwawa Marry. Tak na nią mówili. Nie lubiła tego przezwiska. Kojarzyło się z tym wszystkim, czym tak szczerze gardziła. Poznała go. W drodze. Gdy spała znalazł jej kryjówkę. Rzucił się na nią, rozerwał ubrania i zgwałcił. Ale został. Został przy niej, gdy tak wielu innych odchodziło. Na swój sposób tamtej nocy się kurwa zakochała.
Dziwnie.
A teraz on leży obok niej na stercie rozbitych cegieł, z kawałkami mózgu i czaszki przesączającej się przez rozerwany skalp. A ona płacze. Ściskając jego karabin w malutkich dłoniach. Zastanawiając się, czy strzelić sobie w głowę i skończyć ten marazm. To kłamstwo.
Przeszywający ból.
Ręce wyrzucone wysoko w niebo. Bo idę, idę!

***

Hawk.

Nagły huk i krzyki z innej części budynku, nie pozwoliły długo cieszyć się Hawkowi ze zwycięstwa. - Tutaj! - Rzucił ktoś. - Dobra, zamknąć się! - Ucięło wszystkie szmery. - Zostaniemy tu, dopóki sprawa nie ucichnie. Żeby mi się tylko, żaden kurwa nie wychylał! - mówił ktoś rozgorączkowany. - Kozi, Kozi, masz rewolwer? Dobra. To zamknąć mordy i siedzieć!

***

Pędzili przed siebie. Dwóch straceńców w rozpadającym się wraku. - I następnym razem ją zerżnę! - jeden z nich, pasażer, z długą blizną na czole starał się przekrzyczeć ryk silnika. Nagle rozpędzonym buggy szarpnęło. Prawie zupełnie starte klocki hamulcowe wydały z siebie odgłos zarzynanego zwierzaka. Pojazd przejechał jeszcze kilkadziesiąt metrów i zupełnie się zatrzymał. Kierowca przez chwilę nic nie mówił, tylko patrzył rozjuszonym głosem. - No co, kurwa? - rzucił tamten wpatrując się w siedzącego za kierownicą czarnucha. - Wypierdalaj - wycedziły spierzchnięte wargi. - Chyba cie pojebało. - odpowiedział pasażer wybuchając wymuszonym śmiechem. - Na środku tego zadupia? - Czarny wysiadł z łazika przeszedł kilka kroków, stanął obok pasażera i wyciągnął kawał zaostrzonej blachy z trzonkiem, która mogła służyć jako nóż.


- Nie rozumiesz. Niczego nie rozumiesz. - Zmierzył go wzrokiem. Wiedział, że tamten sra już od dawna w gacie. - Wiesz, czym jesteśmy? Pieprzoną przynętą, która chroni innym dupska, dwoma, pierdolonymi trupami, a ja mam dość twojego pierdolenia. Jak mam kurwa umrzeć na tym zadupiu, to kurwa w ciszy. Zrozumiałeś?! - Tamten tylko podniósł rękę w geście uspokojenia. Nagle dobiegł ich cichy warkot. Oboje znieruchomieli. - Rika? - wyszeptał pasażer, tak jakby ktoś ich podsłuchiwał. - Nie, nie z tej strony. - Wysapał murzyn, próbując odpalić silnik łazika. - Kurwa, no! - Krzyknął gdy mechanizm znów nie zaskoczył. Pasażer rozglądał się przerażony. - Tam! - Nagle wykrzyczał. - Wskazując ruiny chyba stacji benzynowej za zakrętem. - Bierzemy graty i dawaj tam!
Przerażona zwierzyna.

***

Keith Haskel.

Rumowisko. Cmentarz cywilizacji. Powybijane szyby, rozbite budynki, powykręcane druty. Prawie, jak my. Takie martwe widowisko. Będziemy żyć, będąc martwi. Nic to nie znaczy.
Czarnuch przebijał się przez gruzowisko, obserwując wciąż trwającą strzelaninę. Żyleta przeczesywał kulami swojego cekaemu okoliczne budynki, z których raz po raz dobiegał pojedynczy strzał i ciągły niekończący się skowyt. Jednakże żaden z najemników Riki nie szedł do przodu. Wciąż czekali, bojąc się nadstawić głowy.
Keith powoli skradał się w kierunku skąd dobiegały strzały. I wtedy go zobaczył. Z jednego z budynków wyskoczył młody mężczyzna trzymając w rękach karabin. Haskel schowany zza murem wyciągnął zza paska pistolet. Tamten przebiegł obok jego kryjówki nie zauważając go. Dwa strzały. Jęknął. Upadł. Szarpnął ręką.

***

Leżeli od kilku minut w całkowitej ciszy. Mrok zatęchłego wnętrza powoli wpełzał do ich otwartych gardeł. Poszarpanych, ociekających krwią. Skończeni. Dopadnięci.
Martwi. Jak wszyscy tutaj.
 
Lost jest offline  
Stary 09-09-2010, 11:04   #16
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Po chwili oczekiwania, zwierzyna wyłoniła nieśmiało łepek z kryjówki. Jasnowłosy mężczyzna, nieświadomy tego, że za chwilę jego największy problem zostanie rozwiązany. Zginie. Nie będzie musiał gnić przez kolejne lata na tej przeklętej ziemi w tych przeklętych czasach. Nie będzie musiał walczyć o to, co mu się należy, ani bronić tego, czego nikt nie ma prawa mu odebrać. Zniknie jak zdmuchnięty płomień zapalniczki. Po prostu. Nawet jego niegdysiejsze ciało nie będzie już miało z nim nic wspólnego. Będą to kolejne, zwłoki rozkładające się na tej ziemi. Kolejna cyferka w statystykach zgonów, gdyby komuś jeszcze chciało się prowadzić statystyki. Gdyby kogoś to jeszcze cokolwiek obchodziło. Ale ludzie już dawno pogodzili się z wszechobecną śmiercią, niektórzy nawet do niej przywykli. Tacy jak Hawk żyją głównie ze śmierci innych, rzadko zdarzają im się inne zadania. Dla nich śmierć jest jak wściekły pies na smyczy, którym szczują swoich wrogów, ale który w każdej chwili może rzucić się im do gardeł. Śmierć stoi po stronie silniejszego, jeśli zwróci się przeciwko nam, to znaczy, że staliśmy się za słabi.
Ale do tego czasu…

Łowca nacisnął cyngiel. Rozległ się huk wystrzału, napięte ręce uniosły się lekko do góry, zapach prochu dotarł do nozdrzy mężczyzny i zmieszał się ze stęchlizną starego, zniszczonego budynku.
Chybił.
Kula odbiła się od grubej blachy pełniącej rolę naramiennika i wbiła się w ceglany mur, nie czyniąc nikomu krzywdy. Spłoszona ofiara zniknęła z pola widzenia.
Nie tak miało być... Ale wszystko da się naprawić.
Hawk zachował spokój, zaczął ponownie lustrować barykadę, za którą skryła się wystraszona zwierzyna. Czekał na ponowną szansę. Tym razem trafi, tym razem musi. Zdradził swoją pozycję, może się więc okazać za słaby, by przeżyć konfrontację z blondynem. Ale równi dobrze to on może wyjść z tej batalii zwycięsko, to nieistotne. Da z siebie wszystko, jak zwykle, a czy to starczy? Taaak, ciekawe, czy to starczy...

Jest cel. Jasna głowa, rzuca się w oczy na tle brudnych, smutnych ścian. Ponowna przymiarka, tym razem bez błędu. Strzał... oraz drugi strzał, z naprzeciwka. Blondyn nie był taki głupi, zdążył zlokalizować niedoszłego oprawcę i wystrzelić niemal w tym samym momencie. Na szczęście, chybił, wzbijając tylko pył w powietrze. Nie ważne jak blisko głowy Łowcy przeleciała kula, dopóki nie trafił, jest nikim.

Mężczyzna załadował kolejne dwa naboje do komory i skoczył na kawałek podłogi tworzący coś na podobieństwo półki skalnej, zaraz przy ocalałym otworze okiennym. Podczołgał się do niego i wyjrzał na zewnątrz.
Blondyn był martwy, tak bardzo jak tylko można być. Dziura w głowie nigdy nie jest niczym dobrym, a już na pewno nie, gdy coś z niej wycieka w takich ilościach. Nad ciałem klęczała kobieta, ruda, całkiem zgrabna, jednak nie piękna. Żadna rozpaczająca kobieta nie może być nazwana "ładną", choćby z przyzwoitości. Ściskała w dłoniach broń, ale tylko dlatego, że bała się dotknąć trupa. Nie był to bowiem zwykły trup, na pewno nie. Ktoś bliski, ktoś, po czyjej śmierci można porzucić walkę o własne życie, bo już nie wiadomo, czy ma ono jeszcze sens. Gdyby go dotknęła, jego śmierć stałą by się bardziej realna i wiarygodna. A tego nie chciała, była już wystarczająco zdruzgotana. Łzy ściekające po policzkach odbijały się w blasku wolno gasnącego słońca, a łkanie, mimo wielu wystrzałów, zdawało się docierać nawet do Łowcy. Pewnie to tylko jego wyobraźnia stworzyła to, czego brakowało mu do pełnego obrazu sytuacji, ale słyszał jej jęk, niemalże słyszał jej myśli. Nie zależało jej na zemście, nie chciała pozabijać wszystkich wokół, inaczej już dawno rzuciłaby się w wir walki, lub chociaż szukała wzrokiem zabójcy blondyna. A ona nadal klęczała i wodziła wzrokiem, to na zwłoki, to na karabin.

***

Jeśli weźmie się pod uwagę całe zło, cierpienie i niesprawiedliwość istniejące na Świecie, można uznać śmierć za wybawienie. Dobrze jest tak myśleć, gdy zabijanie staje się Twoim głównym zajęciem, w końcu trzeba mieś jakieś usprawiedliwienie. Gdyby nie ono, zabijanie byłoby tylko pozbawianiem życia innych, dla własnej korzyści.
Ale tak na prawdę, to tym właśnie jest zabijaniem, nie ważne, co kto o tym myśli i jak to odbiera.

"Zabijamy bo musimy" powiedzą jedni. Gówno prawda, zabijacie bo tak jest łatwiej.
"Zabijamy we własnej obronie" będą tłumaczyć się drudzy. Nie, zabijacie bo łazicie jak dumni panicze, z nosem w chmurach, i wdeptujecie w gówno. Samo usunięcie fekaliów jest czynnością zrozumiałą, ale dalsze nie patrzenie pod nogi, już nie.
"Zabijamy, bo taki jest świat" wykrzykną inni. Zgoda, świat jest okrutny, ale dlaczego? Wojna zniszczyła w nas człowieczeństwo, zastępując je zwierzęcym instynktem, karzącym nam chronić własne tyłki, nawet kosztem innych ludzi, jeśli będzie trzeba. I wszyscy nagle przestali dbać o innych, przestali nawet starać się powrócić do dawnego życia, a ta garstka, która spróbowała, szybko przekonała się, że trud jest daremny. To my tworzymy świat, wszyscy razem i każdy z osobna. Dawne zorganizowane społeczności nigdy już nie wrócą, ale nadal powinniśmy starać się trzymać jakiś poziom. Nawet, jeśli to trudne.
Oczywiście zdarzają się ekstremalne sytuacje, do których powyższe zasady się nie dotyczą. Czasem po prostu jest się w złym miejscu o złej porze i napadają nas gangsterzy. Czasem patrzymy pod nogi, ale i tak wdeptujemy w zamaskowane gówno. Ale to tylko drobna część przypadków.

Najdziwniejsze jest to, że mimo tych wszystkich przemyśleć, ciągle zabijam. Chciałbym powiedzieć, że tylko złych ludzi, ale nie mogę. Dla jednym będziesz zły, dla innych będziesz zbawcą i dobroczyńcą. Nie ma co roztrząsać "za" i "przeciw", bo zdechłoby się z głodu. Kiedyś mówiło się, że nie ma "czarnego" i "białego", że nic nie jest jednoznacznie złe lub dobre. Teraz też tak jest, z drobną różnicą- zdarzają się ludzie przesiąknięci złem do szpiku kości.

Wiem, że nie mogę przestać zabijać. Wierzę, że mimo śmierci wielu płotek, drobnych bandytów, ludzi których można było nawrócić na dobrą drogę zabijanych tylko dla pieniędzy... Wierzę, że mimo tego robię dobrze. Że kiedyś, dzięki moim uczynkom świat stanie się choćby w części troszeczkę lepszy.
To dodaje mi sił.


***

Przymierzył. Przez chwilę jeszcze wpatrywał się w klęczącą kobietę, nim posłał w jej stronę ołowianą kulę. Jej ciało padło na ziemię niczym szmaciana lalka.
Hawk nie mógł powiedzieć, że postąpił dobrze, że tego właśnie chciała ta kobieta. Lubił jednak myśleć, że nie była to kolejna egoistyczna ofiara. Że tym razem zrobił również coś dla niej.
Uśmiechnął się i postanowił nie psuć tego rozmyślaniem na ten temat.

Nagle usłyszał coś niepokojącego. Głosy dochodzące z drugiej strony ściany. Słyszał jedną osobę, ale z jej słów jasno wynikało, że jest ich więcej niż dwie.
Zamarł na miejscu, schowany przed ostrzałem i wzrokiem napastników.
Nie był sam w budynku, jednak jego goście nie byli wrogo nastawieni. Może zatrzymali się w tych ruinach podczas podróży, i zostali zaskoczeni przez niezłą strzelaninę? A może mieszkają w jednej z niezawalonych piwnic? Nieistotne. Najważniejsze jest to, że nie chcą się w to mieszać.
Hawk zastanawiał się, czy odezwać się do obcych, jednak po chwili uznał, że lepiej będzie zostawić ich samym sobie. W tej części ruin nikt się nie pałętał, więc jeśli się zamkną, to nic im nie będzie.
Lecz mimo iż tak byłoby lepiej, postanowił się odezwać.

- Ej, jak będziecie tak gadać, to na pewno ktoś was usłyszy. Ktoś, kto może nie być tak wyrozumiały, jak My. Siedźcie tam i nie ważcie się nawet nosa wychylić dopóki nie skończymy z nimi i nie odjedziemy. Jeśli nie będziecie się wtrącać, nic wam się nie stanie.- Powiedział to na tyle głośno, żeby mieć pewność, że go usłyszą.

Ryzykowny ruch, w końcu mogą spanikować, jednak Łowca wierzył, że wypowiadał te słowa na tyle spokojnie i z taką pewnością siebie, że uwierzą mu i nie będą dawali żadnego znaku życia, do czasu, aż stąd zniknie. Przez chwilę patrzył w stronę, gdzie prawdopodobnie znajdowali się pechowcy. Nic, nikt nie wyskoczył w samobójczym ataku. Z resztą, miejsce na skrawku piętra było dość dobrą kryjówką, z dołu nie było go widać. A przynajmniej, taką miał nadzieję.
Odwrócił się w stronę okienka i zajął pozycję strzelecką. Zaczął wypatrywać kolejnego celu.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 10-09-2010, 14:37   #17
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Śmierć stąpała ostrożnie pomiędzy zrujnowanymi budynkami jakiejś starej, przedwojennej mieściny. Wtedy nic nie znaczyła, a teraz? Kilka ciał, rozkładających się szybko na palącym słońcu postnuklearnej pustyni. Kolejna potyczka z serii tych niekończących się, zupełnie o nic. Ludzie stali się zwierzętami, których odruchy całkiem już wróciły do swojej pierwotnej formy. Wędrowiec niewiele pamiętał z dzieciństwa, ale piętno stalowej szkoły, zamkniętej klatki, odcisnęło swoje piętno. Zabijać nauczył się dopiero później, ale i tak uważał każdą śmierć za stratę. Ich po prostu nikt nie nauczył jak żyć. Dano broń do ręki i kazano iść po coś do zjedzenia. Woda i pożywienie, czasami inne instynkty, z tych, których nie da się powstrzymać. Uczono go, że kiedyś była specjalna służba, pilnująca i karząca za każdy występek wobec ogólnie przyjętych praw.

A teraz?

Pif-Paf.

Kolejny człowiek zachwiał się i upadł, uderzony kulą dużego kalibru. Oczy czarnego człowieka spokojnie patrzącego się na dymiącą lufę. Dwie kule, cóż za marnotrawstwo. Mogli przecież przejechać, to wszystko toczyło się o życie jednego człowieka, życie zupełnie bez wartości. Keith łamał swoje postanowienie, te o nie wtrącaniu się do życia kogo innego. I to dlaczego? Po trochę kapsli, bez których życie stawało się jeszcze cięższe.
Nie zrozumcie go źle, nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Przecież pozbył się pasożyta. Nie dla wszystkich zraniona ziemia mogła wydać plony, ktoś musiał też użyźniać ją samą.
Po prostu uważał, że to bez sensu.

Wstał ostrożnie, bez większego pośpiechu rozglądając się wokół. Cała scena zaczynała zwalniać, a odgłosy marnowania cennej amunicji cichły. Wędrowiec podejrzewał, że jeszcze trochę i będą ładować się kolbami po łbach, bo strzelać już nie będzie czym. I coraz mocniej przekonywał, że cały ten gang Riki ro banda popierdzielonych dzieciaków. Rozsypywali się. Z każdym pieprzonym strzałem.
Otworzył bębenek Colta, spokojnie wyjmując dwie łuski i zastępując je nabojami. Zamknął i przekręcił, wsłuchując się w przyjemne dla ucha klikanie poruszających się mechanizmów. A potem ruszył. Może już i młody nie był, ale mięśnie wciąż pozostawały w pełni sprawne i twarde. Na tyle, by bez problemu przeciągnąć pod ścianę stygnące ciało. Schował rewolwer i podniósł karabin, lepszy do marnowania amunicji niż własna broń. Sprawdził zamek, lufę. Wydawało się, że nie wybuchnie mu w rękach. Obszukał jeszcze chłopaka, nie spodziewając się znaleźć niczego na prawdę przydatnego. Może prócz amunicji. Sprawdził magazynek i wychylił się jeszcze raz zza załomu.

I tak będą musieli to wszystko sprawdzić. Zerknął jeszcze, skąd strzelają ludzie z gangu, by nie trafić pod jakiś krzyżowy ogień i lekko przykucnięty ruszył biegiem, prosto do budynku, z którego wybiegł chłopak. Przypadł do ściany, automatycznie macając obrzyna i Colta. Czyjś karabin nie dawał mu pewności. Uniósł się delikatnie, by zajrzeć przez coś, co kiedyś było oknem. Może już wszystkich wytłukli? Do środka sam włazić ochoty nie miał, ale przeciwnicy mieli najwyraźniej słabe nerwy. Prędzej czy później powypełzają sami.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172