Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2010, 22:26   #13
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Całkiem spokojnie wysłuchał szalonego planu, który zrodzić się musiał w chorej, wypalonej narkotykami głowie. Chyba musiał przyznać sam przed sobą, że żałował dołączenia do tej akurat grupy. Zawsze przecież wolał pracować sam, a tu wpakował się w kabałę, z której niekoniecznie już musiał wyjść obronną ręką. Cóż mógł bowiem poradzić na takie stawianie sprawy? Nie mógł dyskutować, to ci tutaj znali sytuację, to ci tutaj mieli zwiadowców i dokładnie powinni sprawę przemyśleć. Czy w ogóle myśleli, to była inna sprawa, nad którą bezpieczniej było się nie zastanawiać. Wędrowiec kiwał po prostu głową, może udając głupiego, może po prostu mając już tak dość, że gotów był zgodzić się na wszystko. Także zaliczka pozostała nienaruszona, schowana głęboko w kieszeni przepastnego płaszcza. Na rynku swoje kosztowała i można ją było wymienić na jedzenie lub wodę. Tyle tylko, że musiał zostać i udawać, że się "bawi". Zabawne, że na skraju życia planety ludzie wciąż dążyli wyłącznie do samodestrukcji.

Towarzystwo bardzo szybko stało się całkowicie nieakceptowalne. Jak każde, które posiada narkotyki i uwielbia z nich korzystać kiedy tylko ma okazję. Keith poważnie zastanowił się nad przyszłością akcji, jej szansami. Podał rękę, przypieczętowali umowę. Nigdy takich nie łamał, tylko, czy teraz nie było to jednoznaczne z samobójstwem? Oni wszyscy wstaną z okropnym kacem, niektórzy także moralnym. W warunkach, w których nie będą zdolni do walki i podejmowania szybkich, precyzyjnych, niezbędnych do przeżycia decyzji. Czy plan też wymyślali będąc na haju? Jakże inaczej mogli bowiem zakładać, że nikt nie zajrzy do środka ciężarówki, w której ponoć ma być dla nich żywność, za to prowadzi ją jakiś nieznany, albo jeszcze gorze: znany i bardzo nie lubiany koleś. Sam siebie nie rozumiał, ale miał zamiar dać Rice i jej bandzie szansę. Gdy jej nie wykorzystają, może to być ostatni taki gest dobrej woli, ale czy miał wyjście? Potrzebował gambli.
Szczeniak wyzywał go od kilku minut i pogrążony w swoich myślach Wędrowiec po prostu go ignorował. Niestety szczyla nakręcał jet, to on czynił go niepokonanym. Zawsze tak było, zawsze się jakiś trafił, by obcego, niezbyt czystego i czarnego człowieka sprowokować. Nigdy nie kończyło się to dobrze, zazwyczaj też taki jak ten tutaj, nie miał zbyt wielu chętnych wspomóc go kumpli. Popchnięty Keith, westchnął tylko smutno. A jego pięć wystrzeliła do przodu razem z wydechem. Szybka i twarda jak kamień natychmiast znokautowała ćpuna. Tak, to by było na tyle.
Mając tego dość Wędrowiec udał się na spoczynek.

Rankiem miał wrażenie, że tylko on zachował klarowne zmysły. Kilka wypitych piw niewiele zmieniało, zwłaszcza, że za mocne to one nie były. Pozostali zaś... wyglądali dokładnie tak jak się wcześniej zachowywali - jak banda niedojebanych ćpunów na potężnym kacu i na dodatek spragnionych już kolejnej działki.
~Boże, jeśli jeszcze istniejesz, spraw, by nasi wrogowie byli tacy sami...~
Niewiele mógł poradzić, w zasadzie to nawet nic. Tylko przeżyć, gdy dojdzie co do czego. Nie odzywał się do nikogo, siedząc przez dłuższy czas na jednej ze skałek. Nogi skrzyżowane, plecy wyprostowane, dłonie na kolanach. Wdech-wydech. Spokojne nabieranie powietrza. Wyciszenie zmęczonego poprzednim dniem umysłu. Mogli jechać, z rzygającym jak kot szoferem. Zapowiadało się pięknie. Stalowa, rozgrzana do czerwoności puszka to był tylko początek niedogodności.

Nagłe zatrzymanie, zbyt szybkie i zbyt gwałtowne, wywołały kolejne westchnienie. Wyjął obrzyna, ładując do jego lufy dwa czerwone pociski. Zerknął jeszcze raz na towarzyszy. Cóż, zobaczymy, może to lepiej, że doszło do tego w chwili, gdy jeszcze mogą coś zrobić? Gdy mogą zobaczyć czy coś umieją? Rika niestety dowodziła wcześniej tylko w swoich chorych myślach. Zignorował jej nic nie wnoszący do sprawy krzyk.
~Rozproszyć, kochanie, możemy się co najwyżej rozproszyć. Rozsypywać tego dnia nie mam jeszcze ochoty.~
Wyskoczył na zewnątrz, przypadając do budy. Kule świszczały, któryś nie zwracał uwagi na marnowaną amunicję. Pewnie młody, podniecony walką. Swoją drogą, dlaczego tu i dlaczego tak późno nadeszło ostrzeżenie? Los Diablos zdawali się nawalać już od samego początku. Jeszcze raz spojrzał na pozostałych.
Nie, wciąż musiał pracować samemu. Przecież nie zaufa komuś z obcych, których w akcji nigdy nie widział. To było wręcz oczywiste.

Ruszył przed siebie, nagłym zrywem. Ciężkie buty wzburzały pokrywający podłoże pustynny pył, ale nie dbał o to. Mocno pochylony przemknął pod kolejny z budynków. Jakaś kula zrykoszetowała o blachę falistą leżącą gdzieś obok. Odgłos był paskudny, zawsze go irytował. Wyjął rewolwer, sprawdzając ułożenie kul w bębenku. Zakręcił nim na próbę i zerknął czy lufa nie jest zabrudzona. Kilka sekund, był już gotowy. Strzelanina była coraz ostrzejsza. Wyjrzał zza rogu, ale nie zobaczył za dużo. Był jeszcze za blisko. Pomknął dalej, ufny temu, że zasadzkowicze skupieni są na innych, znacznie bliższych i groźniejszych obecnie celach. Oczywiście, całkowicie ignorował "polecenie" Riki, powtarzając sobie, że to tylko dla jej dobra. Co chciała osiągnąć, strzelając do tamtych z odległości? Aż takich snajperów posiadali? Szczerze w to wątpił.
Przebiegł jeszcze przez dwie puste przestrzenie, dopadając do kolejnych budynków szybkimi skokami. Nie miał pojęcia czy ktoś go widział, ale zbliżała się najgorsza chwila. Należało znaleźć się po drugiej stronie ulicy.
Jeszcze raz wyjrzał, teraz zupełnie z innej perspektywy oglądając strzelaninę. Wyszczerzył się, rozbawiony swoją głupotą. A potem ruszył. Z bliska obrzyn był niezwykle zabójczy.
 
Sekal jest offline