Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2010, 13:53   #41
hija
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wszystko działo się tak szybko, że ludzkie oczy Dolores nie były w stanie zarejestrować szczegółów. Zwłaszcza teraz, gdy przesłonięte wywołaną przez trans mgłą, rzeczywistość dostrzegały głównie w tym miejscu, w którym krzyżowała się ona ze światem wypełnionym ektoplazmą.
Poczuła, gdy potwór, dźgnięty nutami CG zerwał się na nogi gdzieś w głębi wypełnionego stęchłym powietrzem tunelu. Zanim go zobaczyli, ba! zanim jeszcze zdążyli go usłyszeć, aura zła trafia ją w brzuch jak prawy prosty Alego. Przez głowę przemknął jej cały korowód obrazków: rozkładające się truchło psa, przywiązanego ciągle do drzewa w lesie; czołgi ostrzeliwujące nocne niebo; martwą dziewczynę z kawałkami butelkowo zielonego szkła wystającymi z ucha; kilkuletnie dzieci umierające z głodu; zainfekowane nieuleczalną chorobą ciało odchodzące od kości; ludzi, jak bydło, pędzonych wąskim betonowym korytarzem na rzeź; dziewczynkę o niewinnej buzi, chudym ciałkiem próbującą zarobić na wódkę dla swojego tatusia; dobrze znajomą twarz mężczyzny, zmieniającą się jak w kalejdoskopie w trupią maskę; strach, wściekłość, bunt, ból, przerażenie, rozpacz, złość, nienawiść, rządza zniszczenia. I te zapachy – słony zapach oceanu, słodkawy gnijącego ciała, metaliczny bólu i ostry zapach strachu.
Otrząsnęła się z tego z drżącym wdechem. W szeptanej pospiesznie wotywnej inwokacji pojawiła się nutka sprawiedliwego gniewu. Podobne stwory nie miały prawa bytu i jej zadaniem było przyczynić się do odesłania duszy w jej należne miejsce.

Ghul wyskoczył z tunelu jak katapultowany. Wiedziała, że są szybkie. Nie sądziła tylko, że aż tak. Nawet jeśli za życia panna Bolton nie była Miss Kampusu, świadomość, jak wygląda teraz, mogłaby ją zabić. Szarża przyczajonych samców wybiła paskudę z rytmu, myląc jej kroczki walczyka. Przez krótką, zatrważającą chwilę ghul kotłował się z przedstawicielami zbrojnego ramienia MR-owskiej ekspedycji, a potem… Potem poderwał się z nadludzką siłą i rzucił w kierunku grającej nieustannie Lawrence. Przez moment, przysięgam!, serce Dolores przestało bić. Wiedziała, że zrobiła co mogła i jeśli bariera miałaby puścić, to nic już ich nie uratuje. Rozpędzona rządza mordu na okaleczonych srebrnym łańcuchem kończynach wyrżnęła z kolosalnym impetem w niewidoczną ścianę. To uderzenie zgięło Latynoskę w pół, z nosa pociekła jej krew. Mruknęła pod nosem mało pochlebnie, z dumą stwierdzając, że osłona nie tylko wytrzymała, ale udało się jej nieco osłabić wytwór upiornego rytuału.
Zanim ogarnęła rozedrgane wnętrzności, Gary zdążył już związać śmierdziela w kij i naciągnąć mu na głowę reklamówkę od CG. Parsknęła na widok napisu na torbie. Bardziej ironicznie mógłby wypaść tylko slogan L’oreala.


- Puta madre! - syknęła Dolores, wierzchem dłoni ocierając ciągnącą się od nosa strużkę krwi. Nie odrywała wzroku od mężczyzn zabezpieczających trofeum. - Mało nie narobiłam pod siebie!
- Ingles por favor carinho - głos Lawrence był szorstki jak papier ścierny. - Początki nie są różowe. Ale głowa do góry. Na wszelki wypadek zabierałam ci zapasowe majtki.
Kubanka patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, i coś, co miało szansę stać się ciepłym uśmiechem, zamieniło się w grymas pomiędzy niechęcią a ulgą.
- Widzę, że nie zapomniałaś rano o tabletkach na ludzkie odruchy.
- Fakt, nie zapomniałam. Ale chyba przestają działać - CG wydobyła z kieszeni słoiczek z pigułami, teatralnie wsypała kilka wprost do ust i rozgryzła jak słodkie landrynki. - A majtki tak naprawdę kupiłam na inną okazję. Jakbyśmy musiały popracować incognito w Rewirze - puściła Ruiz oko.
- Sądziłam, że jesteś ponad babskie drobiazgi.
- Owszem. Koronkowe stringi są dla ciebie, mon cheri.
- Nas, dzikusów, koronki drapią, uperfumowany żabojadzie - sparowała z uśmiechem czającym się w cieniu zadartego nosa.
- Będę pamiętać. Na urodziny dostaniesz szare mydło i gacie ze zgrzebnego płótna - tym razem Lawrence zdobyła się na szczery uśmiech. Bardzo rzadko taki gościł na jej twarzy.


Podzielili się zadaniami, przynajmniej teoretycznie. Wybieranie się na rewir bez najmniejszego punktu oparcia było głupotą. To nie był drewniany domek zamieszkamy przez pięcioosobową rodzinkę przemiłych krwiopijców. To była cała pieprzona dzielnica, pełna wszelkiej maści umarlaków, z których żaden nie byłby ani odrobinę szczęśliwy, widząc na swoim progu reprezentację MR-u. Poza tym, najwyraźniej w przeciwieństwie do innych, nie potrafił sobie wyobrazić łaka, z uśmiechem na pysku odpowiadającego twierdząco na pytanie: „przepraszam, czy nie odprawiał Pan przypadkiem wczorajszej nocy wyjątkowo groźnego rytuału na pobliskim cmentarzu?” („A wie Pani, że tak? Piłem sobie właśnie herbatkę i czekałem na Panią, żeby udzielić odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania, a następnie dać się unicestwić. Fajnie, ze Pani już jest, trochę się niecierpliwiłem.”)
Nie omieszkała wyrazić swoich wątpliwości na głos, nie żeby na kimś zrobiło to wrażenie. Gary z uporem godnym lepszej sprawy ciągnął na rewir. CG do kostnicy. Wypadło na to, że loup garou, który właściwie jako jedyny mógłby coś osiągnąć na Rewirze, pojechał z Lawrence do kostnicy, a Ruiz – szczerze wątpiącej w celowość poszukiwań na oślep – w udziale przypadło towarzystwo Gary'ego. Nie, żeby narzekała. Triskett potrafił być naprawdę czarujący... na swój osobliwy sposób.

Gdy czekali, aż GSR-y uwiną się z zapakowaniem wystawionego prezentu, pomiędzy jednym a drugim papierosem, przyszedł jej do głowy jeszcze jeden pomysł. Nie mogła liczyć na wyłapanie jakiejkolwiek konkretnej sygnatury, ślady ektoplazmiczne mieszały się tutaj gorzej niż resztki jedzenia w śmietniku na tyłach chińskiej knajpy. Sięgnęła do torby i nie zaglądając do jej wnętrza w jednej z małych kieszonek wymacała nieduży słoiczek z ciemnego szkła. Jego zawartość stanowiła odsypkę z podobnego, lecz dużo większego słoja, dokładnie schowanego w domu. Coup poudre nie należał do substancji, z którymi można się było pobawić, a mieszkając w jednym domu ze słodyczoholikiem, wolała trzymać swoje ciasteczka w cichym i spokojnym miejscu.
Wydmuchując kłąb dymu nosem, zważyła w ręku pojemniczek. Wszystkie za i przeciw ustawiły się po dwóch stronach barykady, dokładnie się równoważąc. Nie czuła się zbyt dobrze po starciu z ghulem. Nie chciała też wychodzić na nadgorliwego ucznia, który pierwszego dnia w szkole nie daje innym dzieciom dojść do słowa, ale był to jedyny sposób, żeby złapać cokolwiek, z czym mogliby pójść do Dzielnicy Trupów.

- Słuchaj – zwróciła się do Trisketta – mam pewien koncept, ale może się okazać, że potrzebuję twojej pomocy. Musisz mnie popilnować.

Zsunęła z ramion kurtkę, lekceważąc co najmniej dwuznaczne spojrzenie egzekutora. Usiadła na rozpostartym na ziemi materiale. Odkręciła słoiczek. Zanim wtarła przyklejoną do poślinionego palca odrobinę w dziąsło, dobrze zakręciła słoik i wepchnęła go do kieszeni dżinsów. Nazbyt wprawnym ruchem umieściła truciznę na śluzówce.

- Nie pozwól mi tego wypluć – rzuciła, zagryzając drewnianą szpatułkę.

Na działanie środka nie musiała czekać długo. Coup poudre; makabryczna mieszanka złożona z ziół, szczątków ludzkich i zwierzęcych, której trzon stanowiła tetradotoksyna uzyskiwana z niewielkiej rybki; była jednym z sekretnych specjałów voodoo. Wszystkie mięśnie w ciele Dolores zwarły się w niewyobrażalnym skurczu. Gdyby nie drewniany patyczek, najpewniej popękałoby jej szkliwo na równych, białych ząbkach. Krzyknęła przez zaciśnięte do granic wytrzymałości szczęki. Śliniąc się jak chore na wściekliznę zwierzę, odrzuciła głowę do tyłu. Całe ciało wygięło się w łuk. A potem zaczęły się drgawki.
Tyle, że tych ostatnich nie miała już okazji poczuć. Spadła u stóp kurtyny, nad która pieczę trzymał Legba. ~~Jest jakby słabsza~~ przetknęło jej przez głowę. Wokół kłębiło się od loa. Niektóre, nieśmiałe, spłoszone jej obecnością pryskały, by ukryć się w cieniu. Bardziej śmiałe zaczęły poskubywać jej nagie ciało. Gorący wiatr przynosił zapach popiołu. Przerażona i spokojna jednocześnie pytała. W odpowiedzi ukazano jej obraz szarej twarzy o przerażającym wyrazie. Krawe oczy wpatrywały się w nią z niepokojąca intensywnością. Loa skłębiły się, sycząc. W tej samej chwili Dolores zrozumiała wolę Legby. Jej bóstwo wystawiło na tą zakazaną gębę nakaz.

- Mam go. Jednego z nich. A przynajmniej jego gębę...

Po otworzeniu oczu, jeszcze przez dobrą chwilę nie śmiała się ruszyć. Czuła każdy najmniejszy nerw w swoim ciele. Przekręciła się na brzuch, żeby podnieść się z klęczek. Zachwiała się i mało brakowało, a wyrżnęłaby głową w jakiś nagrobek. Na szczęście to, co mówili o refleksie Trisketta było prawdą. Nie czekając, aż zaoferuje pomoc, uwiesiła się na jego ramieniu, pozwalając się odholować do vana. Z wysiłkiem wdrapała się na siedzenie. Z zamkniętymi oczyma potwierdziła zdolność odrysowania portretu pamięciowego. Jasne. Jak tylko będzie w stanie podnieść rękę bez pomocy z zewnątrz.
W końcu ruszyli w kierunku siedziby MR-u. I chodź sądziła, że tym razem obejdzie się bez sensacji, żołądek miał na tę sprawę swój pogląd. Szarpana torsjami, ulżyła sobie przez okno. Niejednokrotnie i z cichą nadzieją, że GSR-y nie muszą sobie same myć samochdów.
Jechali całą wieczność, aż jej wnętrzności w końcu się uspokoiły. Wykończona skutkiem ubocznym własnych praktyk, niemalże spłynęła z powrotem na siedzenie obok Trisketta. Z bladym uśmiechem przyjęła zaproponowanego papierosa i niezaproponowane ramię.

Musiała się chwilę zdrzemnąć, bo gdy wysiedli z samochodu pod Misnisterstwem, chłód przeszył ją dreszczem. Czas który spędzili na oczekiwaniu, aż wpuszczą ich na przesłuchanie śmierdziela, zdecydowanie jej posłużył. Paskudną kawę z automatu zagryzła Snickersem. Wypaliła pół paczki papierosów. Kofeina, nikotyna i cukier poskładały wszystkie kawałki jej rozbitego organizmu do kupy.


„Komora” okazała się miejscem o wystroju rodem ze średniowiecznego koszmaru. Zapach dawno już zaschłej krwi i echa bólu przetrzymywanych tu istot nie dodawały mu przyjemności. Ruiz zmarszczyła nos.
Panna Bolton, cóż, eks panna Bolton, leżała na stole pośród całego tego srebra i glifów. Od progu dobiegło ich uszu pociągnięcie nosem. Omal nie parsknęła śmiechem na widok nekromantki. Książkowa Baba Jaga. Skóra na twarzy staruchy była cienka niczym pergamin. Kobieta weszła do w towarzystwie odoru charakterystycznego dla starych ludzi. Przez głowę Loli przemknęło pytanie, kiedy następuje ten moment, że człowiekowi robi się wszystko jedno czy śmierdzi czy nie. Wobec spraw pilniejszych, pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Rytuały, jak można się było spodziewać po aparycji wiedźmy, nie należały do wyszukanych. Stare dobre pentagramy, mały biały koziołek zarżnięty w charakterze ofiary. Wyglądało to jakby nekromantka szykowała się do co najmniej odtworzenia rytuału z cmentarza. Choć śledziła pilnie jej ruchy, nie zauważyła chwili, w której wiedźma narzuciła swoją wolę ghulicy. A to jak najkorzystniej świadczyło o jej umiejętnościach. Dopiero gdy starucha zaczęła głosem młodej dziewczyny opowiadać wydarzenia, z jej nosa puściła się krew.
Prawdę mówiąc, Dolores poczuła się trochę rozczarowana. Dziewczyna potwierdziła wersję, którą wcześniej ze skrawków skonstruowały wraz z CG.

- Mythos, hm? - to imię było nowością i wyglądało na to, że upiorna twarz z jej wizji znalazła swoją szczęśliwą parę.

Ku własnemu zdziwieniu udało się im obojgu pokonać zmysł powonienia i jeszcze kilka chwili poświecili na rozmowę z nekromantką. Ghul, jak już wcześniej podejrzewała Dolores, nie należał do zwykłych. Najprawdopodobniej spaczyła go dodatkowo energia miejsca, w którym dokonał się rytuał. Ktokolwiek to zrobił, zasłużył sobie na kołek.

- Skoro już tu jesteśmy, może zaczekamy na resztę załogi i skonfrontujemy odkrycia, co?

Zaproponowała Gary'emu. Prawdę mówiąc o wiele bardziej ucieszyła by ją perspektywa pójścia do domu i ciepłej kąpieli. Może jeszcze porządnej kolacji, nie tego gówna z automatu. Póki co, nie zanosiło się na tego typu luksusy. Nie chciała zostać słaby ogniwem już pierwszego dnia w pracy.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me

Ostatnio edytowane przez hija : 05-09-2010 o 09:40. Powód: drobne poprawki krawieckie
hija jest offline