Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2010, 13:53   #41
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wszystko działo się tak szybko, że ludzkie oczy Dolores nie były w stanie zarejestrować szczegółów. Zwłaszcza teraz, gdy przesłonięte wywołaną przez trans mgłą, rzeczywistość dostrzegały głównie w tym miejscu, w którym krzyżowała się ona ze światem wypełnionym ektoplazmą.
Poczuła, gdy potwór, dźgnięty nutami CG zerwał się na nogi gdzieś w głębi wypełnionego stęchłym powietrzem tunelu. Zanim go zobaczyli, ba! zanim jeszcze zdążyli go usłyszeć, aura zła trafia ją w brzuch jak prawy prosty Alego. Przez głowę przemknął jej cały korowód obrazków: rozkładające się truchło psa, przywiązanego ciągle do drzewa w lesie; czołgi ostrzeliwujące nocne niebo; martwą dziewczynę z kawałkami butelkowo zielonego szkła wystającymi z ucha; kilkuletnie dzieci umierające z głodu; zainfekowane nieuleczalną chorobą ciało odchodzące od kości; ludzi, jak bydło, pędzonych wąskim betonowym korytarzem na rzeź; dziewczynkę o niewinnej buzi, chudym ciałkiem próbującą zarobić na wódkę dla swojego tatusia; dobrze znajomą twarz mężczyzny, zmieniającą się jak w kalejdoskopie w trupią maskę; strach, wściekłość, bunt, ból, przerażenie, rozpacz, złość, nienawiść, rządza zniszczenia. I te zapachy – słony zapach oceanu, słodkawy gnijącego ciała, metaliczny bólu i ostry zapach strachu.
Otrząsnęła się z tego z drżącym wdechem. W szeptanej pospiesznie wotywnej inwokacji pojawiła się nutka sprawiedliwego gniewu. Podobne stwory nie miały prawa bytu i jej zadaniem było przyczynić się do odesłania duszy w jej należne miejsce.

Ghul wyskoczył z tunelu jak katapultowany. Wiedziała, że są szybkie. Nie sądziła tylko, że aż tak. Nawet jeśli za życia panna Bolton nie była Miss Kampusu, świadomość, jak wygląda teraz, mogłaby ją zabić. Szarża przyczajonych samców wybiła paskudę z rytmu, myląc jej kroczki walczyka. Przez krótką, zatrważającą chwilę ghul kotłował się z przedstawicielami zbrojnego ramienia MR-owskiej ekspedycji, a potem… Potem poderwał się z nadludzką siłą i rzucił w kierunku grającej nieustannie Lawrence. Przez moment, przysięgam!, serce Dolores przestało bić. Wiedziała, że zrobiła co mogła i jeśli bariera miałaby puścić, to nic już ich nie uratuje. Rozpędzona rządza mordu na okaleczonych srebrnym łańcuchem kończynach wyrżnęła z kolosalnym impetem w niewidoczną ścianę. To uderzenie zgięło Latynoskę w pół, z nosa pociekła jej krew. Mruknęła pod nosem mało pochlebnie, z dumą stwierdzając, że osłona nie tylko wytrzymała, ale udało się jej nieco osłabić wytwór upiornego rytuału.
Zanim ogarnęła rozedrgane wnętrzności, Gary zdążył już związać śmierdziela w kij i naciągnąć mu na głowę reklamówkę od CG. Parsknęła na widok napisu na torbie. Bardziej ironicznie mógłby wypaść tylko slogan L’oreala.


- Puta madre! - syknęła Dolores, wierzchem dłoni ocierając ciągnącą się od nosa strużkę krwi. Nie odrywała wzroku od mężczyzn zabezpieczających trofeum. - Mało nie narobiłam pod siebie!
- Ingles por favor carinho - głos Lawrence był szorstki jak papier ścierny. - Początki nie są różowe. Ale głowa do góry. Na wszelki wypadek zabierałam ci zapasowe majtki.
Kubanka patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, i coś, co miało szansę stać się ciepłym uśmiechem, zamieniło się w grymas pomiędzy niechęcią a ulgą.
- Widzę, że nie zapomniałaś rano o tabletkach na ludzkie odruchy.
- Fakt, nie zapomniałam. Ale chyba przestają działać - CG wydobyła z kieszeni słoiczek z pigułami, teatralnie wsypała kilka wprost do ust i rozgryzła jak słodkie landrynki. - A majtki tak naprawdę kupiłam na inną okazję. Jakbyśmy musiały popracować incognito w Rewirze - puściła Ruiz oko.
- Sądziłam, że jesteś ponad babskie drobiazgi.
- Owszem. Koronkowe stringi są dla ciebie, mon cheri.
- Nas, dzikusów, koronki drapią, uperfumowany żabojadzie - sparowała z uśmiechem czającym się w cieniu zadartego nosa.
- Będę pamiętać. Na urodziny dostaniesz szare mydło i gacie ze zgrzebnego płótna - tym razem Lawrence zdobyła się na szczery uśmiech. Bardzo rzadko taki gościł na jej twarzy.


Podzielili się zadaniami, przynajmniej teoretycznie. Wybieranie się na rewir bez najmniejszego punktu oparcia było głupotą. To nie był drewniany domek zamieszkamy przez pięcioosobową rodzinkę przemiłych krwiopijców. To była cała pieprzona dzielnica, pełna wszelkiej maści umarlaków, z których żaden nie byłby ani odrobinę szczęśliwy, widząc na swoim progu reprezentację MR-u. Poza tym, najwyraźniej w przeciwieństwie do innych, nie potrafił sobie wyobrazić łaka, z uśmiechem na pysku odpowiadającego twierdząco na pytanie: „przepraszam, czy nie odprawiał Pan przypadkiem wczorajszej nocy wyjątkowo groźnego rytuału na pobliskim cmentarzu?” („A wie Pani, że tak? Piłem sobie właśnie herbatkę i czekałem na Panią, żeby udzielić odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania, a następnie dać się unicestwić. Fajnie, ze Pani już jest, trochę się niecierpliwiłem.”)
Nie omieszkała wyrazić swoich wątpliwości na głos, nie żeby na kimś zrobiło to wrażenie. Gary z uporem godnym lepszej sprawy ciągnął na rewir. CG do kostnicy. Wypadło na to, że loup garou, który właściwie jako jedyny mógłby coś osiągnąć na Rewirze, pojechał z Lawrence do kostnicy, a Ruiz – szczerze wątpiącej w celowość poszukiwań na oślep – w udziale przypadło towarzystwo Gary'ego. Nie, żeby narzekała. Triskett potrafił być naprawdę czarujący... na swój osobliwy sposób.

Gdy czekali, aż GSR-y uwiną się z zapakowaniem wystawionego prezentu, pomiędzy jednym a drugim papierosem, przyszedł jej do głowy jeszcze jeden pomysł. Nie mogła liczyć na wyłapanie jakiejkolwiek konkretnej sygnatury, ślady ektoplazmiczne mieszały się tutaj gorzej niż resztki jedzenia w śmietniku na tyłach chińskiej knajpy. Sięgnęła do torby i nie zaglądając do jej wnętrza w jednej z małych kieszonek wymacała nieduży słoiczek z ciemnego szkła. Jego zawartość stanowiła odsypkę z podobnego, lecz dużo większego słoja, dokładnie schowanego w domu. Coup poudre nie należał do substancji, z którymi można się było pobawić, a mieszkając w jednym domu ze słodyczoholikiem, wolała trzymać swoje ciasteczka w cichym i spokojnym miejscu.
Wydmuchując kłąb dymu nosem, zważyła w ręku pojemniczek. Wszystkie za i przeciw ustawiły się po dwóch stronach barykady, dokładnie się równoważąc. Nie czuła się zbyt dobrze po starciu z ghulem. Nie chciała też wychodzić na nadgorliwego ucznia, który pierwszego dnia w szkole nie daje innym dzieciom dojść do słowa, ale był to jedyny sposób, żeby złapać cokolwiek, z czym mogliby pójść do Dzielnicy Trupów.

- Słuchaj – zwróciła się do Trisketta – mam pewien koncept, ale może się okazać, że potrzebuję twojej pomocy. Musisz mnie popilnować.

Zsunęła z ramion kurtkę, lekceważąc co najmniej dwuznaczne spojrzenie egzekutora. Usiadła na rozpostartym na ziemi materiale. Odkręciła słoiczek. Zanim wtarła przyklejoną do poślinionego palca odrobinę w dziąsło, dobrze zakręciła słoik i wepchnęła go do kieszeni dżinsów. Nazbyt wprawnym ruchem umieściła truciznę na śluzówce.

- Nie pozwól mi tego wypluć – rzuciła, zagryzając drewnianą szpatułkę.

Na działanie środka nie musiała czekać długo. Coup poudre; makabryczna mieszanka złożona z ziół, szczątków ludzkich i zwierzęcych, której trzon stanowiła tetradotoksyna uzyskiwana z niewielkiej rybki; była jednym z sekretnych specjałów voodoo. Wszystkie mięśnie w ciele Dolores zwarły się w niewyobrażalnym skurczu. Gdyby nie drewniany patyczek, najpewniej popękałoby jej szkliwo na równych, białych ząbkach. Krzyknęła przez zaciśnięte do granic wytrzymałości szczęki. Śliniąc się jak chore na wściekliznę zwierzę, odrzuciła głowę do tyłu. Całe ciało wygięło się w łuk. A potem zaczęły się drgawki.
Tyle, że tych ostatnich nie miała już okazji poczuć. Spadła u stóp kurtyny, nad która pieczę trzymał Legba. ~~Jest jakby słabsza~~ przetknęło jej przez głowę. Wokół kłębiło się od loa. Niektóre, nieśmiałe, spłoszone jej obecnością pryskały, by ukryć się w cieniu. Bardziej śmiałe zaczęły poskubywać jej nagie ciało. Gorący wiatr przynosił zapach popiołu. Przerażona i spokojna jednocześnie pytała. W odpowiedzi ukazano jej obraz szarej twarzy o przerażającym wyrazie. Krawe oczy wpatrywały się w nią z niepokojąca intensywnością. Loa skłębiły się, sycząc. W tej samej chwili Dolores zrozumiała wolę Legby. Jej bóstwo wystawiło na tą zakazaną gębę nakaz.

- Mam go. Jednego z nich. A przynajmniej jego gębę...

Po otworzeniu oczu, jeszcze przez dobrą chwilę nie śmiała się ruszyć. Czuła każdy najmniejszy nerw w swoim ciele. Przekręciła się na brzuch, żeby podnieść się z klęczek. Zachwiała się i mało brakowało, a wyrżnęłaby głową w jakiś nagrobek. Na szczęście to, co mówili o refleksie Trisketta było prawdą. Nie czekając, aż zaoferuje pomoc, uwiesiła się na jego ramieniu, pozwalając się odholować do vana. Z wysiłkiem wdrapała się na siedzenie. Z zamkniętymi oczyma potwierdziła zdolność odrysowania portretu pamięciowego. Jasne. Jak tylko będzie w stanie podnieść rękę bez pomocy z zewnątrz.
W końcu ruszyli w kierunku siedziby MR-u. I chodź sądziła, że tym razem obejdzie się bez sensacji, żołądek miał na tę sprawę swój pogląd. Szarpana torsjami, ulżyła sobie przez okno. Niejednokrotnie i z cichą nadzieją, że GSR-y nie muszą sobie same myć samochdów.
Jechali całą wieczność, aż jej wnętrzności w końcu się uspokoiły. Wykończona skutkiem ubocznym własnych praktyk, niemalże spłynęła z powrotem na siedzenie obok Trisketta. Z bladym uśmiechem przyjęła zaproponowanego papierosa i niezaproponowane ramię.

Musiała się chwilę zdrzemnąć, bo gdy wysiedli z samochodu pod Misnisterstwem, chłód przeszył ją dreszczem. Czas który spędzili na oczekiwaniu, aż wpuszczą ich na przesłuchanie śmierdziela, zdecydowanie jej posłużył. Paskudną kawę z automatu zagryzła Snickersem. Wypaliła pół paczki papierosów. Kofeina, nikotyna i cukier poskładały wszystkie kawałki jej rozbitego organizmu do kupy.


„Komora” okazała się miejscem o wystroju rodem ze średniowiecznego koszmaru. Zapach dawno już zaschłej krwi i echa bólu przetrzymywanych tu istot nie dodawały mu przyjemności. Ruiz zmarszczyła nos.
Panna Bolton, cóż, eks panna Bolton, leżała na stole pośród całego tego srebra i glifów. Od progu dobiegło ich uszu pociągnięcie nosem. Omal nie parsknęła śmiechem na widok nekromantki. Książkowa Baba Jaga. Skóra na twarzy staruchy była cienka niczym pergamin. Kobieta weszła do w towarzystwie odoru charakterystycznego dla starych ludzi. Przez głowę Loli przemknęło pytanie, kiedy następuje ten moment, że człowiekowi robi się wszystko jedno czy śmierdzi czy nie. Wobec spraw pilniejszych, pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Rytuały, jak można się było spodziewać po aparycji wiedźmy, nie należały do wyszukanych. Stare dobre pentagramy, mały biały koziołek zarżnięty w charakterze ofiary. Wyglądało to jakby nekromantka szykowała się do co najmniej odtworzenia rytuału z cmentarza. Choć śledziła pilnie jej ruchy, nie zauważyła chwili, w której wiedźma narzuciła swoją wolę ghulicy. A to jak najkorzystniej świadczyło o jej umiejętnościach. Dopiero gdy starucha zaczęła głosem młodej dziewczyny opowiadać wydarzenia, z jej nosa puściła się krew.
Prawdę mówiąc, Dolores poczuła się trochę rozczarowana. Dziewczyna potwierdziła wersję, którą wcześniej ze skrawków skonstruowały wraz z CG.

- Mythos, hm? - to imię było nowością i wyglądało na to, że upiorna twarz z jej wizji znalazła swoją szczęśliwą parę.

Ku własnemu zdziwieniu udało się im obojgu pokonać zmysł powonienia i jeszcze kilka chwili poświecili na rozmowę z nekromantką. Ghul, jak już wcześniej podejrzewała Dolores, nie należał do zwykłych. Najprawdopodobniej spaczyła go dodatkowo energia miejsca, w którym dokonał się rytuał. Ktokolwiek to zrobił, zasłużył sobie na kołek.

- Skoro już tu jesteśmy, może zaczekamy na resztę załogi i skonfrontujemy odkrycia, co?

Zaproponowała Gary'emu. Prawdę mówiąc o wiele bardziej ucieszyła by ją perspektywa pójścia do domu i ciepłej kąpieli. Może jeszcze porządnej kolacji, nie tego gówna z automatu. Póki co, nie zanosiło się na tego typu luksusy. Nie chciała zostać słaby ogniwem już pierwszego dnia w pracy.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me

Ostatnio edytowane przez hija : 05-09-2010 o 09:40. Powód: drobne poprawki krawieckie
hija jest offline  
Stary 04-09-2010, 22:44   #42
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
To dla ludzi takich jak William wymyślono sklepy samoobsługowe. Inaczej facet chyba by głodował, bo jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, że idzie do sklepu i prosi sprzedawcę o kawałek cheddara. W ogóle na większość moich słów reagował chrząknięciami i mruknięciami. Czułam się jakbym grała w remake’u „Walki o ogień”. A potem mnie zaskoczył. Nie dość, że kupił dla nas rybę z frytkami to jeszcze sam z własnej woli opowiedział o zamaskowanym facecie, który zaskoczył w zaułku jego i egzekutora. Potem wrócił do swojej roli milczka słuchając moich teorii na temat tajemniczego gościa. Ale później wręcz mnie zaszokował zadając mi osobiste pytanie. Kurcze czyżbyśmy przełamywali lody, co doprowadzi nas do odbywania normalnych rozmów zamiast moich monologów i jego monosylab.

Wjechaliśmy na Rewir drugi raz tego samego dnia i znowu ogarnęło mnie to uczucie przygnębienia wywołane przez dojmujący odór śmierci, strachu i cierpienia. Cholera jak ludzie mogli tu przychodzić z własnej woli? A niektórzy z nich mieszkali tu nawet na stałe. Szybko znaleźliśmy właściwe miejsce, bo nie było tu wielu dziur, w których mogły się schować Umarlaki a jakiś uczynny jednooki zombie wskazał nam dokładne miejsce.

Znaleźliśmy zrobioną z jakiś resztek dziwna rozlatującą się chatynkę. Przypomniały mi się te ptaki, co ze śmieci wiją gniazda, ale za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć ich nazwy. Parę razy zawołaliśmy Papę Roara, ale nikt nie wylazł z nory. To było niepokojące zważywszy, że do wejścia prowadziła smuga chyba dość świeżej krwi. Czyżby Tatusiek zmienił się w krwiożerczego zombie rodem z filmów Romero i właśnie pałaszował jakieś kawałki ciał? Porozumieliśmy się z Żagwią wzrokiem ( w tym akurat facet jest dobry)a potem słowami ( w tej materii robił wyraźne postępy). Dobyłam z nogawki moje najdłuższe srebrne ostrze i odciągnęłam klapę robiącą za drzwi schronienia a Krzyżowiec wpadł do środka z kuszą w rękach. Potem wpuścił mnie do środka. Dobra nowina: Papa nie zamienił się w jedzącego ochłapy krwistego ciała zwyrodnialca. Zła nowina: to Tatusiek stał się obecnie ochłapami ciała. Ktoś go rozczłonkował dokumentnie. Kawałki jego ciała leżały wszędzie i stanowiłyby niezłą łamigłówkę- układankę dla studentów medycyny. Najgorsze było to, że pomimo takiego stanu ciała dusza Tatuśka jeszcze go nie opuściła. Jego głowa była cała i wyschnięte oczy przyglądały mi się ze zdumieniem i niedowierzaniem. Z pewnością nie mógł uwierzyć, że ktoś go mógł tak potraktować. Do licha. Ja nie mogłam uwierzyć. To było wybitne sukinsyństwo.

- Zakładam, że jesteś Papa Roar – przerwałam ciszę.

Oczy spojrzały, w zasadzie tak samo jak przed chwilą.

- Jesteśmy z Ministerstwa Regulacji i chcieliśmy porozmawiać z tobą o tych znalezionych ośmiu ciałach na Rewirze koło „Potu i Krwi”.

Oczy nadal spoglądały tak samo.

- Widzę, że możesz mrugać, więc umówmy się, że jedno mrugniecie będzie oznaczało tak, dwa – nie, a trzy – nie wiem. Zrozumiałeś?

*mrug*

- Czy to ty jesteś Papa Roar? – wolałam się upewnić.

*mrug*

- Czy atak na ciebie był związany z faktem, że znalazłeś te ciała? – to była pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy ale chciałam się dowiedzieć co Papcio sądzi na ten temat.

*mrug*

*mrug mrug *

- Nie wiesz?

*mrug *

- Wiesz, kto cię zaatakował?

*mrug *

- Ilu ich było? Jeden?

*mrug mrug *

- Dwóch?

*mrug *

- Skupmy się na pierwszym z nich. Czy to był człowiek?

*mrug mrug *

Potem wymieniałam wszystkich innych, którzy przyszli mi do głowy. Zombie. Loup- garou. Wampir. Odpowiedź ciągle była nie. Zaczęły mi się kończyć możliwe opcje. W końcu wymieniłam najbardziej nieprawdopodobną.

- Piekielny pomiot? Demon?

*mrug *

- Jesteś pewien?

*mrug *

- Kurwa – wyrwało mi się.

*mrug * - zgodził się ze mną Papa Roar.

Nagle wszystko nabrało innego wymiaru. Wiejący wiatr wydał mi się zimniejszy niż przed chwilą i poczułam jak włoski na karku stają mi dęba. Tak jakby ktoś wlepiał mi wzrok w plecy. Nagle zapragnęłam wrócić do domu. Zamknąć drzwi na cztery spusty, wleźć do łóżka, pod koc i zostać tam przez następne dwa tygodnie. Cholera. Cholera. Cholera. Demon. Musiałam zacisnąć pięści i wziąć głęboki wdech żeby się uspokoić. Spojrzałam na Papę Roara. A może zombiak mi ściemniał. Łak Benjamin Sanders wspominał coś, że Papa miał tendencje do przesady. Może postanowił podrasować swoja historię i zamiast przyznać się, że rozwalił go człowiek, zombie czy łak dorobił sobie tego księcia Piekieł. Kurde nie potrafiłam tego stwierdzić, bo nie znałam Papy zanim nie zamienił się w te resztki. Tak, że póki, co musiałam chyba założyć, że mówi prawdę. Przyglądałam się jego kończynom. Wyglądały jakby ktoś je pociął wielkim ostrzem. Zapytałam o to Roara. Metodą prób i błędów wyciągnęłam z niego, że został pociachany mieczem. Potem zaczęłam wypytywać o drugiego napastnika. Okazało się, że Papcio nie mógł się mu bliżej przyjrzeć, ale nie wyczuł od niego zapachu śmierci. to mogło oznaczać, że drugi napastnik był człowiekiem. Demon i czarnoksiężnik, który go przyzwał? Możliwe.

- Zaatakowali zaraz po tym jak przyszedłeś to z "Potu i Krwi"? – kontynuowałam przesłuchanie.

* mrug *

- O świcie?

*mrug *

- O której godzinie znalazłeś te zamordowane dziewczyny? – zaczęłam wymieniać po kolei godziny i Tatko mrugnął na tak przy szóstej rano.

- Ciał nie było widać z głównej ulicy. Co skłoniło cię do wejścia w zaułek? – i znowu zaczęłam wymieniać wszelkie możliwości jakie przyszły mi do głowy. W końcu ustaliłam, że Papcio zobaczył kogoś wychodzącego z zaułka i dlatego tam w ogóle zajrzał. no to zaczynało robić się interesujące.

- Widziałeś, kto to był? – czułam że zbliżam się do czegoś istotnego.

*mrug *

- Widziałeś tą osobę wcześniej? Wiesz, kto to? – zbliżaliśmy się do sedna tego całego przesłuchania, do tego co tak naprawdę chciałam wyciągnąć od Tatuśka.

Tatusiek zamrugał a jak skinęłam głową. No tak.To miało sens. Chociaż wolałabym jakieś nazwiska. Niestety w swojej obecnej sytuacji Roar nie mógł podać mi rysopisu, ale istniała możliwość wyciągnięcia od niego czegoś więcej niż udało mi się teraz w inny sposób.

Zapytałam jeszcze Papcia o jego preferencje na przyszłość, chociaż podejrzewałam, jaka będzie jego odpowiedz. Tatusiek chciał żebyśmy pomogli mu wydostać się z ciała, które stało się teraz jego więzieniem. Rzuciłam do Williama żeby tym się zajął.

Patrzyłam jak resztki Tatuśka płoną i poczułam, w którym momencie Papa rozstał się ze swoim ciałem. Wyszłam z uliczki, na której mieszkał Roar i zwróciłam się do zombie z jednym okiem. Jednooki przyznał ze siedzi tu od niedawna i nie widział, aby ktoś szedł do nory Papy Roara. To tyle w kwestii ewentualnego drugiego świadka.
Wracaliśmy do samochodu, kiedy Żagiew zapytał:

- Jaki teraz plan Emmo?
- Teraz Williamie wrócimy do MRu zobaczyć jak sobie radzą Russell i Mr X i powiedzieć co nam a właściwie mi wyjawił Papcio. Poza tym mam zamiar znaleźć jakaś Wiedźmę i poprosić ją, aby przywołała błąkającego się ducha Papcia przy pomocy tego – pokazałam fragment palucha Roara, który zabrałam z jego nory – i wyciągnęła z Tatuśka jeszcze więcej.

- Także lepiej już jedzmy żeby nie tracić tu więcej czasu.

W głowie obijało mi się jedno słowo: demon. Byłam pewna, że moje zdolności działają na wampiry, łaki i resztę tego tałatajstwa, ale demony to wyższa liga. Tu nic nie było pewne.
 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 09-09-2010 o 18:54. Powód: dostosowanie się do posta MG :-)
Ravanesh jest offline  
Stary 05-09-2010, 10:38   #43
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Szponiasta łapa o minimetry minęła skórę na brzuchu Łowcy. Tylko dzięki swojemu treningowi, sprawności i nadnaturalnej szybkości, uniknął tego śmiertelnego ciosu. Przykleił się do ściany i spojrzał w dół. Jego koszulka All Blacks była rozdarta w pięciu miejscach, a rozcięcia były tylko nieśmiałym sygnałem tego co spotkałoby jego powłoki brzuszne.

Jednak nie to teraz zaprzątało głowę Egzekutora, to była jego ulubiona koszulka:

- Teraz to się wkurwiłem – zaklął po kaledońsku i z tym samym pogrzebaczem.

Stal nie mogła zrobić trwałej krzywdy manifestacji Bezcielesnego, ale teraz powodowała nim furia i chęć dania jeszcze kilku cennych sekund swoim partnerką. Jednak jego cios nie doszedł ofiary, rzucona przez którąś z blondynek fiolka z solą roztrzaskała się na ścianie tuż nad głową Zjawy. Z satysfakcją patrzył jak niebieskawe ogniki zamieniają się w coraz bardziej żarłoczny płomień, pochłaniają nieumarte bydle.


Odwrócił się do kobiet. I zamarł, widział skupione wyrazy ich twarzy i kropelki potu, jakie wstąpiły im na czoła. One też toczyły swoje boje, tyle, że na innym froncie. Wiedział co nieco o możliwościach Egzorcystów i Wiedźm, postanowił wiec, że dopóki nie skończą, jego zadaniem będzie zapewnienie im bezpieczeństwa. Przeładował wypróżnioną broń i rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś żelaznego. Przyda się gdyby Zjawa wróciła. Miał nadzieję, że jego towarzyszki Łowczynie szybko skończą. Musieli zbadać miejsce zbrodni, a on sam planował przeszukać resztę domu w poszukiwaniu śladów. Czegokolwiek, co naprowadziłoby ich na motyw tej okropnej zbrodni.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 05-09-2010, 10:49   #44
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał

Ciśnięty pocisk z impetem uderzył w ścianę rozbryzgując wokół śnieżną kaskadę soli. Drobne kryształki posypały się na wszystkie strony przykrywając co się tylko dało białym pyłem.
Nieludzkie wycie które nastąpiło potem, raniło uszy i sprawiło że szyby okien zadrżały w posadach. Niebieskie języki ognia wyrosły na grzbiecie morfa, w żarłocznym tańcu pochłaniając całą jego postać.
Ułamek sekundy.
Sól, jazgot, płomienie a potem nagle pustka.
Cisza.
Zjawa zniknęła dając im cenny czas.
Mieli chwilę.
Tą odrobinę jaką potrzebował morf na regeneracje i ponowny atak.
Dalsza robota należała do egzorcysty. Audrey ustąpiła pola Helen mając nadzieję że dziewczyna będzie już wiedziała co robić. Ona sama miała związane ręce . Nie była w mocy odesłać bezcielesnego a w chwili obecnej miała inny, naglący problem na głowie. Swojego własnego prywatnego poltergheista. Silnego jak cholera, pozbawionego właśnie ofiarowanego worka do bicia. Szukającego okazji do wyrwania się na wolność.
Prawdziwy żywioł.
Dziki, narowisty i cholernie wściekły. Czysty chaos destrukcji.

Audrey stała pod ściana równie blada jak jej tło zaciskając dłonie do krwi, ściągając nimi niewidoczne wodze, nie odpuszczając ani na krok. Balansowała na krawędzi zmagając się z niewidzianą siłą, płacąc krocie za utrzymaną przewagę.
Samobójcza, brawurowa jazda bez trzymanki.
Nadnaturalne rodeo w piekielnym stylu.
Skupiona na poltergeiście odcięła się od reszty. Jej ciało drżało z wycieńczenia, na czole wystąpiły kropelki potu. Zaczęła kiwać się rytmicznie prowadzając w trans. Powoli, miarowo. Przód - tył, przód- tył, przód - tył, przód- tył,przód-....

"Mmmmmm mmmmm mmmmmm mmmmmm mmmmmm mmmmmm mmmmmmm mmmm......."

Kiwała się miarowo nucąc pod nosem coś co nawet trudno było nazwać melodią. Kołysanka bez słów, monotonne mruczando, usypiająca mantra...

"...mmmmm mmmm mmmmm mmmmmm mmmmmm mmmmm mmmm........"

Włosy kleiły jej się do czoła a pod przymrużonymi powiekami błyskały białka oczu dopełniając upiornego efektu. Z nosa wiedźmy sączyła się cieniutka stróżka krwi.

"Mmmmm mmmm mmmmm mmmmm mmmmm mmmmm......."

Nie przerywając swojej mantry i osobliwego, transowego tańca, dziewczyna dotknęła dłonią twarzy. Przez chwile spoglądała półprzytomnie na swoje palce jakby nie rozumiejc skąd się na nich wzięła ciemno rubinowa ciecz....

"....Mmmmm... mmmmm....mmmmm....mmmmm...."

Sięgnęła do torby wyciągając z niej mały woreczek i wysypując na dłoń jego zawartość. Żółty piasek zmieszał się z odrobiną krwi na jej palcach. Jej taniec stawał się coraz wolniejszy, melodia usypiała....

"....mmmm....mmmmm...mmmm...mmmmmm....mmmmm.....mmmm m....mmmmm.....
"
Uniosła dłoń do ust i zdmuchnęła z niej piasek rozpylając przed sobą chmurę brudno żółtego pyłu. Zanosząc w milczeniu modlitwę do Morfeusza ofiarowała gheista władcy snów.
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 05-09-2010 o 16:21.
Merigold jest offline  
Stary 05-09-2010, 19:11   #45
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Wiedziała doskonale, co się wokół niej działo. Wyczywała ruchy, natężenia energii, szelest ubrań i wzmagajacą się złość poltergeista. Wszystkie te fakty docierały do niej z niejakim opóźnieniem, jakby osłabione niewyrażalnie długą drogą, jaką musiały przebyć.

Na wpół przymknięte powieki pozoliły jej na chwilę się odciąć od wszystkiego. Tylko jedną chwilę, której potrzebowała, aby skoncentrować moc drzemiącą gdzieś w środku. Poczuła miłe łaskotanie w żołądku i uśmiechnęła się znienaczenie. To był właściwy moment.

Otworzyła szeroko oczy, aby być świadkiem ataku Tima na zjawę. Warknęła pod nosem, przeklinając producentów za ich marną robotę. Oczywiście wiedziała, że w chwili tworzenia narzędzia, nie sądzili, że będzie ono służyło za broń przeciwko niebezpiecznej zjawie. Ledwie skończyła myślenie o ostatnim posunięciu, a Audrey napuściła poltergeista na zjawę.

Wszystko działo się niewyobrażanalnie szybko. Ich działania przynosiły spodziewane efekty. Musiała przyznać, że ekipa, jaką tworzyli, była bardzo silna i zgrana. Nieumarły zniknął, chociaż jego energia była doskonale wyczuwalna. Spojrzała przelotnie na towarzyszy i wypowiedziała starannie wiersz.

Śpij maleńki duszku,
szeptam ci przy uszku,
umknij w sen spokojny...


Każde zdanie było wypowiadane starannie i z należną intersywnością. Czuła, że przez jej usta przepływała energia, moc, którą nie do końca rozumiała.

nie bądź już zlękniony,
odrzuc smutki swe,
przymknij oczka kolorowe,
strach niech zniknie w cień...


Słowy zdawały się nabierać niemal fizycznych kształtów. Oplatały powoli zjawę, zaciśniając się wokół niej stopniowo. Szybko spętały ją niemal całkowicie.

Duszku mały,
zniknij zaraz weń.


Nigdy nie rozumiała, jak odbywał się cały proces, niemniej zawsze ją fascynował i przerażał jednocześnie. Egzorcyzm dobiegał szczęśliwie do końca. Niebawem energia zjawy zaniknie i zadanie będzie wypełnione. Zabiorą...

Nagle całe ciała zaczęło ją palić. Bół zabierał oddech, próbował wyrywać z ciała krzyk. Nie pozwoliła sobie jednak na słabość. Zacisnęła mocniej zęby, aż usłyszała zgrzytnięcie. Poczuła, że przegryzła sobie język. Smak krwi w ustach dał jej namacalny dowód, co jeszcze mocniej ją przeraziło. Nie była w sanie długo o tym myśleć. Palące uczucie rozpływające się gwałtownie po ciele nasilało się. Domyślała się, co to oznaczało.

Przywołanie.

Nie wiedziała, kto to zrobił, jednak była w stanie rozpoznać oznaki. Czuła doskonale moc, która kontrolowała zjawę. Jej egzorcyzm zapewne był przypadkowym katalizatorem, który skierował na nią część przesyłanej mocy. Zrozumiała, że ktoś kontrolował zjawę z zewnątrz. Przywołał ją i wykorzystywał dla swoich celów. Nie potrafiła skoncentrować się na tyle, aby logicznie poskładać wszystko w całość. Nie miała na to siły. Bół odbierała resztki samokontroli. Nim jeszcze zrozumiała w pełni potok myśli, zauważyła zakapturzoną postać przy kręgu. Klęczała i krwawiła.

Ofiara.

Krew.

Zapłata za przywołanie.

Wszystkio to miało znaczenie. Utrzymywał ją na tym świecie. Zatrzymał ją, zapewne jeszcze przy tym ją wspomagał. Dlatego wszelkie usypianie zjawy nie dawało żadnego większego efektu efektu. Kiedy wreszcie dotarło do niej bezcelowość takieo postępowania, pomyślała natychmiast o odesłaniu zjawy ostatecznie. Wiedziała, że będzie to wymagało dodatkowych pokładów energii, czuła jednak, że zostały jej jakieś zapasy. Wymagało to kolejnego wiersza. Przeklnęła gorzko w myślach.

Nie poskutkuje, jeżeli nie będzie wystarczająco silny. Nie mam zbyt wiele czasu, poza tym muszę otrzymywać zjawę z dala od reszty. Niech to!

Postanowiła przywołać z pamięci jeden z kilku, które wykorzystywała najczęściej i którego nauczyła się na pamięć. Przydatne w takiej sytuacji. Ponownie skupiła się na wpół przymykanąc powieki i zastygła na moment w bezruchu. Potrzebowała chwili, żeby się zastanowić. Jednocześnie próbowała szeptać ponownie formułę poprzedniego. Zadanie okazało się trudne i kilka razy prawie się pomyliła, zaprzepaszczając wcześniejsze dokonania. Ból dekoncentrował ją skutecznie.

Nie czekając dłużej postanowiła wyrecytować pierwszy z brzegu wiersz brzmiący jak pożegnanie znienawidzonego wroga, czasami dodawała do niego kilka siarczystych smaczków i epitetów niekoniecznie cenzuralnych, kiedy miała do czynienia z wyjątkowo złośliwym duchem. Ta konkretna sytuacja wymagała jednak poważnego podejścia i skutecznego działania. Odetchnęła, uwalniając swoją szczękę od okropnego ścisku. Mięśnie zaczynały ją bolec. Musiała się śpieszyć.

Wiedziała, co powie. Odczekała do chwili, aż ostatni raz ukończyła swoją kołyskanę. Zaraz po niej zamierzała wyrecytować:

Znikaj wreszcie przeklęty,
duchu w nienawiści poczęty.

Pozbywam się ciebie, draniu,
zaklinam cię w mym mniemaniu,
na wieku wieków ku wiecznemu zesłaniu.

Znikniesz, zagubisz się pośród piekielnych zakrętów,
w nieludzkim, danteńskim labiryncie kręgów.

Żegnamy się, gdy odsyłam cię na zawsze tam,
gdzie miejsce twoje szykują jęczący potępieni.
Czekaj, błagaj i wzdychaj,
nigdy zaś nie przybędą zbłąkani święceni
u prawdziwych, podziemnych bram.
 
Idylla jest offline  
Stary 05-09-2010, 19:27   #46
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kiwając głową z wyraźnym niezadowoleniem malującym się na twarzy odrąbywał sukcesywnie kończyny ghula. Kawał blachy, który przygotował sobie na tę okoliczność zdążyła wygiąć się już pod uderzeniami kruszącymi kości. Chrzęst wyrywanego ze stawów ostatniego ramienia i gotowe. Spojrzał na swoje dzieło i uśmiechnął się sceptycznie przypomniawszy sobie przebieg całego zdarzenia. Rana na twarzy piekła, ale nie zaprzątał tym sobie głowy. Ukucnął wpatrując się w jej oczy.
To tylko głupi ghul - powtarzał sobie w myślach- głupi, pierdolony ghul a ty chciałeś spierdalać idioto
-No maleńka, tej ręki już na nikogo nie podniesiesz - powiedział uderzając ją jej własną dłonią po twarzy.
-Durne stworzenie - próbował to jeszcze chapnąć kłami. Odrzucił kończynę, wyprostował się i spojrzał pytająco na pozostałych.

W samochodzie Gorzały nadal rozpamiętywał przebieg całego zdarzenia w ruinach oczyszczalni. Mamrotał coś pod nosem. Padały słowa głupek, idiota, kurwa. W zależności co akurat sobie zarzucał. Na przykład ta chwila zawahania kiedy wyskoczyła z tunelu.

Głupek, głupek, głupek-powtarzał sobie w myślach. Walnął ręką w kierownice, całe szczęście nie natrafił na klakson. Blada mogłaby się przestraszyć. Zresztą nie wyglądała najlepiej, wgapiała się przez brudną szybę w ulice Londynu. Dopiero teraz przyszło mu na myśl, że nie zajął się swoją raną. Dolores zdaje się proponował mu jakąś pomóc, ale zignorował ją, albo odburknął coś na odczepnego. Nie żeby pogardzał, ale wolał unikać jej zabiegów szczególnie po tym kiedy Blada zagrała na harmonijce tak, że o mało nie podkulił potem ogona, znaczy nie on, ale jednak on.

-Kurwa - wyrwało mu się, spojrzał na CG i uśmiechnął się krzywo dorzucając- jak jeździsz idioto!?

Tyle było z ich rozmowy. Zresztą o czym mieli gadać. Ona ledwo mogła na niego spojrzeć, musiał wyglądać makabrycznie. Z ciekawości spojrzał w lusterko. Wystawił figlarnie koniuszek języka przez długą ranę biegnącą w poprzek policzka ukazującą żeby trzonowe. Zapomniał na chwile o współpasażerce. Przypatrywał się anatomii gałki ocznej, ukrwienie tych rejonów twarzy było imponujące, mógłby pozować do obrazów jakiegoś porąbanego turpisty.
Dojechali do MR.
Chyba coś umknęło jego uwadze, bo właściwie podzielili się po to…. żeby znaleźć się w tym samym miejscu? Van, którym jechał Gorzała z Dolores stał elegancko zaparkowany tuż obok hydrantu. Loup uśmiechnął się wrednie.

Kafelki na podłodze układały się w niepokojąco monotonny wzór do tego smród detergentów wyprowadzał go z równowagi. Ale nic nie mogło się równać z odorem śmierci, który drażnił jego nozdrza. Co chwila spoglądał na CG w nadziei, że szybko załatwi to co ma do załatwienia. Skoro jednak go tu przywlokła powęszył trochę przy zwłokach.
Zapach ewidentnie wskazywał na to, że dziewczyny miały do czynienia z ożywieńcami, ale to żadne odkrycie. Na ciałach było widać ślady po pijawach. Poza tym nic ciekawego, jedyną atrakcją mógłby być on sam rozpirzający wszystko na około gdyby został tam jeszcze chwilę dłużej.

-Będę w aucie - rzucił do CG i wyszedł.

Kolejny przystanek – studencki campus.
Powoli przyzwyczaił się do roli szofera, co innego miał do zaoferowania?
Powęszy trochę po pokoju dziewcząt a Blada niech gada.
Nic szczególnego, jeśli chodzi o jego węszenie bo jeśli chodzi o Bladą to ta miała gadane. Wyciągnęła z dziewczyny chyba wszystko. Przeszukali pokoje jeszcze raz wspólnie, ale nic godnego uwagi nie znaleźli. Dopiero kiedy byli już przy schodach Mike rzucił krótkie – poczekaj – i zawrócił. Złapał za klamkę i pchnął zdecydowania. Lekki trzask pękającego drewna zwrócił mu uwagę, że właśnie rozwalił zamek. Dziewczyna nie zdążyła jeszcze spokojnie usiąść ani porządnie się wystraszyć.

-Pijawy, te z którymi się rżnęłyście, przychodziły tutaj?
-Eee, to nielegalne, znaczy, regulamin zabrania przyprowadzania chłopców
–wydukała
-W dupie mam regulamin, przyłazili tutaj?
-Tak.
-Kiedy ostatnio?
-Trzy dni temu
-Kto?
-Kristoff
-Kto??
-Mój chłopak


Ruszył do jej sypialni. Kropelki krwi na prześcieradle i mocny zapach męskich perfum. Tak, to się powinno przydać.
Zwinął je i szybkim krokiem wyszedł.

-Sorry, zapomniałem o czymś - Blada oczywiście paliła.
-Dokąd Pani sobie życzy - powiedział z czarującym uśmiechem kiedy znaleźli się na powrót w samochodzie.

Znowu MR.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 06-09-2010, 09:56   #47
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


Big Ben górował nad Londynem niczym nieruchomy i milczący strażnik miasta. Widział już naprawdę wiele rzeczy. Śmierć i grozę, pożary i zamieszki, wojny i niepokoje. Był, niczym wieża nad Londynem.

Siedzący na jego szczycie kruk spoglądał na dachy budynków w dole. Paciorkowate oczy zdawały się wypatrywać czegoś. Czegoś lub kogoś. Wiatr, wiejący z dużą siłą tarmosił piórami ptaka. Kruk siedział i obserwował.

Widział człowieka dojadającego kebab w jakimś barze z szybkim żarciem. Widział innego, który podnosił słuchawkę w swoim gabinecie. Widział dwie kobiety i mężczyznę walczących o życie w domu na uboczu. Widział innego mężczyznę i inną kobietę prowadzących rozmowy w campusie i dwoje innych opuszczających podziemia tego samego budynku, w którym inny mężczyzna podnosił słuchawkę do ucha. Widział dwoje innych ludzi – wysoką dziewczyną i mężczyznę z krzyżem na czole wracających do samochodu stojącego na chodniku w zakazanej strefie zwanej Rewirem.

Oczywiście ptaszysko nie mogło tego wszystkiego widzieć, tak jak nie mogło wiedzieć, że właśnie ta jedenastka pozornie zwyczajnych ludzi, zaczyna grę, w której stawką jest nie tylko ich życie, ale losy całego Londynu, może Wielkiej Brytania a może nawet całego świata.

Wędrująca dusza, przed kilkoma uderzeniami serca brutalnie wypędzona z okaleczonego ciała znajduje ptaka na wieży zegarowej. Po brutalnej i krótkiej walce duch kruka zostaje zepchnięty gdzieś w głąb kruchego ciałka, a jego miejsce zajmuje duch człowieka. Z panicznym krakaniem kruk zlatuje w dół, pomiędzy krzaki i parkany i odbywa swoją transformację. Po chwili z zarośli wychodzi niewysoki, chudy człowiek. Kolejny loup – garou pojawił się w Londynie.


GRUPA RYTUAŁ



Wszyscy


Spotkaliście się wszyscy w Ministerstwie Regulacji. Uśmiechnięty urzędnik wskazał wam wasze biuro. Średniej wielkości pokój z widokiem przez okratowane okno na ponure wewnętrzne podwórze gmachu z kilkoma samochodami MR-u stojącymi na wewnętrznym parkingu.
Cztery biurka, jeden komputer, dwie archaiczne maszyny do pisania, korkowa tablica, zwykła tablica szkolna z zapasem kredy oraz jeden telefon i spory ekspres przepływowy do kawy z jej zapasem..
Dość ciasno, ale nie ma co narzekać.
Najważniejsze, ze macie miejsce, gdzie możecie przycupnąć i wymienić się swoimi spostrzeżeniami.

Za wami dość pracowity dzień. Szykuje się jednak pracowity wieczór, być może noc.

Kiedy tak omawiacie swoje sprawy rozlega się pukanie do drzwi i staje w nich sama „jaśnie wam panująca królowa” Alicja Vorda.

- Dobra robota z tym ghulem – uśmiech na jej twarzy wydaje się być szczery. – Świetnie sobie poradziliście. Mówcie mi Alicja. A teraz kilka spraw. Po pierwsze, praca w MR-e nie wymaga od was przychodzenia na ósmą do roboty. Pracujecie ile chcecie i macie płacone od efektów. Wiec nie musicie siedzieć Bóg sam wie ile za biurkiem.
Niedaleko stad jest fajny pub. Nazywa się „Nora”. Właściciel to były Łowca, jeszcze z czasów kiedy nie było Ministerstwa i pierdzielonego Traktatu. Najważniejsze, że pracownicy z MR mają tam zniżkę, a Łowcy dodatkowy rabacik. Facet nazywa się Abraham, znany jako Padre Abre. Powiedzcie mu, ze Ala kazała postawić wam kolejkę na mój koszt. Jakbyście czegoś chcieli lub potrzebowali siedzę w pokoju 202 – ja lub mój asystent, Jim. To tyle. Raz jeszcze, gratulacje. Świetna robota.

Ostatni uśmiech i Fantom znika w drzwiach.

Pomysł wypicia kolejki za free wydaje się wam dość kuszący wiec po chwili znajdujecie „Norę”.



O tej godzinie jeszcze jest luźno. Właściciel okazał się być postawnym facetem w sile wieku, krótko obciętych siwych włosach i facjacie będącej skrzyżowaniem boksera z zakapiorem. Jego szare oczy wydają się być zimniejsze, niż lody w drinku. Jednak, kiedy ujrzał wasze legitymacje i usłyszał, że Ala stawia wam kolejkę od razu stał się waszym kumplem. No, może to mocne słowo, ale zdecydowanie dostaliście zamówienie w pierwszej kolejności. „Nora” daje nie tylko alkohol, lecz także dobre jedzenie – o czym świadczą zapachy z kuchni. A różne amulety powodują, że Mike szybko dostanie alergii .

To dobre miejsce, by przedyskutować dalsze działania i plany.

CG Lawrence – potrzebujesz chwili oddechu i czegoś ciepłego po koncercie, jaki dałaś ghulicy. Garry – ty zjadłbyś konia z kopytami – to echa uwolnionej hiperadrenaliny. Organizm potrzebuje kalorii i to zastraszającej ilości. Dolores – ty marzysz o mocnej, słodkiej kawie z odrobinką rumu niekoniecznie w zawartości. A Micheal, ty – podobnie jak Garry – marzysz o zjedzeniu konia z kopytami. Tylko bardziej dosłownie.


GRUPA „RZEŹNIA”



Russel Caine


Akta dotyczące dziewczyn to nazwiska – jak na razie jedynie tyle.
Kantyk ma dość obszerną teczkę.

Zgodnie z zawartymi w niej informacjami Pijawka ma ponad pięćset lat – czyli bez wątpienia przedstawiciel tak zwanej Starej Krwi. Jedna z pierwszych, które się ujawniły i zarejestrowały. Dość dobrze urządzona w świecie po 2012 roku. Prowadzi własny bar. Jest Baronem wampirów. Politycznie poprawny – zwolennik integracji pomiędzy ludźmi i wampirami. Mocno zaangażowany w ruch „życiowców” walczący o prawa polityczne i społeczne dla Martwych, a w szczególności dla Nieumarłych.

Zadzwonił telefon.

- Caine – rzuciłeś krótko w słuchawkę.

- Topper. – poznałeś głos koordynatora. – Mam wezwanie z domu jednej z ofiar. Niejakiej Emmy Tomson. Archery Streeat 12. GSR-y już obstawiają teren, ale to wygląda dość niepokojąco. Chyba lopu – garou i na dodatek mocno rozjuszony. Wasz zespół najszybciej ma jak najszybciej ruszać na miejsce.

No to ładnie. Xaraf gdzieś wybył, Emma i William na Rewirze. A czekać nie ma na co. Wiesz, ze poirytowany Zmiennokształtny to dość piorunująca mieszanka.

Zrobiłeś co należy robić w takiej sytuacji – zostawiłeś kartkę na tablicy korkowej z krótkim opisem, gdzie i po co się udajesz i ruszyłeś w stronę wyjścia.

Na szczęście w wejściu natknąłeś się na Xarafa wracającego z czymś do żarcia, szybko wyjaśniłeś mu w czym rzecz i razem udaliście się do mieszkania państwa Tomson.


Xaraf Firebirdge


Kebaby były znośne w smaku, a fast – food oględnie czysty. Zjadłeś dość szybko i ruszyłeś do gmachu MR. Nie tęskniłeś za papierzyskami i żmudną robotą odwalaną przez „Sherlocka”.
To nie była robota dla ciebie. Ślęczenie za biurkiem i wertowanie jakiś popapranych dokumentów. Ty wolałeś działać. Chciałeś jasnego celu i tyłka do skopania. A kiedy już go widziałeś przed sobą, wyskakiwałeś na hyperadrenalinie, jak diabeł z pudełka i robiłeś swoje.

Wracając minąłeś jakiegoś zombie, zamiatającego ulicę. Podśpiewywał sobie piosenkę The Beatles, fałszując przy tym dość ostro. Przechodnie omijali go szerokim łukiem, ale powodem mógł być nie tyle brak jego zdolności muzycznych co smród gnijącego ciała. Na szczęście ty czułeś niewiele i zombiak spojrzał na ciebie zdumiony. Trzeba mu przyznać, że starał się jak mógł by ludzie nie musieli oglądać jego gnijącej gęby. Twarz zasłonił szalem, a na głowę naciągnął czapkę. To nadawało mu dość zabawnego wyglądu szpicla ze starych filmów.

W wyjściu Ministerstwa natknąłeś się na Russela Caina.

- Mamy robotę – rzucił krótko, a ty miałeś przeczucie, że zbliża się moment na który czekałeś.


Emma Harcourt i William „Gate” Southgate

Opuściliście teraz zadymione smrodem palonego ciała podwórze, na którym Papa Roar sklecił swój bungalow. Jednooki zombiak z ulicy przyglądał wam podejrzliwie. Widział ciemny, smrodliwy dym wydobywający się z bramy za waszymi plecami. Zdechlak patrzył na was swym jednym, wybałuszonym okiem z nieskrywaną nienawiścią.
Jednak to nie on był największym problemem.

Pomiędzy wami, a samochodem z dachu zeskoczył miękko jakiś koleś. Przypadł czterema kończynami do płyt chodnikowych, a jedna z nich skruszyła się pod ciężarem jego ciała. Mężczyzna miał dzikie, azjatyckie rysy twarzy, wielkie, skośne, szmaragdowozielone oczy i postawę gotowego do ataku Zmiennokształtnego. Ten loup – garou miał w sobie coś z dzikiego kota i jesteście raczej przekonani, że nie jest to kot „kanapowiec”. Stawiacie na panterę lub tygrysa, co samo w sobie nie stanowi pocieszenia.

- Rrregualorzyyyy – zasyczał dziko loup – garou ukazując przerośnięte kły - spięty i gotowy, by zabijać. – Co wam, kurrrrrwa zrrrobił Papa? Macie rrrruchany nakaz!

Gniewu w głosie likantropa jest zbyt wiele, by minąć go obojętnie. Czujecie, że nie zaatakował z odrobiny obawy jaką odczuwa przed tym aktem, lecz że zrobi to w jednej chwili, jeśli dacie mu chociażby pretekst. Kto wie, może nawet zaatakuje bez pretekstu.

W takich chwilach ja te, czas zatrzymuje się w miejscu, dźwięki przeciągają w nieskończoność, serce – mimo tego że wali szybciej – zdaje się zwalniać. To taki moment, który decyduje o życiu lub śmierci. Najwyraźniej ów loup – garou i Papa Roar w jakiś sposób byli skumplowani, a płonące szczątki zombiaka nie dość dobrze wyglądają w oczach Zmiennokształtnego.

- Myślicie, kurrrrrwa, ze wejdziecie tutaj, ssspalicie Papcię na popiół i tak po prostu wyjdziecie, wrrrrrrrrrr – syknął na was Zmiennokształtny.



Russel Caine i Xaraf Firebirdge


Wskazany adres to nieduże osiedle tylko kawałek od centrum. Czteropiętrowe domy utrzymane w ciekawym stylu architektonicznym.
Przed jednym z nich dwa wozy GSR-ów oraz barierka i ciekawski tłumek gapiów. Wasze legitymacje pozwalają wam dostać się poprzez kordon dalej.
Dowódca Grupy Szybkiego Reagowania wita się z wami stanowczym, silnym uściskiem ręki.

- Porucznik Castle. – Głos ma twardy i energiczny. – Moi ludzie obstawili wyjścia. To mieszkanie na drugim piętrze. Mam snajperów ze srebrna amunicja tu i tutaj – wskazał okoliczne dachy. Jeśli Obiekt pojawi się przy oknie i dostane pozwolenie, możemy go zdjąć. Na razie powiedziano mi, że to jakiś ważny świadek w prowadzonej przez MR sprawie. Jest do waszej dyspozycji. Nie wiem co to jest, lecz wtargnęło do mieszkania i zabiło lub pozbawiło przytomności przebywającą w środku matkę. Wydaje nam się, że to jakiś Zmieniak. Coś dość szybkiego, lecz nadal groźnego. Może szczur, może dachowiec. Nie ważne. Ważne, że to Zmieniak. A te są dość groźne.

Idziecie w stronę klatki schodowej.

- Ewakuowaliśmy mieszkańców. Budynek, poza dziadkiem na wózku na trzecim, jest pusty.

Stojąc w klatce schodowej słyszycie nagle dziki, piskliwy wrzask bólu i czegoś jeszcze, jakiejś zwierzęcej nuty. Russel – ty wiesz co to może oznaczać. Zmiennokształtny nadal walczy. Duch człowieka nie bardzo radzi sobie z utrzymaniem w ryzach powłoki, którą stworzył. Widziałeś już kilka razy coś takiego. Ciało Zmiennokształtnego zmienia się przypominając chory melanż pomiędzy jedną, a drugą formą.

- Dobra, Regulatorzy – uśmiecha się Castle ponuro. – Wasza broszka. My możemy was asekurować. I jakby co odstrzelimy jej łeb. Mamy skuteczne pole ognia na kuchnię i duży pokój, więc w razie czego musicie ją tam zwabić. Macie – wręczył wam krótkofalówkę. – Jest szansa, że zadziała przy tym Zmienniaku.

- Powodzenia – powiedział krótko wycofując się przed budynek.

Zostawił was w wejściu do brudnej, zimnej klatki schodowej. Wycie, które dobiegało was z góry, ucichło.


GRUPA TROJACZKI



Helen Butler

Dokończyłaś słowa wiersza, który stał się w twoich rękach nożem, mającym odciąć wieź Zjawy z tym światem. Czułaś fale energii przepływające przez twoje ciało. Czułaś, jak w banalnych słowach, w tej rymowance, pojawia się dziwna moc. Nie wiesz, skąd się to bierze, ani jak działa, ale działa.

Czujesz, że twoje słowa dostrajają się do Bezcielesnego. Omotują go, niczym sieć. Zjawa zaczyna się szarpać. Teraz już nie ma odwrotu. Walczy o życie, czy czymkolwiek teraz można nazwać jej istnienie. Szarpie się, szamoce, a ty musisz powtarzać wiersz raz, za razem, coraz głośniej i głośniej, by w końcu znieruchomiała. Nie jest to łatwe.

Po drugiej stronie ktoś jej wyraźnie pomaga. Czujesz inną moc, wspierającą starania ducha. To powoduje, że musisz się bardziej postarać.
Ciało, twoje ciało, zaczyna drżeć. Tracisz ciepło, tracisz siły. Z nosa cieknie ci krew, zalewa usta utrudniając recytację wiersza. Gdzieś, za plecami zjawy, jakaś postać chwieje się i wbija paznokcie do krwi. W końcu kapituluje.
Jeszcze trzykrotnie powtarzasz wiersz, przy ostatnim zdaniu czując, że zaraz stracisz przytomność, kiedy zjawa kapituluje. Przestaje istnieć. W jednej chwili jest, w drugiej już nie. Znikła. Została odesłana, unicestwiona, zniszczona. Tak naprawdę nikt, żaden Ojczulek i Siostrzyczka, żadna Wiedźma i Czarownik, ani żaden Egzorcysta nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie.

Wygrałeś. Ale jedyne, co jesteś w stanie zrobić to dowlec się do fotela, opaść weń i czekać, aż odzyskasz siłę. Ten egzorcyzm kosztował cię więcej, niż zazwyczaj, ale to tylko dlatego, że Zjawa miała sprzymierzeńca. Cholernego czarownika lub wiedźmę. Jednak jesteś pewna, że on lub ona nie czują się teraz lepiej niż ty. I to daje ci chwilę satysfakcji.


Audrey Masters


Rytuał zadziałał. Nawet szybciej, niż sądziłaś, może dlatego, że już wcześniej udało ci się zawładnąć gheistem.
Kiedy Bezcielesny „usypiał” ty zrozumiałaś, czemu był tak silny i trudny do okiełzania. To nie był jeden duch, lecz trzy – działające jak jeden. To zamordowane dziewczynki, czy raczej ich gniew powróciły jako poltergeist. Mocny, wkurzony. Nic dziwnego.
Nie wiesz ile czasu duchy pozostaną w uśpieniu. Helen nie wygląda jednak na kogoś, kto jest w stanie stoczyć jeszcze jeden pojedynek. Wygląda, siedząc w fotelu, jak ktoś, kogo połknęło coś monstrualnego, przeżuło a potem wypluło. Sama pewnie jednak nie wyglądasz lepiej. Marzysz o jedzeniu – najlepiej czymś z czekoladą, z dużą ilością czekolady. W stanie, w jakim się znajdujesz, możesz co najwyżej człapać jak stara babcia. Za kwadrans, pół godziny będziesz hasała jak źrebię, ale teraz każdy krok to męczarnia.
Potrzebujesz tej energii i chwili oddechu. Spoglądasz na Egzorcystkę i na Egzekutora. Chyba zrozumiał. Ruszył na górę, a ty mogłaś posadzić zmęczony tyłek koło Helen.


Timothy „Ka Mate” Mac Douglas

Dziewczyny poradziły sobie. Uczucie zagrożenia, jakie towarzyszyło ci po wejściu do domu, znikło. Obie jednak zapłaciły za to dość sporą cenę. Audrey wyglądała jak starucha – zapadnięta skóra na policzkach, podkrążone oczy, szaro-blada cera. A Helen .. na Helen brakowało słów.
Kiedy Wiedźma spojrzała na ciebie, zrozumiałeś ją bez słów. One potrzebowały odpoczynku. Ty miałeś działać.

Na parterze panował nieopisany bałagan. Szukanie jakichkolwiek śladów w tym miejscu przypominałoby szukanie igły w stogu siana. W kawałkach potłuczonych talerzy, ozdóbek, porcelanowych bibelotów, szyb i innych śmieci znalezienie czegokolwiek ważnego graniczyło z cudem.

Poszedłeś na górę.

Tam było lepiej. Widać, poltegreist urządził sobie arenę działań niżej.

Pokój rodziców. Wielkie łoże. Ogromna plama krwi na pościeli. Karminowe ślady na ścianach i meblach wokół. Zapach śmierci. Ciała zostały wyniesione. Ale ktoś kredą wyrysował miejsca, gdzie je znaleziono. Jedno tuż obok ciebie, prawie w drzwiach. Widać jeszcze kałuże krwi na deskach podłogi oraz na ościeżnicy. Zapewne szybki cios w gardło. Ostrze lub pazur. Drugie z rodziców musiało zostać zabitym w łóżku. Stąd tyle krwi. Cholernie dużo krwi.

Pokój dziewczynek. Duży. Trzy łóżeczka obok siebie. Sześciolatki. Zabawki. Porządek jeszcze bardziej klujący w oczy po tym, co gheist narobił na dole. Na jednym z łóżek wielki misiek przygląda się tobie ciemnymi, guzikowymi oczyma. Sukinsyn! Siedział tu i wszystko widział, durny pluszak.

Nad każdym z łóżeczek wyraźnie widać krew. Dziury po gwoździach. Krwawe plamy na ścianie. Każda z dziewczynek zawieszona do góry nogami. Przybite nogi i ręce w dwóch miejscach – w pozycji odwróconego krzyża. Widać jeszcze solidne haki, które klinem wbito w ścianę. Przyglądasz się łebkom. Nie użyto młota ani narzędzia. Ktoś wepchnął je w ścianę ręką. Martwy. Bez dwóch zdań.
Dziewczynkom poderżnięto gardła. Zebrano krew. Drobne ślady na poduszce i prawie wcale na ziemi. Albo je wyssano, albo zabrano ją do pojemników.

Zapach śmierci nasila się. Czujesz, jak przez twoje ciało przelewa się fala dreszczy. Masz wrażenie, że słyszysz echa krzyków i szeptów. Ciało drży, jak w spazmach. Hiperadrenalina znów budzi się do życia.
Świat wokół zwalnia.

Zimny kłąb pary wydobywający się z ust oznacza, że budzi się tutaj jakiś Bezcielesny. Twój wzrok, jakby sterowany czyjąś wolą kieruje się w stronę szafy.

Otwierasz ją i pierwsze co widzisz, to przybite do wewnętrznej strony drzwi zdjęcie.




Zdejmujesz zdjęcie ostrożnie. Z tyłu widzisz jeszcze jedno słowo napisane krwią

„MYTHOS”.

Poświęcasz jeszcze kilkadziesiąt minut na sprawdzenie domu, ale nic ciekawego, co rzuciłoby światło na sprawę nie znajdujesz.
 
Armiel jest offline  
Stary 10-09-2010, 16:23   #48
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
- Dzień dobry - powiedział łowca, do typowego sprzedawcy fast-fooda, niskiego turka - Poproszę trzy kebaby i dwie puszki Pepsi.
Turek bez pytań przyszykował zamówiony zestaw. Xaraf zjadł jednego kebaba na miejscu i wypił puszkę Pepsi. Drugiego kebaba jadł w drodze powrotnej do kwatery łowców, gdzie po drodze minął jakiegoś zamiatającego chodnik żywego trupa, który przypatrywał mu się ze zdumieniem. O co mogło mu chodzić?
Kebab został zjedzony akurat przed wejściem, wtedy Firebirdge chciał odpieczętować trzeciego, ale we drzwiach spotkał Russla.
- Mamy robotę - rzucił krótko.
Kilka chwil później siedzieli w samochodzie, a Caine powiedział wszystko co wiedział, egzekutorowi.

Zapowiadało się na zabawę!

W końcu dotarli na miejsce, do niewielkiego domku na uboczu Londynu. Z daleka było widać zwiastujące kłopoty omeny: wozy GRS'ów, tłumy gapiów i karetki pogotowia. Łowca uniósł delikatnie przypiętą do kamizelki legitymację, co pozwoliło mu przejść dalej. Podobnie uczynił Sherlock, Caine.

Gdy tylko minęli bramkę od razu zagadnął ich Porucznik Castle, a przynajmniej tak było można wnioskować po naszywce na kamizelce. Facet uścisnął silnie dłoń egzekutorowi, więc łowca odwzajemnił mu się tym samym. Na twarzy porucznika pojawił się lekki grymas, co było znakiem dla Xarafa żeby nie przesadzał. Jak się okazało chwilę później, domysły okazały się trafne. Porucznik przedstawił się i wyjaśnił, o co chodzi.

- Porucznik Castle. Moi ludzie obstawili wyjścia. To mieszkanie na drugim piętrze. Mam snajperów ze srebrna amunicja tu i tutaj. Jeśli Obiekt pojawi się przy oknie i dostane pozwolenie, możemy go zdjąć. Na razie powiedziano mi, że to jakiś ważny świadek w prowadzonej przez MR sprawie. Jest do waszej dyspozycji. Nie wiem co to jest, lecz wtargnęło do mieszkania i zabiło lub pozbawiło przytomności przebywającą w środku matkę. Wydaje nam się, że to jakiś Zmieniak. Coś dość szybkiego, lecz nadal groźnego. Może szczur, może dachowiec. Nie ważne. Ważne, że to Zmieniak. A te są dość groźne. Ewakuowaliśmy mieszkańców. Budynek, poza dziadkiem na wózku na trzecim, jest pusty. Dobra, Regulatorzy. Wasza broszka. My możemy was asekurować. I jakby co odstrzelimy jej łeb. Mamy skuteczne pole ognia na kuchnię i duży pokój, więc w razie czego musicie ją tam zwabić. Macie .Jest szansa, że zadziała przy tym Zmienniaku. Powodzenia.

Przez czas rozmowy wylądowali już w klatce schodowej, a Castle wycofywał się.

"Zmiennik jest jeszcze ciepły, a to znaczy że słabszy. I do tego ważny świadek, więc musimy go dostać żywcem." - podsumował fakty łowca.

- Panie Castle! A macie może jakąś sieć? Jakąś ze znaczkami i powlekaną srebrem? - zapytał się Łowca cofającego się porucznika.
On sam również skierował się w stronę ich samochodu, gdzie zostawił broń. A chodziło mu konkretnie o kuszę, AKM i jeden ze scimitarów. Nie widział konieczności tragania całego sprzętu, jaki został mu przydzielony.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.
SWAT jest offline  
Stary 10-09-2010, 22:52   #49
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Własne biurko, we własnym, choć wspólnym gabineciku. Gary mało co nie zaczął piszczeć z radości. Opanował się jednak od komentarzy i zdjął nawet nogi z blatu, bo do pokoju weszła pani Kopaczka. Najwyraźniej była z nich zadowolona, bo zrobiło się słodziutko jak na obrazku dla milusich dziewczynek z magicznym jednorożcem srającym kolorową tęczą.
Spokój, kurwa Gary! – powtarzał sobie w myślach jak mantrę. Zawsze tak miał po adrenalinowym haju. Wszystko go drażniło. Nagle pokój był za mały, Alicja z Krainy Czarów za brzydka, zupa za słona. Na domiar złego nie miał już whiskey, a Ruiz, wredna cholera nie chciała podzielić się rumem.
Światełko w tunelu pojawiło się gdy szefowa sama zaczęła ich wypychać do branżowej knajpy. Gary pomyślał przez chwilę, czy by nie zaprosić Kopaczki razem z nimi na jednego, ale co za dużo to nie zdrowo. A uśmiechała się tak ładnie… Spokój, kurwa Gary!

„Nora” była całkiem… swojska. Jak wszystkie miejsca na świecie, gdzie podawano gorzałę. Triskettowi brakowało jednak trochę rodzinnego klimatu „Ground Zero”, niklowanych rurek do tańczenia i gołych cycków. Usiedli blisko baru, a Gary z ciekawością oglądnął sobie Padre Abre. Pewność ruchów i stalowe, puste spojrzenie zdradzały nieco profesję. „Stary morderca z baru szkło sprząta…” – przypomniał mu się kawałek tekstu kultowej, że tak powiem piosenki. Z kuchni owiały ich szybko dość smakowite zapachy, tutaj Kopaczka też miała rację. Zamówili żarcie i zaczęli odprawę. Najwyższa pora była pogadać i ustalić co dalej.
- Mamy to - powiedziała Ruiz głosem niemal z zaświatów. Podpierając brodę ręką, przesunęła na środek stolika portret pamięciowy.
- Ghoulica jeszcze z siebie wypluła imię jednego z wampirów: Mythos. - "The Freshmaker" już Triskett nie dodał, choć mu się skojarzyło z reklamą cukierków jeszcze w Komorze.
- Skąd to macie? Z rewiru?- Łak wziął kartkę do ręki.
- Nawet tam nie doszliśmy - odpowiedziała latynoska ze zmęczonym uśmiechem.
-Więc skąd? - zapytał po dłuższej przerwie widząc, że nikt nie kwapił się wytłumaczyć
Lawrence łypnęła na szkic a później zaczepiła przechodzącą nieopodal kelnerkę i zamówiła po rundce tequili. - Zaliczymy po kolejce i uderzymy do... "Krew i Pot" na początek? Mam chyba cztery knajpy na liście gothyckich księżniczek.
- Pod warunkiem, że ktoś mnie potem odniesie do domu. Dwie kolejki i zmęczenie wygra. – Ruiz przez chwilę z zainteresowaniem oglądała własne paznokcie. - Z transu. - Odpowiedziała jeszcze Mike’owi.
- Aaaaa - O nic więcej nie pytał, przyniesiony kieliszek postawił pewnym gestem przed Garym. - Sorry- odpowiedział na pytające spojrzenia pozostałych- ale po wódzie mam gazy.
Gary spojrzał na łaka podejrzliwie. Czyżby buddysta z zamiłowania? A przy ghoulicy tak ładnie się sprawił z kawałkiem blachy... No ale jakby miał tu zrobić Strefę Gazy, to lepiej niech nie pije. Triskett zaczął więc nadrabiać za dwóch łyknął dwie postawione przed nim tequile i uśmiechnął się do kelnerki, aby powtórzyła rundkę.
- Może być "Krew i Pot" na początek. Trzeba będzie też sprawdzić kto ma pieczę nad krwiopijcami w tym rejonie. Coś mi się o uszy obiło jego nazwisko podczas pierwszej odprawy. Jeszcze dzisiaj w nocy chcemy tam się ruszyć?
- Baron Kantyk - wtrąciła się Lawrence. - Mieszkasz w tym zasranym mieście już na tyle długo, że powinieneś znać podstawowe figury na lokalnej szachownicy.
- Wybacz, ale w Rewirze byłem tylko parę razy na specjalnościach zakładu, dziwkach z kłami. Żadna nie miała ksywy Baron Kantyk. Jedną zapamiętałem, Krwawą Mary, bo miałą takie banalne poczucie humoru. Gary uśmiechnął się do wspomnień i zagryzł kolejną tequilę cytryną.
- Nikt nie chce słuchać szczegółów o twoim pożyciu Triskett, choć owszem, pamiętam jeszcze jakie było bujne - kelnerka przyniosła zamówione przez egzekutora trunki ale Lawrence wcisnęła jej banknot do kieszeni i kazała zabrać. - Po jednym strzale wystarczy. Jeszcze jesteśmy w pracy.
Mikeowi przyniesiono w międzyczasie potężną porcję średnio wypieczonych steków i... małe piwo. Aromat pieczonego mięsa unosił drażniąc kubki smakowe. Nawet gdyby miał ochotę coś powiedzieć prawdopodobnie zachlapałby stół zbierająca się w ustach śliną.
- Zajebiste - powiedział z pełnymi ustami - Jakbym jadł kota - Zaśmiał się wypluwając kawałki mięsa.
Widok i zapach mięsa wystarczył, żeby żołądek Dolores wywrócił się do góry nogami. Pozieleniała na twarzy, ale zanim przeszła do gęboczynów, pociągnęła sobie z wysokiej szklanki. Świeży smak drinka przyćmił zapach jedzenia i oddalił mdłości.
- To co? Jak dotąd jakieś spostrzeżenia? - Lawrence zamówiła kawę i z zaciekawieniem patrzyła na opychającego się loup-garou. - Uważaj bo ci cholesterol skoczy... Mnie niepokoi brak duchów. Jakby w trakcie rytuału coś je wchłonęło. Wyparowały po prostu...
- Moją uwagę przykuła organizacja. Dziewięć doskonale przygotowanych jednostek. A rytuał nie był prosty jak kropki do połączenia w dziecięcej kolorowance – Ruiz walczyła dalej ze swoim drinkiem.
Gary odprowadził zaś wzrokiem tacę z kielonkami, po czym poszedł po swoje żarcie do baru. Niby nie było tu samoobsługi, ale trzeba było jeszcze nasypać co nieco do piersiówki. Zapowiadała się długa noc. Zanim wrócił do stolika zdążył jeszcze łyknąć na szybko jednego przy barze. Należało mu się, ghoul go jednak zdenerwował. Stracił sporo energii, ale wielki hamburger (na wszystko co czyste i święte: Bez cebuli!) zaczynał powracać go do żywych. Od rana, nie licząc Jacka był to pierwszy porządny posiłek. Słuchał więc dziewczyn i łaka a sam pałaszował ze smakiem. W końcu się wtrącił:
- Punktów zaczepienia mamy sporo. Portret, imię, te dziewczyny i ich kochasie, cztery lokale i Kantyk - odginał kolejno palce, trzymając w drugiej ręce pochłanianego hamburgera.
- Taaa, a mnie się zdaje, że powinniśmy znaleźć tych, no, co przyłazili do tych dup z akademika - mówił Mike nie przestawając przeżuwać - Przycisnąć pluskwy to może coś wyśpiewają.
- Skoro wszyscy poszli w wyżerkę to i jak chyba coś przekąszę. Żołądek się upomina o swoje, jak na was patrzę. - CG uśmiechnęła się kwaśno, wydobyła z kieszeni słoiczek z pigułkami, wsypała do ust i popiła czarną jak smoła kawą. - No to "Krew i Pot". Trzeba znaleźć bangersów i przesłuchać. Uderzamy wszyscy czy ktoś obstawia wyjścia gdyby jednak mieli ochotę uniknąć miłej konwersacji?
- Mater Dolorosa! Czy tylko mnie się marzy kąpiel? I łóżko? – Zmęczonym głosem odezwała się latynoska Wywołując promienny uśmiech łaka i puszczone lubieżne oczko.
- To w końcu „poddani” Kantyka. Może zrobimy dwie pieczenie na jednym ogniu? – Gary zerknął na Mike'a który rozrywał w strzępy kolejny stek – Pogadamy z nim i każemy sobie przyprowadzić bangersów zaszlachtowanych dziewczyn?
- A dlaczego miałby robić to, co nam się podoba?
- Bo mamy legitymację MRu i go ładnie poprosimy?
– Gary zrobił minę w stylu „I AM the law!” Sędziego Zgreda.
- Ja bym najpierw pogadała z pionkami, później z królem. Bo jeśli on ich pierwszy weźmie w obroty to może im ze szczegółami zalecić co mają gadać. Przyciśnijmy ich bez obecności ich zwierzchnika. – CG zaraz zgasiła jego zapędy.
- To nie powinien być problem, zwabić bangersów, prawda moje Panie? – Łak znowu błysnął zębami w uśmiechu.
- Tak? - Odparła Dolores, czystość, cnota i niewinność w jednym. - Jeszcze nigdy nie wabiłam żadnych...
- Ciągle mam koronkowe majtki w torebce - jedna brew CG poszybowała prowokująco ku górze gdy wbiła wzrok w Ruiz.
- Macie jakieś konkretne preferencje zależne od... gatunku? – zapytała latynoska, ignorując stringi.
- Zero RH minus pewnie jest w modzie. Jeśli chodzi o pijawki. Co do łaków to pojęcia nie mam. Bogate owłosienie? - Lawrence skinęła na kelnerkę aby przyniosła rachunek. - Myślę, że nie ma co się bawić w teatrzyk i udawać napalone miłośniczki kłów. Idziemy, przesłuchujemy, wychodzimy.
- Bezpiecznej chyba będzie wyciągnąć stamtąd upatrzone sztuki.
- Nie lubię przebieranek ani teatrzyków. Ale jeśli taka wola ogółu to niech będzie. Tylko skoczę do domu wciągnąć lateksowy kombinezon -
Lawrence zmieniła jednak zdanie i zamówiła jeszcze jednego głębszego. Zapowiadał się interesujący wieczór.
- Straszysz czy obiecujesz?
- Tak, wiemy, wiemy - dokończyła Lawrence odpalając papierosa. - Praca ponad przyjemności. Wywlec ich na zewnątrz i nie robić postoju na żaden szybki numerek.

Gary poczuł się jak nowo narodzony. Poziom gorzały we krwi przyjemnie się wyrównał. Wizje CG i Ruiz w lateksie całkiem miło i powoli wirowały w głowie. Zaprószył jeszcze ognia częstując fajkiem latynoskę i sam zaciągnął się dymem:
- Zapowiada się ciekawy wieczór, moje panie. Z postojami czy bez, dawno nie byłem w Rewirze. – uśmiechnął się krzywo, kiedy zaczynali się już zbierać do wyjścia z „Nory”.
 
Harard jest offline  
Stary 10-09-2010, 22:56   #50
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Także lepiej już jedźmy żeby nie tracić tu więcej czasu.

Tylko tyle zdążyłam powiedzieć do Williama, kiedy coś gruchnęło o chodnik. Jedna z betonowych płyt nie wytrzymała i złamała się po kolesiem, który był źródłem tego gruchnięcia. Loup-garou jak nic. Blokował nam dojście do samochodu.

- Rrregualorzyyyy – zasyczał dziko loup – garou ukazując przerośnięte kły
- Co wam, kurrrrrwa zrrrobił Papa? Macie rrrruchany nakaz!

Żagiew się spiął i wlepił w łaka oczy. Było jasne, że w końcu któryś z nich coś zrobi, ten drugi zareaguje a ja zostanę przypadkową ofiarą, bo na pewno nie zdążę zwiać. Co za pierdzielnik.

- Myślicie, kurrrrrwa, że wejdziecie tutaj, ssspalicie Papcię na popiół i tak po prostu wyjdziecie, wrrrrrrrrrr – syknął na nas Zmiennokształtny.

Zastanawiałam się czy spróbować dogadać się z łakiem czy od razu spierdalać. Koleś wyglądał trochę gejowato, ale był zwinny i szybki. Szlag! Nie miałam wyjścia, trzeba było spróbować się z nim dogadać.

- Jakoś nie broniłeś go dzisiaj rano, kiedy ktoś wlazł do jego “domu” i porąbał go mieczem na kawałki, co? – no to by było na tyle dyplomacji z mojej strony. Dodatkowo podkurzyłam już podkurzonego.

- Wrrrrrrrrrr - gardłowy warkot i zwężenie oczu. - Spaliliście go!

- Tak, dlatego że wcześniej ktoś zniszczył jego ciało – może wytłumaczenie wszystkiego jak pięciolatkowi coś tu pomoże.

- Grrrrrr! Kłamiesz - kłapnął zębami szykując się do skoku. Najwyraźniej argumenty logiczne nie docierały do jego rozwścieczonej osoby.

Taa, na pewno pomoże. Na szczęście „Krzyżowiec” stał nieruchomo i żadnym nierozsądnym ruchem nie sprowokował łaka do fizycznej agresji.

- Szlag! Papa Roar był zajebiście ważnym świadkiem w sprawie, którą prowadzimy – trochę podkoloryzowałam fakty - i nie mogliśmy z nim pogadać, bo ktoś go pociął na kawałki. Zamiast tu stać i warczeć poszedłbyś i wywąchał, kto był u Papy przed nami. Pomógłbyś nam złapać tego, kto zniszczył ciało Tatuśka Roara – coraz bardziej denerwowało mnie „twardogłowie” i upór łaka.

- Wrrrr - moje słowa osadziły go w miejscu. - Więc mówisz, że to ni wy. I ja mam ci uwierrrzyć. Pokaż nakaz na Tatuśka. Pokaż dokument, że mogliście go sobie bezkarrrnie spalić. Skurrrwiele.

O matko! Dlaczego większość loup-garou to takie imbecyle. Ciężko im cokolwiek wytłumaczyć. W dodatku facet miał ładniejsze włosy niż moje. Nie wiem, dlaczego ale to mój słaby punkt. Nie cierpię jak mężczyzna ma lepsze włosy niż ja. A ten nie dość, że miał to jeszcze był martwy. To dwie cechy, których nie lubię u mężczyzn. Powinien gryźć ziemię, zamiast próbować mnie wykończyć i dodatkowo drażnić prezentując długie, gęste i lśniące kłaki. Świat nie jest sprawiedliwy.

- Nie przyszliśmy tu żeby go wykończyć tylko żeby z nim pogadać. Zależy nam bardzo na tym, co Papa wie – powtórzyłam po raz n-ty to samo.

- To usmażenie go na pewno wam pomogło - zaśmiał się, ale jeszcze nie zaatakował. Nadal jednak przyglądał się nam z dziką niechęcią.


- Wcześniej też byśmy z nim nie pogadali, bo ktoś oddzielił jego głowę od reszty ciała i podrąbywał mu kończyny, pociachał tułów, paluchy i takie tam. A Papa tkwił w tym okaleczonym ciele i mógł tylko się gapić na własne zmasakrowane ciało. Mogłyby minąć tygodnie albo miesiące zanim by opuścił kawałki siebie, więc przyspieszyliśmy ten proces i myślę, że Papa jest nam za to wdzięczny, bo teraz może sobie znaleźć jakiegoś dachowca czy innego burka i wrócić raz, dwa. I będziecie sobie mogli wypić piwo czy whisky czy co tam pijają łaki w barze dla wilkołaków a my będziemy mogli sobie z nim pogadać. Łapiesz? – uf, wygłosiłam to prawie na jednym oddechu żeby ten przeklęty garuch nie mógł wtrącić swoich trzech groszy do mojej gadki.

Uderzył pięścią w mur wybijając wielka dziurę. I skoczył wysoko w naszą stronę. Serce podeszło mi do gardła. Szybciej niż zdołaliśmy zareagować odbił się od ściany budynku, przebiegając kilka susów po ścianie i pomknął w stronę bramy do schronienia Papy Roara.

- Czyli to by było na tyle rozmowy – rzuciłam do Williama.

- I jak tutaj Ciebie nie lubić dziewczyno. Zawdzięcza ci życie - William popatrzył za znikającym łakiem nie wyciągając jednak ręki z pod poły płaszcza - a teraz ładnie wsiadaj do wozu zanim wróci.

- Czemu jak do mnie mówisz to trzymasz dłoń pod połą płaszcza? – nie wytrzymałam i walnęłam prosto z mostu. To, że jakiś łak chciał mi wypruć bebechy to jedno, ale zachowanie Williama też było, co najmniej niepokojące.

- Wiedziałem, że tak to odbierzesz kobieto. – tłumaczył się Southgate.
- No wiesz mam tam shotguna – dodał i się lekko usmiechnął.

Spojrzałam na jego minę i wykrztusiłam:
- Chciałbyś – a potem zwinęłam się w pół i zaczęłam chichotać jak szalona. Aż łzy mi pociekły ze śmiechu.

- Jak sobie zasłużysz to go zobaczysz, a teraz ładnie wsiadaj do wozu – klepnął maskę samochodu ręką wyciągnięta z płaszcza.

William miał taką minę, że co na niego spojrzałam to dostawałam nowego ataku śmiechu. W końcu zdołałam się opanować. Przez to zupełnie zapomniałam o cholernym łaku. A on buszował w domostwie Papy. Mogłam się założyć, że trafił na jakiś ślad. I że cholernik się nim z nami nie podzieli. Podeszłam kilka kroków w stronę podwórka. William na migi wskazywał, że powinniśmy wracać do samochodu a ja gestami próbowałam mu powiedzieć żeby dał mi chwilę. Zgodził się i oboje wsłuchiwaliśmy się w dźwięki dochodzące z podwórza. Warkoty i trzaski. Chrząknęłam znacząco i rzuciłam dość głośno:

- I jak? Znalazłeś jakiś trop?

Łak nie zareagował.

- Co on do cholery tam robi?- zwróciłam się do Żagwi, ale on wzruszył tylko ramionami i pokręcił głową.

- Gówno mnie to obchodzi Emm. Nie igrajmy z losem. Wsiadaj.

- Aż tak nie jestem ciekawa żeby tam wchodzić. Ale mam pomysł. Pojedziemy za nim i zobaczymy, dokąd nas zaprowadzi.

- Normalnie mam wrażenie, że chcesz bym użył tego shotguna – „Brama” skwitował mój pomysł.

Wsiedliśmy do wozu i poczekaliśmy aż facet wyjdzie z bramy. Wyglądał na zdecydowanego i pewnego jakby podjął jakąś decyzję. Pojechaliśmy za nim. Łak dotarł do jakiejś speluny o nazwie ”Duch i Mrok”. Po nazwie sądząc to musiał być lokal dla loup-garou.

- Ale szumną nazwę sobie wybrali – parsknęłam - A przecież i tak wiadomo, że opętują to, co mają pod ręką, czyli w Londynie to będą psy, koty, szczury i inne świnki morskie czy chomiki. Lwa to, co najwyżej widzieli na Animal Planet jak jeszcze telewizory normalnie działały. A tak przy okazji to ten film był beznadziejny. Gdyby nie Val w przepoconej koszulce to byłaby stracona godzina i pięćdziesiąt minut mojego życia.

- Nie gadaj. Całkiem dobry był ten film. Chrzanić Vala i jego przepoconą koszulkę. Chłopaki od razu wiedzieli jak należy tępić przemądrzałe koty.

Wilkołak walił pięścią w drzwi tak długo aż ktoś mu otworzył. Wlazł do środka i zaległa cisza. Czekaliśmy. William się niecierpliwił. Ja w sumie też. Z szybkością karabinu, bo jak chcę to potrafię mówić bardzo szybko, tłumaczyłam mu, dlaczego uważałam, że powinniśmy zaczekać.

- Zobacz, Papa Roar widzi dwóch gości, którzy wychodzą z zaułka gdzie później zombiak znajduje ciała dziewczyn. Później ta sama dwójka składa mu wizytę z mieczem i zostawia go, aby gnił. Dosłownie. To jasne, że mają coś wspólnego z morderstwami a nie tylko zwiedzali miejsce zbrodni. Bardzo nie chcieli żeby Tatusiek komuś o nich powiedział. Ale Papcio systemem mrugania powiedział mi, że przyszedł po niego demon i uważam, że to musiał być piekielny pomiot stojący niżej w hierarchii piekielnej a nie jakiś prawdziwy cholerny demon. A z piekielnikiem wedle Tatuśka łazi jakiś człowiek. Możliwe, że czarnoksiężnik, który przywołał pomiota.
- Papa przyjrzał się tylko pomiotowi i nawet, jeśli uda nam się przywołać dusze ex-zombiaka to opisze nam tylko otchłannika. A jeśli ten zostanie z powrotem odesłany do piekła to ten opis nic nam nie da. Czarnoksiężnika i tak nie rozpoznamy, bo Papa nie przyjrzał mu się uważnie. Ale „Bawiący się z demonami” jest człowiekiem i ma ludzki zapach i jeśli ten łak go wyczuł i postanowił pójść za tropem to nas do niego doprowadzi.
- Moglibyśmy wezwać jakiegoś łaka z MRu żeby dla nas złapał trop, ale boję się, że ten nasz tutaj Pan Wściekły pierwszy dobierze się do naszego czarnoksiężnika i albo go nam rozharata, jeśli trafi na samego człowieka albo sam zostanie rozczłonkowany, jeśli z czarnoksiężnikiem nadal będzie piekielny pomiot.
- Tak czy inaczej na razie mamy czas i możemy trochę poczekać. Jak garuch długo będzie tam siedział to sobie odpuścimy, wrócimy do MRu i znajdziemy przydziałowego łaka do wąchania, ok?

Czekaliśmy chwilę w milczeniu i jak zwykle to ja nie wytrzymałam i odezwałam się pierwsza:

- Co on tak długo tam robi do cholery? Może sobie odpuścił zemstę i po prostu polazł się napić? Mam tylko nadzieję, że nie zauważył nas i nie skrzykuje właśnie kumpli żeby nam spuścili łomot. Jakby szło w naszą stronę stado wilkołaków to dociskamy gaz do dechy i wiejemy.

- Dziewczyno... Przeginamy. Igramy z cholernym losem. Żeby nie powiedzieć igramy z ogniem. Poszedł pewnie łyknąć zdrówko Taty i tyle będzie miał ze swojej zemsty, ale jak ja zejdę przez Ciebie rozszarpany przez łaki to obiecuję Tobie, że ze strachu nie pójdziesz w ogóle spać. Będę bardzo, ale to bardzo wkurwionym duchem.

Póki, co nic się nie działo. Nadal czekaliśmy.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172