Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2010, 20:00   #69
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Dwa krótkie telefony zamknęły sprawę, uwalniając go od dylematu - nawet gdyby którykolwiek z dwóch pozostałych w akcji członków zespołu zdołał dojechać na czas, za diabła nie zdołałby im przetłumaczyć sytuacji przez telefon albo w minutę przed wejściem.

Na spotkanie ruszył samotnie.

Lokal jakich tysiące, amerykański niczym gwiazdki na fladze i dziecięca otyłość. Barak do złudzenia przypominał wagon kolejowy, połyskiwał nad nim neon z nazwą fast-foodowni. W środku spory ruch. Zaraz przy wejściu koleś układający kostki cukru w piramidę. Na pierwszy rzut oka... ciężko było coś o nim powiedzieć. Facet mógłby pozować do Ostatniej Wieczerzy i wyglądałby dobrze zarówno w roli Chrystusa jak Judasza.


W głębi mignęła mu pstrokata czupryna Tashy, nie do pomylenia z nikim innym. Dziewczyna pochłonięta była pałaszowaniem czegoś co wyglądało jak placki.

Cholera, miał nadzieję, że uda mu się ją wyprowadzić, zanim zjawi się "paskudny typek".

Trzeba było improwizować. Starając się nie rzucać w oczy przecisnął się do kibla i wybrał numer komórki Natashy.

- Hejka Cohen, co jest? - znajomy, wesoły głos urozmaicony pośpiesznym przełykaniem.

- Nie rozglądaj się, jestem w tej knajpie.

- Gdzie?

- Coś jest bardzo nie w porządku. Nie wiem jak to się stało ale mój informator wybrał dokładnie ten sam lokal na spotkanie.. w tym samym miejscu w tym samym czasie. - Cohen nie pozwolił sobie przerwać - Wyjdę teraz z kibla i usiądę koło niego, udawaj że mnie nie znasz, jeśli zobaczysz coś niepokojącego, po prostu wstań i wyjdź. Zadzwonię do ciebie jak będzie po akcji.

- Jasne. Cholera. jasne

- Kończę, odezwę się, jak będzie po wszystkim - powtórzył i się rozłączył.


Schował telefon i spojrzał w lustro. Upiór z drugiej strony spojrzał na niego z lekkim niedowierzaniem. Przez chwilę nie mógł poznać własnej twarzy. Na próbę przetestował, czy dalej jest zdolny poruszać mięśniami mimicznymi, po czym pozwolił pokerowej masce wrócić na swoje miejsce.
Od drzwi toalety pewnym krokiem ruszył prosto do stolika faceta, określanego przez Meggie jako "nieciekawy człowiek". Faceta o biblijnej twarzy, na spotkanie z którym Cohen powinien był zabrać uzbrojoną obstawę.

- Czekam na kogoś - warknął ostro Chrystus, nie unosząc wzroku znad piramidki.

- Czekasz na mnie - rzucił Cohen bez zbędnych emocji w głosie i usiadł naprzeciwko.

- To spoko. Więc, Czego?

- Nie będę zabierał cennego czasu dłużej niż to konieczne, nasza wspólna znajoma twierdzi że posiadasz pewne umiejętności, a ja jestem nimi zainteresowany.

- Kto umarł?

- Skrzydła, rogi, kopyta, kontakt, rozmowa - raczej o tą paletę umiejętności mi chodziło.

- Chcesz przywołać demona - Zbawiciel ściszył głos. - Nieźle.

- Potrafisz mi pomóc?

- Zależy

- Od?

- Którego chcesz.

- To kwestia pułapu możliwości, czy ceny?

- I jedno i drugie. oraz wielkość ofiary

Cohen przyłapał się na tym, że zaczyna lubić tego gościa. Konkretny, profesjonalny fachowiec... jeśli tak można się wyrazić o kimś, kto zawodowo rozmawia ze zmarłymi i demonami.

- No dobrze, skoro już wiem na czym stoję, muszę sie odwołać do pana wiedzy i znajomości. Potrzebuję personaliów kogoś, kto w ostatnim czasie drze koty z Astarotem.

- Po co? - kolejne rzeczowe pytanie.

- Znasz kogoś takiego?

- To nie jest sprawa o której powiem ot tak, pierwszemu lepszemu, bez obrazy. Za duże ryzyko. Chcę wiedzieć po co.

Patrick się nie obraził, a na jego twarzy pojawił się ledwie zauważalny cień uśmiechu.

- Cóż, to samo z mojej strony. Ale dobrze, zacznę pierwszy. Astarot szykuje coś wielkiego, dużo rytualnych morderstw, chcę to coś powstrzymać.

- Nie moja liga - zaczął się podnosić od stolika - Za łatwo dostać po dupie. On nie jest najgorszy.

Cohen nie ruszył się z miejsca.

- To sprawa miedzy mną, a demonami. Czuję skalę, potrzebuję tylko kontaktu. Biorę na siebie całą odpowiedzialność.

- Za co? - sięgnął po kurtkę z oparcia - Za to, że przyjdą i wyprują mi bebechy jak popełnię jeden błąd?

- Usiądź, nie zmuszę cię do zrobienia niczego, czego nie będziesz chciał zrobić. - Oprócz twarzy, Cohen właśnie przestał poznawać własny głos. - Z kim w takim razie możesz mnie skontaktować bez ryzyka?

Chyba zadziałało. Chrystus ponownie usiadł i przez chwilę coś rozważał, bawiąc się demontowaniem swojej cukrowej piramidy.

- Szukasz kogoś. Dobra. 10 kawałków a przywołam kogoś dla ciebie. I kozę. Na ofiarę

- Kogo?

- Przywołam kogoś, kto pomoże ci skontaktować się z siłą, która jest w przeciwieństwie do Astarotha. sługę Geburaha.

- Geburah... bezlitosny Sędzia, emanacja bezwzględnie implementowanego i brutalnego prawa, działa poprzez fanatycznych jurystów i vigilantów. - Cohen bezbłędnie wyrecytował fragment wykładu Meggie, a na jego twarzy wykwitł naprawdę szeroki i paskudny uśmiech.

- Taa.. Spodoba ci się. - mruknął Chrystus wrzucając ostatnią kostkę do cukiernicy.

- Zależy mi na czasie, jak szybko możesz to zorganizować?

- Nawet dzisiaj o północy, w central parku, jak dostarczysz kozę i kasę. Kasę możesz przelać na konto.

- To 10 kawałków, nie dasz rady w tej cenie załatwić kozy?

Oczy faceta zwęziły się w wąskie szparki, a przyciszony głos zabrzmiał jak ostrzegający przed atakiem grzechotnik.

- Nie mam, kurwa koleś, czasu ganiać za kozą w centrum pierdolonego NY! Jeśli mam coś dzisiaj działać muszę wziąć kąpiel, medytować, przygotować się. To nie jest pieprzona komórka, że dzwonisz. Nie wiesz koleś z jakimi siłami przyjdzie mi gaworzyć. Urwanie mi łba przy samej dupie to najmilsze co może mnie spotkać gdy coś pójdzie nie tak.

Cohen skwitował wybuch wzruszeniem ramion.

- Dobra, zostawmy kozę, mam coś przynieść ze sobą?

- Nic nic będzie potrzebne, poza kozą.

- Jakaś szczególna? Koza, kozioł? czarna, biała?

- Koza. Bylę kurwa, nie z nosa.

- Ok, załatwi się, kasę będziesz miał do północy.

- Nie ma sprawy. Zatem jak już nie masz nic do dodania to zmywam się.

- Numer konta - przypomniał uprzejmie Cohen i podsunął Chrystusowi serwetkę.

- I uważaj na siebie, chudzielcu. - rzekł ten, notując cyfry - jakaś dziwna laska cię obserwuje. Trąci mi służką więc pewnie coś chce.

Tyle w kwestii "udawaj, że mnie nie znasz". Zaraz zaraz, co on powiedział?

- Służką? - spytał Cohen nie oglądając się za siebie.

- Naznaczona przez jakiegoś Metropolitę.

- Podbijam stawkę do 11 za jeszcze chwilę twojego czasu. Co niesie za sobą takie naznaczenie?

- Ktoś może patrzyć jej oczami, słyszeć jej uszami. Jest jak pieprzony mistyczny GPS.

- Można w jakiś sposób rozpoznać, czy w danym momencie to robi?

- Jak będzie miała szklisty wzrok to znaczy ze ktoś wsadził swe łapska w jej ciałko.

- Można to jakoś przerwać?

- Jebnij ją w czaszkę mocno. Przerwiesz raz na zawsze - facet zaśmiał się cicho i złośliwie.

- Myślę o czymś bardziej subtelnym

- Musiałbyś wiedzieć kto w nią włazi. Potem można to odwrócić, przerwać. Ale kurewsko trudno.

- W jaki sposób?

- To jak z wyrwaniem zęba, trochę zaboli. Nie trochę, kurewsko zaboli. Ale już to robiłem, także sobie. A skoro już tak sobie napierdalamy, na twoim miejscu wziąłbym dupę w troki i za dwa dni wyjechał z NY City. Ja mam zamiar tak zrobić.

- Cóż, raczej nie widzę takiej opcji, co więc ma się dziać za dwa dni?

- Mały, kurwa, Armagedon. Zbyt dużo koślawków kręci się po mieście. W zbyt wielu miejscach je widuję. Miasto Miast wbija się w niektóre ulice. Dobra - idę, bo się nie wyszykuję.

- Ostatnia rzecz: jak wygląda to wyrwanie zęba i ile ci to zajmie?

- Dwie godziny. Przynajmniej i nie będzie proste. Nie dam rady zrobić jednej i drugiej rzeczy w jedną noc, kopnąłbym pewnie w kalendarz.

- Będę później potrzebował tego rytuału, jak cię znajdę?

- Meggie - Chrystus miał już kurtkę na karku i był w połowie drogi do wyjścia. Patrzył na Cohena spojrzeniem które dobitnie sugerowało, że jeśli usłyszy choćby cień znaku zapytania, doktorowi nie pomoże ani broń, ani uzbrojona po zęby, zaufana ochrona.

- Z mojej strony to wszystko. - rzekł patolog nie podnosząc się od stolika. Spokojnie odczekał, aż facet ubierze się i wyjdzie.

***

Upewniwszy się, że Chrystus zniknął, Cohen wstał i podszedł do stolika Natashy Kalinsky, Dziewczyny Od Majtek, Nadwornej Malarki Tarociarza - i najprawdopodobniej - Służki samego Astarotha, Anioła Śmierci, który w piekielnej hierarchii ma nad sobą już chyba tylko samego Destruktora, czy jak mu tam było.

- Nożesz kutwa, czas najwyższy! - rzekła lekko nadąsana Służebnica Drugiego Po Szatanie, nabiła na widelec ostatni strzępek naleśnika i wytarła nim resztki słodkiego sosu z talerza. Strzępek wyglądał na wielokrotnie nadgryzany i zachowany na potrzeby tego właśnie gestu. - Spoko, chwilę temu postawiłeś mi dokładkę, zamówiłam dwie porcje, musisz tego spróbować zaa-je... kurwa, co ci się stało w twarz?

- Co z moją twarzą?

- Sama nie wiem, wyglądasz, jakby cię jebła ciężarówka.

- Dziś zginęło dwóch moich przyjaciół, z którymi pracowałem nad śledztwem. Kraina Czarów najwyraźniej przeszła do ofensywy... - przerwał, gdy żująca gumę kelnereczka podeszła do stolika i postawiła na nim dwa talerze naleśników i dwie szklanki z colą. - przepraszam Tasha, ale nie mam wiele czasu, mam wrażenie, że gdy tylko odwracam się plecami, coś za nimi zaczyna się walić. Muszę jak najszybciej wracać do śledztwa. Co ze zleceniodawcą?

- Siedź na dupie i wpierdalaj. Wyglądasz jak trup, nigdzie nie pójdziesz, póki czegoś nie zjesz. - Podsunęła mu pod nos talerz, po czym zajęła się opróżnianiem własnego - więc, zadzwonił dzisiaj facio od oczek... - zaczęła z pełnymi ustami- nie przedstawił się, lecz go poznałam, chce mi zlecić kolejną robotę.

- kiedy i gdzie masz się z nim spotkać?

- No jeszcze nie wiem, kuźwa, słuchasz mnie? Nie chciałam kutasowi nic obiecywać, bo kazałeś mi trzymać się z daleka od takich pojebów. Więc zrobiłam ściemę, ze mam urwanie głowy w pracy, dużo zleceń, i że chętnie, ale musze to przeliczyć i żeby zadzwonił wieczorem lub rano. Dobrze zrobiłam?

- Sam lepiej bym tego nie wymyślił.

- To słuchaj bo spadniesz z krzesła na swoją kościstą dupę. - sięgnęła po nadziewaną ćwiekami torebkę, niczym magik po cylinder - Ten fagas dał mi numer. Jak się namyślę mam zadzwonić. chceeesz ten numer?

- Żartujesz? To może być przełom, jakiego nie mieliśmy w tym śledztwie od początku jego trwania.

- To masz! - wyciągnęła z torebki złożoną na cztery karteczkę i podała mu z triumfalną miną. Przyjaciółka u której Tasha się przechowywała i która najprawdopodobniej udostępniła jej materiały papiernicze, najwyraźniej nie podzielała zamiłowania do gotycko-punkowej estetyki: karteczka była różowa i ozdobiona logo "hello kitty!".

- Natasho Kalinsky, jesteś wielka!

- za-je-bi-ście! Złapcie fiuta i zamknijcie w celi z pedałami, czytałam gazety.

- Dokładnie to mam zamiar zrobić... te naleśniki są faktycznie zajebiste. Słuchaj, wydarzenia nabierają tempa, ale to jeszcze nie koniec, masz się gdzie przechować jeszcze przez chwilę?

- Znajdę bezpieczne lokum.

- Doskonale. Gdybyś miała problemy z dziuplą, zawsze możemy cię zatrzymać na 24 godziny. - uśmiechnął się kończąc naleśniki - przez najbliższą dobę pewnie będę cały czas na nogach, więc gdyby cokolwiek się działo dzwoń.

- Jasne - proste skinięcie głową z taką fryzurą nabierało pewnego malowniczego rozmachu.

- Dobrze, bardzo niechętnie, ale muszę wracać do pracy. Dzięki za pomoc, gdyby facet oddzwonił przetrzymaj go jeszcze trochę i daj mi znać.

- Dobra

- Do zobaczenia w lepszym świecie - powiedział Cohen, wstał od stolika, zapłacił i ruszył do wyjścia.

Czuł się podle. Jeśli to, co mówił sobowtór Jezusa było prawdą, żadne lokum nie było teraz dla Natashy bezpieczne, a telefon od zleceniodwacy mógł być tylko kolejną sztuczką Astarota. Ona sama zapewne nie miała o tym bladego pojęcia, jednak informując ją o tym i jednocześnie nie udzielając pomocy wystawiłby ją jedynie na pierwszą linię frontu. Pomóc jej, o ile zrozumiał, mógł jedynie mając absolutną pewność, że to Lwia Morda osobiście stoi za jej opętaniem (czy jak to nazwać).
Musiał to rozegrać cholernie ostrożnie, by nie wzbudzać podejrzeń "Nasha Tarotha", czy kogokolwiek z jego przydupasów, któremu Tasha służyła za ludzki monitoring. Każdy błąd mógł kosztować tą dziewczynę życie... w najlepszym razie.

Pełen czarnych myśli ruszył na komendę. Poza tym, że musiał pobrać pieniądze na "opłacenie informatora" dobijała godzina, na którą umówił się z Jess. Baldrick wciąż nie zadzwonił. Pozostawał jeszcze groteskowy problem... kozy. Patrick znał tylko jedną osobę, która umiała załatwić coś takiego. Wystukał numer telefonu swojego starego kontaktu, jeszcze z czasów pracy w Wydziale Zabójstw.

- Cześć Tommy, jest dil, potrzebuję kozy. Sam sobie mogę kupić bagnet, patrz się mnie na usta: K-O-Z-A, takie zwierzę. Dopilnuję, żeby ci się to opłaciło. Nie wiem, do cholery, podzwoń po hodowcach pod miastem, sprawdź na Allegro... bez różnicy, byle była za jakąś godzinę... długo opowiadać, prowadzimy pokręcone śledztwo... Tajemnica zawodowa! Tak, kurwa, jeśli to ci ułatwi sprawę: potrzebuję kozy, brak mi kobiety i mnie przycisnęło, a potem złożę ją w ofierze w satanistycznym rytuale! Zadowolony? Och zamknij się! Daj znać, jestem pod telefonem. I pospiesz się, na litość boską, zegar tyka.

Ochrypły śmiech starego pasera rozbrzmiewał mu w uszach jeszcze długo po tym, jak odłożył słuchawkę.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 05-09-2010 o 11:37. Powód: kosmetyka
Gryf jest offline