Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-09-2010, 21:33   #42
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Do targowiska nie było daleko. I trafić tam również było dość łatwo.
Drogę urozmaicał sobie Makbet, wbrew zasadom dobrego wychowania, nie zabawianiem swej partnerki rozmową, ale obserwowaniem otoczenia. Co spowodowane było tylko i wyłącznie chęcią dostosowania się do otaczającego ich tłumu. Tubylki były nad wyraz mało rozmowne, bez względu na to, w jak licznym gronie przebywały. Kobiety, których w tłumie było mniej więcej tyle samo, co mężczyzn, zawsze poruszały się w towarzystwie męża, brata, ojca lub zbrojnego w tęgą pałę służącego czy niewolnika. Również te, które podróżowały w lektykach albo nielicznych powozach, nie poruszały się bez męskiej eskorty.
Oczywiście zdarzały się wyjątki.
Przedstawicielki obcych krain, zbrojne niczym mężczyźni, poruszały się równie swobodnie jak reprezentantki płci brzydkiej.
Czy tutejsze kobiety faktycznie należało zaliczać do płci pięknej, trudno było określić, bowiem - tak jak to wcześniej już słyszeli - chadzały z zakrytą twarzą i w szatach zakrywających wszelkie kształty. Nie mówiąc już o tym, że zbytnie przyglądanie się którejś z pań mogło sprowokować gwałtowną reakcję wspomnianego wcześniej męża, ojca, brata...
Porządku na ulicach pilnowali przedstawiciele lokalnej władzy - chłopy jak dęby zbrojni w długie, bambusowe kije, którymi bez większych problemów przywracali ład i porządek na ulicy...
Oczywiście, jak zawsze, tu i tam trafiali się żebracy, jakoś dziwnie ignorowani przez strażników. Byli też złodzieje, od małych dzieci począwszy, po dorosłych. Brakło za to panienek lekkich obyczajów. Przynajmniej w tym miejscu, bo jakiś chłopiec, zaczepiwszy Makbeta, zaofiarował mu swoją siostrę.

Targ, jaki jest, każdy wie...
Wielkie targowisko do którego po kilkunastu minutach dotarli, było podobne, a równocześnie różniło się od tych, które spotkać można w różnych krajach Europy. Co najmniej połowa sklepów znajdowała się w wąskich uliczkach, pozostałe - ruchome kramy, stragany, stoiska, namioty zajmowały obszerny, bardzo obszerny plac. Handel prowadzono również z wozów, przenośnych stolików czy wprost z ziemi.

Czyli zupełnie jak w Tunezji czy Egipcie, które to kraje Jelena miała okazję odwiedzić w czasie wakacji. A najbardziej podobna była mieszanina zapachów.

Gdy przedarli się przez kłębiący przy bramie tłum drobnych sprzedawców (i oszustów) mogli w pełni podziwiać bogactwo zebranych w tym miejscu dóbr.
Czegóż tu nie było...
Na podesłanej grubo słomie, na worach, stołach, w koszach i gdzie się dało, leżą góry bochnów wielkich jak koła, placków żółtych i ciemnych, bułek... Szynki, kiełbasy, ćwiartki mięsa, słonina. Stragany z rybami... Cebula w wiankach, jajka, sery i serki, grzyby, masłem w osełkach, poobwijanych w szmatki, ziemniaki, gąski, wypierzone kury...
Siciarze stoją ze swoimi przetakami, sitami i pytlami. Tuż przy nich wykrzykują koszykarze, zachwalając swe kosze i kobiałki. Dalej widać na ziemi misy i dzbany, wysmukłe i brzuchate, garnce, donice, kubki i czary, rostruchany i szklanice. Jeden z mistrzów rzemiosła, bednarz, pokazuje dzieże, wiadra i konewki, beczki, cebry i balie. Istny korowód statków domowych, wystawionych na pokaz i sprzedaż przez tokarzy i snycerzy, druciarzy i stolarzy, garncarzy.
W sąsiedztwie tych straganów przedstawiają swój towar olejkarze: pachnidła i wonności, proszki i krople - oraz doktory, chwaląc zawarte w słojach i skrzyneczkach korzenie i zioła, dekokty i sole, maści i amulety. Znalazł się też sprzedawca oferujący rzeczy przydatne chyba tylko czarownicy - suszone żaby, oczka żuków, wypchane nietoperze, łzy smoka i łzy dziewic, krew miesięczną zbieraną o północy podczas pełni, smoczą łuskę, róg jednorożca, włosy, pióra, szpony i paznokcie, sznur wisielca, zdechłego kota, ogon psiogłowca, jakąś zielonkawą, galaretowatą, bliżej nie zidentyfikowaną substancję, pęki ziół...
Na kolejnej ladzie można było dostrzec przedmioty wyciosane i wyrobione z cennego drzewa, z kamienia, z bursztynu. A obok nich - biżuteria... Naszyjniki, wisiorki i bransolety z masywnego srebra. Warto to obejrzeć, ale ceny są chyba wysokie... Następne "stoiska" było jest jeszcze ciekawsze. Pod bacznym okiem sprzedawcy można zaglądać do pudełek pełnych wielobarwnych kamieni, łańcuchów ze złota, sygnetów i pierścionków, zausznic i naszyjników perłowych.
Kolejne stragany to buty... Na drewnianych kozłach, przyczepione za uszy wisiały szeregi butów, takich zwyczajnych, żółtych do smarowania przetopionym sadłem, takich już pod glanc przyszykowanych i ciżem. Są też lekkie sandały, domowe pantofle i solidne buty dla każdego podróżnego. Wysokie buty z oślej skóry. Równie wysokie buty ze skóry jakiejś jaszczurki - piękna robota, bardzo zachwalane przez handlarza, okazyjna ponoć cena. A obok pasy... chyba setka... różnokolorowe... szerokie i wąskie...
Obok wiszą ubrania... Długie do kostek nieprzemakalne płaszcze, z głębokimi kieszeniami i kapturami. Krótkie kurtki, do pasa, podbite kożuszkiem, nie przepuszczające wody i spinane u dołu dodatkowo skórzanym pasem z klamrą. Coś w rodzaju długiej kurtki bez rękawów, z mnóstwem kieszeni, niektóre z nich były dobrze schowane i mogły pomieścić dużo niewielkich przedmiotów i mogły nie być tak łatwo wykryte. Zwykłe, krótkie, proste kurtki, chroniące od wiatru. I piękny chabrowy kaftan o bufiastych rękawach i kołnierzu powycinanym w ząbki...
Spodnie... Długie i krótkie, z grubej i delikatnej skóry, sztywne i miękkie. Rękawiczki... Wybór - przeogromny. I dla damy - z miękkiej skórki, i dla wojownika... Przebierać, wybierać, kupować...
Są też stragany z bronią... Wybór zapiera dech - od prostych mieczy przez szable aż do noży do rzucania. Są także maczugi, małe, prawie "kieszonkowe" i takie, które pasowałyby niemal dla olbrzyma. Sąsiednie stanowisko jest dużo większe i zaopatrzone niczym mała zbrojownia. Piękny pancerz wisi obok precyzyjnie wykonanej kolczugi. Z metalowych koszy ze specjalnymi uchwytami sterczą topory i miecze. Trochę dalej widzę kilka dłuższych drzewców zakończonych zmyślnym ostrzem. Płytkie szuflady zawierają noże i tasaki o przeróżnych wielkościach i kształtach ostrza. Również rękojeści przedstawiają bogactwo kształtów i zdobień. Podobne wiszą na specjalnie przystosowanych do tego celu wiszących deskach. Można by w to wyposażyć niedużą armię. Oczywiście pod warunkiem posiadania odpowiednich zasobów gotówki.

Na samym końcu targowiska, odgrodzone od reszty solidnym ogrodzeniem, zagrody i klatki. Wielbłądy, okręty pustyni, trzymane tak daleko od koni, jak tylko można, psy, jakiś cętkowany kot w klatce, tak osłonięty, że nie można było określić, jaka to rasa... I oczywiście konie... Pociągowe, zwykłe wierzchowce, specjalnie szkolone konie bojowe. Kilka kuców i koniki przypominające nieco tatarskie konie stepowe.
A obok, trzymani niczym zwierzęta, niewolnicy.
W kajdanach na nogach czekali na swoją kolej, na chwilę, gdy staną na podwyższeniu, wystawieni na sprzedaż.
- Kupiłbym sobie tamtą małą... - Mówiący, wyglądający na kupca chudzielec, pokazywał swemu siwawemu sąsiadowi szczupłą brunetką, usiłującą zasłonić dłońmi zgrabny biust.
- Dziesięć tysięcy, jak nic... - skomentował tamten. - A jak dziewica, to ze cztery kolejne trzeba dorzucić.
Ciągu dalszego rozmowy Makbet już nie słyszał. Wolał odejść stąd jak najwcześniej, zanim Lena, pałając świętym oburzeniem, wpadnie w sam środek zgromadzenia...
Pani doktor odwróciła wzrok. Mimo wszystko była rozsądna i wiedziała, że świata nie naprawi, a pakowanie się w kłopoty nie byłoby najmądrzejsze. Pozostawało mieć nadzieję, że kiedyś ten świat sam dojdzie do tego, że niewolnictwo to zło. Z ciężkim sercem, ale odeszła spokojnie z tamtego miejsca. Nie skomentowała nawet w żaden sposób tego co zobaczyli.

Minęło trochę czasu, zanim zabrali się za spieniężenie posiadanych dóbr. Czy zrobili dobry interes, tego nie wiedział. W każdym razie wrócili do reszty kompanii bogatsi o kilka garści złota i garść plotek...
Że straże sprawdzają każdy statek wchodzący i wychodzący z portu. Że podobno Cesarzowa szykuje się do ślubu z Alicarem, władcą Manartum, i Cesarzowi bardzo to nie w smak. Że między mieszkańcami obu części miasta dochodzi do spięć.

Chris chciał podróżować barką przemytnika. Lena poszła w jego ślady i poczęstowała się tym co zostawił im tak zwany kupiec. A gdy Anglik skończył ona zabrała głos.
- A ja wolę raczej lądem podróżować. - Z zainteresowaniem oglądała swój kufel. - Sucho. Można się ukryć. Zdecydowanie wolę ląd. - Nalała wreszcie do niego zasugerowanego przez kupca napitku.

Makbet wiedział o całym kraju tyle, co i inni, czyli nic. Potrafił sobie, podobnie jak inni, wyobrazić wszystkie niebezpieczeństwa grożące im zarówno na jednej, jak i na drugiej trasie.
Na rzece byli jakby w więzieniu, bez możliwości wykonania choćby jednego kroku w bok. A podróż przez pustynię... Czy byli swobodniejsi? Czy stać ich było na pokrycie kosztów? Czy mieli gwarancję, że nie skończą na targu niewolników, zaoferowani przez szefa karawany jako okup za wolne przejście?
- Mimo wszystko statek - powiedział Makbet. Poczęstował się, podobnie jak poprzednicy, sokiem, popijając zjedzone przed chwilą potrawy.
- Wykluczone. - Lena wcięła mu się w pól zdania.
Cóż miał rzec, by przekonać upartą kobietę... Że jeśli Zorion ich zdradzi, to przynajmniej będą mieć satysfakcję, że poślą łajbę na dno wraz z właścicielem? Raczej nie był to argument zdolny przekonać Lenę.
 
Kerm jest offline