Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-09-2010, 17:20   #41
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Lena wysłuchała słów Asmela w skupieniu. Po czym z anielskim uśmiechem na twarzy zwróciła się do wszystkich mężczyzn
- To który z panów zechce mi towarzyszyć w wycieczce po Teheranie?
Makbet skinął głową.
- Chętnie się wybiorę na wycieczkę. Tylko najpierw pewnie musielibyśmy zdobyć dla ciebie jakiś czarczaf, czy jak tu zwą te zasłony.
- Obcym zwykle więcej wolno, niż tutejszym kobietom, ale nigdy nie wiadomo, jakie mogą być reakcje tłumu. Mogą obrzucić nas kamieniami, rozedrzeć na strzępy, albo donieść komu trzeba. Jakimś strażnikom obyczajów.
- Nie sądzę by to było możliwe - stwierdził powoli, acz niepewnie Asmel. - Jakkolwiek nie chciałbym by na środku ulicy Lena pokazała ten chwyt, którego skuteczność doświadczył Minas, gdy was tutaj sprowadzaliśmy.
- Co to jest czarczaf i teheran? - wtrąciła Vilith zdradzając autentyczne zainteresowanie. Każde wspomnienie o Ziemi chłonęła jak wyschnięta gąbka. Widać spodobało się jej tam.
- Czarczaf - wyjaśnił Makbet - to właśnie taka zasłona na twarz. Żeby kobieta nie pokazywała swego oblicza nikomu, prócz krewnych. Do tego nosi się jeszcze... - zawahał się - ...czador - dokończył. - To taki materiał, w który zawijają się panie od stóp do głów. Chyba po to, by nie mogły kosić mężczyzn. Ale nie jestem całkiem pewien.
- A Teheran to nazwa miasta, u nas, gdzie panują takie zwyczaje - dodał.

Chris spokojnie wysłuchał wszystkich. Skoro Makbet zdecydował się towarzyszyć Lenie, gwarantował jej bezpieczeństwo własnym męstwem oraz sprawnym orężem. Kolejnego kompana nie potrzebowała, on zaś nie lubił ani się nikomu narzucać, ani przeszkadzać.
- Właściwie to racja. Widziałem Europejki w Afganistanie. Nie nosiły tradycyjnych strojów tego właśnie kraju. Rzeczywiście większości to nie przeszkadzało, ale byli także fanatycy. Dlatego trzeba było uważać. Sądzę także, że tutaj raczej większość machnie ręką na panie z naszej grupy, wiedząc, iż są cudzoziemkami, ale mogą być także inni. Dlatego lepiej bym ubrał to, co noszą miejscowi. Notabene, nie wiem, jak wy, ale ja jestem zmęczony. Wykapałbym się, przespał, bo nie widzę, cóż takiego więcej miałbym tu robić.
- W takim razie musimy zdobyć taki strój miejscowych kobiet - powiedział Makbet. - A potem wybierzemy się posłuchać plotek i zobaczyć, jakie są ceny.
- Jeżeli tak uważacie - powiedział z powagą kapitan. - Choć myślę, że samo zakrycie twarzy by załatwiło sprawę. Wydaje mi się Leno, że wciąż masz szal, który podarował ci Minas?
Lena uwinęła sobie owy szal wokół głowy, starannie ukrywając włosy, a potem twarz.
- Jak z Baśni z tysiąca i jednej nocy. - Rzuciła ironicznie spoglądając na Asmel. A następnie odwróciła się do Makbeta. - Gotowa.
- Ja również - Makbet skinął głową. Sprawdził, czy miecz daje się łatwo wyciągnąć... a sakiewka - wprost przeciwnie i zabrał towary, przeznaczone na wymianę. - Możemy ruszać.
- Ciekawe - dodał, już tylko pod adresem Leny - czy tutaj też kobieta powinna iść parę kroków za mężczyzną.
- Nie wczuwaj się za bardzo. - Odparła mu.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 04-09-2010, 21:33   #42
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Do targowiska nie było daleko. I trafić tam również było dość łatwo.
Drogę urozmaicał sobie Makbet, wbrew zasadom dobrego wychowania, nie zabawianiem swej partnerki rozmową, ale obserwowaniem otoczenia. Co spowodowane było tylko i wyłącznie chęcią dostosowania się do otaczającego ich tłumu. Tubylki były nad wyraz mało rozmowne, bez względu na to, w jak licznym gronie przebywały. Kobiety, których w tłumie było mniej więcej tyle samo, co mężczyzn, zawsze poruszały się w towarzystwie męża, brata, ojca lub zbrojnego w tęgą pałę służącego czy niewolnika. Również te, które podróżowały w lektykach albo nielicznych powozach, nie poruszały się bez męskiej eskorty.
Oczywiście zdarzały się wyjątki.
Przedstawicielki obcych krain, zbrojne niczym mężczyźni, poruszały się równie swobodnie jak reprezentantki płci brzydkiej.
Czy tutejsze kobiety faktycznie należało zaliczać do płci pięknej, trudno było określić, bowiem - tak jak to wcześniej już słyszeli - chadzały z zakrytą twarzą i w szatach zakrywających wszelkie kształty. Nie mówiąc już o tym, że zbytnie przyglądanie się którejś z pań mogło sprowokować gwałtowną reakcję wspomnianego wcześniej męża, ojca, brata...
Porządku na ulicach pilnowali przedstawiciele lokalnej władzy - chłopy jak dęby zbrojni w długie, bambusowe kije, którymi bez większych problemów przywracali ład i porządek na ulicy...
Oczywiście, jak zawsze, tu i tam trafiali się żebracy, jakoś dziwnie ignorowani przez strażników. Byli też złodzieje, od małych dzieci począwszy, po dorosłych. Brakło za to panienek lekkich obyczajów. Przynajmniej w tym miejscu, bo jakiś chłopiec, zaczepiwszy Makbeta, zaofiarował mu swoją siostrę.

Targ, jaki jest, każdy wie...
Wielkie targowisko do którego po kilkunastu minutach dotarli, było podobne, a równocześnie różniło się od tych, które spotkać można w różnych krajach Europy. Co najmniej połowa sklepów znajdowała się w wąskich uliczkach, pozostałe - ruchome kramy, stragany, stoiska, namioty zajmowały obszerny, bardzo obszerny plac. Handel prowadzono również z wozów, przenośnych stolików czy wprost z ziemi.

Czyli zupełnie jak w Tunezji czy Egipcie, które to kraje Jelena miała okazję odwiedzić w czasie wakacji. A najbardziej podobna była mieszanina zapachów.

Gdy przedarli się przez kłębiący przy bramie tłum drobnych sprzedawców (i oszustów) mogli w pełni podziwiać bogactwo zebranych w tym miejscu dóbr.
Czegóż tu nie było...
Na podesłanej grubo słomie, na worach, stołach, w koszach i gdzie się dało, leżą góry bochnów wielkich jak koła, placków żółtych i ciemnych, bułek... Szynki, kiełbasy, ćwiartki mięsa, słonina. Stragany z rybami... Cebula w wiankach, jajka, sery i serki, grzyby, masłem w osełkach, poobwijanych w szmatki, ziemniaki, gąski, wypierzone kury...
Siciarze stoją ze swoimi przetakami, sitami i pytlami. Tuż przy nich wykrzykują koszykarze, zachwalając swe kosze i kobiałki. Dalej widać na ziemi misy i dzbany, wysmukłe i brzuchate, garnce, donice, kubki i czary, rostruchany i szklanice. Jeden z mistrzów rzemiosła, bednarz, pokazuje dzieże, wiadra i konewki, beczki, cebry i balie. Istny korowód statków domowych, wystawionych na pokaz i sprzedaż przez tokarzy i snycerzy, druciarzy i stolarzy, garncarzy.
W sąsiedztwie tych straganów przedstawiają swój towar olejkarze: pachnidła i wonności, proszki i krople - oraz doktory, chwaląc zawarte w słojach i skrzyneczkach korzenie i zioła, dekokty i sole, maści i amulety. Znalazł się też sprzedawca oferujący rzeczy przydatne chyba tylko czarownicy - suszone żaby, oczka żuków, wypchane nietoperze, łzy smoka i łzy dziewic, krew miesięczną zbieraną o północy podczas pełni, smoczą łuskę, róg jednorożca, włosy, pióra, szpony i paznokcie, sznur wisielca, zdechłego kota, ogon psiogłowca, jakąś zielonkawą, galaretowatą, bliżej nie zidentyfikowaną substancję, pęki ziół...
Na kolejnej ladzie można było dostrzec przedmioty wyciosane i wyrobione z cennego drzewa, z kamienia, z bursztynu. A obok nich - biżuteria... Naszyjniki, wisiorki i bransolety z masywnego srebra. Warto to obejrzeć, ale ceny są chyba wysokie... Następne "stoiska" było jest jeszcze ciekawsze. Pod bacznym okiem sprzedawcy można zaglądać do pudełek pełnych wielobarwnych kamieni, łańcuchów ze złota, sygnetów i pierścionków, zausznic i naszyjników perłowych.
Kolejne stragany to buty... Na drewnianych kozłach, przyczepione za uszy wisiały szeregi butów, takich zwyczajnych, żółtych do smarowania przetopionym sadłem, takich już pod glanc przyszykowanych i ciżem. Są też lekkie sandały, domowe pantofle i solidne buty dla każdego podróżnego. Wysokie buty z oślej skóry. Równie wysokie buty ze skóry jakiejś jaszczurki - piękna robota, bardzo zachwalane przez handlarza, okazyjna ponoć cena. A obok pasy... chyba setka... różnokolorowe... szerokie i wąskie...
Obok wiszą ubrania... Długie do kostek nieprzemakalne płaszcze, z głębokimi kieszeniami i kapturami. Krótkie kurtki, do pasa, podbite kożuszkiem, nie przepuszczające wody i spinane u dołu dodatkowo skórzanym pasem z klamrą. Coś w rodzaju długiej kurtki bez rękawów, z mnóstwem kieszeni, niektóre z nich były dobrze schowane i mogły pomieścić dużo niewielkich przedmiotów i mogły nie być tak łatwo wykryte. Zwykłe, krótkie, proste kurtki, chroniące od wiatru. I piękny chabrowy kaftan o bufiastych rękawach i kołnierzu powycinanym w ząbki...
Spodnie... Długie i krótkie, z grubej i delikatnej skóry, sztywne i miękkie. Rękawiczki... Wybór - przeogromny. I dla damy - z miękkiej skórki, i dla wojownika... Przebierać, wybierać, kupować...
Są też stragany z bronią... Wybór zapiera dech - od prostych mieczy przez szable aż do noży do rzucania. Są także maczugi, małe, prawie "kieszonkowe" i takie, które pasowałyby niemal dla olbrzyma. Sąsiednie stanowisko jest dużo większe i zaopatrzone niczym mała zbrojownia. Piękny pancerz wisi obok precyzyjnie wykonanej kolczugi. Z metalowych koszy ze specjalnymi uchwytami sterczą topory i miecze. Trochę dalej widzę kilka dłuższych drzewców zakończonych zmyślnym ostrzem. Płytkie szuflady zawierają noże i tasaki o przeróżnych wielkościach i kształtach ostrza. Również rękojeści przedstawiają bogactwo kształtów i zdobień. Podobne wiszą na specjalnie przystosowanych do tego celu wiszących deskach. Można by w to wyposażyć niedużą armię. Oczywiście pod warunkiem posiadania odpowiednich zasobów gotówki.

Na samym końcu targowiska, odgrodzone od reszty solidnym ogrodzeniem, zagrody i klatki. Wielbłądy, okręty pustyni, trzymane tak daleko od koni, jak tylko można, psy, jakiś cętkowany kot w klatce, tak osłonięty, że nie można było określić, jaka to rasa... I oczywiście konie... Pociągowe, zwykłe wierzchowce, specjalnie szkolone konie bojowe. Kilka kuców i koniki przypominające nieco tatarskie konie stepowe.
A obok, trzymani niczym zwierzęta, niewolnicy.
W kajdanach na nogach czekali na swoją kolej, na chwilę, gdy staną na podwyższeniu, wystawieni na sprzedaż.
- Kupiłbym sobie tamtą małą... - Mówiący, wyglądający na kupca chudzielec, pokazywał swemu siwawemu sąsiadowi szczupłą brunetką, usiłującą zasłonić dłońmi zgrabny biust.
- Dziesięć tysięcy, jak nic... - skomentował tamten. - A jak dziewica, to ze cztery kolejne trzeba dorzucić.
Ciągu dalszego rozmowy Makbet już nie słyszał. Wolał odejść stąd jak najwcześniej, zanim Lena, pałając świętym oburzeniem, wpadnie w sam środek zgromadzenia...
Pani doktor odwróciła wzrok. Mimo wszystko była rozsądna i wiedziała, że świata nie naprawi, a pakowanie się w kłopoty nie byłoby najmądrzejsze. Pozostawało mieć nadzieję, że kiedyś ten świat sam dojdzie do tego, że niewolnictwo to zło. Z ciężkim sercem, ale odeszła spokojnie z tamtego miejsca. Nie skomentowała nawet w żaden sposób tego co zobaczyli.

Minęło trochę czasu, zanim zabrali się za spieniężenie posiadanych dóbr. Czy zrobili dobry interes, tego nie wiedział. W każdym razie wrócili do reszty kompanii bogatsi o kilka garści złota i garść plotek...
Że straże sprawdzają każdy statek wchodzący i wychodzący z portu. Że podobno Cesarzowa szykuje się do ślubu z Alicarem, władcą Manartum, i Cesarzowi bardzo to nie w smak. Że między mieszkańcami obu części miasta dochodzi do spięć.

Chris chciał podróżować barką przemytnika. Lena poszła w jego ślady i poczęstowała się tym co zostawił im tak zwany kupiec. A gdy Anglik skończył ona zabrała głos.
- A ja wolę raczej lądem podróżować. - Z zainteresowaniem oglądała swój kufel. - Sucho. Można się ukryć. Zdecydowanie wolę ląd. - Nalała wreszcie do niego zasugerowanego przez kupca napitku.

Makbet wiedział o całym kraju tyle, co i inni, czyli nic. Potrafił sobie, podobnie jak inni, wyobrazić wszystkie niebezpieczeństwa grożące im zarówno na jednej, jak i na drugiej trasie.
Na rzece byli jakby w więzieniu, bez możliwości wykonania choćby jednego kroku w bok. A podróż przez pustynię... Czy byli swobodniejsi? Czy stać ich było na pokrycie kosztów? Czy mieli gwarancję, że nie skończą na targu niewolników, zaoferowani przez szefa karawany jako okup za wolne przejście?
- Mimo wszystko statek - powiedział Makbet. Poczęstował się, podobnie jak poprzednicy, sokiem, popijając zjedzone przed chwilą potrawy.
- Wykluczone. - Lena wcięła mu się w pól zdania.
Cóż miał rzec, by przekonać upartą kobietę... Że jeśli Zorion ich zdradzi, to przynajmniej będą mieć satysfakcję, że poślą łajbę na dno wraz z właścicielem? Raczej nie był to argument zdolny przekonać Lenę.
 
Kerm jest offline  
Stary 25-11-2010, 00:38   #43
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Asmel przez chwilę bawił się pucharkiem, który trzymał w dłoni, jakby rozważając wypowiedzi Ziemian. Widać było, że zna zdanie swoich podwładnych, tak jakby mięli je wypisane na twarzach.
- To trudna decyzja. Wybacz mi Leno, ale nie sądzę, że jesteście gotowi na podróż lądem. Pustynia zjada swoje dzieci równie boleśnie jak rodzą się one z łona swych matek. – Musiało być to jakieś powiedzenie z tej części świata, bo w jego oczach można było dostrzec nostalgiczny wyraz. – Wszakże droga żeglowna też nie wygląda na zupełnie bezpieczną, do tego towarzystwo kobiet na statku może być… rozpraszające – spojrzał tutaj na Finkę i swoją podwładną.
Oczy jasnowłosej Vilith błyszczały nadzieją, a ona sama podobna posągowi z kamienia wpatrywała się w dowódcę. Urmiel bawił się ogryzionymi kośćmi bażanta, zaś Murion siedział zapatrzony w zawartość swojego pucharu. Naprawdę trzeba by dobrze ich znać by wiedzieć, o czym teraz myślą.
- Dobrze – powiedział w końcu, swoim głębokim, znaczonym jednym z tutejszych akcentów, który już zdarzyliście usłyszeć, głosem. – Pojedziemy z Zorionem do głównego traktu. Tam posłuchamy innych plotek na temat Maeh’ta Ethusem. Przeraża mnie myśl, że mielibyśmy przebyć drogę przez uroczysko, ale z drugiej strony nie nęci mnie wizja miesięcznej podróży przez pustynię, gdzie brak wody, nieprzygotowanie i słońce zabija równie łatwo co strzała w oku. Nie mamy na to ani siły, ani czasu, jeśli plotki są prawdziwe – urwał na chwilę, a w tym momencie wydawało się, że jego twarz przypomina maskę.
- To nie będzie już wesoła podróż jak z Crund tutaj – odwrócił się do swoich podwładnych – Murion, załatw nam nocleg. Vilith, od jutra pracujesz nad dobrymi stosunkami z marynarzami wynajętymi przez Zoriona. Urmiel, spróbujesz się wywiedzieć, co naprawdę dzieje się w Maeh’ta. A wy… - odwrócił się do Ziemian - odpocznijcie przez noc, to wam dobrze zrobi.
Wymieniona trójka Strażników skinęła głowami, po czym Vilith poderwała się z krzesła, wyciągając dłoń w stronę Leny.
- Chodź, załatwię dla nas łaźnię – powiedziała radośnie. Promieniowała wręcz samozadowoleniem, gdy porywała ze stołu gąsiorek z winem.


Noc spędziliście w gospodzie, w której jedliście obiad z kupcem. Przez ostatnie dni łóżko było dla was szczytem luksusu. Te były wygodne, pościel może nie pachniała świeżością, lecz na pewno była czysta. Przez ażurowe, drewniane okiennice, którymi zamykano okna w całym mieście wpadały zimne księżycowe promienie oraz chłodny, aczkolwiek trącący rybami i ściekiem powiew. W przeciwieństwie do okien PCV na Ziemi te nie izolowały śpiących od pijackich okrzyków oraz gwaru rozmów z dołu. Gdzieś, na którymś z zamkniętych podwórek, ujadał pies do wtóru z przeraźliwym kocim miauczeniem.

Po upalnym dniu nagrzane kamienne ściany budynków oddawały swe ciepło. Było duszno, a większość z was nie mogła zasnąć pomimo śmiertelnego zmęczenia. Nawet perspektywa spędzenia nocy w łóżku nie była wystarczająca. Lena z przerażeniem myślała o czekających ich podróży statkiem. To nie był wszak nowoczesny prom kursujący na trasie Malmo-Rostok, ale przedpotopowa (jak to sobie wyobrażała) galera o zapewne nie do końca szczelnym kadłubie. Na miłość boską! Ona panicznie bała się wody! I oni chcieli by tak po prostu wsiadła do tej balii?

W pokoju naprzeciw Makbet przewracał się z boku na bok. Spał, ale niespokojnie przez gorące i zatęchłe powietrze w izbie, a także przez te wszystkie obrazy, które cisnęły mu się przed oczy. Czuł jak fala artystycznej weny wzbiera, nie mogąc znaleźć ujścia na papierze. I jeszcze ta jedna wizja. Wizja zrujnowanego miasta pogrążonego w ciemnościach. Cichego i jakby się zdawało niebezpiecznego. Pojawiła się w jego umyśle, najpierw niezbyt określona, lecz szybko rosnąca w siłę. Pojawiła się wraz z tą siejącą niepewność na twarzy Asmela. Maeh’ta Ethusalem. Gdy usłyszał tą nazwę wydało mu się, że ktoś właśnie przeszedł po jego grobie.

Dwa pokoje dalej przy niewielkim stoliku dostawionym do łóżka, w świetle małej, prymitywnej wręcz jak na ziemskie standardy, oliwnej lampce z niemiłosiernie kopcącym knotem. Miasto, pierwsze świadectwo istnienia kultury wyższej niż wędrowne plemiona. Tylko dlaczego wszystko wokół musiało przypominać mu o Afganistanie? Powoli, strona po stronie, zapisywał to, co widział w kalendarzu, zapełniając małe kartki starannym, drobnym pismem.

***

O brzasku byliście już w porcie. Statek Zoriona nie był do końca taki, jak sobie wyobrażaliście. Staliście przed czymś, co przypominało bardziej barkę z żaglami, niż tutejsze kupieckie galeony. No i spodziewaliście się zobaczyć coś, co by przypominało choć trochę ideę ziemskiego galeonu. Na wasze spotkanie wyszedł też rzeczony kupiec, a za nim lekkim krokiem kroczyła kobieta, którą okazała się być… Vilith. Prawie jej nie poznaliście. Niebieskawe włosy, dotąd raczej ukryte lub związane błękitną chustą, teraz wolne spływały na twarz i ramiona, czyniąc ją bardziej kobiecą niż była wcześniej. Surowości dodawały jej jednak dziwne wzory i znaki wymalowane tuszem na twarzy i rękach. Ubrana była w szatę błękitnego koloru do złudzenia przypominającą sari, a porządnie odprasowana chusta okalała jej odkryte ramiona, a w wstającym brzasku połyskiwały wplątane w nitki tworzące tkaninę kryształki. Wyglądały jak morska piana.
- Wszystko jest już przygotowane, czekamy tylko na dobry wiatr – stwierdził podekscytowany kupiec, kiwając na was dłonią, tak jakby chciał was zachęcić do wejścia na pokład.
- Jak marynarze? – usłyszeliście za sobą cichy szept Asmela. On i kobieta w błękicie wspinali się po trapie jako ostatni.
- Raczej nieszkodliwi – odszepnęła Vilith, uśmiechając się lekko. – Nie będą nas niepokoić. Nie za bardzo.

***
Z miasta wypłynęli bez przeszkód, nie niepokojeni przez nic i nikogo. Nie oznacza to jednak, że nikt nie zauważył ich triumfalnego, jakby się zdawało, wyjazdu z miasta. W istocie było tak, że nikt nie mógł zbliżyć się do Cesarzowej niepostrzeżenie. A już na pewno nie oni. W chwili gdy przekroczyli granice miasta ktoś podążał ich śladem.

A teraz uśmiechał się drwiąco, widząc jak wsiadają na barkę. Kierowali się wprost w paszczę piaskowego lwa. Jak po maśle. Czysta robota.

***

Miejsce, gdzie rozładowywano statki było gwarne nawet po zachodzie słońca. Znajdowało się o dwa dni drogi od Ethusalem, niegdyś dumnego miasta wyrosłego pośrodku pustyni. Znajdował się w nim główny ośrodek kultu boga-Słońca, Mehnij, lecz teraz był tylko popadającym w ruinę, owianym złą sławą zakątkiem na nieurodzajnej ziemi.

Mówiło się, że bogini Nija rzuciła klątwę na miasto, rozłoszczona na jego pychę i brak pokory wobec jej świętej rzeki, którą wszak spływały wszelkie dobra, dzięki którym zyskało ono swoją sławę. Coś, jakaś nieznana medykom tego świata zaraza, wypełzła z wód rzeki siejąc wśród mieszkańców Ethusalem śmierć i zniszczenie. Choroba sprawiała, że trzewia człowiekowi gniły, ciało więdło z braku wody (słysząc to Lena ze śmiechu o mały włos nie zakrztusiła się wonnym orzechowym naparem) , by na koniec przemienić w chorego w chodzącego trupa spragnionego ciepłej krwi. Wkrótce miasto opustoszało zamieniając się szybko w ledwie cień dawnego miejsca. Ludzie mówili, że po ulicach Ethusalem ciągle krążą udręczone duchy ofiar, a czasem zobaczyć można i owe osławione żywe trupy. Faktem jest, że coś niedobrego się dzieje w mieście, gdyż od niemal ośmiu lat żaden statek, który płynął przez miasto nie pojawił się u swego celu. I zaczęto je nazywać Maeh’ta, miejsce śmierci, kaźni. Przeklęte uroczysko. Tak w skrócie przedstawia się historia, którą opowiedział im Urmiel, gdy siedzieli okutani w koce wokół ogniska, w obozowisku białych namiotów. Wszyscy marzyli o tym by móc wsunąć się w puchowe, pachnące igliwiem, śpiwory, które podarowali im Crundczycy. Noce na barce i na pustyni okazały się być przeraźliwie zimne. Ich postój w ostatnim (albo pierwszym) punkcie cywilizacji na drodze pogranicze-stolica przedłużał się o kolejny dzień, a było już ich pięć. Wojsko nie chciało ich przepuścić. Nie chodziło o to, że przewozili coś nielegalnego albo że część pasażerów nie miała dokumentów (to Zorion bardzo ładnie obszedł… to znaczy pękata sakiewka przeszła z rąk do rąk). Nie. Chodziło o to, że nikt bez zezwolenia nie mógł przekroczyć granicy strefy niczyjej. Zorion nie przewidział tego w swoim planie, nie miał planu na taką ewentualność. Kłócił się i krzyczał, ale do tej pory jedynie zyskał dwudniową odsiadkę w polowym więzieniu.

Podróż należała do tych krótszych i nudniejszych, chociaż wypełniona była ciągłymi ćwiczeniami, których ani Asmel, ani Murion nie chcieli odpuścić. Zorion przydzielił im osobną, dość dużą salę pod pokładem, gdzie pomieścili się wszyscy ze swoim skromnym dobytkiem. Zapewniało im to odseparowanie od reszty załogi, a więc minimum prywatności.
Marynarze z reguły nie zwracali na nich uwagi, oprócz pierwszego dnia, kiedy to kilku próbowało zaczepiać Lenę. Nim ktokolwiek zdążył zareagować pani doktor zaprezentowała jeden ze swoich zbijających z nóg chwytów. Dali jej spokój dopóki wieść się nie rozniosła, że jest dobrze wykształconym medykiem. Od tamtego czasu darzyli ją szacunkiem graniczącym z czcią. Taką samą estymą cieszyła się Vilith, lecz z zupełnie innego powodu. Jak się okazało wśród swoich ziomków z Wysp Równoleżnika Vilith była czymś w rodzaju polowej kapłanki jakiegoś wodnego bóstwa (nie chciała o tym mówić wymawiając się ślubami jakie złożyła). Pomimo, że wyznania, a właściwie doktrynalne wyobrażenie, żeglarzy z Południa różniły się od wyznania z Wysp Równoleżnika to i tak darzyli szacunkiem. Do reszty stosunek mieli raczej obojętny, zdawali się ich nie zauważać. Tylko osoba Urmiela wzbudzała wiele złości i arogancji, lecz po nim zdawało się to spływać jak po kaczce.

Drugiego dnia postoju, wczesnym rankiem, na ramieniu Asmela wylądował okazały jastrząb, do którego nogi przyczepiony był zwitek brzozowej kory. Kapitan nachmurzył się bardzo po przeczytaniu treści, a zwitek wyrzucił do ognia, na którym kucharz gotował poranną strawę dla wszystkich. Wieczorem przekazał im wiadomości od Minasa – zdrajca uciekł, a Ziemian którzy zaginęli w trakcie lotu nie odnaleziono.

Przed wami owiane złą sławą miasto. Wasza ścieżka prowadzi właśnie tam, jeśli tylko zdołacie odpłynąć z Ostatniej Przystani. Załoga nie jest zachwycona tą perspektywą, ale determinacja Zoriona (pogłębiona przez odsiadkę i opóźnienie) oraz wizja sutej zapłaty za powodzenie rejsu dodawała im odwagi by płynąć dalej.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 28-11-2010, 13:46   #44
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nikt nie potrafił powiedzieć nic pewnego o nawiedzonym mieście, które - podobnie jak przed laty - rozciągało się po obu stronach rzeki. Za dawnych, bardzo dobrych czasów, tych sprzed zarazy, miasto zamieszkiwało wiele tysięcy mieszkańców. Ilu przeżyło zarazę i uszło z życiem? Nikt nie wiedział, ale podobno niewielu.
Ilu zamieniło się w ożywione trupy, miejscową wersję zombie? Tu stugębna plotka podawała najrozmaitsze liczby. Według niektórych nieumarłych można było spotkać na każdym rogu, inni natomiast twierdzili, że żywych trupów jest niewiele, ale wyczulone są na ludzką krew i bardzo szybko gromadzą się tam, gdzie można znaleźć jakieś źródło tej krwi.
Paru, a może nawet i więcej, śmiałków wybrało się do miasta, nie bojąc się klątwy ani żądnych krwi nieumarłych. Skuszeni pozostawionymi w Ethusalem skarbami wybierali się na poszukiwanie bogactwa samotnie, lub w mniejszym czy większym towarzystwie. Wróciło ich niewielu, a jeszcze mniej zachowało zdrowe zmysły by opowiedzieć, co widzieli.
Jedno było pewne - niektórzy zmarli przekształcili się w wyschnięte, przypominające mumie truposze. I na tym podobieństwa relacji się kończyły, bowiem nikt z opowiadających nie widział takich chodzących zwłok, za to każdy słyszał opis z ust od kogoś, kto znał kogoś, kto słyszał od kogoś innego... I tak dalej.
Tak więc, w zależności od wiedzy (lub fantazji) opowiadającego zwłoki były wyposażane w długie kły godne tygrysa szablastozębnego, pazury żywcem zdarte z dinozaura (równie długie, ostre i brudne), białe, szare lub czerwone oczy pozbawione źrenic. Trupy miały mieć świetny słuch i węch. Nie przepadały za słońcem i wolały cień i mrok, ale nawet w upalne południe nie wahały się wyjść ze swych nor by zapolować.
Widać bogini Nija nieźle się wkurzyła na mieszkańców, a zamiast zesłać deszcz siarki i ognia i zmieść z powierzchni niegodziwe miasto, nawiedziła ich przeklętą chorobą, pozostawiając ruiny miasta i chodzące zwłoki w charakterze ostrzeżenia dla ewentualnych innych niegodziwców.
Fantazja niektórych sięgała tak daleko, że powiększała wzrost tych truposzy dwukrotnie, albo też - wprost przeciwnie - zmniejszała o połowę, nie zważając na oczywisty fakt, że każda chodząca mumia była człowiekiem i została najwyżej wysuszona, a nie rozciągnięta czy skrócona o dwie stopy.
Wieści głosiły, że podejmowano liczne próby przedostania się przez miasto, ale nawet ekspedycja wojskowa przepadła bez śladu. Nie wypłynęły ani wraki, ani trupy, ani nawet deski.
Istna czarna dziura. Co było określeniem, oczywiście, Makbeta.

Makbet usiłował sobie przypomnieć znane z filmów i książek metody walki z różnymi nieumarłymi stworami. Srebrne kule, osikowe kołki, święte symbole, woda święcona, światło słoneczne.Nie należało zapominać również o najbardziej oczywistym sposobie, jakim było użycie ognia.
- Macie coś, co się łatwo pali? Ogień idealnie nadaje się do walki z czymś, co nie żyje a się porusza...
Wizja butelek z benzyną i płomień, ogarniający wysuszone zwłoki...
- Zapomnij! - powiedział Murion, którego Makbet zagadnął o łatwopalne materiały. - Najlepiej się palą smoła i alkohol. Smoły nie zdobędziesz, bo to typowo wojskowy artykuł o znaczeniu, że tak powiem, strategicznym. Alkoholu nikt ci nie da do wylania. Każdy powie, że lepiej wypić.
- A oliwa? - Makbet kontynuował wypytywanie, nie chcąc się rozstać z wizją broni ognistej.
Murion spojrzał na Makbeta z namysłem.
- No tak... O tym zapomniałem - powiedział. - Co prawda, jako że to pustynia, też jest dość droga, ale pewnie butelkę lub dwie da się załatwić...
- To może jeszcze trochę strzał - poprosił Makbet.


Klątwa Niji przybrała jakieś dziwne rozmiary i ujawniała się w różnych aspektach, na skutek czego Makbet nie zdołał zaopatrzyć się w coś, co by się paliło lekko , łatwo i przyjemnie. Nie dało się dostać wysoko procentowego alkoholu po niskiej cenie (widać bimbru nikt tu nie pędził, lub oni nie potrafili znaleźć odpowiedniej osoby), a oliwa okazała się towarem z gatunku luksusowych.
Innymi słowy - przygotowanie do akcji 'Ognista Burza" poszło kiepsko.


Po kolacji, podczas której wszyscy przekonywali Lenę do pomysłu rejsu statkiem, Makbet zaczął się zastanawiać, co mogło być powodem znikania wszystkiego, co usiłowało przepłynąć przez miasto.
Klątwa stale działała i ktokolwiek wpłynął na przeklęte wody stawał się zombiakiem, który na dodatek za swoje pierwsze zadanie obiera doszczętne zniszczenie statku?
Na widok płynącego statku miejskie zombie dokonują abordażu z różnych łodzi czy też skacząc na pokład z mostu?
W działaniu klątwy biorą czynny udział rzeczne potwory, które wygryzają dziury w dnach statków?
Z dna rzeki wyrosły nagle skały/piaszczyste łachy, uniemożliwiające żeglugę i posyłające łodzie i statki na dno, lub chwytające3 wszystkie płynące jednostki w piaszczyste objęcia?
W mieście rozgościła się banda opryszków, która przegrodziła rzekę łańcuchami, zabija wszystkich, rabuje towary i zatapia statki?
W końcu, po paru godzinach rozmyślań, zasnął.


Łagodne kołysanie nie przeszkadzało w obserwacji brzegu.


Miasto, a raczej to, co z niego pozostało, przybliżało się z wolna.
Przybył tu specjalnie po to, by narysować kilka scen do najnowszej książki i teraz żal mu było czasu by zejść pod pokład po notes i ołówek.
Potarł brodę uświadamiając sobie, że nie pamięta nazwy tego miasta, jakby nagle uleciała mu z pamięci. Coś kojarzyło mu się z Świętym Miastem, ale mimo wszystko był pewien, że nie zwiedza Jerozolimy zniszczonej przez wojska Nabuchodonozora Drugiego czy też Dwunasty Legion Rzymski pod wodzą Tytusa.
Żałował nieco, że nie będzie mógł zejść na ląd, bowiem zbliżał się wieczór a chodzenie po nocy po zrujnowanym mieście było czynnością bardzo mało inteligentną. Nadzwyczaj łatwo można było zabłądzić, wpaść w jakąś dziurę, złamać nogę na wertepach.
Ktoś jeszcze coś wspominał o jakichś niebezpieczeństwach, ale jakich?


Nagle zapadł zmrok i wygląd miasta zmienił się nie do poznania.


Ruiny stały się nagle ponure i groźne. Światło księżyca, miast rozjaśnić mało pociągający widok, nadało całości wygląd niesamowity, zniechęcający do dokładnego zwiedzania miasta.
Nagle na brzegu pokazała się niesamowita sylwetka. Obok druga. I kolejna...


Ich głodny wzrok skierował się na głupców, którzy trafili w te strony.
- Jedzonko...! - zdawały się mówić ich spojrzenia.

I wtedy sobie przypomniał.
To było przeklęte miasto, Maeh’ta Ethusalem.
Ponownie poczuł się tak, jakby sama Śmierć przespacerowała się po jego grobie.


Zbudził się zdecydowanie nie wypoczęty.
I średnio pozytywnie nastawiony do zbliżających się atrakcji.


Statek którym dysponował Zorion nie wyglądał zbyt okazale. Nieco przerośnięta rzeczna barka z napędem na żagiel. A że wioślarzy szkutnicy nie przewidzieli, to szczęście mieli, że płynęli z prądem i nie musieli czekać na pomyślny wiatr.
Ale zalet łajba też parę miała. Burty były wysokie i górowały nad falami. W dodatku "Pelikan" był statkiem dość ładownym, więc było pod pokładem dość miejsca, by się zmieścili wszyscy 'goście'. Dzięki temu mogli ze spokojem ćwiczyć skryci przed wzrokiem marynarzy i, ewentualnych, znajdujących się na brzegu ciekawskich.
A treningu było pod dostatkiem.
Dla sprawnie władających bronią gwardzistów (czy też raczej eks-gwardzistów) umiejętności Ziemian stale były niewystarczające. W dodatku istniał jeden, koronny argument...
- A macie coś innego do roboty?
Oczywiście można by poleżeć wygodnie w hamakach, albo też rozkoszować się widokiem leniwie płynących fal. I denerwować marynarzy, trudzących się w pocie czoła.
Już lepiej było ćwiczyć (białą broń z Vilith i Murionem, łuki z Asmelem i Urmielem, chociaż ze względu na ograniczoną przestrzeń to ostatnie było ciut utrudnione), niż siedzieć pod pokładem i się nudzić czekając na zezwolenie, którego ciągle nie mógł otrzymać Zorion.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-11-2010 o 17:36. Powód: O statku słów parę
Kerm jest offline  
Stary 30-11-2010, 19:53   #45
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Kroniki Chrisa Twinkle’a 3


To miasto przypomina bez wątpienia Kabul. Nasza grupa zaś stary oddział grenadierów. Powoli się wykrusza Kto został: ja, Jelena oraz Makbet. Całą resztę gdzieś wcięło. Albo udali się innym szlakiem, albo cokolwiek. Nie wiem, czy będziemy mieli okazje się jeszcze zobaczyć. Ale inni to inni. Nasza trójka w towarzystwie Asmela, Villith i Muriona siedzi w tym ulu. Może się mylę, ale wydaje mi się, że Szkot, bo to chyba Szkot, oraz Lena mają się ku sobie. Przeczucie może. No cóż, wcale mi się tu nie podoba, poza tym, że udało mi się wykąpać w publicznej łaźni. Wprawdzie była jakaś opłata, ale wśliznąłem się w grupie gości przypominających derwiszów, czy coś takiego. Oni wprawdzie nie wiedzieli, kim jestem, ale strażnicy nie odważyli się zatrzymywać cudzoziemskiego mułłę, albo kogokolwiek, za kogo mnie brali. Proste oraz obowiązuje na każdym poziomie cywilizacyjnym; trzeba bezczelnie wyglądać, na każde pytanie odpowiada: panie, czy pan wiesz, kim ja jestem? Chromolić to, ale zawsze lepiej być czystym, niż brudnym. Szkoda tylko, ze nie było koedukacyjnej. Ciekawe, jak pod tymi zwojami wyglądają ich panienki. Pewnie są niezłe przy bzykanku, ale niegłupim podłapać jakąś francuską chorobę. Tutaj pewnie nie znają antybiotyków. Ewentualnie okład z młodych piersi serwowany przez Jelenę Metsänkylę mógłby przynieść rezultaty. Jednak zdecydowanie wolałbym taki okład bez uwzględniania dodatkowych okoliczności chorobowych. Przynajmniej po tym, co widziałem w jurcie na stepie. Mniam mniam. Ale jak wspomniałem, chyba podoba jej się Makbet. Coś tak czuję.

Ponadto musimy płynąć statkiem. Lena niemal zniosła jajko, kiedy się o tym dowiedziała, ale cóż, na uparte osoby reagujemy siłą i godnością, jak wspominał pewien dowcipny satyryk. Jednak płyniemy, to jest ważne. Pytanie zasadnicze, czy cesarzowa jest tego warta, pozostawiam bez odpowiedzi.


***

Siedział na relingu oparty o burtę barki. Właściwie tylko ćwiczył oraz pierdział po fasoli, która serwowano na obiad śniadaniem i kolację. Myślami wracał do knajpy, podczas której Jelena udawała głucha na wszelkie argumenty oraz uwagi.

***

- Dlaczego nie?
- Bo nie i już!!
- Ustaliliśmy, że płyniemy - odrzekł Asmel spokojnie. - Nie czas na wahanie. Leno, co się dzieje?
- Nie. - Odparła zupełnie niewinnie. - Kupiec mi się - nie podoba. Mam złe przeczucia. I lubie suchy ląd.
- Złe przeczucia, powiadasz? - zastanowił się kapitan. - Więc wolisz umrzeć z głodu i pragnienia?
- Cóż za różnica z głodu i pragnienia czy się utopić??
- Dłużej się umiera - stwierdziła Vilith, marszcząc czoło. - Zresztą nikt nie będzie sie topić.
- Jasne. - Pani doktor pokręciła głową z dezaprobatą. - Tak jak mieliśmy z wami bezpiecznie dotrzeć do wasze cesarzowej. - Ironia i drwina aż nadto była słyszalna. - Do tej pływającej trumny nie wsiądę za Chiny Ludowe.
Strażnicy spojrzeli po sobie, a ich wzrok jednoznacznie zapytywał co to są Chiny Ludowe.
- Potrzebujemy medyka - stwierdziła ostrożnie Vilith. - Mogę wprowadzić cię na pokład, nic ci się nie stanie. Wychowałam się na statku, możesz mi wierzyć.
- Nie dziękuję. - Uśmiechnęła się sztucznie. - Wolę pustynię.
- Lena - spytał niepewnie Chris, który wcześniej przysłuchiwał się jedynie rozmowie - naprawdę nie chcesz popłynąć?
- Nie. - Odparła krótko
Podał jej kieliszek.
- Naprawdę. Stało się coś, czy nie lubisz statków rzecznych? Za powodzenie - wzniósł toast.
- Chyba trumien pływających. - Wzięła od niego kieliszek i również go uniosła.
- No cóż, chyba trochę trzeszczą podczas wiatru - przyznał, dosyć szczerze - ale do brzegu przynajmniej blisko. No to chluśniem, bo uśniem. Łykniem, bo odwykniem - upił. - Sama przyznaj, ze to jakaś zaleta.
- Skoro blisko do brzegu, to równie dobrze możemy iść i lądem. - Też wypiła.
- Różnica taka, ze co innego na statku, co innego na własnych nogach. Ponadto na statku bezpieczniej. Pewnie na naszej planecie, powiedzmy we Francji, możnaby się było zastanawiając, czy płynąć Loarą, czy wędrować obok, ale tu tak wygląda, ż ena brzegu może nas ktoś swobodnie, cichaczem ubić. Na statku sprawa natomiast byłaby bardziej skomplikowana. Twoje zdrowie - znowu upił.
- Wolę jednak suchy ląd. - Odparła. I wglądało jakby w ogóle nie docierały do niej argumenty drugiej strony
- Oczywiście - trudno się było nie zgodzić - pewnie prawie wszyscy wolą, ale czasem mus to mus. Robisz wyłącznie to, co wolisz?
- Nie. Oczywiście, że nie. - Uśmiechnęła się krzywo. - Ale jakoś nie podoba mi się ten kupiec czy jak to on się mianuje. - Od razu słychać było, że sama nie wierzy w to co mówi.
- Jasne, Rozumiem. To cieszę się, że ustaliliśmy, co właściwie ci przeszkadza. Jeśli więc będziemy mieli kupca na oku oraz dobrze się pilnowali, wszystko będzie OK, jak przypuszczam
- Nie, nie OK. - Odstawiła wino. - Nie chcę wsiadać na tę cholerną barkę.
- Co ma barka do tego kupca? Przecież sama wspominałaś, ze to on jest problemem. Twoje zdrowie, na nerwy najlepsze winko. dolał jej. Wypij.
- Bo to jego barka. - Spełniła toast do dna. - Nie uważasz, że to dziwne, iż on jest taki miły dla nasz??
- Owszem. Pewnie chce nas pacnąć. Tylko widzisz, my wiemy, że on chce, natomiast on nie wie, ze my wiemy. To taki klincz. Mamy naprawdę dobrze uzbrojonych ludzi, jesli będziemy się pilnowali, to prędzej dostanie po nosie od nas, niżeli odwrotnie. Naprawdę strzec powinniśmy się zasadzki. Tego się boję - jednak na statku trudniej urządzić zasadzkę niż na stałym ladzie. Powie ci to każdy wojak, nie tylko ja, jeśli nie wierzysz.
- A tak nie będzie z nim i jego podstępem problemu, bo nie będziemy z nim podróżowali. - Panna Metsänkylä starała się ich przekonać do swojej racji.
- Fajniusio, tylko będziemy mieli na nosie jakieś inne dziadostwo, typu bandyci, czy tam tego. Dziękuję. Postoję. Wole łajbę, gdzie wiemy, kogo się pilnować. Twoje zdrowie - wypił.
- Na wodzie też można się natknąć na bandytów?? - Chwilę popatrzyła na swój znowu pełny kubek.
- Znacznie rzadziej - powiedział przekonany.
- Wiecie co? - odezwał się nagle Murion. - Jak tak patrzę jak wy pijecie to wino to mam wrażenie, że to zwykła gorzała jest. A tak przy okazji to Chris ma rację, pani medyk.

***

Tak, uśmiechnął się do siebie, taki był początek walki o Lenę na pokładzie. Trudny niewątpliwie bój, który stoczyli, przyniósł konkretny owoc w postaci zabrania Finki na pokład, bez względu, czy chciała, czy nie chciała tego. Oczywiście: wszystko wyłącznie dla jej dobra. Wprawdzie zazwyczaj takie słowa są kpiną, ale akurat rzeczywiście sądził, że podjęli prawidłową decyzje. Ponadto, nic tak nie ubarwia rejsu, jak dobra piosenka.

[MEDIA]http://www.youtube.com/v/LbRHTmVr9bQ?fs=1&hl=pl_PL[/MEDIA]

Właśnie dlatego sobie podśpiewywał na poprawienie humoru sobie oraz innym.

With a hi hi ho and a hi hi hey!
We're bound to be close to the sea
Our captain will stand on the bridge and sing
Pirates are all we can be

With a hi hi ho and a hi hi hey!
We're hoisting the flag to be free
We will steal the show, Jolly Rogers go
We are wolves of the sea
 
Kelly jest offline  
Stary 08-12-2010, 19:27   #46
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Zamknij się - wyszeptał Chris do ucha Murionowi. - Dolałem ją. Trzeba jakoś zabrać na pokład Lenę. Jak nie wejdzie trzeźwa, to wejdzie pijana. Nie trzeba mi rozróby. Zamiast gadać głupoty, raczej pomóż.
- A ja wolę suchy ląd. Powiedz mi Vilith, ty się nie boisz tak sama wśród tylu chłopa?? - Powoli kończyły się Jelenie rozsądne argumenty, a na łajbę i tak nie zamierzała się udać.
- Chodzi ci o statek? - spytała. - Nie, nie boję. Nie mam czego.
- Czy jakiś argument, oprócz "wolę"? - Chris dziwił się, że dziewczyna jeszcze siedzi, zamiast po takiej dawce zwalić się pod stół. Starał się pić ledwo maczając wargi, ona zaś chyba ostrzej ciągnęła.
- A co złego jest w tym "wolę"?? - Wypiła do dna i zalotnie puściła oko do kapitana.
- To, że nie naginamy sie do jednostki - odpowiedział jej Murion. - Może jak cie zwiążemy to pójdziesz? Nie jesteśmy na wycieczce, nie zostawiamy nikogo. Z całym szacunkiem do ciebie, Leno, ale wejdziesz na tą zasmarkaną łajbę choćbym miał cię tam wprowadzić siłą.
- Kolejne groźby?? Czy może ktoś się lubi ostro zabawić?? Takie małe sado-maso?? - Być może dla Ziemia zabrzmiało to jak gra słowna między dobrymi przyjaciółmi o bardzo dwuznacznym zabarwieniu.
- Murion, daj sobie spokój, po prostu pijmy. Za zdrowie naszych bliskich.
- Za zdrowie - Makbet dołączył się do toastu.
Murion uśmiechnął się złośliwie.
- Na małą zabawę miałbym ochotę - odpowiedział nalewajac sobie wina.
- No proszę. - Popatrzyła na swój znowu pełny kubek i na swoich rozmówców. - A w jakich to zabawach gustują tutejsi panowie??
Łatwo było dojść do wniosku, że Lena, osamotniona, nie ma szans z pozostałymi. Tylko ona jeszcze tego nie widziała.
- Więc Vilith?? Swoim ufasz na tyle?? - Przeniosła wzrok na Anglika. - Chris?? U nas to chyba kobiety nie służą na jednym okręcie z mężczyznami?? Z wiadomych względów.
Makbet omal się nie zakrztusił. Lena uważała się za nowoczesną kobietę, a niektóre poglądy miała dość archaiczne.
Kobieta parsknęła w swój pucharek.
- Murionowi nie powierzyłabym nawet swojej cnoty gdybym ją miała - stwierdziła, smiejąc się. - Ale warto mieć go za plecami jak chodzi o walkę. Na tyle mu ufam. Ale reszcie... tak. Służymy razem od długiego czasu.
- Oczywiście, ze służą. Wprawdzie od niedawna, ale normalnie są na okrętach. Niby co za problem? Marynarze to spece od rozmaitych rzeczy. Jak babka jest dobrym fachmanem, to dlaczego niby nie miała robić tego, co chłop. Rozumiesz, równouprawnienie, kamasze dla każdego, kto chce oraz może walczyć za naszą wspaniała Brytanię.
- I nie ma problemu molestowania seksualnego?? - Zdziwiła się pani doktor wychylając zawartość swojego kubka do połowy.
- Owszem, nie ma, jeśli zaś jest, to sama wiesz, jak ładnie reagują na to sądy wojskowe. Naprawdę, biorąc pod uwagę gęstwinę osób na statku, po prostu nie ma gdzie molestować, żeby inni nie wiedzieli. przepraszam, muszę na chwilę wyjść - rzucił Chris i wyszedł z izby gdzieś za krzaczek. Tam palec w odpowiednim miejscu dokonał swojego. Chris jak złoto wyrzygał wszystko co zjadł oraz wypił. - Pomyśl Lena - stwierdził smętnie - jakich czynów dokonuje dla ciebie. Br.
Po czym znowu wrócił do reszty towarzystwa.
- Tylko, że tu nie ma sądów wojskowych.
- Nie ma sądów koleżeńskich - wyjaśnił Murion, wychylając puchar. - Nie mamy sądów polowych, o czym mówiliśmy już kiedy byliśmy w Crund.
- I pewnie nie macie pojęcia gwałtu??
- Mamy. Nie jesteśmy barbarzyńskim ludem.
- Nie mniej jednak... I tak tam nie wsiądę. Co mi po sądzie i karze. - W zasadzie, gdy już zeszli na ten temat, to można było go długo wałkować. A był to jakiś rozsądny, przynajmniej tak się wydawało Fince, argument za nie płynięciem.
- Na statku medyk cieszy się dużym szacunkiem - zauważyła Vilith. - I zapewne załoga już ma problemy ze zdrowiem.
- Medyk. Mężczyzna. Skoro sugerowaliście, że kobiety tu nie mają praw, to nie wmawiajcie mi, że oni mają kobiety-medyków.
- Kupiec wygląda mi na obywatela Cesarstwa. Zapewne pływa pod naszą banderą.
- I zapewne zatrudnia tylko obywateli tegoż cesarstwa?? - Kolejna drwina wyrwała się z ust Jeleny.
Makbet wlał sobie kolejną porcję wina.
Upijanie Leny z pewnością było metodą skuteczną, ale bolesną w skutkach dla sakiewki i (rankiem) dla paru głów.
- To nie ma znaczenia - odparł Murion. - Na statku pod banderą Cesarstwa obowiązuje prawo cesarskie.
Jelena zaśmiała mu się prosto w twarz odstawiając jednocześnie swój kubek, temat na który zeszli nie sprzyjał jakoś, w jej mniemaniu, popijawie. - No to mnie pocieszyłeś. Nie ma co. Obowiązuje prawo cesarskie, dobre sobie.
- Prawo cesarskie zakłada równouprawnienie kobiet? - spytał Makbet. - Postępowe jakby. Od dawna tak jest?
- Co masz na myśli? - spytał, unosząc lekko brwi. - Kobiety służą z nami w wojsku, mogą prowadzić własny biznes... Tak jest od dawna. Cesarstwo przejmowało trochę praw od podbijanych narodów, a wiesz sam, że różnie to bywa.
- Właśnie. - Skwitowała pani doktor. - Różnie bywa. Dlatego wolę suchy ląd z dala od cesarskiego prawa. A po za tym. Skąd macie pewność, że ów kupiec nie sprzeda naszych skór??
- Bo będzie ich za mało - powiedział Makbet. - Nie daliby sobie z nami rady. Po prostu by się nie opłaciło.
- Sami marynarze może i nie. Ale ja nie mówię o tym. Skąd macie pewność, że gdzieś tam, za kolejnym zakolem nie będzie czekał statek z żołdakami wiernymi nowemu cesarzowi?? - To pytanie było skierowane do ich porywaczy. - I nie przyjmuję do wiadomości, że ów kupiec dał wam słowo honoru.
- Oczywiście, że nie mamy pewności - odpowiedział jej milczący dotąd Asmel. - Słowa honoru też nam nie dał. I wątpię by Cesarz wiedział, że istnieje ktoś, kto może go pokonać. Jednak wolę zaryzykować przeprawę przez wodę niż przez pustynię. Leno, uwierz mi. Wiem co mówię, wychowałem się na pustyni. Zaznałem głodu i pragnienia, przenikliwego zimna nocą i ekstremalnego gorąca za dnia. Nie jesteście gotowi na tak długą i trudną podróż.
- Też tak uważam, Leno - powiedział Makbet. - To nie jest cywilizowany Egipt i mała wycieczka po pustyni, z przewodnikiem i telefonem satelitarnym na wypadek awarii.
- Wolę gorący piasek i zimne noce. - Odparła stanowczo.
Makbet ukrył uśmiech za kubkiem wina.
Lena stawiała opór, coraz to wynajdując nowe argumenty, z których najważniejszym było "Bo ja tak chcę..."
Najchętniej zostawiłby ją na jej kochanej pustyni na kilka gorących dni. Taka wycieczka z pewnością skłoniłaby Finkę do zmiany planów. Ale nie mieli czasu na eksperymenty. Niestety, nie wypadało zastosować niezawodnej metody angielskich werbowników...
- Wypijmy więc za gorący piasek i zimne noce, które nas zabiją - stwierdził ironicznie Murion, dolewając wszystkim wina. - W końcu to jedna z naszych ostatnich nocy.
- Gorące noce są przyjemniejsze - odparł Makbet - ale niech będzie. Za zimne noce.
- I tu się mylisz mój drogi. - Owszem, poczekała aż Murion napełni jej kubek, ale nie wypiła zawartości. Jeżeli miała być otruta, to i w napojach coś miało. Czyli spokojnie można było już jeść. A że ostatnio nie mieli zbyt urozmaiconej diety. Ani zbyt kalorycznej. W ogóle ostatnio ich jedzenie nie było zbyt ciekawe. Dlatego teraz postanowiła pofolgować sobie. I tak nie oni za to płacili. A picie na pusty żołądek było czystą głupotą. - Upalne noce nie sprzyjają ani dobremu snu, ani... - Tu uśmiechnęła się do swoich myśli. Wypity alkohol powoli zaczął działać. Humor jej dopisywał. - Ani właśnie gorącym nocom. - Dopiero gdy trochę zjadła spełniła toast.
Głównym tematem rozmowy stało się więc przekonywanie panie doktor, że podróż rzeką jest najlepszym rozwiązaniem.
A ona jak litanię powtarzała ciągle i zupełnie jakby bez udziału rozumu jedno słowo “NIE” oczywiście poparte różnymi argumentami. Częstokroć oczywiście zupełnie niedorzecznymi i pozbawionymi sensu. Tym bardziej pozbawionymi sensu im więcej wypiła. A wypić mogła sporo, co zaskoczyło niemal wszystkich.
W pewnym momencie stężenie krwi w alkoholu u Finki przekroczyło już punkt krytyczny, zresztą nie tylko u niej, co przejawiało się tym, że pani doktor Metsänkylä pokładał się na stole co chwilę. Błędnym wzrokiem toczyła po wszystkich zgromadzonych i śmiała się niemal z każdej wypowiedzi. Ci trzeźwi ujęli ją zwyczajnie pod ręce i poprowadzili na barkę.
Nim jednak Jelena dała sie położyć spać, trzeba było ja kilkakrotnie uciszać i wybijać jej różne głupie pomysły z głowy, z gatunku, tych co przychodzą gdy człowiek wznosi się na wyższy poziom świadomości.
W końcu jednak zmęczona kobieta zasnęła snem sprawiedliwych, chrapiąc przy tym niemiłosiernie.

Poranek nie należał do przyjemnych. Nie wiadomo co było gorsze. Brak możliwości złapania pionu?? Żołądek skręcający się wszystkie możliwe sposoby?? Czy też ból głowy, a właściwie należałoby użyć bardziej dosadnego słowa.

Przez dość długi czas Jelena leżała i pomstowała na twórcę tego paskudztwa, którym się tak okrutnie struła.
W końcu jednak musiała się zwlec z wyrka i napić czegoś, gdyż strasznie ją suszyło. Ugasiwszy już pragnienie Lena ruszyła przed siebie by zwiedzić to dziwne miejsce, w którym się znalazła, zupełnie nie pamiętając jak. Jakież było jej zdziwienie gdy okazało się, iż znajdują się na pokładzie płynącej barki. I trudnym do określania było czy fakt iż zrazu zwymiotowała za burtę spowodowany był właśnie owym antyalkoholowym zatruciem czy wręcz panika jaka ja ogarnęła na widok otaczającej ją ze wszystkich stron wody.
Niemniej jednak owa reakcja organizmu pomogła jej nieco, przynajmniej fizycznie.
Lena bardzo powoli odwróciła się od burty. Również bardzo powoli i ostrożnie postanowiła wrócić do miejsca gdzie obudziła się, obudziła się w tym koszmarze.
A gdy tam dotarła zwaliła się ciężko na posłanie i ku swojemu zadowoleniu zapadła ponownie w sen, tak jej potrzebny.
Obudziła się zapewne po kilku godzinach, już lepiej się czując, chociaż błędnik nadal szwankował, ku jej zaskoczeniu.
Zjadła coś co podane zostało jej przez któregoś z towarzyszy. Po czym postanowiła sprawdzić, czy to był tylko zły sen. Niestety nie była to tylko senna mara, od której można uwolnić się otwierając oczy. Potwierdziło to bolesne uszczypnięcie się w ramię, które sobie zafundowała, by sprawdzić czy to jawa czy sen.
Zła na cały świat lekarka właśnie zbierała się by wrócić do “swoich pokoi” gdy na horyzoncie pojawiło się kilku marynarzy. Chłopaki wybrali sobie zły czas i zła osobę do zaczepiania. A ich jakże elokwentne zaproszenie do zabawienia się z prawdziwymi mężczyznami jeszcze bardziej rozjuszyło Finkę, która postanowiła wyładować swoją frustrację na owych dowcipnisiach.
Zabawa doprawdy była przednia, Zwłaszcza gdy pierwszy zarył gębą o pokład brudząc go przy okazji krwią, gdyż pani doktor nie była w tym momencie delikatna. Pozostali, widząc co spotkało ich towarzysza zwyczajnie rozstąpili się przed Leną. A szkoda, bo ona w tym momencie nabrała ochoty na dalszą zabawę.
Pod pokładem część jej znajomych ćwiczyła zapamiętale. Pani doktor posłała wszystkim zgromadzonym nienawistne spojrzenie pełne wyrzutów. Niestety, na pokładzie statku i tak już się znalazła wbrew swojej woli, musiała się z tym pogodzić. Jednak do końca dnia pierwszego snuła się jak struta. Sama nie była pewna czy bardziej jest zła na siebie, że dała się podejść, spić i sprowadzić na łajbę?? Czy na nich, że tak ją zdradzili.

Nie siedząc gdzieś w koncie i rozmyślając przysłuchiwała się dywagacją poszczególnych swoich towarzyszy na temat tak zwanej klątwy. A niektóre wywody wręcz wywoływały na jej twarzy uśmiech.

“Zabobony”
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 14-03-2011, 21:59   #47
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Następnego dnia widzieliście karawanę. Muły i dziwne, pokryte łuską i sierścią stworzenia przypominające wielbłądy szły w równym szyku po dwa, a na ich grzbietach skomplikowaną siecią lin i sprzączek przymocowane były najróżniejszej wielkości pakunki. Wokół pokrzykując i smagając powietrze batami jechali poganiacze na pięknych koniach czystej krwi, za karawaną jechali ludzie, zapewne kupcy i ich straż. Wśród nich na tańczącej białej klaczce jechała jedyna w tym przesiąkniętym testosteronem towarzystwie. Ubrana była w obszerne spodnie z jasnego materiału ściągnięte mocno w talii szerokim pasem ciemnej barwy i wiązaną pod szyją koszulę, teraz rozwiązaną, ukazującą ciemnoskóry dekolt. Głowę okrywała jej znana już wam chusta, którą mieszkanki miasta owijały włosy i zasłaniały twarz. Jednakże ta kobieta nosiła chustę tylko i wyłącznie dla ochrony przed słońcem. Przy każdym kroku jej narowistego konika liczne paciorki, bransolety i amulety dzwoniły złowrogo, tak jakby skrywały w sobie jakąś mroczną tajemnicę.

Karawana stanęła, rozłożyła się na popas, tak jak inne, które widzieliście wcześniej. Ludzie wmieszali się w wielokolorowy tłum znów zrobiło się szumnie i gwarno. Wszystko jakby wróciło do normy. Obcy kręcili się wokoło, kobieta zniknęła na dłuższy czas, a gdy pojawiła się znów w zasięgu wzroku spierała się o coś z oficerem, który was zatrzymał. Pokazywała na północny-wschód, tam gdzie jak podejrzewaliście znajdowało się owo owiane grozą Ethusalem, a ten kręcił zdecydowanie głową. Kobieta była wściekła, krzyczała coś, czego nie potrafiliście do końca zrozumieć pomimo waszych magicznych amuletów. W końcu mężczyzna chwycił kobietę za ramię, potrząsnął nią, a ta wyszarpnęła się i ofuknęła go jak wściekła kotka, po czym odeszła gniewnie wzbijając kurz i kopiąc nadbrzeżne kamienie. Skierowała się do namiotu Zoriona.

Zmierzchało się już, kiedy kupiec wyszedł z namiotu niezmiernie zadowolony, prowadząc tajemniczą niewiastę, której głowę wciąż okrywał szal. Ruszył ku wam szparkim, nieco kołyszącym krokiem człowieka z nadwagą i wielkim ego. Gestem pokazał wam byście skupili się wokół ogniska, na którym załoga statku przygotowywała posiłki.
- Pani Fatin zgodziła się nam pomóc w naszym małym… problemie – powiedział ściszonym głosem uśmiechając się szelmowsko. – Uważa, że zna sposób na ominięcie statków.
Rzeczona pani, jak nazwał ją kupiec, skinęła głową lekko dotykając amuletu zawieszonego między szklanymi paciorkami licznie zawieszonych na jej szyi.
- Bądźcie gotowi do szybkiego zwinięcia tego… - zawahała się lekko, przekrzywiając głowę – obozowiska. W zamieszaniu jaki mam zamiar wywołać.
Kupiec zaśmiał się radośnie i klepnął ją po plecach, lecz Fatin wyglądała tak jakby nie odpowiadał jej ten gest. Z jakiś jednak powodów powstrzymała się od komentarza, odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę statku dumnie powiewając połami lekkiego płaszczyka. Zorion kaszlnął i powiedział głośno:
- Tą noc spędzimy na statku – nakazał.
Spojrzeliście po sobie skonsternowani, ale Asmel pokiwał głową, jakby dawał znać, że zgadza się na warunki.

Gdy słońce przemieniło się w czerwoną kulę od strony z której przybyła karawana powiał wiatr. Zimny i przenikliwy, taki który wieje tylko nocą. Najpierw łagodnie wpychając w każdą szczelinę drobiny piasku. Stopniowo jednak przybierał na sile, przynosząc ze sobą coraz więcej piasku i pyłu. Obyły z pustynią Asmel wyszedł poza granice obozu wpatrując się uważnie w szybko zapadającą ciemność, by po chwili gwałtownie odwrócić się i pobiec w stronę towarzyszy.
- Burza piaskowa!


W obozowisku zakotłowało się, ludzie wykrzykiwali rozkazy, wiązali zwierzęta i klęli. Do was przybiegł Zorion razem ze swoimi ludźmi, wzywając was głośno do zwinięcia swoich rzeczy i schronienia się na statku. Wykrzykiwał też coś o szansie, ale nie byliście pewni o co dokładnie mu chodzi. Ponaglani okrzykami zwinęliście obóz i nawet Jelena została zmuszona do wejścia na pokład – nie miała innego wyboru. Na pokładzie załoga uwijała się jak w ukropie zabezpieczając ładunek i czyniąc przygotowania tak, jakby mieli zaraz wypłynąć. Jeden z nich próbował wprowadzić pod pokład wierzgającego i boczącego się konia. Białą, narowistą klaczkę.

Fatin stała na mostku, chustę odrzuciła na ramiona, wiatr szarpał jej odzieniem kiedy wpatrywała się w chmurę piasku ze zmrużonymi lekko oczyma. Ogorzała od słońca twarz wyrażała bezbrzeżne zdumienie, przeradzające się powoli w przerażenie.
- Zorion! – wrzasnęła nagle rozdzierająco, a jej głos wydał się wam nienaturalnie głośny zupełnie jakby używała mikrofonu. – Stawiajcie żagle, nie wiem jak długo będę mogła ją utrzymać!
- To szaleństwo! – odkrzyknęła jej Vilith, próbując zatrzymać marynarzy, którzy popędzani krzykami i klątwami kupca uwijali się w ukropie. – Przy takim wietrze żagle szlag trafi i tyle popłyniemy, chyba że wpław!
- Róbcie, co mówię! – wrzasnął bosman gromkim głosem. – Stawiać żagle, wybierać kotwice!
Ludzie poganiani okrzykami kupca i klątwami bosmana rozbiegli się we wszystkie strony. Siekierkami odrąbywali cumy, wyciągali kotwice i w pośpiechu, gorączkowo stawiali żagle. Vilith wprowadziła was pod pokład by odciąć się od tego szaleństwa i oczyścić twarze i oczy z piasku, którym pokryci byliście od stóp do głów. Żeglarka mruczała gniewnie pod nosem wytrząsając piach z butów. Dopiero po lekkim kołysaniu zorientowaliście się, że statek ruszył ociężale z portu, więc czym prędzej wybiegliście na pokład by zobaczyć co się dzieje.
Powoli, choć stopniowo nabierając prędkości wasz statek zbliżał się do wojennych jednostek królestwa tych samych, które zagrodziły wam drogę kilka dni temu. Żagle były zwinięte a na pokładach mrowili się żołnierze krzycząc i wymachując mieczami. Nie rozumieliście słów, które porywisty wiatr wtłaczał im do gardeł jak tylko opuściły ich usta, ale sens wypowiedzi był dość jasny. W rękach co po niektórych żołdaków pojawiły się łuki, lecz Asmel tylko pokręcił głową w niedowierzaniu.
- Co za marnotrawstwo strzał – żachnął się, przekrzykując świszczący wiatr. – przy takim wietrze nawet pustynny tropiciel nie wychodzi na polowanie.
Żołnierze jednak wycelowali i wypuścili chmarę strzał, która nie dosięgnęła nawet burty statku, który wciąż zbliżał się z coraz większą prędkością.
- Staranujemy ich – wykrztusiła Vilith wychylając się przez burtę by lepiej widzieć w skąpym świetle latarni i zachodu. – Wielka Bogini, staranujemy wojskowe jednostki. Jak tylko się zbliżymy przystąpią do abordażu!
- Jelena! Pod pokład! – warknął Asmel, chwytając za miecz. W jego głosie brzmiał rozkaz, którego nie sposób było zignorować. – Szybko!
Niebieskowłosa miała rację. Jak tylko znaleźli się w zasięgu strzał żołnierze, pomimo niesprzyjającego wiatru wypuścili w ich kierunku kolejną salwę, która bezsilnie odbiła się od kadłuba statku. W tym samym momencie, kiedy Finka zbiegała po śliskich, drewnianych schodach całym statkiem wstrząsnęło, rozległ się stęk drzewa poddanego silnemu działaniu. Gruchnęło i łupnęło, a większość z was straciło grunt pod nogami. W jednej chwili rozległ się ryk ze stu gardeł, który zagłuszył nawet wycie wiatru w linach mocujących żagle i maszt. Nagle wasz statek znalazł się burta w burtę z wojskowym transportem, abordażowe liny gruchnęły o pokład, napięły się, a na pokładzie zaroiło się nagle od żołdaków. Wasi żeglarze dobyli broni i rzucili się w stronę agresorów. Wy także dobyliście broni i nie mieliście nawet czasu by zastanowić się, co robicie, bo musieliście się bronić. By zabijać, by nie zostać zabitym.

Chris

Dopadli cię z dwóch stron, zamknęli w okrążeniu, ale zmyliłeś ich krótkim zwodem, którego nauczył was Zorion. Trudno było bronić się przed oboma, byli doświadczonymi szermierzami nie tak jak ty, niemal początkujący. Ale w armii jednak się czegoś nauczyłeś i teraz zrobisz z tego użytek. Z jednym, mniejszym, poradziłeś sobie bez trudu, był zbyt wolny i najwyraźniej zielony. Wykorzystałeś chwilową nieuwagę i znokautowałeś go uderzeniem łokcia i podcięciem, którego często używałeś podczas młodocianych bójek. Drugi był o wiele trudniejszym przeciwnikiem. Wysoki i zwinny jak łasica, trzymał cię na dystans od pierwszych chwil starcia. Wymieniliście kilka ciosów, ale miałeś wrażenie, że cię sprawdza. Były słabe, zadane jakby od niechcenia. Trudny orzech do zgryzienia. Ponad jego ramieniem widziałeś, jak nadbiegają jego koledzy.

Makbet

W tej sytuacji broń dystansowa była do niczego, tutaj decydowała siła ramienia, zwinność i spryt. Wspomagane kilkoma sztuczkami wziętymi żywcem z sztuk walki na Ziemi. Zaskoczyłeś swoich przeciwników, ale oni też mieli kilka sztuczek w zanadrzu. Sztylet w jednej ręce, dwóch kolegów pod ramieniem. Powoli, ale nieubłaganie zbliżali się do ciebie. Tuż obok Vilith walczyła dwoma mieczami – jednym swoim, a drugim zdobycznym. Widząc w jakim położeniu się znalazłeś wykończyła swojego przeciwnika i z bojowym okrzykiem ruszyła w twoim kierunku.

Jelena

Stałaś w drzwiach prowadzących do waszych „kajut”, czyli pomieszczeń, w których spędzaliście noce na statku. Zawsze wiedziałaś, że łodzie to zło konieczne, nie interesowały cię przez twój paniczny strach. Ale to, co teraz widziałaś było gorsze. Cofnęłaś się do środka w momencie, kiedy zobaczyłaś żołnierzy wskakujących na pokład. Byłaś u stóp schodów, gdy usłyszałaś za sobą gromkie okrzyki i okute żołnierskie buty. Lepiej by cię nie znaleźli.

Fatin

Obserwowałaś z przerażeniem jak mała, lokalna burza piaskowa, przemieniła się w niepowstrzymany żywioł. To nie było częścią twojego planu. Tak samo jak abordaż. Gdy tylko zobaczyłaś żołnierzy zaklęłaś szpetnie, choć nikt nie mógł cię usłyszeć. Zamierzałaś się bronić w razie niebezpieczeństwa. Jeden z nich zauważył cię, stojąca przy sterze statku i przeskakując po dwa stopnie ruszył na mostek. Musiałaś szybko coś wymyślić, i przede wszystkim zatrzymać to co spieprzyła.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)

Ostatnio edytowane przez Penny : 14-03-2011 o 22:06.
Penny jest offline  
Stary 16-03-2011, 16:37   #48
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Każda bitwa to chaos, podczas którego wszystko dzieje się zdecydowanie zbyt szybko. Nienawidził tego idiotyzmu tak, jak każdy prawdopodobnie wojownik. No, może prawie każdy. Nagły huk! Kłębiąca chmura powietrza oraz horda abordażujących wojowników. Trzask burt, które zderzyły się nagle. Jakieś twarze, klingi oraz nagły ciężar na własnej broni, którą rozpaczliwym ruchem wyciąga się do przodu blokując tępe, lecz silne uderzenie. To jest starcie, podczas którego nie ważne są strategia, albo jakaś taktyka, tylko dzika zajadłość.

Żołnierze umieli lepiej walczyć, Chris jednak umiał lepiej zabijać. Jakby nie było, właśnie do tego go specjalnie szkolono. Zwyciężyć oznacza przeżyć. Komandosi brytyjskiej armii potrafili to tak, jak niewielu innych. Najpierw naskoczyło na niego dwóch, szli niczym huragan, przynajmniej dopóki nie przystopowały ich niespodziewane ruchy Twinkle'a. Pierwszemu broń przyblokował własną klingą, potem potraktował łokciem w odpowiednio czule miejsce, zaś następny … zdecydowanie wydawał się mocniejszy, szybszy, sprawniejszy. Miał świetną broń, ale jedną, Chris za to trzymał sztylet i kilka noży do rzucania, które wziął jeszcze z dziwnej, górskiej twierdzy.

- Trzask! - bronie szczęknęły, potem zaś kolejny raz, kiedy tamten wysoki chudzielec zablokował niedbale cios Chrisa. Po prawdzie słaby cios, raczej wypróbowujący, niżeli prawdziwie niebezpieczny. Przeciwnik zastawił się bez najmniejszego problemu i zaatakował ostro, aż Brytyjczyk musiał uskoczyć. Potem przez jakiś czas krążyli szukając najmniejszej możliwości ataku, od czasu do czasu próbując swoje umiejętności. Przeciwnik był naprawdę wyborowym znawcą miecza. Pokazały to następne chwile, gdy tylko nagłe uchylenie się sprawiło, ze ostrze przeciwnika nie dosięgło jego ręki. Szczęśliwie tamten na chwiejącym się pokładzie stracił nieco równowagę i musiał odskoczyć po nagłym uderzeniu Chrisa. Ale znów nawet odsuwając się zadał kontrę. Miała przytrzymać Twinkle'a i zrobiła to, obydwie klingi związały się ze sobą gardo przy gardzie. To wystarczyło, żeby lewa dłoń przyozdobiona sztyletem zadała cios. Pchnął wściekle barwiąc wylewającym się szkarłatem zdobny mundur tamtego. Pchniecie może nie było zabójcze, lecz wystarczające, by lśniące złowieszczo oko przeciwnika przykryła mgła. Poleciał na pokład, zaś obok niego leżała połamana klinga.

Dokładnie wedle potrzeby, gdyż zaraz za nim skoczyło na Brytyjczyka dwóch następnych. Szczęśliwie nie zaatakowali go razem. Para mocarnych toporników, wąsatych, brodatych, mających wielkie wąsy oraz potężne muskuły. Wydawaliby się bliźniakami, gdyby nie kolor oczu: jeden miał piwne, drugi brązowe. Poza tym niemal identyczni, mięśnie bawołu oraz twarze nieskażone inteligencją. Nie wydawali się zdolni do jakichkolwiek procesów wyższych, niżeli: żreć, parzyć się, walić toporem. Takie trzy szafy gdańskie, sądząc po barach, oraz wygląd na tyle paskudny, że goryl Gogo wydawałby się przy nich Noblistą. Przez chwilę nawet oręż Chrisa nie robił na nich wrażenia. Pchnięcia, które zadał w tułów oraz klatę powaliłyby nie jednego, jednakże im wyciekająca krew zdawała się tylko dodawać energii. Twinkle odskakiwał, gdy atakowali, potem sam próbował trafić. Tak przez chwilę. Gdyby wpadli na to, żeby zajść go z dwóch stron byłoby gorzej, ale oni stali obok siebie udając wiatraki. Uśmiechali się głupio. Wydawali właściwie niezniszczalni. Wreszcie padli na pokład, kiedy kolejne trafienia dosięgały ich raz za razem. Jednak wtedy ich twarze nie zmieniły się nawet na drobną jotę.

Miał chwilę, żeby się rozejrzeć. Szkot? Lena? Pewnie gdzie są razem. Trudno ich było dojrzeć w tumulcie bitwy. Pozostali? Walczyli także.
- Szlag!
Ta nowa nieznana lady wydawała się mieć poważne problemy. Jeśli problemem dla pięknej kobiety może być skradający się brodaty zezol, ozdobiony sinym nosem oraz kurzajką wielkości solidnej porzeczki.

Skoczył przytrzymując się liną.
- Hiya! - wrzasnął przelatując nad pokładem niczym cyrkowiec. Lina przyczepiona do masztu działała niczym wielka huśtawka. - To jest super – krzyknął wpadając na jakiegoś pokurcza walczącego właśnie z Asmelem. Tamten nie spodziewał się dodatkowego ataku, na pewno zaś nie tego, że ktoś mu właśnie spadnie na głowę. Próbował się wprawdzie odchylić ujrzawszy niespodziewanie lecącego byłego żołnierza brytyjskiej armii, ale wtedy miecz cesarskiego gwardzisty załatwił sprawę. Obok walczyła Vilith, jeszcze dalej, inni towarzysze tej dziwnej wyprawy.

Chris skoczył w kierunku nieznajomej kobiety. Jakiś młodzieniec z włócznią próbował mu się zastawić. Kompletnie nieproduktywnie.
- Dlaczego polazł do armii, młody, naiwny baranie – mruknął Twinkle.
Brytyjczyk najpierw zranił rękę, a gdy ten wypościł broń, poprawił kopniakiem w najbardziej oczywiste miejsce. Kopnięty solidnie w podbrzusze strażnik niemal wyfrunął w górę wywalając oczy niczym dwie szklanice. Próbował złapać przez chwilę oddech. Atakował wcześniej, chciał zabić, tymczasem ból skopanej męskości zamykał mu usta, choć wewnątrz chyba wył niczym kastrowany wilk. Nawet nie krzyczał przetaczając się przez barierkę ochronną oraz lecąc w dół prosto do wody. Miał szansę, czego Twinkle naprawdę mu życzył, choć pewnie męskie klejnoty będzie miał jakiś czas solidnie spuchnięte.

Spojrzenie. Wzniesiona dłoń mężczyzny, który z boku zamierzał się na nieznajomą kobietę. Nie mógł dojść. Nie mógł dobiec, mógł tylko jedno.
- Masz! - ciśnięty ręką komandosa nóż poleciał do przodu niczym wystrzelony procą kamień. Mgnienie właściwie.
- Aaaaaaagh! - nawet w potwornym tumulcie wywoływanym wspólnie siłami bitwy i potęgą natury dał się słyszeć wrzask tamtego. Już unosił broń, żeby uderzyć kobietę. Już wredny uśmiech ozdabiał jego parszywą twarz, kiedy ostrze ciśniętego noża przyszpiliło mu przegub uzbrojonej ręki do drewnianego słupka, stanowiącego część okrętowego takielunku.
 
Kelly jest offline  
Stary 18-03-2011, 11:07   #49
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Abordaż. Na filmach wygląda to widowiskowo, romantycznie niemalże. Gdy statek, na którym się przebywa, staje się obiektem takiego ataku, to wrażenie jest nieco inne...
Odrzuciwszy łuk i owinąwszy lewą rękę ściągniętą kurtką Makbet sięgnął po miecz. W ostatniej niemal chwili, bowiem chętni do spotkania z nim już się pchali. W dodatku wcale nie z kwiatami.
Trzech na jednego... to było zdecydowanie nieuczciwe i niesprawiedliwe.
Całkiem jak w życiu.

Wojacy, którzy znaleźli się na pokładzie naprzeciwko Makbeta mieli na twarzach wypisaną nie tyle wiarę w zwycięstwo, co raczej pogardę dla stojącego naprzeciw nich człowieka. Bo cóż im mógł zrobić jakiś cywil. Im, wyszkolonym żołnierzom z elitarnych oddziałów...

Jest wiele mądrych podręczników mówiących o tym, co robić w jakiej sytuacji. Jedni polecają zastosować metodę 'dziel i rządź', inni - nieczyste zagrania, a najmądrzejsi zalecają wzięcie dupy w troki i szybką ucieczkę.
Z ostatniej rady trudno było skorzystać, gdy się znajdowało na pokładzie statku, a dokoła szalała burza, pozostało tylko sprawić, by to napastnicy znaleźli się za burtą.
Poprosić grzecznie...? Jak kto się pakuje bez zaproszenia, to pojęcia 'grzeczność' raczej nie zna. I w takim przypadku przysłowie "Gość w dom..." należało kończyć słowami "kłopoty w dom".

Powiadają mądrzy ludzie, że najlepszą obroną jest atak. No i czasami mają rację. A że tym razem było nieco inaczej? To chyba był potwierdzający regułę wyjątek, dla Makbeta nieco niekorzystny. Jego wypad został elegancko sparowany, zaś sam atakujący musiał się szybko cofnąć, by uniknąć ciosu sąsiada swojej niedoszłej ofiary.
Krok w tył, na skos...
Udająca tarczę kurtka posłużyła do sparowania ciosu noża. Przeciwnik na moment stracił równowagę, co Makbet natychmiast wykorzystał do zadania ciosu. Pospiesznie, bez przygotowania wyprowadzone pchnięcie raczej dzięki szczęściu niż przemyślanemu działaniu skończyło się na trafieniu w biceps żołnierza. Rana nie była poważna, ale trafienie zdekoncentrowało wojaka na tyle, że doskakująca z boku Vilith nie miała najmniejszych problemów z wbiciem mu ostrza w gardło i pozbawieniem życia.
I nagle z trzech na jednego zrobiło się dwóch na dwoje...

Przeciwnik Makbeta, wojak o dość młodej ale obficie zarośniętej twarzy, nie miał już tego szyderczego uśmieszku, jaki zdobił jego oblicze parę minut wcześniej. Świadomość tego, że z myśliwego stał się potencjalną ofiarą wyraźnie źle na niego wpłynął.
Przepełniająca go wściekłość uzewnętrzniła się nie tylko w spojrzeniu.
- Ty psie - ryknął. - Ja ci...
Nie sprecyzował groźby i zaatakował.
Wyprowadził proste pchnięcie, które miało umieścić ostrze miecza w brzuchu Makbeta. Ten odchylił się nieco w bok i przechwycił cios trzymając swój miecz prawie pionowo.
Nie odrywając ostrza swej broni od miecza przeciwnika wszedł w zwarcie. Zrobił krok do przodu stawiając lewą nogę za prawą nogą żołnierza. Pilnując, by ciągle ostrza były związane lewą ręką pchnął z całej siły ramię przeciwnika, który runął na plecy.
Zagranie, które w walce zbiorowej nie miałoby szans na realizację tym razem się powiodło.
Zadanie ostatecznego ciosu było formalnością.

- Za długo się z nimi bawisz. - Vilith obdarzyła Makbeta wątpliwej jakości komplementem. - Dwóch zeszło pod pokład - dodała.
Powiedziawszy to pobiegła, zwinna jak kot, w stronę marynarzy, którzy usiłowali zrzucić haki abordażowe. Przyjmując jej słowa za dowód zaufania Makbet ruszył w stronę schodków
prowadzących pod pokład.

Zorion najwyraźniej uważał, że dopóki coś spełnia w dostateczny sposób swoją funkcję, to nie trzeba się tym zajmować. W związku z tym od dawna nie naprawiane schodki skrzypiały niemiłosiernie, co było denerwujące podczas zwykłego rejsu, a w tym przypadku...
W tym przypadku stało się to, czego obawiał się Makbet. Skrzypienie zaalarmowało przeciwnika

Żołnierz uderzył pierwszy, nim Makbet zszedł z ostatnich stopni. Szkot uchylił się, a miecz wroga przeciął powietrze. Przeciwnik zachwiał się, co wykorzystał Makbet by wyprowadzić szybki cios, które zmusił jego wroga do cofnięcia się.
Makbet zeskoczył, gotowy do dalszej walki.
Przeciwnik zrewanżował się za cios wypadem z prostym pchnięciem na korpus. Makbet obrócił się nieco usuwając tułów z linii pchnięcia. W tej samej chwili wykonał cięcie, które jednocześnie sparowało pchnięcie wroga oraz trafiło go w udo. Lekkie pieczenie w boku uświadomiło Makbeta, że jego akcja była odrobinę spóźniona.
Cios Szkota również doszedł do celu, ale niestety był troszkę za słaby. Trafiony zaklął głośno i cofnął się o krok, sięgając równocześnie po długi sztylet. Było to wykonane szybko i sprawnie i świadczyło o dużej wprawie.
Makbet zaatakował z góry na skos, tnąc na wysokości lewego obojczyka. Klinga miecza trafiła na ostrze sztyletu. Ruch krótkiego ostrza miał wytrącić miecz Makbeta z linii ataku, ale plan ten powiódł się tylko częściowo. Kolejna krwawa plama pojawiła się na mundurze, tym razem na lewym ramieniu. Wróg zachwiał się i upuścił sztylet. Jednak nie rezygnował z walki. Zadał kolejny cios. Uderzenie z góry.
Trudno było o większą pomyłkę.
Statek, na którym podróżowali, nie należał do największych, a odległość między podłogą a sufitem nie była olśniewająca. Ostrze, miast podążyć w kierunku głowy Makbeta trafiło w deski sufitu.
Tylko idiota mógłby nie skorzystać z takiej okazji, a że Makbet nie miał zamiaru dawać przeciwnikowi żadnej szansy pchnął...
Pchnięcia, choć słabsze od cięć, mają swoje zalety. Są szybsze i celniejsze.
Nikt nie przeżyje mając w sercu kilka cali żelaza. Wojak zwalił się na ziemię nie wydając nawet dźwięku.
Ale został gdzieś jeszcze jeden...

____________________________________________
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 18-03-2011 o 11:38. Powód: Obrażenia
Kerm jest offline  
Stary 27-03-2011, 21:48   #50
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Fatin w języku pustyni oznacza to mniej więcej tyle co ujmujący, czarujący, uwodzicielski. Tak też myślała o sobie nosicielka tego imienia. Była ona bardzo świadoma swojej urody i bardzo chętnie ją wykorzystywała. Jeśli życie na ulicy czegoś ją nauczyło to właśnie tego. W swoim życiu Fatin dwukrotnie była zmuszona uznać ją za swój dom. Po raz pierwszy, gdy jej rodzice zmarli, a ona została sierotą. Miała wtedy niecałe 5 lat, ale już wiedziała, co należy zrobić by dostać, co się chce. Od zawsze cieszyła się powodzeniem wśród płci przeciwnej, a wiele osób zachwycało się nad tym jakim była uroczym dzieckiem. Rzeczywiście, była nim, ale tylko z zewnątrz. Jej buzia, o sarnich brązowych oczach, otoczona była kręconymi czarnymi włosami, nadając jej wyjątkowo niewinny wygląd. Jednak to były tylko pozory, bowiem wewnątrz krył się prawdziwy diabeł. Rodzice Fatin nie byli ludźmi uczciwymi, toteż nie nauczyli swojego dziecka jak żyć jak prawy obywatel. Matka od dziecka uczyła ją jak omamić ludzi, a ojciec przekazywał jej swoją wiedzę magiczną. Niestety, wiele jej nie nauczyli. Po ich śmierci Fatin zabrała wszelakie amulety ojca i ukryła się na ulicy, by mordercy jej rodziców nie mogli jej znaleźć. Zawsze była zwinnym i zręcznym dzieckiem, toteż nic dziwnego, że szybko przystosowała się do życia w nowych warunkach i nauczyła kraść. Jej niewinna buzia i wyraz oczu skutecznie odwracały uwagę i po chwili łup był jej.

Po niecałych dwóch latach spędzonych na ulicy, zajęła się nią pewna stara czarownica. To ona nauczyła Fatin wszystkiego, co ta wie o magii. Była dla niej opiekunką, matką i mentorką. Osobą, która była nie tylko jej najdroższa, ale również była przez nią najbardziej szanowana. Toteż gdy po 11 latach zmarła, Fatin opłakiwała ją szczerze. Obiecywała sobie, że nie zawiedzie staruszki i pokładanych w nią nadziei. Wzięła od niej wszystko, co mogło jej się przydać i wyruszyła w drogę, szukając swojego miejsca. Przez wiele lat trudniła się głównie kradzieżą, pomagając sobie magią. Zwykle robiła to na zlecenie, przyjmując ofertę od tego, kto dał najwięcej. Często grała przez to na dwa fronty, ale jej to odpowiadało. Po drodze nawiązywała również przelotne romanse, zwykle kończące się równie szybko, jak się zaczęły. Zawsze to Fatin ucinała wszystko w zarodku. Z jednym wyjątkiem.

Jakiś czas temu, może z sześć, a może więcej lat temu, spotkała pewnego młodego mężczyznę, był chyba żołnierzem i miał najwyżej dwadzieścia lat. Był od niej młodszy i dużo mniej doświadczony, ale spodobali się sobie i to wystarczyło. Romansowali ze sobą kilka tygodni, do czasu gdy chłopak odszedł. Jedyna wiadomość jaką jej zostawił wyrażała nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkają. Gdyby Fatin była innym typem kobiety, zapewne rozpaczałaby za nim, jednak ona była na niego wściekła. Obiecała sobie, że jeśli rzeczywiście jeszcze się spotkają to zrobi z nim to, co z wieloma innymi mężczyznami – rozkocha go w sobie, a potem porzuci ze złamanym sercem. Na szczęście dla młodzieńca, przez tych kilka lat nie udało im się ponownie spotkać, być może dlatego, że kobieta tak naprawdę wcale go nie szukała. Była na to stanowczo zbyt dumna, a jeśli ten chłopaczek kiedykolwiek będzie chciał ją zobaczyć, sam będzie się musiał pofatygować. Tak myślała przez pierwsze miesiące po jego zniknięciu. A potem przestała o nim myśleć, choć nigdy nie wyrzuciła go z pamięci. Tak właściwie to była zła na siebie, że dała się podejść i chciała nawet go namawiać na wspólną podróż. Jak zwykle, gdy pozwoliła komuś przebić się przez otaczający ją mur, nie kończyło się to dla niej dobrze. Dlatego obiecała sobie, że to będzie ostatni raz. Powtarzała sobie, że od teraz skupi się na zleceniach i nie da niczemu odwrócić swojej uwagi.

Na kolejnych podróżach i zleceniach upłynęły jej lata. Gdyby chciała mogłaby zebrać już spory majątek i osiąść gdzieś sobie spokojnie. Jednak ona miała niespokojną duszę i nie umiała dłużej usiedzieć w jednym miejscu. Tak więc, gdy dostawała jakąś intratną propozycję przyjmowała ją. Tak to jej drogi przecięły się z wybrańcami cesarzowej. Na początku wszystko poszło nie tak jak chciała. Musiała się dostać do Ethusalem i nie chciała słyszeć sprzeciwu. Próbowała rozmówić się z oficerem, jednak on uparcie jej odmawiał. Jak on właściwie śmiał jej odmawiać?! Fatin zawsze była typem kobiety, która źle znosiła niepowodzenia, a za takie uznała niemożność przekonania tego mężczyzny. Zapewne mogłaby użyć jednej ze sztuczek, które chowała w swoim rękawie, jednak wolała zachować je na później. Zdarzali się mężczyźni, którzy, jak ten, byli oporni na jej wdzięki, a wtedy Fatin próbowała podejść do tego z drugiej strony – skoro nie mogła czegoś osiągnąć prośbą to zrobi to groźbą. Jednak dziś to nie zadziałało. Oficer złapał ją mocno za ramię i potrząsnął jej drobną osobą, najwyraźniej chcąc przywołać do porządku. Jednak ona się tak łatwo nie da. Co to to nie. Może sobie pomarzyć. Wściekła wyrwała mu się i mrucząc kilka przekleństw pod nosem weszła do namiotu kupca. Ten z kolei nie był odporny na jej wdzięki, (nie to, żeby ich na nim próbowała), i odbyli dość ciekawą rozmowę.

Robiło się już ciemno, gdy wyprowadził ją z namiotu i zwołał wszystkich, by usadowili się wokół ogniska. Wtedy też to ją przedstawił, o ile można nazwać to przedstawieniem. Gdy powiedział, że kobieta uważa, że zna sposób na to, by pomóc im się wydostać Fatin miała ochotę prychnąć. Brzmiało to niemal jakby ten człowiek nie do końca wierzył w jej możliwości, a to była kolejna rzecz, której nie lubiła. Cóż, nigdy nie należała do osób skromnych. Pozwoliła więc sobie na nieco ironiczny komentarz, który najwyraźniej rozbawił kupca, bo klepnął ją po plecach. Nie był to najmilej widziany gest ze strony takiego człowieka, ale kobieta tylko uśmiechnęła się krzywo, nie okazując zniechęcenia, czy obrzydzenia w żaden sposób. Po prostu odwróciła się i w typowy dla siebie sposób, dumnie odeszła przygotować się.

Gdy słońce chyliło się ku zachodowi, nadszedł czas na jej plan. Stanęła na mostku, chustę zrzuciła na ramiona i dotykając jednego z amuletu zaczęła wypowiadać słowa, które przed laty nauczyła ją stara czarownica. Wywoływanie burz piaskowych to nie była jej specjalność, ale to był najlepszy plan, jaki obecnie miała. Wiatr szarpał jej ubraniem i jej długimi, czarnymi włosami. Rezultat jej czarów przekroczył najśmielsze oczekiwania, czy obawy kobieta. Wrzasnęła na Zoriona, by szykowali się do drogi. Nie miała pojęcia jak długo utrzyma tą burzę pod kontrolą, bo nie wyglądało to najlepiej. Nie było to również łatwe. Nie spodziewała się, że to cholerstwo wymknie się jej spod kontroli toteż zaklęła pod nosem. Nagle dopłynęli do jednostek, które wcześniej zagrodziły im drogę. Sytuacja nie wyglądała najlepiej, a Fatin wciąż usiłowała uporać się z tym całym bałaganem. Kolejne siarczyste przekleństwo dobyło się z je gardła, gdy próbowała uspokoić rozszalały żywioł. Jeden z żołnierzy niebezpiecznie się do niej zbliżał. Na szczęście jeden z mężczyzn zajął się nim, a ona mogła próbować powstrzymać to, co zaczęła. I modlić się o powodzenie.





[Rzut w Kostnicy: 7]
 

Ostatnio edytowane przez Callisto : 27-03-2011 o 21:58. Powód: kosteczki, kosteczki
Callisto jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172