Bugg
Furia ustępowała powoli. Półork wydobył swój bułat, otarł z posoki, po czym dobywszy noża jął skórować wielkie cielsko przysłuchując się pierdoleniu reszty. Musiał się uspokoić, by nie rozmawiać w gniewie z resztą. Tego nauczył się już żyjąc wśród ludzi. Skupienie na zdejmowaniu skóry z węża i odkrawaniu co bardziej "mięsistych" połaci z boku gada dawało mu potrzebny na to czas. W końcu jednak doszedł do siebie. Wówczas dopiero skończył, spakował owinięte skórą węża mięso gada i podszedł do kompanów. Szczególnie zaś do tego, który strzelał mimo jego prośby.
Prawica Bugga była niczym konar dębu, krzepka, żylasta, wielka i ciężka. Kiedy spoczęła na ramieniu Draholta nie mogło być mowy o pomyleniu jej z czymkolwiek. Bugg nie trudził się w wymyślne przemowy. Nie umiał i nie musiał. Mówił jak jest, prosto z mostu. - Ta kurwa była moja. Mówiłem. Wpierdoliłeś się. Nie rób tego, bo ci urwę rękę i zatłukę mokrym końcem. Dobra? - "Dobra" na końcu miało zamienić przemowę w prośbę. Wedle koncepcji Bugga. Tyle, że w koncypowaniu też najlepszy nie był.
. |