Sprawa będących w mesie rozwiązała się sama. Może nie w sposób w jaki powinna się rozwiążać, ale żałobny rapsod będzie za chwilę - jak już wydostaną się z tego piekielnego statku. Pomysł rozdzielenia się nie zyskał sympatii reszty i w sumie wszyscy popędzili za Steibergiem... Jedną z krótszych dróg do hangaru ewakuacyjnego.
Marcius staranował praktycznie drzwi do swojej kajuty i wyszarpnął zza szafki torbę. Branie jej całej, pomimo swoistej niewielkosći bagażu, nie wchodziło w rachubę. Wywalił prawie wszystko na łóżko klnąć w myślach czemu kamizelkę z conajmniej dziesięcioma kieszeniami zapakował prawie na sam dół. Zarzucił ją na siebie i zaczynał wyglądać jak Indy J. z całkiem niezłego serialu telewizyjnego. Będzie się tym niezgraniem stroju zajmował później. Dwa grube zwitki banknotów wylądowały w kieszeniach - jak nie da się zapłacić to będą na podpałkę. Wokół szyi owinął dwie koszule, a za pasek wepchnął przedmiot, który spowodował, że znalazł się na tym cholernym liniowcu...
Tłumaczenia też zostaną na potem... Jeżeli będzie jakieś "potem". "Potem" jednak oddaliło się szybko, gdy odkryli, że są w swoistym potrzasku. Odkrycie przejścia tylko nieznacznie poprawiło sytuację...
- Jeżeli chcemy wyjść z płyty lądowiska to myślę, że lepiej w kilku miejscach niż w jednym... - odparł Steiberg gotów w każdej chwili zniknąć w przejściu. Czasu w końcu nie mieli zbyt wiele.