Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2010, 16:21   #197
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Annie Carlson



Po przedłużającej się, nieznośnej i pełnej napięcia chwili oczekiwania w końcu wszyscy ujrzeli niewielką sylwetkę, która wystartowała z wyspy i zaczęła unosić się w ich kierunku. Holy! Annie bezwiednie podeszła bliżej wody obserwując lot dziewczyny. Zauważyła, że reszta osób towarzysząca jej po tej stronie jeziora zrobiła to samo. Wszyscy stali tak blisko krawędzi sadzawki jak się dało i śledzili lot Holy. Po chwili, kiedy lecąca znajdowała się już bliżej tak, że dostrzegali więcej szczegółów jej postaci, stało się jasne, że dziewczyna ma jakieś problemy, tam w górze. Nici ciemności unoszące się wokół Holy próbowały schwytać dziewczynę. Carlson pamiętała je z domu nad morzem i to jak sprawiały wrażenie żywej istoty, podstępnej i złośliwej. Teraz też atakowały Holy z wielką zaciętością. W końcu Holy, która próbowała przez jakiś czas z nimi walczyć wpadła w jakiś większy wir ciemności i ta ściągnęła ją w dół. Prosto w toń jeziora. Wszyscy stali jak porażeni. Nikt nie był w stanie przez chwilę nic zrobić. Masa myśli przemknęła Annie przez głowę a większość z nich nie miała za wiele sensu, bo w tym momencie nic już nie można było dla Holy zrobić.

Ale chwilę później sytuacja stała się jeszcze gorsza. Z nad wyspy, z której jeszcze przed chwilą usiłowała wydostać się Holy nagle rozrósł się wielki cień jakiejś postaci. Innuaqui przybył za nimi! Annie od razu rozpoznała w nim istotę zza drzwi, która podszywała się pod jej matkę a później już swoim własnym głosem usiłowała zmusić ją do otwarcia owych drzwi. Teraz nie było żadnych drzwi, zza którymi Carlson mogłaby się przed nim skryć. Żadnych drzwi, za wyjątkiem tych w pamiętniku.

Ta myśl napełniła dziewczynę energią i wolą potrzebną do działania. Musi działać szybko zanim ON całkiem się pojawi i wtedy nikt z nich stąd nie ucieknie. Annie rozejrzała się, pozostała trójka stała tuż obok. Dziewczyna krzyknęła do George’a:

- Złap mnie za ramię a drugą ręką chwyć Parkera!

Sama Carlson obie ręce miała zajęte, bo jedną przytrzymywała otwarty pamiętnik a drugą już prawie przykładała do wybranej strony. Za to wyciągnęła prawą stopę i zahaczyła nią o kostkę stojącego blisko niej Dereka. Dziewczyna nie była pewna czy wszyscy muszą do przejścia utrzymywać kontakt fizyczny, ale nie chciała ryzykować pomyłki, w końcu ON, kiedy jest tak blisko na pewno zrobi wszystko żeby nie pozwolić im uciec wiec lepiej zabezpieczyć się na wszelkie możliwe sposoby.

Kiedy Annie była pewna że George trzyma ją i Cyrusa wyciągnęła rękę i złapała za klamkę z drzwi „Rossie w wariatkowie”. Ponieważ robiła to po raz drugi jej ruchy były pewne, bo po prostu wiedziała, czego się spodziewać. Poza tym teraz podroż do psychiatryka nie wydawała się jej już takim złym pomysłem. Wszędzie będzie lepiej niż tutaj. Oby tylko dar zadziałał.


George Wasowsky



Po intensywnej wymianie zdań nastała cisza. Nie było już nic co warto było powiedzieć. Pozostało czekać na Holy. W duchu George miał obawę, że kłębiąca się nad wyspą czerń nie wypuści już dziewczyny ze swoich macek, bo faktycznie coś na ten kształt zaczęło się z niej formować.
Wasowsky usiadł na kamienistym brzegu wziął do ręki pierwszy lepszy kamyk i obracał go w rękach. Spojrzał ze smutkiem na Dereka. Chłopak wpatrywał się w niebo. Widać było, że jest napięty do granic możliwości.
Coś się nagle zmieniło, mięśnie na jego karku zadrgały i rzucił się w kierunku jeziora. George miał obawę, że chłopak postradał zmysły i za chwile wskoczy do jeziora.

-Hooly!!!-Krzyknął i zatrzymał się tuż przed taflą wody.

Faktycznie maleńki punkt zbliżał się do nich lawirując pomiędzy smugami smolistego dymy, który zdawał się przemieszczać tak aby zamknąć lecącą Holy w potrzasku. Co dziwniejsze George poświęcał część swojej uwagi chłopakowi, który widać było całym sobą "kibicował" dziewczynie. Z jego "pantomimy" doskonale można było wyczytać co się właściwie tam na nieboskłonie dzieje. To było straszne patrzeć jak ucieka z niego cała nadzieja i energia, kiedy jedna z macek dopięła swego i zrzuciła Holy w głębiny przeklętego jeziora.

I znów ta cisza. Czasem mówi się o czymś takim jak morale, ich było w tym momencie zdruzgotane.

Cholera a czego się spodziewaliśmy? Inni przecież też ginęli i to w sytuacjach mniej ryzykownych. Jaki wielki jest instynkt przetrwania, żeby doświadczyć śmierci ilu już? Czternastu ludzi a nie zwariować. Albo nie zwariować na tyle, żeby uparcie dążyć do celu-stał tak pogrążony w wewnętrznym monologu patrząc się bezdennie w dal.

Coś zaczęło go dusić po rozkasłał się bez ostrzeżenia. Odór zgniłych jaj był nie do wytrzymania. Otarł oczy z nabiegłych łez i ujrzał sprawce tego wszystkiego a właściwie formującą się z obłoków ciemności sylwetkę.
Co za moc-przeszło mu przez myśl. Przeraził się kiedy przypomniał sobie także obraz zniszczonej katedry. Z chwilowej niemocy wyrwał go piskliwy krzyk Annie. Wysokie tony podrażniły mu bębenki uszne.

Wyciągnął ramię w kierunku Cyrusa i złapał go za kurtkę. Druga ręka zaciskała się na ramieniu dziewczyny.
Wiedział co zamierza zrobić, modlił się w duchu, żeby wybrała dom wariatów.
Kto mógł się spodziewać, że będzie się cieszył że w końcu tam trafi. Kto by się spodziewał w ogóle tego wszystkiego? Zamknął oczy w oczekiwaniu na przeskok z twarzą wykrzywioną w grymasie oczekiwania na ból głowy jakiego się spodziewał.


Derek „Hound” Gray



„Jest” – podszedłem tak blisko skalnego brzegu jeziora jak tylko się dało. Uśmiech wypełzł mi na twarz
„Brawo Holy”
- Hooly!!! Dasz rade dziewczyno, dasz radę – szeptałem pod nosem dopingując Holy obserwując jej lot. Był bardziej nieporadny niż poprzedni. Była ranna? Popatrzyłem na pozostałych ocalałych. Oni również skupili wzrok na lecącej dziewczynie. Za wyjątkiem Cyrusa. Ten wpatrywał się w ton jeziora. Nie miałem czasu się nim zajmować... Holy. Ona teraz bylła najważniejsza.
Omijała cienie wyrastające jej na drodze, niestety z coraz większym trudem. Minęła połowę drogi do nas kiedy stało się.....
- Boże.....nieee – wyszeptałem bezwiednie widząc jak jedna ze smug ciemności starająca się ją zatrzymać chwyciła ja za nogę i niczym nie powstrzymana wciągnęła w toń jeziora.....
Kij bezwiednie wypadł mi z ręki.... Poczułem się bezsilny.... pusty.... samotny.....

Mój krzyk rozpaczy zagłuszyły hałasy otoczenia, huk szalejącej toni jeziora, grzmoty, niczym zbierającej się burzy
Potem pojawił się on. Wielki cień tworzący zarys sylwetki postaci ze skrzydłami.
Przez głowę przemknęły mi obrazy Holy... odgarniającej włosy, uśmiechającej się do mnie.... patrzącej gdzieś przed siebie.... zakłopotanej.... fragmenty sytuacji w których ja widziałem
- Uratuję ją dla ciebie, Dereku – pojawił się szept. Szept który tylko ja słyszałem. Szept i twarz mężczyzny jakby wyrosła tuż przede mną. Nigdy go nie widziałem ale jakąś podświadomością wiedziałem, że jest to sam N'Mosniktiel, Innuaqui. Ten przez którego tu byliśmy, ten przez którego Holy.... coś ścisnęło mnie za gardło. Oczy stały się wilgotne...pewnie przez te opary... pewnie.
- Dam ci ją, jeśli ty dasz mi siebie. Wskocz do wody – kusił - a ja sprawię, że ona opuści jezioro cała i zdrowa – twarz uśmiechnęła się - Lecz ty, drogi Dereku, umrzesz i zasilisz rytuał mego powrotu – szeptał beznamiętnym, zimnym głosem. Takim samym jakim wzywał mnie do otwarcia drzwi kiedy skryłem się w łazience podczas tej dziwnej wizji.
- Wybieraj szybko, a ona przeżyje. Lecz ty zajmiesz jej miejsce.
Holy................................... niesforny kosmyk opadający na jej twarz. Ciepły uśmiech jakim obdarzyła mnie ruszając ku wyspie.....
„Wyciągnę nas z tego Holy... wyciągne” – myśli krążyły wokół niej. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że jej już nie ma i ni będzie, że nie żyje
- Pierdol się Innuaqui – powiedziałem w kierunku twarzy bladego mężczyzny a następnie schyliłem się po kij.
Wiedziałem, że Innuaqui mnie zwodzi, że Holy.... że Ona już nie wróci. Jakbym wskoczył w toń jeziora, upadły brat Nathaniela miałby kolejne dwie ofiary łowów, kolejny krok do swego uwolnienia.
„Boże.. Holy” – łzy napływały do moich oczu. Nie mogłem się pogodzić
- Złap mnie za ramię a drugą ręką chwyć Parkera! – glos Annie spowodował, że na nią spojrzałem. Mówiła do Georga nie do mnie. Spojrzałem w dół. Nogą dotykała mojej kostki. Silna, reagująca Annie. Nie przypominała już tej leżacej na zimnych skałach dziewczynki, która nie mogła pogodzić sie ze śmiercią Jenny
George złapał Cyrusa, który chwiał się nad brzegiem jeziora jakby walczył z tym by do niej nie skoczyć. Drugą ręką chwycił Annie.
Uśmiechnąłem się blado do niej, sięgała w kierunku pamiętnika.
Chwyciłem ją pewnie za ramię wpatrując się z w nią załzawionymi oczyma
„Dawaj Annie.... załatwmy skurwysyna.... za Holy”


Cyrus Parker



Parker celował w demona na skale, nie zwracając za bardzo uwagi na otaczające go wydarzenia. Jakieś rozmowy, krzyki...
On czekał i celował w demona na skale, przenosił wzrok z muszki na lufie rewolweru, to na demona. Aż w końcu zatrzymał wzrok na demonie na trochę dłużej, niż powinien.

Ręce mu samoistnie opadły, głowę wypełniły wspomnienia, ale tylko negatywne. Przeżywał prawdziwy horror, chcąc pomyśleć o czymś innym, przyjemnym. Nawet nie zauważył że stawia powoli drobne kroki w kierunku wody. Tej ciemnej i bulgoczącej mazi. I najgorsze było to że ciągle patrzył na demona, mimowolnie. Prosto w jego oczy, świecące dziwnym światłem.

W końcu doczłapał pod samo jeziorko. Czubek wojskowego buta zanurzył się w wodzie. W głowie żołnierza wybuchły krzyki, wrzaski, lamenty... Horror wojny. Po całym ciele przebiegało mu, to raz lodowate zimno, raz piekielne ciepło. To wszystko było tak nienaturalne. Nic poza tymi cholernymi uczuciami, do niego nie docierało. Aż w końcu poczuł na swoim ramieniu uścisk dłoni. Drobnej, starczej ręki. Odruchowo odwrócił wzrok od demona, co kosztowało go wiele wysiłku. Spojrzał na Georga, który stał obok i trzymał go i Annie, która kolejno dotykała nogą Dereka, który stał z nietęgą miną nad brzegiem wody. Annie wertowała pamiętnik Rossie, który zabrała z domu, tylko jedno mu nie pasowało. Gdzie jest do jasnej cholery Holy?

I w tego domyślił się, co się z nią stało. Zawirowania ciemności, identycznej która go goniła na swojej ścieżce, musiały pochwycić dziewczyną i ściągnąć do wody.

Cyrus nie wytrzymał. Uniósł jeszcze raz rewolwer ku górze, i wystrzelił w kierunku demona na skale. Ten po zainkasowaniu trzech pocisków, z łoskotem wpadł do wody, która chlupnęła z łoskotem.
"Teraz albo nigdy... Abyś miał rację z tymi srebrnymi pociskami pieprznięty aniołku i lepiej żebyś pomógł mi celować... - pomyślał żołnierz, kiedy ładował do magazynka srebrną amunicję. Nie trwało to długo, raptem kilka sekund. Były w szybko ładowaczu, więc sprawa była z góry załatwiona.
Był nadal trzymany za kawałek kurtki, lecz mimo wszystko nie był szarpany. Przyklęknął na kolanie, złapał pewnie rewolwer, mierząc w formującą się postać na wsypie.
Pamiętał dobrze jak anioł mówił, aby strzelać do łowcy, w momencie kiedy ma zamiar się pojawić. Wstrzymał powietrze, ustabilizował drżenie rąk.
* BLAM *



Holy Charpentier



Sekstagram był niemal kompletny, podobnie jak postać za jej plecami. Zajęta rysunkiem nie miała odwagi by się odwrócić i sprawdzić co się dzieje z tyłu, zresztą, nie było nawet takiej potrzeby. Wiedziała że jeśli zmitręży tu zbyt długo to coś dopadnie ją, a wtedy wygląd mglistej postaci będzie najmniejszym jej problemem. Cień nad nią rósł zabierając całe światło, sięgając ku niej szponiastymi łapami...
Połączyła krwiste linie kończąc rysunek. Miała wrażenie że jej krew wsiąka w kamień przypieczętowując to co właśnie zrobiła.
Odsunęła się w momencie gdy głaz zaczął się zmieniać; sycząc i furkocząc kurczył się, redukując się do wielkości otoczaka.
Nie namyslając się Holy zgarnęła kamyk wciskając go do kieszeni spodni, odwróciła się... i wtedy to zobaczyła. Upiorna biała twarz, długie tłuste włosy opadające na ramiona, błyszczące ciemnością oczy i czarne, postrzępione skrzydła rzucające cień na całą wyspę...
Postać z mgły była już niemal całkowicie uformowana.

Holy zaklęła pod nosem zrywając się do ucieczki. Niemal odruchowo ścisnęła pióro podrywając się do lotu. Błyskawicznie wzbiła się w powietrze wysoko ponad wyspę, daleko, jak najdalej od mglistych szponów...
Mgła dookoła była coraz gęstsza, zawirowania ciemności nad powierzchnią zbyt liczne... Co chwila musiała zmieniać kurs, manewrować, wymijać zgubne wiry.
To było niemożliwe...
Starała się o tym nie myśleć, nie wpadać w histerię, nie pogarszać sprawy... Za późno... spóźniła się... za późno podjęła decyzję, zabrakło tych kilku minut gdy czekała ... Tylko że musiała, po prostu musiałą zobaczyć Dereka, świetnie że odkryła to w takim momencie, ale faktycznie jej zależy!
Widziała w oddali na brzegu malutkie ich sylwetki. To dodało jej otuchy Świadomość że wciąż tam są, czekają na nią, pomagała.
Nawet to jednak nie wystarczało. Kluczyła wśród chmur spowalniając swój lot, zbliżając się do brzegu w żółwim tempie. Temperatura zmieniała się co chwilę; raz zimny podmuch z serca lodowca mroził ją w locie, by za chwilę żar pożogi parzył jej skórę... I wtedy, za którymś razem nie udało się. Otumaniona za późno uskoczyła, a może wpadła w zbyt dużą gęstwinę czarnych chmur... Poczuła żelazny uścisk lodowatych dłoni ciągnących ja w dół. Miotała się próbując wyrwać. Bezskutecznie. Trwało to wieczność, a może tylko chwilę. Gwałtowne szarpnięcie rzuciło ją w dół, w czarną toń wody.

Nie, to nie tak miało się skończyć... muszę do nich wrócić, musimy odnaleźć Rossie w szpitalu, muszę im powiedzieć... – bezsensowne, absurdalne myśli przewijały jej się przez głowę gdy spadała w dół. Bezsilna. Bezwładna jak lalka... lub ptak z utrąconym skrzydłem. Jak Ikar..

Lodowata i gorąca zarazem ciecz zamknęła się nad nią zalewając jej oczy ciemnością.

*****

Szarpnięcie. Gwałtowne. Bolesne.
Ból uderzenia. Chropowata, piekąco bolesna nierówność pod kolanami. Zapach żywicy i gnijącej ściółki... Zapach lasu.
Klęczała skulona na środku popękanej drogi, pośrodku lasu. Lodowata woda ściekała z jej włosów, przyklejała ubranie do ciała. Dygotała z zimna....

- Patrz – ktoś zaśmiał się obok niej, całkiem niedaleko – To piękna współpasażerka...

John Adler!

Zaskoczenie. Nie tylko jej.

- Co ona tutaj robi? – drugi głos był spokojniejszy, bardziej opanowany. Zapewne „Obite żeberko”?. -pięknie, no to wpadłam jak śliwka w kompot...- Zresztą, czy to ważne. Zabij ją!


- Z przyjemnością – służalczy głos Adlera – Nożem, czy pistoletem?


- A robi ci to kurwa jakąś różnicę?

- Nie.

- To co się głupio pytasz. Po prostu ją zabij i ruszajmy śladem reszty. Nasz pan ich namierzył. Zaraz zdejmie z nich te pierdolone anielskie zabezpieczenie i Ogar będzie wiedział, gdzie pobiegną w popłochu.

- Więc ją zastrzelę

Nie czekała na dalszy rozwój wypadków. Zerwała się do ucieczki, gdzieś na granicy podświadomości rejestrując dźwięk przeładowywanego pistoletu i krzyki mężczyzn. Scisnęła mocno pióro usiłując w biegu poderwać się do lotu. Cholera, nic z tego. Dar nie działał. Biegnąc zdała sobie sprawę że zna to miejsce. To tutaj... Wróciła na miejsce wypadku, tam dalej, w kotlinie leży wrak autokaru i nieskładnie, groteskowo porozrzucane ciała pierwszych ofiar...
Usłyszała wystrzał. Kula chybiła ciągnąc za sobą serię przekleństw. Holy w paru susach wpadła do lasu kierując się w gęstwinę, usiłując zgubic pościg, ukryć się i bezpiecznie przeczekać.
 
Ravanesh jest offline