Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2010, 09:56   #47
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


Big Ben górował nad Londynem niczym nieruchomy i milczący strażnik miasta. Widział już naprawdę wiele rzeczy. Śmierć i grozę, pożary i zamieszki, wojny i niepokoje. Był, niczym wieża nad Londynem.

Siedzący na jego szczycie kruk spoglądał na dachy budynków w dole. Paciorkowate oczy zdawały się wypatrywać czegoś. Czegoś lub kogoś. Wiatr, wiejący z dużą siłą tarmosił piórami ptaka. Kruk siedział i obserwował.

Widział człowieka dojadającego kebab w jakimś barze z szybkim żarciem. Widział innego, który podnosił słuchawkę w swoim gabinecie. Widział dwie kobiety i mężczyznę walczących o życie w domu na uboczu. Widział innego mężczyznę i inną kobietę prowadzących rozmowy w campusie i dwoje innych opuszczających podziemia tego samego budynku, w którym inny mężczyzna podnosił słuchawkę do ucha. Widział dwoje innych ludzi – wysoką dziewczyną i mężczyznę z krzyżem na czole wracających do samochodu stojącego na chodniku w zakazanej strefie zwanej Rewirem.

Oczywiście ptaszysko nie mogło tego wszystkiego widzieć, tak jak nie mogło wiedzieć, że właśnie ta jedenastka pozornie zwyczajnych ludzi, zaczyna grę, w której stawką jest nie tylko ich życie, ale losy całego Londynu, może Wielkiej Brytania a może nawet całego świata.

Wędrująca dusza, przed kilkoma uderzeniami serca brutalnie wypędzona z okaleczonego ciała znajduje ptaka na wieży zegarowej. Po brutalnej i krótkiej walce duch kruka zostaje zepchnięty gdzieś w głąb kruchego ciałka, a jego miejsce zajmuje duch człowieka. Z panicznym krakaniem kruk zlatuje w dół, pomiędzy krzaki i parkany i odbywa swoją transformację. Po chwili z zarośli wychodzi niewysoki, chudy człowiek. Kolejny loup – garou pojawił się w Londynie.


GRUPA RYTUAŁ



Wszyscy


Spotkaliście się wszyscy w Ministerstwie Regulacji. Uśmiechnięty urzędnik wskazał wam wasze biuro. Średniej wielkości pokój z widokiem przez okratowane okno na ponure wewnętrzne podwórze gmachu z kilkoma samochodami MR-u stojącymi na wewnętrznym parkingu.
Cztery biurka, jeden komputer, dwie archaiczne maszyny do pisania, korkowa tablica, zwykła tablica szkolna z zapasem kredy oraz jeden telefon i spory ekspres przepływowy do kawy z jej zapasem..
Dość ciasno, ale nie ma co narzekać.
Najważniejsze, ze macie miejsce, gdzie możecie przycupnąć i wymienić się swoimi spostrzeżeniami.

Za wami dość pracowity dzień. Szykuje się jednak pracowity wieczór, być może noc.

Kiedy tak omawiacie swoje sprawy rozlega się pukanie do drzwi i staje w nich sama „jaśnie wam panująca królowa” Alicja Vorda.

- Dobra robota z tym ghulem – uśmiech na jej twarzy wydaje się być szczery. – Świetnie sobie poradziliście. Mówcie mi Alicja. A teraz kilka spraw. Po pierwsze, praca w MR-e nie wymaga od was przychodzenia na ósmą do roboty. Pracujecie ile chcecie i macie płacone od efektów. Wiec nie musicie siedzieć Bóg sam wie ile za biurkiem.
Niedaleko stad jest fajny pub. Nazywa się „Nora”. Właściciel to były Łowca, jeszcze z czasów kiedy nie było Ministerstwa i pierdzielonego Traktatu. Najważniejsze, że pracownicy z MR mają tam zniżkę, a Łowcy dodatkowy rabacik. Facet nazywa się Abraham, znany jako Padre Abre. Powiedzcie mu, ze Ala kazała postawić wam kolejkę na mój koszt. Jakbyście czegoś chcieli lub potrzebowali siedzę w pokoju 202 – ja lub mój asystent, Jim. To tyle. Raz jeszcze, gratulacje. Świetna robota.

Ostatni uśmiech i Fantom znika w drzwiach.

Pomysł wypicia kolejki za free wydaje się wam dość kuszący wiec po chwili znajdujecie „Norę”.



O tej godzinie jeszcze jest luźno. Właściciel okazał się być postawnym facetem w sile wieku, krótko obciętych siwych włosach i facjacie będącej skrzyżowaniem boksera z zakapiorem. Jego szare oczy wydają się być zimniejsze, niż lody w drinku. Jednak, kiedy ujrzał wasze legitymacje i usłyszał, że Ala stawia wam kolejkę od razu stał się waszym kumplem. No, może to mocne słowo, ale zdecydowanie dostaliście zamówienie w pierwszej kolejności. „Nora” daje nie tylko alkohol, lecz także dobre jedzenie – o czym świadczą zapachy z kuchni. A różne amulety powodują, że Mike szybko dostanie alergii .

To dobre miejsce, by przedyskutować dalsze działania i plany.

CG Lawrence – potrzebujesz chwili oddechu i czegoś ciepłego po koncercie, jaki dałaś ghulicy. Garry – ty zjadłbyś konia z kopytami – to echa uwolnionej hiperadrenaliny. Organizm potrzebuje kalorii i to zastraszającej ilości. Dolores – ty marzysz o mocnej, słodkiej kawie z odrobinką rumu niekoniecznie w zawartości. A Micheal, ty – podobnie jak Garry – marzysz o zjedzeniu konia z kopytami. Tylko bardziej dosłownie.


GRUPA „RZEŹNIA”



Russel Caine


Akta dotyczące dziewczyn to nazwiska – jak na razie jedynie tyle.
Kantyk ma dość obszerną teczkę.

Zgodnie z zawartymi w niej informacjami Pijawka ma ponad pięćset lat – czyli bez wątpienia przedstawiciel tak zwanej Starej Krwi. Jedna z pierwszych, które się ujawniły i zarejestrowały. Dość dobrze urządzona w świecie po 2012 roku. Prowadzi własny bar. Jest Baronem wampirów. Politycznie poprawny – zwolennik integracji pomiędzy ludźmi i wampirami. Mocno zaangażowany w ruch „życiowców” walczący o prawa polityczne i społeczne dla Martwych, a w szczególności dla Nieumarłych.

Zadzwonił telefon.

- Caine – rzuciłeś krótko w słuchawkę.

- Topper. – poznałeś głos koordynatora. – Mam wezwanie z domu jednej z ofiar. Niejakiej Emmy Tomson. Archery Streeat 12. GSR-y już obstawiają teren, ale to wygląda dość niepokojąco. Chyba lopu – garou i na dodatek mocno rozjuszony. Wasz zespół najszybciej ma jak najszybciej ruszać na miejsce.

No to ładnie. Xaraf gdzieś wybył, Emma i William na Rewirze. A czekać nie ma na co. Wiesz, ze poirytowany Zmiennokształtny to dość piorunująca mieszanka.

Zrobiłeś co należy robić w takiej sytuacji – zostawiłeś kartkę na tablicy korkowej z krótkim opisem, gdzie i po co się udajesz i ruszyłeś w stronę wyjścia.

Na szczęście w wejściu natknąłeś się na Xarafa wracającego z czymś do żarcia, szybko wyjaśniłeś mu w czym rzecz i razem udaliście się do mieszkania państwa Tomson.


Xaraf Firebirdge


Kebaby były znośne w smaku, a fast – food oględnie czysty. Zjadłeś dość szybko i ruszyłeś do gmachu MR. Nie tęskniłeś za papierzyskami i żmudną robotą odwalaną przez „Sherlocka”.
To nie była robota dla ciebie. Ślęczenie za biurkiem i wertowanie jakiś popapranych dokumentów. Ty wolałeś działać. Chciałeś jasnego celu i tyłka do skopania. A kiedy już go widziałeś przed sobą, wyskakiwałeś na hyperadrenalinie, jak diabeł z pudełka i robiłeś swoje.

Wracając minąłeś jakiegoś zombie, zamiatającego ulicę. Podśpiewywał sobie piosenkę The Beatles, fałszując przy tym dość ostro. Przechodnie omijali go szerokim łukiem, ale powodem mógł być nie tyle brak jego zdolności muzycznych co smród gnijącego ciała. Na szczęście ty czułeś niewiele i zombiak spojrzał na ciebie zdumiony. Trzeba mu przyznać, że starał się jak mógł by ludzie nie musieli oglądać jego gnijącej gęby. Twarz zasłonił szalem, a na głowę naciągnął czapkę. To nadawało mu dość zabawnego wyglądu szpicla ze starych filmów.

W wyjściu Ministerstwa natknąłeś się na Russela Caina.

- Mamy robotę – rzucił krótko, a ty miałeś przeczucie, że zbliża się moment na który czekałeś.


Emma Harcourt i William „Gate” Southgate

Opuściliście teraz zadymione smrodem palonego ciała podwórze, na którym Papa Roar sklecił swój bungalow. Jednooki zombiak z ulicy przyglądał wam podejrzliwie. Widział ciemny, smrodliwy dym wydobywający się z bramy za waszymi plecami. Zdechlak patrzył na was swym jednym, wybałuszonym okiem z nieskrywaną nienawiścią.
Jednak to nie on był największym problemem.

Pomiędzy wami, a samochodem z dachu zeskoczył miękko jakiś koleś. Przypadł czterema kończynami do płyt chodnikowych, a jedna z nich skruszyła się pod ciężarem jego ciała. Mężczyzna miał dzikie, azjatyckie rysy twarzy, wielkie, skośne, szmaragdowozielone oczy i postawę gotowego do ataku Zmiennokształtnego. Ten loup – garou miał w sobie coś z dzikiego kota i jesteście raczej przekonani, że nie jest to kot „kanapowiec”. Stawiacie na panterę lub tygrysa, co samo w sobie nie stanowi pocieszenia.

- Rrregualorzyyyy – zasyczał dziko loup – garou ukazując przerośnięte kły - spięty i gotowy, by zabijać. – Co wam, kurrrrrwa zrrrobił Papa? Macie rrrruchany nakaz!

Gniewu w głosie likantropa jest zbyt wiele, by minąć go obojętnie. Czujecie, że nie zaatakował z odrobiny obawy jaką odczuwa przed tym aktem, lecz że zrobi to w jednej chwili, jeśli dacie mu chociażby pretekst. Kto wie, może nawet zaatakuje bez pretekstu.

W takich chwilach ja te, czas zatrzymuje się w miejscu, dźwięki przeciągają w nieskończoność, serce – mimo tego że wali szybciej – zdaje się zwalniać. To taki moment, który decyduje o życiu lub śmierci. Najwyraźniej ów loup – garou i Papa Roar w jakiś sposób byli skumplowani, a płonące szczątki zombiaka nie dość dobrze wyglądają w oczach Zmiennokształtnego.

- Myślicie, kurrrrrwa, ze wejdziecie tutaj, ssspalicie Papcię na popiół i tak po prostu wyjdziecie, wrrrrrrrrrr – syknął na was Zmiennokształtny.



Russel Caine i Xaraf Firebirdge


Wskazany adres to nieduże osiedle tylko kawałek od centrum. Czteropiętrowe domy utrzymane w ciekawym stylu architektonicznym.
Przed jednym z nich dwa wozy GSR-ów oraz barierka i ciekawski tłumek gapiów. Wasze legitymacje pozwalają wam dostać się poprzez kordon dalej.
Dowódca Grupy Szybkiego Reagowania wita się z wami stanowczym, silnym uściskiem ręki.

- Porucznik Castle. – Głos ma twardy i energiczny. – Moi ludzie obstawili wyjścia. To mieszkanie na drugim piętrze. Mam snajperów ze srebrna amunicja tu i tutaj – wskazał okoliczne dachy. Jeśli Obiekt pojawi się przy oknie i dostane pozwolenie, możemy go zdjąć. Na razie powiedziano mi, że to jakiś ważny świadek w prowadzonej przez MR sprawie. Jest do waszej dyspozycji. Nie wiem co to jest, lecz wtargnęło do mieszkania i zabiło lub pozbawiło przytomności przebywającą w środku matkę. Wydaje nam się, że to jakiś Zmieniak. Coś dość szybkiego, lecz nadal groźnego. Może szczur, może dachowiec. Nie ważne. Ważne, że to Zmieniak. A te są dość groźne.

Idziecie w stronę klatki schodowej.

- Ewakuowaliśmy mieszkańców. Budynek, poza dziadkiem na wózku na trzecim, jest pusty.

Stojąc w klatce schodowej słyszycie nagle dziki, piskliwy wrzask bólu i czegoś jeszcze, jakiejś zwierzęcej nuty. Russel – ty wiesz co to może oznaczać. Zmiennokształtny nadal walczy. Duch człowieka nie bardzo radzi sobie z utrzymaniem w ryzach powłoki, którą stworzył. Widziałeś już kilka razy coś takiego. Ciało Zmiennokształtnego zmienia się przypominając chory melanż pomiędzy jedną, a drugą formą.

- Dobra, Regulatorzy – uśmiecha się Castle ponuro. – Wasza broszka. My możemy was asekurować. I jakby co odstrzelimy jej łeb. Mamy skuteczne pole ognia na kuchnię i duży pokój, więc w razie czego musicie ją tam zwabić. Macie – wręczył wam krótkofalówkę. – Jest szansa, że zadziała przy tym Zmienniaku.

- Powodzenia – powiedział krótko wycofując się przed budynek.

Zostawił was w wejściu do brudnej, zimnej klatki schodowej. Wycie, które dobiegało was z góry, ucichło.


GRUPA TROJACZKI



Helen Butler

Dokończyłaś słowa wiersza, który stał się w twoich rękach nożem, mającym odciąć wieź Zjawy z tym światem. Czułaś fale energii przepływające przez twoje ciało. Czułaś, jak w banalnych słowach, w tej rymowance, pojawia się dziwna moc. Nie wiesz, skąd się to bierze, ani jak działa, ale działa.

Czujesz, że twoje słowa dostrajają się do Bezcielesnego. Omotują go, niczym sieć. Zjawa zaczyna się szarpać. Teraz już nie ma odwrotu. Walczy o życie, czy czymkolwiek teraz można nazwać jej istnienie. Szarpie się, szamoce, a ty musisz powtarzać wiersz raz, za razem, coraz głośniej i głośniej, by w końcu znieruchomiała. Nie jest to łatwe.

Po drugiej stronie ktoś jej wyraźnie pomaga. Czujesz inną moc, wspierającą starania ducha. To powoduje, że musisz się bardziej postarać.
Ciało, twoje ciało, zaczyna drżeć. Tracisz ciepło, tracisz siły. Z nosa cieknie ci krew, zalewa usta utrudniając recytację wiersza. Gdzieś, za plecami zjawy, jakaś postać chwieje się i wbija paznokcie do krwi. W końcu kapituluje.
Jeszcze trzykrotnie powtarzasz wiersz, przy ostatnim zdaniu czując, że zaraz stracisz przytomność, kiedy zjawa kapituluje. Przestaje istnieć. W jednej chwili jest, w drugiej już nie. Znikła. Została odesłana, unicestwiona, zniszczona. Tak naprawdę nikt, żaden Ojczulek i Siostrzyczka, żadna Wiedźma i Czarownik, ani żaden Egzorcysta nie potrafią odpowiedzieć na to pytanie.

Wygrałeś. Ale jedyne, co jesteś w stanie zrobić to dowlec się do fotela, opaść weń i czekać, aż odzyskasz siłę. Ten egzorcyzm kosztował cię więcej, niż zazwyczaj, ale to tylko dlatego, że Zjawa miała sprzymierzeńca. Cholernego czarownika lub wiedźmę. Jednak jesteś pewna, że on lub ona nie czują się teraz lepiej niż ty. I to daje ci chwilę satysfakcji.


Audrey Masters


Rytuał zadziałał. Nawet szybciej, niż sądziłaś, może dlatego, że już wcześniej udało ci się zawładnąć gheistem.
Kiedy Bezcielesny „usypiał” ty zrozumiałaś, czemu był tak silny i trudny do okiełzania. To nie był jeden duch, lecz trzy – działające jak jeden. To zamordowane dziewczynki, czy raczej ich gniew powróciły jako poltergeist. Mocny, wkurzony. Nic dziwnego.
Nie wiesz ile czasu duchy pozostaną w uśpieniu. Helen nie wygląda jednak na kogoś, kto jest w stanie stoczyć jeszcze jeden pojedynek. Wygląda, siedząc w fotelu, jak ktoś, kogo połknęło coś monstrualnego, przeżuło a potem wypluło. Sama pewnie jednak nie wyglądasz lepiej. Marzysz o jedzeniu – najlepiej czymś z czekoladą, z dużą ilością czekolady. W stanie, w jakim się znajdujesz, możesz co najwyżej człapać jak stara babcia. Za kwadrans, pół godziny będziesz hasała jak źrebię, ale teraz każdy krok to męczarnia.
Potrzebujesz tej energii i chwili oddechu. Spoglądasz na Egzorcystkę i na Egzekutora. Chyba zrozumiał. Ruszył na górę, a ty mogłaś posadzić zmęczony tyłek koło Helen.


Timothy „Ka Mate” Mac Douglas

Dziewczyny poradziły sobie. Uczucie zagrożenia, jakie towarzyszyło ci po wejściu do domu, znikło. Obie jednak zapłaciły za to dość sporą cenę. Audrey wyglądała jak starucha – zapadnięta skóra na policzkach, podkrążone oczy, szaro-blada cera. A Helen .. na Helen brakowało słów.
Kiedy Wiedźma spojrzała na ciebie, zrozumiałeś ją bez słów. One potrzebowały odpoczynku. Ty miałeś działać.

Na parterze panował nieopisany bałagan. Szukanie jakichkolwiek śladów w tym miejscu przypominałoby szukanie igły w stogu siana. W kawałkach potłuczonych talerzy, ozdóbek, porcelanowych bibelotów, szyb i innych śmieci znalezienie czegokolwiek ważnego graniczyło z cudem.

Poszedłeś na górę.

Tam było lepiej. Widać, poltegreist urządził sobie arenę działań niżej.

Pokój rodziców. Wielkie łoże. Ogromna plama krwi na pościeli. Karminowe ślady na ścianach i meblach wokół. Zapach śmierci. Ciała zostały wyniesione. Ale ktoś kredą wyrysował miejsca, gdzie je znaleziono. Jedno tuż obok ciebie, prawie w drzwiach. Widać jeszcze kałuże krwi na deskach podłogi oraz na ościeżnicy. Zapewne szybki cios w gardło. Ostrze lub pazur. Drugie z rodziców musiało zostać zabitym w łóżku. Stąd tyle krwi. Cholernie dużo krwi.

Pokój dziewczynek. Duży. Trzy łóżeczka obok siebie. Sześciolatki. Zabawki. Porządek jeszcze bardziej klujący w oczy po tym, co gheist narobił na dole. Na jednym z łóżek wielki misiek przygląda się tobie ciemnymi, guzikowymi oczyma. Sukinsyn! Siedział tu i wszystko widział, durny pluszak.

Nad każdym z łóżeczek wyraźnie widać krew. Dziury po gwoździach. Krwawe plamy na ścianie. Każda z dziewczynek zawieszona do góry nogami. Przybite nogi i ręce w dwóch miejscach – w pozycji odwróconego krzyża. Widać jeszcze solidne haki, które klinem wbito w ścianę. Przyglądasz się łebkom. Nie użyto młota ani narzędzia. Ktoś wepchnął je w ścianę ręką. Martwy. Bez dwóch zdań.
Dziewczynkom poderżnięto gardła. Zebrano krew. Drobne ślady na poduszce i prawie wcale na ziemi. Albo je wyssano, albo zabrano ją do pojemników.

Zapach śmierci nasila się. Czujesz, jak przez twoje ciało przelewa się fala dreszczy. Masz wrażenie, że słyszysz echa krzyków i szeptów. Ciało drży, jak w spazmach. Hiperadrenalina znów budzi się do życia.
Świat wokół zwalnia.

Zimny kłąb pary wydobywający się z ust oznacza, że budzi się tutaj jakiś Bezcielesny. Twój wzrok, jakby sterowany czyjąś wolą kieruje się w stronę szafy.

Otwierasz ją i pierwsze co widzisz, to przybite do wewnętrznej strony drzwi zdjęcie.




Zdejmujesz zdjęcie ostrożnie. Z tyłu widzisz jeszcze jedno słowo napisane krwią

„MYTHOS”.

Poświęcasz jeszcze kilkadziesiąt minut na sprawdzenie domu, ale nic ciekawego, co rzuciłoby światło na sprawę nie znajdujesz.
 
Armiel jest offline