Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2010, 14:25   #23
Suarrilk
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Spała krótko.

Nie bez znaczenia był fakt, że pogubili się nieco z Fieofanem, próbując z mieszkania Josta powrócić na własną kwaterę. Marienburg pozostawał dla dwojga kislevickich przybyszów miastem obcym, układ jego ulic był zbyt skomplikowany i zawiły, a domy zbyt podobne do siebie, zwłaszcza pod osłoną nocy, by mogli spamiętać dokładnie drogę, którą przeszli raptem parę razy. Jakimś cudem trafili do kamienicy starej Lieke, ale raczej sprawił to przypadek lub ręka boga, bo w swoją orientację w topografii Złotego Miasta Anastazja Osipowna powątpiewała.

Padła na posłanie i zasnęła niemal od razu, lecz zbudziła się grubo przed świtem. Wkrótce będzie musiała wracać, jeśli chce zdążyć na spotkanie z kompanami, na razie wszelako leżała na wznak, z rękoma pod głową, wpatrując się w belkowany, rzeźbiony strop i pozwalając myślom płynąć.

Dlaczego wciąż wracały do Niekrasowa?

***

Śnieg przylegał do jej ciemnych włosów, wystających spod okrycia, i osiadał całunem na kapturze oraz grubym płaszczu. Kręcone kosmyki uparcie przylepiały się do twarzy. Nastrój kobiety z każdą chwilą stawał się coraz cięższy, podobnie jak szarostalowe chmury, przygniatające od rana Bretonię i obiecujące obfitość opadów. Mijany krajobraz ledwie majaczył przed dwójką jeźdźców zza ściany grubych płatków.

Soroka potrząsał wciąż nerwowo łbem, musiała mocniej ściągnąć wodze. Fieofan krzyknął coś za jej plecami, ale śnieg zagłuszał wszystkie dźwięki i nie zrozumiała, czego chciał od niej sługa. Dopiero po chwili przyuważyła światła na przedzie, nieco po lewej, i zarys kilku budynków. Czyżby karczma? Doskonale. Marzyła wprost o gorącej kąpieli, ciepłej strawie i wygodnym łóżku. Albo jakimkolwiek łóżku, czego bowiem spodziewać się po przydrożnej gospodzie.

Zaiste znaleźli zajazd, i całe szczęście, bowiem zamieć rozszalała się na dobre. Między budynkami – a były trzy, przy czym mianowanie tym szumnym określeniem najmniejszego z nich było doprawdy zbytkiem łaski, kobieta domyśliła się w nim wygódki – znaleźli nieco spokoju. Ściany częściowo chroniły od wiatru, zwłaszcza że zabudowania stały blisko siebie. I tak jednakowoż widziała jak przez welon, gdyż śnieg przykleił się do gęstych rzęs.

Pozostawiła Kozakowi kwestię ulokowania koni w stajni i sprowadzenia bagaży do karczmy. Sama natomiast raźnym krokiem – przynajmniej na tyle, na ile pozwalał nieodgarnięty śnieg i oblodzone schodki – ruszyła ku drzwiom. Sączące się przez zaparowane okna miękkie światło sugerowało przyjemne ciepło i nawet jeśli nie przytulność, to na pewno ochronę przed zakusami zimy. Zabrała jedynie to, co miała przy sobie – szpadę i sakiewkę. Już sięgała do ciężkiej, mosiężnej klamki, gdy raptem ktoś pchnął odrzwia od wewnątrz. Zaskoczona, omal się nie przewróciła, z jej piersi wyrwał się cienki okrzyk, którego natychmiast pożałowała. Jeszcze bardziej jednak zdumiał ją czyjś silny uchwyt na ramieniu.

Wysoki mężczyzna, który ją staranował, był świadkiem jej żenującej utraty równowagi, a potem w ostatniej chwili pomógł jej się utrzymać, błysnął na powitanie zębami spod czarnych wąsów, bynajmniej nie zafrapowany incydentem. Twarz częściowo przesłaniała imponująca futrzana czapka z bażancimi piórami, niewiasta dostrzegła wszelako, iż jest nawet przystojna. W ciemnych oczach czaiła się zuchwałość. Niemal z zadowoleniem nieznajomy podkręcił wąsa wolną ręką, przyglądając się jej odsłoniętemu obliczu i mokrym włosom.

Wyrwała mu się gwałtownie, odtrącając pomocne ramię. Jej dłoń odruchowo odsunęła połę płaszcza i oparła się na rękojeści szpady, wysuwając lekko ostrze z drewnianej pochwy. Od razu poczuła przypływ pewności siebie.
- Uważajtie, kak choditie! – warknęła w staroświatowym z bardzo silnym kislevskim akcentem, zniekształcającym słowa. Obrzuciła go wyzywającym spojrzeniem spod ściągniętych brwi. On zaś wręcz przeciwnie, uniósł swoje, wyraźnie zmieszany, i podniósł ręce w pokojowym geście. Zauważyła, że jego wzrok spoczywał chwilę na srebrnym medalionie, wyobrażającym Ursuna, który wychynął spod płaszcza i swobodnie opadał na piersi. Mężczyzna omiótł całą jej sylwetkę badawczym spojrzeniem, oceniając bogaty, choć stonowany strój, dumnie zadarty nos i hardy wyraz twarzy, po czym niespodziewanie ozwał się po kislevsku:
- Proszę o wybaczenie, barysznia, skądżem miał wiedzieć, że z rodaczką zderzę się w drzwiach. – Szastnął czapką o zaśnieżony podest, zginając się w pas w ukłonie. - Michaił Piotrowicz Niekrasow, do usług jaśnie wielmożnej panny. Pozwolicie zaprosić się na kolację w ramach zadośćuczynienia mego karygodnego zachowania?

Teraz i ona przyjrzała się nieznajomemu. Prócz wspomnianej fantazyjnej czapki miał na sobie ciepłą szubę, spod której wystawały buty do konnej jazdy. Szubę narzucił niedbale, pod spodem widniał pretensjonalny kaftan, ściągnięty szerokim pasem, do którego przytroczył szablę. Jak świat długi i szeroki, wszędzie poznałaby Kozaka. Ten stuknął obcasami – nie miała pojęcia, jak mu się to udało na wygłuszonej białym puchem werandzie – i chciał najwyraźniej złożyć pocałunek na jej urękawiczonej dłoni, nie pozwoliła mu jej jednak pochwycić.

Wzruszyła ramionami.
- Niech będzie. Kolacja i tylko kolacja, a potem nasze drogi się... – zaczęła, ale Niekrasow zamachał rękami.
- Ależ barysznia, co panna tak na mrozie stoisz, do środka, do środka! – Popchnął ją lekko, nie zdążyła zaprotestować. - A ja zaraz, ja już, ja tylko... A! – machnął dłonią i zeskakując ze schodków, pognał przez zaspy do wygódki. Skonsternowana, dopiero wtedy puściła szpadę.

W gospodzie rzeczywiście było ciepło, zwłaszcza że drzwi, którymi uderzył ją Kozak, prowadziły do przedsionka, zamkniętego z drugiej strony jeszcze jednymi drzwiami. Ogień wesoło buzował na dużym palenisku, a stłoczone ciała dodatkowo ogrzewały wnętrze. Ludzi było wielu, ale też trakt, przy którym wzniesiono ów nad wyraz przyzwoity i solidny zajazd, był mocno uczęszczany. W takich warunkach o pokój było trudno i nie bez wysiłku wytargowała klaustrofobiczną sypialnię dla siebie – Fieofanowi pozostało przespać się na sianie w stajni.

Towarzystwo Michaiła Piotrowicza – bądź co bądź rodaka, zuchwałego szelmy, a jednak całkiem pociągającego mężczyzny – okazało się nader zajmujące, nawet zabawne. Niekrasow mówił potoczyście i ze swadą, choć głównie o sobie. Śmiała się z jego żartów nie tylko z grzeczności, żywo przedyskutowała wieczorne godziny, niemniej w głębi duszy zastanawiało ją, dlaczego spoufala się z tym obcym człowiekiem, do tego niższego stanu i bezczelnym jak byle kundel. I jeszcze znajduje w tym przyjemność! Wreszcie wymówiła się zmęczeniem i udała na górę. Niezrażony Niekrasow został przy stole w towarzystwie Fieofana i antałka czegoś, co zasługiwało jedynie na miano siwuchy. Sam zapach mógłby wybić połowę armii Chaosu, przynajmniej zdaniem Nastii.

Obudził ją niepokojący hałas pod drzwiami. Ktoś klął głośno i pomysłowo. W pierwszej chwili nie zdała sobie sprawy, że obcy korzystał z pokaźnego zasobu kislevskich przekleństw. Zerwała się z pościeli w samej koszuli, wyciągając spod łóżka szapadę. Tymczasem intruz, wyraźnie zawiedziony, że jego klucz nie pasuje do zamka (i nie dziwota, gdyż drzwi zamykały się na skobel), postanowił wywarzyć sobie drogę do środka. Kobieta wstrzymała oddech, przygotowując się do zadania ciosu, gdy wtem u jej stóp zatrzymało się... cóż, ciało. W przyćmionym świetle, padającym z korytarza, dostrzegła rysy Michaiła Piotrowicza.
- Niekrasow, wy sowsiem s uma soszli! [1] – zakrzyknęła z oburzeniem, odpowiedziało jej wszelako jedynie chrapanie. Zgrzytnąwszy zębami, chcąc nie chcąc wciągnęła go za szubę głębiej do pomieszczenia, by drzwi móc za nim zamknąć, a że zmachała się przy tym okrutnie, bo Michaił Piotrowicz chłopem był na schwał, padłszy na łóżko, od razu zasnęła z powrotem.

Ma się rozumieć, nie wypuszczając szpady z ręki.


---
[1]ros. Niekrasow, całkiem pan zwariował!


***

Teraz też szpada znalazła się w jej prawej dłoni, w lewej pojawił się lewak.

Po kilku godzinach włóczenia się po obskurnych, woniejących szynkwasach, która to wędrówka właściwie niczym nie zaowocowała, Nastia niemal cieszyła się możliwością zrobienia użytku z broni. Lżejsza i poręczniejsza od rapiera, idealnie nadawała się dla kobiety. O ile ta potrafiła się nią posłużyć. Panna Miedwiediew potrafiła, lecz najwyraźniej miała dziś wielkiego pecha.

Ledwie handlarz skończył swoje szumne przemówienie, Nastia skoczyła w tył, na zbira z kastetami. Jej kompanioni okazali się równie niecierpliwi i nieskorzy do pertraktacji, co ona, zdążyła zarejestrować kątem oka, że mężczyźni także zaatakowali. Potem świat wokół przestał się liczyć, jakby rzeczywistość ograniczyła się jedynie do Kislevitki, jej przeciwnika, świstu ostrza i poszumu deszczu, rozbijającego się dużymi kroplami o bruk. Oponent okazał się całkiem zwinny. Kobieta wyprowadziła pchnięcie, celując w głowę i jednocześnie zastawiając się lewym ramieniem i trzymanym w dłoni lewakiem. Poślizgnęła się lekko na mokrym podłożu, a chociaż udało jej się złapać równowagę, mężczyzna uniknął ciosu. Był szybki, szybszy od niej, więc choć spróbowała obrócić swój błąd na korzyść i zadać od razu drugi sztych, znów chybiła. Zgrzytnęła zębami, czując narastającą w niej złość, nie ustępowała jednak. Starając się trzymać przeciwnika na dystans, by nie mógł jej dosięgnąć kastetami, jednocześnie atakowała go mniej lub bardziej agresywnymi pchnięciami. Może się chociaż sukinsyn zmęczy.


---
Rzuty: 62 i 63
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]
Suarrilk jest offline