Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-09-2010, 21:24   #21
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Lubiła łażenie po mieście. Znacznie to było lepsze od tego, co mieli zrobić Cohen i Jost, a przy brzuchatym krasnoludzie czuła się względnie bezpiecznie, chociaż tak na prawdę doki nie były jej domeną i zapuszczała się tu dość rzadko, najczęściej po to, by sprzedać ukradzione gdzieś indziej w mieście łupy. W dokach zawsze najlepiej schodziły, mimo, że ceny zbyt wysokie nie były. Znała pewne lokale, miejsca, gdzie spotykali się ludzie i nieludzie przeróżnych autorytetów. Kupowano i sprzedawano tutaj wszystko. Od towarów, poprzez informacje, kończąc na ludziach, chociaż bezpośrednio z tym ostatnim procederem Soe się nie spotkała.
Niestety sprzedawano, nie dzielono się nimi za nic. Osrica nawet jak znano, to trzymano język za zębami.

Już przy trzeciej tawernie zaczęła odczuwać zniecierpliwienie. O tej porze niewielu ludzi przesiadywało wewnątrz, a jej towarzysze, mimo pewnego bezpieczeństwa jakie zapewniali, to tak na prawdę bardziej szkodzili niż pomagali. Bo co z tego, że ona znała znaki, skoro krasnolud czy wymalowana Dziewczyna, jak dziwaczka kazała się nazywać, przyciągali mnóstwo spojrzeń. I przynajmniej jedno czy dwa pytania zawsze. A odpowiedzi jak nie było, tak nie było. Po kilku godzinach takiego bezcelowego tułania się każdy by miał dosyć. A Soe już miała zamiar rzucić to wszystko i wrócić wieczorem, kiedy alkohol i większa ilość klientów tych wszystkich przybytków wróżyła większą szansę na jakiś konkretny sukces.

Wtedy też pojawił się chłopak z wiadomością. Chrząknęła zdziwiona, patrząc za oddalającym się dzieciakiem.
- A to dobre. Ktoś odpowiednio poinformowany musiał być poruszony naszymi pytaniami. Czyli albo chcą nas zabić, albo przekazać informacje na osobności, by nie rzucać się w oczy. Ciekawe, nie sądzicie? Możemy iść albo poczekać na wieczór, wtedy na pewno razem z Jostem wyciągniemy coś od miejscowych. Ale i tak bym obejrzała sobie ten magazyn.
Mrugnęła do tych, którzy nie mogli już słuchać jej pogodnego, monologującego głosu. Lubiła swoje gadulstwo, nie raz i nie dwa uchroniło ją od trudności. Działało też w drugą stronę, ale o niej wolała nie myśleć.

***

Niestety gadane nic nie mogło na tych, na których się wpakowali w wąskiej alejce. Śmierdzący paser okazał się bardziej zawzięty i lepiej znany półświatku niż zdawało się na początku. Dziewczyna posłała Cohenowi cierpkie spojrzenie, potem rozejrzała się wokół, szukając jakiejkolwiek możliwości ucieczki. Były tylko ściany, i chociaż mogła spróbować wdrapać się na jakąś z nich, to było to ryzykowne - wystawiało się na ataki, a każde potknięcie zakończyłoby się tragicznie.
Dobrze, że Josef lubił sobie pogadać. To dało jej jeszcze kilka dodatkowych chwil, ale jedyną sensowną czynnością jaką zrobiła, było przełożenie sztyletu do prawej dłoni, na razie wciąż skrytego w ubraniu. Och, jakże ona nienawidziła walki! Znała swoje możliwości, a szybkość pozwalała jej tylko na początkowe zaskoczenie. Kilka tylko razy brała udział w bitkach, a tutaj szykowało się wręcz mordobicie! Była pewna, że umiałaby ominąć tych z tyłu. Tylko, czy to miało sens? Przynajmniej kilkoro jej nowych znajomych walczyć umiało, miało też broń daleko lepszą od tych bandziorów. A ucieczka mogło źle wpłynąć na jej wizerunek.

Gdy zaczęło się zamieszanie, skoczyła w tył, sięgając jednocześnie do cholewy buta. Dobyła z niego niewielki sztylet, który natychmiast pokoziołkował w powietrzu, mijając jednak zwinnego wroga o dobre pół metra. Niedobrze! Tamten już ją dostrzegł, więc nieszczególnie też miała wybór. Pobiegła na spotkanie, w ostatniej chwili uskakując i wpadając na jakieś spróchniałe skrzynki stojące z boku alejki. Przekoziołkowała, sycząc z bólu i zaatakowała, machając sztyletem zawzięcie, ale i nieporadnie. O dziwo trafiła! Zaskoczona spojrzała na zakrwawione ostrze i prawie od razu krzyknęła, trafiona kopniakiem w brzuch. Zrobiło się jej niedobrze, w głowie się zakręciło i ledwo stała. To chyba nie był najlepszy pomysł. Z przerażeniem zaczęła się cofać.

Rzuty: 54, 22
 
Lady jest offline  
Stary 06-09-2010, 22:36   #22
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Noc spędzona pod „Grotem i dzbanem” minęła spokojnie. Rankiem jak to miał w zwyczaju zajrzał do stajni sprawdzić stajennych czy aby nie zaniedbali swoich obowiązków. Zadowolony z tego co ujrzał rzuciła drobną monetę stajennej potem udał się do Josta, do którego drogę już poznał.

***

Odwiedziny w urzędzie zaczęły się nieprzyjemnie. Najpierw kazali oddać broń.
Dowiedzenie się informacji w tak wydawało by się prostej sprawie jak sprawdzenie rejestracji łowcy czarownic, straszliwie się przeciągało.
Odsyłany wraz z marynarzem od jednego urzędnika do drugiego, Cohen powoli zaczął tracić swoje opanowanie.
„Cholera . W Imperium szanują łowców Czarownic a tu co każą im się rejestrować jak jakimś mieszczanom. Pewnie jeszcze podatki płacić. W Imperium urzędniczyna szybciutko podła by ten adres bo znałby go na pamięć. Ech ściąć parę łbów a wszystko poszło by szybciej”
W końcu po długich staraniach dowiedzieli się gdzie mieszka łowca.

***

Odwiedziny w miejscu zamieszkania nic nie dały ponadto przyplątał się jakiś chłystek z informacją gdzie można znaleźć łowcę.
Wydawało się to Cohenowi bardzo dziwne bo znaczyło, iż ktoś śledził ich ruchy cały czas.

Miał rację. Była to pułapka.
Na miejscu otoczyła ich grupa zbójów wraz natrętnym handlarzyną. Cóż za wspaniała okazja, po spędzeniu godzin na przedzieraniu się przez gąszcz urzędników Cohen z radością przyjął możliwość walki. W końcu jakaś fizyczny wróg w którym może zatopić „Grota”.
Parszywy dziadyga gadał i gadał marnując czas. W tym czasie Cohen błyskawicznie dobył „Grot” swój miecz bastardzi. Handlarz ciągle mamlał swoje groźby z których łacno się dowiedział, iż ktoś ich widział jak uwalniali kapłankę. Splunął tylko kącikiem ust i zaszarżował dzierżąc obręcz miecz na dryblasa trzymające metalowy pręt. Pierwszy cios został sparowany prętem z ogromną siłą, że nawet Cohen to odczul chciał nie był ułomkiem, z mięśniami wyćwiczonymi przez lata pracy w kuźni był słabszy od niego.
Po zdaniu ciosu nim przeciwnik zdążył zareagować wojownik momentalnie uzbroił się w tarczę i przyjął na nią potężny cios żelaznego pręta. Cohen wykręcił młynka jedna ręką półtorakiem i zadał kolejny cios. Drabowi sprzyjało szczęście. Cios musnął tylko jego głowę odcinając płat skóry oraz ucho, które groteskowo dyndało na skrawku skóry. Rana mimo, że widowiskowa niebyła groźna, o czym doskonale wojownik wiedział.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 06-09-2010 o 22:40.
Cedryk jest offline  
Stary 07-09-2010, 14:25   #23
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Spała krótko.

Nie bez znaczenia był fakt, że pogubili się nieco z Fieofanem, próbując z mieszkania Josta powrócić na własną kwaterę. Marienburg pozostawał dla dwojga kislevickich przybyszów miastem obcym, układ jego ulic był zbyt skomplikowany i zawiły, a domy zbyt podobne do siebie, zwłaszcza pod osłoną nocy, by mogli spamiętać dokładnie drogę, którą przeszli raptem parę razy. Jakimś cudem trafili do kamienicy starej Lieke, ale raczej sprawił to przypadek lub ręka boga, bo w swoją orientację w topografii Złotego Miasta Anastazja Osipowna powątpiewała.

Padła na posłanie i zasnęła niemal od razu, lecz zbudziła się grubo przed świtem. Wkrótce będzie musiała wracać, jeśli chce zdążyć na spotkanie z kompanami, na razie wszelako leżała na wznak, z rękoma pod głową, wpatrując się w belkowany, rzeźbiony strop i pozwalając myślom płynąć.

Dlaczego wciąż wracały do Niekrasowa?

***

Śnieg przylegał do jej ciemnych włosów, wystających spod okrycia, i osiadał całunem na kapturze oraz grubym płaszczu. Kręcone kosmyki uparcie przylepiały się do twarzy. Nastrój kobiety z każdą chwilą stawał się coraz cięższy, podobnie jak szarostalowe chmury, przygniatające od rana Bretonię i obiecujące obfitość opadów. Mijany krajobraz ledwie majaczył przed dwójką jeźdźców zza ściany grubych płatków.

Soroka potrząsał wciąż nerwowo łbem, musiała mocniej ściągnąć wodze. Fieofan krzyknął coś za jej plecami, ale śnieg zagłuszał wszystkie dźwięki i nie zrozumiała, czego chciał od niej sługa. Dopiero po chwili przyuważyła światła na przedzie, nieco po lewej, i zarys kilku budynków. Czyżby karczma? Doskonale. Marzyła wprost o gorącej kąpieli, ciepłej strawie i wygodnym łóżku. Albo jakimkolwiek łóżku, czego bowiem spodziewać się po przydrożnej gospodzie.

Zaiste znaleźli zajazd, i całe szczęście, bowiem zamieć rozszalała się na dobre. Między budynkami – a były trzy, przy czym mianowanie tym szumnym określeniem najmniejszego z nich było doprawdy zbytkiem łaski, kobieta domyśliła się w nim wygódki – znaleźli nieco spokoju. Ściany częściowo chroniły od wiatru, zwłaszcza że zabudowania stały blisko siebie. I tak jednakowoż widziała jak przez welon, gdyż śnieg przykleił się do gęstych rzęs.

Pozostawiła Kozakowi kwestię ulokowania koni w stajni i sprowadzenia bagaży do karczmy. Sama natomiast raźnym krokiem – przynajmniej na tyle, na ile pozwalał nieodgarnięty śnieg i oblodzone schodki – ruszyła ku drzwiom. Sączące się przez zaparowane okna miękkie światło sugerowało przyjemne ciepło i nawet jeśli nie przytulność, to na pewno ochronę przed zakusami zimy. Zabrała jedynie to, co miała przy sobie – szpadę i sakiewkę. Już sięgała do ciężkiej, mosiężnej klamki, gdy raptem ktoś pchnął odrzwia od wewnątrz. Zaskoczona, omal się nie przewróciła, z jej piersi wyrwał się cienki okrzyk, którego natychmiast pożałowała. Jeszcze bardziej jednak zdumiał ją czyjś silny uchwyt na ramieniu.

Wysoki mężczyzna, który ją staranował, był świadkiem jej żenującej utraty równowagi, a potem w ostatniej chwili pomógł jej się utrzymać, błysnął na powitanie zębami spod czarnych wąsów, bynajmniej nie zafrapowany incydentem. Twarz częściowo przesłaniała imponująca futrzana czapka z bażancimi piórami, niewiasta dostrzegła wszelako, iż jest nawet przystojna. W ciemnych oczach czaiła się zuchwałość. Niemal z zadowoleniem nieznajomy podkręcił wąsa wolną ręką, przyglądając się jej odsłoniętemu obliczu i mokrym włosom.

Wyrwała mu się gwałtownie, odtrącając pomocne ramię. Jej dłoń odruchowo odsunęła połę płaszcza i oparła się na rękojeści szpady, wysuwając lekko ostrze z drewnianej pochwy. Od razu poczuła przypływ pewności siebie.
- Uważajtie, kak choditie! – warknęła w staroświatowym z bardzo silnym kislevskim akcentem, zniekształcającym słowa. Obrzuciła go wyzywającym spojrzeniem spod ściągniętych brwi. On zaś wręcz przeciwnie, uniósł swoje, wyraźnie zmieszany, i podniósł ręce w pokojowym geście. Zauważyła, że jego wzrok spoczywał chwilę na srebrnym medalionie, wyobrażającym Ursuna, który wychynął spod płaszcza i swobodnie opadał na piersi. Mężczyzna omiótł całą jej sylwetkę badawczym spojrzeniem, oceniając bogaty, choć stonowany strój, dumnie zadarty nos i hardy wyraz twarzy, po czym niespodziewanie ozwał się po kislevsku:
- Proszę o wybaczenie, barysznia, skądżem miał wiedzieć, że z rodaczką zderzę się w drzwiach. – Szastnął czapką o zaśnieżony podest, zginając się w pas w ukłonie. - Michaił Piotrowicz Niekrasow, do usług jaśnie wielmożnej panny. Pozwolicie zaprosić się na kolację w ramach zadośćuczynienia mego karygodnego zachowania?

Teraz i ona przyjrzała się nieznajomemu. Prócz wspomnianej fantazyjnej czapki miał na sobie ciepłą szubę, spod której wystawały buty do konnej jazdy. Szubę narzucił niedbale, pod spodem widniał pretensjonalny kaftan, ściągnięty szerokim pasem, do którego przytroczył szablę. Jak świat długi i szeroki, wszędzie poznałaby Kozaka. Ten stuknął obcasami – nie miała pojęcia, jak mu się to udało na wygłuszonej białym puchem werandzie – i chciał najwyraźniej złożyć pocałunek na jej urękawiczonej dłoni, nie pozwoliła mu jej jednak pochwycić.

Wzruszyła ramionami.
- Niech będzie. Kolacja i tylko kolacja, a potem nasze drogi się... – zaczęła, ale Niekrasow zamachał rękami.
- Ależ barysznia, co panna tak na mrozie stoisz, do środka, do środka! – Popchnął ją lekko, nie zdążyła zaprotestować. - A ja zaraz, ja już, ja tylko... A! – machnął dłonią i zeskakując ze schodków, pognał przez zaspy do wygódki. Skonsternowana, dopiero wtedy puściła szpadę.

W gospodzie rzeczywiście było ciepło, zwłaszcza że drzwi, którymi uderzył ją Kozak, prowadziły do przedsionka, zamkniętego z drugiej strony jeszcze jednymi drzwiami. Ogień wesoło buzował na dużym palenisku, a stłoczone ciała dodatkowo ogrzewały wnętrze. Ludzi było wielu, ale też trakt, przy którym wzniesiono ów nad wyraz przyzwoity i solidny zajazd, był mocno uczęszczany. W takich warunkach o pokój było trudno i nie bez wysiłku wytargowała klaustrofobiczną sypialnię dla siebie – Fieofanowi pozostało przespać się na sianie w stajni.

Towarzystwo Michaiła Piotrowicza – bądź co bądź rodaka, zuchwałego szelmy, a jednak całkiem pociągającego mężczyzny – okazało się nader zajmujące, nawet zabawne. Niekrasow mówił potoczyście i ze swadą, choć głównie o sobie. Śmiała się z jego żartów nie tylko z grzeczności, żywo przedyskutowała wieczorne godziny, niemniej w głębi duszy zastanawiało ją, dlaczego spoufala się z tym obcym człowiekiem, do tego niższego stanu i bezczelnym jak byle kundel. I jeszcze znajduje w tym przyjemność! Wreszcie wymówiła się zmęczeniem i udała na górę. Niezrażony Niekrasow został przy stole w towarzystwie Fieofana i antałka czegoś, co zasługiwało jedynie na miano siwuchy. Sam zapach mógłby wybić połowę armii Chaosu, przynajmniej zdaniem Nastii.

Obudził ją niepokojący hałas pod drzwiami. Ktoś klął głośno i pomysłowo. W pierwszej chwili nie zdała sobie sprawy, że obcy korzystał z pokaźnego zasobu kislevskich przekleństw. Zerwała się z pościeli w samej koszuli, wyciągając spod łóżka szapadę. Tymczasem intruz, wyraźnie zawiedziony, że jego klucz nie pasuje do zamka (i nie dziwota, gdyż drzwi zamykały się na skobel), postanowił wywarzyć sobie drogę do środka. Kobieta wstrzymała oddech, przygotowując się do zadania ciosu, gdy wtem u jej stóp zatrzymało się... cóż, ciało. W przyćmionym świetle, padającym z korytarza, dostrzegła rysy Michaiła Piotrowicza.
- Niekrasow, wy sowsiem s uma soszli! [1] – zakrzyknęła z oburzeniem, odpowiedziało jej wszelako jedynie chrapanie. Zgrzytnąwszy zębami, chcąc nie chcąc wciągnęła go za szubę głębiej do pomieszczenia, by drzwi móc za nim zamknąć, a że zmachała się przy tym okrutnie, bo Michaił Piotrowicz chłopem był na schwał, padłszy na łóżko, od razu zasnęła z powrotem.

Ma się rozumieć, nie wypuszczając szpady z ręki.


---
[1]ros. Niekrasow, całkiem pan zwariował!


***

Teraz też szpada znalazła się w jej prawej dłoni, w lewej pojawił się lewak.

Po kilku godzinach włóczenia się po obskurnych, woniejących szynkwasach, która to wędrówka właściwie niczym nie zaowocowała, Nastia niemal cieszyła się możliwością zrobienia użytku z broni. Lżejsza i poręczniejsza od rapiera, idealnie nadawała się dla kobiety. O ile ta potrafiła się nią posłużyć. Panna Miedwiediew potrafiła, lecz najwyraźniej miała dziś wielkiego pecha.

Ledwie handlarz skończył swoje szumne przemówienie, Nastia skoczyła w tył, na zbira z kastetami. Jej kompanioni okazali się równie niecierpliwi i nieskorzy do pertraktacji, co ona, zdążyła zarejestrować kątem oka, że mężczyźni także zaatakowali. Potem świat wokół przestał się liczyć, jakby rzeczywistość ograniczyła się jedynie do Kislevitki, jej przeciwnika, świstu ostrza i poszumu deszczu, rozbijającego się dużymi kroplami o bruk. Oponent okazał się całkiem zwinny. Kobieta wyprowadziła pchnięcie, celując w głowę i jednocześnie zastawiając się lewym ramieniem i trzymanym w dłoni lewakiem. Poślizgnęła się lekko na mokrym podłożu, a chociaż udało jej się złapać równowagę, mężczyzna uniknął ciosu. Był szybki, szybszy od niej, więc choć spróbowała obrócić swój błąd na korzyść i zadać od razu drugi sztych, znów chybiła. Zgrzytnęła zębami, czując narastającą w niej złość, nie ustępowała jednak. Starając się trzymać przeciwnika na dystans, by nie mógł jej dosięgnąć kastetami, jednocześnie atakowała go mniej lub bardziej agresywnymi pchnięciami. Może się chociaż sukinsyn zmęczy.


---
Rzuty: 62 i 63
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]
Suarrilk jest offline  
Stary 07-09-2010, 19:27   #24
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Poruszanie się pod przewodnictwem Soe było pouczającą lekcją. Dziewczyna momentami nawet zazdrościła jej swobody poruszania się po zawiłościach miejskich uliczek. Dość szybko pojęła, że stwierdzenie iż sami nie dotarliby do połowy odwiedzanych miejsc, było sporym niedopowiedzeniem. Była pewna, że nawet zdolność Karego do wracania w miejsca, w których uraczono go świeżym sianem nie wyciągnęłaby jej z przerażającej gmatwaniny domów. A raczej, biorąc pod uwagę okolicę w jakiej się znajdowali, czegoś, co ludzie nazywali swoimi domami. O ile bogate rezydencje i wystawne domy oglądane wcześniej z daleka mogły przyciągać uwagę i rodzić wyobrażenia o mieszkaniu wewnątrz nich, o tyle mijane teraz rudery budziły zdziwienie, nic więcej. Soe co rusz znikała w którejś, zostawiając ich w bezpiecznej odległości i Dziewczyna doskonale rozumiała już skąd brała się jej postawa. To było coś więcej niż zwykłe niedopasowanie. Przyzwyczaiła się, że gdziekolwiek by się nie znalazła, ludzie traktowali ją jak obcą, tutaj jednak miała wrażenie chodziło o coś więcej niż ludzką sympatię. Przyciągali spojrzenia niechętne i wrogie. Pomimo spokojnej z pozoru postawy czuła chłód nieustającej groźby na karku. Byli celem. Teraz decyzja o poruszaniu się wszędzie razem wydała jej się jeszcze szczęśliwsza. Co było dziwne samo w sobie. Nigdy wcześniej nie czuła wsparcia płynącego z obecności innych osób.

”Wiesz, że nie ciebie miałam na myśli. Tylko...każde z nich ma broń, a ty...” Urwała przypominając sobie czyj pomysł wyciągnął ją z matni i minęła dłuższa chwila zanim dokończyła niechętnie. „Potrafisz mi pomóc.”

Zbieranie informacji przeciągało się i w miejsce niepokoju pojawiło się znudzenie. Tym bardziej, że poza złodziejką żadne z nich nie zamieniło nawet słowa z miejscowymi. Może Dziewczynie na rozmowach akurat niespecjalnie zależało, ale przeciągające się wędrówki po zakamarkach portowej dzielnicy i wystawanie pod zapomnianymi przez wszystkich spelunami nie należało wcale do najprzyjemniejszej formy spędzania czasu. Nigdy wcześniej nie czuła się chora, ale widok powykręcanych i zaniedbanych do granic budowli wywoływał w niej tak dziwne uczucie na krawędzi umysłu, że zaczynała myśleć, iż właśnie Marienburg o chorobę potrafiłby ją przyprawić.

Odnalezienie mieszkania łowcy czarownic nie przybliżyło ich do żadnego rozwiązania. Poza zmarnowanym czasem oraz rosnącym uczuciem głodu i pragnienia nie zmieniło się nic. Przynajmniej do momentu, w którym pojawił się mały obdartus z wiadomością. Początkowo Dziewczynie nie wydało się to nawet dziwne. Gdyby nie głos uporczywie bębniący jej w głowie, uznałaby to za normalną w tych dziwnych okolicach sytuację.

Zastanawianie się skąd wiedział odłożyła na później. Nie raz przekonała się już, że i przeczuciem i wiedzą przerastał ją o głowę. Dla niego zasadzka nie była zaskoczeniem. Dla niej, pomimo ostrzeżeń, owszem. Najtrudniej było uwierzyć w ludzką wrogość, choć na przykłady natykała się przecież na każdym kroku. W gruncie rzeczy nie powinno dziwić jej, że upatrywano korzyść w cudzej krzywdzie. Nie jej. Przy pasie nosiła broń właśnie na takie okazje. Pierwszy raz jednak miała jej użyć w swojej tylko obronie.

Zdecydowała zanim jeszcze mężczyzna skończył mówić. Jego słowa i obmierzłe spojrzenia pozostałych wywoływały odrazę. Nie strach czy złość, ale wstręt w jednej chwili zamykający ją w swoich kleszczach. Mężczyzn było kilku. Twarz tylko jedna.

Pokój na szczycie wieży.
Nienawidziła go.

Tym razem było inaczej. Bez delikatnych splotów wokół szyi miała wybór. Zawahała się tylko na moment.

Bolało.
Za każdym razem, gdy wyrywał z niej kawałek ducha.

Tym razem będzie inaczej.
„Bądź przy mnie.”
Szabla zadrżała lekko w dłoni. To nie żart. Tym razem dla siebie. Nie było pociągającego za sznurki maga. Rechot mężczyzn wywoływał nieprzyjemne skojarzenia. „Każ im być cicho.”


Naprzeciw niej stał Josef. Zamiast podbiec czy rzucić się prędko ku niemu podchodziła powoli, wciąż jeszcze niepewną ręką dzierżąc broń. Niepewna co zrobić. Josef nie czekał. Machnął pałką na odlew, niecelnie, niemal wytrącając ją jednak z równowagi. Odpowiedziała za wolno, zbyt spięta wewnętrznego głosu nie posłuchała na czas. Przełknęła ślinę. Dziadyga patrzył z nienawiścią.
„Powiedz. Powiedz kiedy.”
Szabla mignęła w powietrzu i przejechała po piersi zaskoczonego starucha. Krew bryznęła na boki, a przeciwnik zachwiał się, z niedowierzaniem patrząc na ohydną ranę. Pałka wypadła mu z rąk.

Patrzeć nie było trudno. Na czerwień rozlewającą się w kałużach. Zwiędłe, pomarszczone ciało. Nie skrzywiła się nawet opuszczając ostrze. Nieobecne, błękitne oczy nie spojrzały na niego więcej.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 09-09-2010, 21:03   #25
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Szybkość. Brutalność. Refleks. W ciasnej uliczce rozległy się najpierw wściekłe odgłosy, szczęk stali uderzającej o stal a potem jęki i agonalne wrzaski, gdy broń dosięgała celu. Jedno-dwa ścięcia i miało być po wszystkim. Tak to działało, tak najczęściej wyglądało, chyba, że akurat napastnicy się przeliczyli. Bo przecież uważali, że tu mają dwukrotną przewagę. Że nawet miecze czy zbroje niewiele dadzą nielicznym facetom, że żadna z kobiet, przerażona ich widokiem, nie sięgnie po żelazo, sparaliżowana strachem. A nawet jeśli, to i tak mogli przecież wygrać. Ich teren, ich sposób walki.
Niestety Josef był tym słabym ogniwem, które spajało inne, jednocześnie samemu pękając już na początku, gdy paskudne cięcie, najpierw przez pierś, a potem, bezlitośnie, przez głowę, pozbawiło go życia. Chwil kilka minęło, zanim to zauważono.

Cohen cofał się, a ręka trzymająca tarczę zdrętwiała mu już od potężnych uderzeń wyginających stal. Jego przeciwnik krwawił już z dwóch dość poważnych ran, wydając się zupełnie ich nie zauważać. Ale też zupełnie nie wiedział jak walczyć z wrogiem uzbrojonym w tarczę, więc po prostu nacierał, a to umiał całkiem dobrze. Degnar radził sobie lepiej. Jego przeciwnik, chociaż szybki i sprawny, uzbrojony był tylko w dębową pałkę. Mimo, że czerep pulsował mu paskudnie, to przeciwnik miał znacznie gorzej. Topór nie wszedł może głęboko, ale na twarzy tamtego odmalował się ból i przerażenie. Wrzasnął głośno, jedną dłonią trzymając się za bebechy, a drugą machając pałką na odlew. Khazad zanurkował i tym razem uderzył celniej, posyłając wroga na ziemię z prawie odrąbaną nogą. Wrzask rannego był ogłuszający, a przecież to tylko jeden z wielu.
Jost był od wroga szybszy, ale to wcale nie oznaczało, że był lepszy. Brodacz, wciąż wrzeszcząc, poruszył drugą ręką. Szczęściem odległość była zbyt mała na użycie ostrza, ale doker i tak poczuł mocne uderzenie trzonka o głowę, które odrzuciło go w tył. Krew ciekła tamtemu po przedramieniu, ale to było za mało, by go zatrzymać. Natarł natychmiast, wywijając bronią i Jose całą swoją uwagę musiał skupić na unikach, próbując przetrwać lawinę ciosów. Zanurkował pod jednym z toporków, kontrując. Za wolno, drugi przejechał mu po plecach, może nieszczególnie głęboko, ale na pewno boleśnie. Odskoczył.
Soe w sytuacji była jeszcze gorszej. Z trudem dźwignęła się na nogi, tylko po to, by poczuć kolejne uderzenie. Przeciwnik chyba nie chciał jej zabijać, uznając, że trupa gwałci się mniej przyjemnie. To była ta szansa. Uniknęła zwinnie kolejnego kopniaka i dźgnęła sztyletem. Nieumiejętnie, za słabo. Pociekła krew, z usta tamtego wyrwały się przekleństwa i wściekły warkot.
Nastia tańczyła razem z wrogiem, który musiał już długo trenować walkę na pięści. Skakał delikatnie na nogach, zręcznie unikając szpady, co i raz niecelnie przecinającej powietrze. Kislevitka trzymała go jednakże na dystans, a lewak w lewej ręce bardziej służył teraz jako druga broń, jako że tamten i tak nie miał żadnego ostrza. I skutecznie odstraszał. Najwyraźniej mężczyzna szybko zweryfikował swój pogląd na bezbronne kobiety. Rozejrzał się dookoła. I to on pierwszy rzucił się do ucieczki.

Tylko Dziewczyna przez prawie cały ten czas stała na trupem, który przed śmiercią zdążył krzyknąć tylko raz. Drugi, ten powalony przez Degnara, dogorywał szybko, nie uzyskawszy od nikogo żadnej pomocy. To wystarczyło, by zniszczyć morale. Oni chcieli zarobić i się zabawić. Nie ryzykować życiem. Uciekali jeden po drugim, szybko znikając w ciasnych uliczkach, na doskonale znajomym sobie terenie. Pogoń za nimi nieszczególnie miałaby sens.
Obeszło się bez poważniejszych ran. Soe i Degnar zarobili tylko siniaki. Dziewczyna na dodatek zwymiotowała pod ścianą, adrenalina opadła, przywracając ból. Jost miał rozcięte plecy, które piekły i plamiły koszulę, jednocześnie będąc tylko powierzchowną raną. A Cohen obolałe ramię i pogiętą nieco tarczę.
Nie to było najgorsze.
Najgorsze było to, że Josef wcale nie blefował. Okolice mieszkania Josta roiły się od Czarnych Kapeluszy, a oni sami najwyraźniej byli już poszukiwani, albo wszyscy, albo tylko doker. Zbliżać się za bardzo raczej nikt nie chciał, podobnie jak spędzić choćby minuty w więzieniu, do którego niechybnie by trafili, nawet próbując wymówić się tym, że zostali wrobieni.


Magazyn trzydziesty piąty wcale nie wyglądał na pusty. Wręcz przeciwnie, zastawiony był skrzyniami i beczkami tak, że pozostały tylko niewielkie przejścia między stosami towaru. Człowiek, który napisał notkę, czekał na nich tuż przy wejściu i gdy się pojawili, wskazał na zakrytą latarnię i zamknął drzwi. Daleko nie szli, przyglądając się kulejącemu, łysawemu już mężczyźnie o potężnych mięśniach i kaczym kroku marynarza. Przedstawił się jako Horst Breuer.
- Słyszałem, że rozpytujecie o Osrica. Po co go szukacie?
Szybkie i pobieżne wyjaśnienie sprawy najwyraźniej Horstowi wystarczyło, chociaż na początku po jego minie i postawie można było mieć wątpliwości co do jego prawdziwych intencji. Zwłaszcza, że kilka razy słyszeli jakieś szuranie czy pobrzękiwanie metalu gdzieś z ciasnych przejść między skrzyniami. Sam to on tu nie był.

Ale nie był też wrogiem.
- Osric cholernie szybko dowiedział się, że ten głupi kapłan Sigmara, Helmut, ogłosił chłopaka Sigmarem Odrodzonym i zebrał wielkie, pieprzony tłum. Więc on i kilku innych, których znam, poszli sprawdzić co tam się wyprawia. Z tego co słyszałem, tłum był na wpół oszalały, ale, wiecie, niewielu stanie na drodze łowcy czarownic. Więc Osric przebił się na schody, na których stali chłopak z kapłanem. Rozpoznał chłopaka od razu, wiecie. Wyzwał Helmuta od idiotów, a chłopaka oszustem. To wywołało bójkę, a potem rąbaninę, gdy Osric sięgnął po miecz. Niewielu mogło mu sprostać w walce, ale wystarczył jeden kamień, celnie rzucony...
Splunął wściekle, zresztą zauważyli, że mężczyzna zdecydowanie musiał być przyjacielem łowcy. Nikt inny nie mówiłby dobrze o kimś takim, a źle o wszystkich innych.
- Oskarżono go o próbę zabicia chłopaka i zanim znajomi do niego dotarli, pobito prawie na śmierć. Wzięlim go do znachora, ale bywało już lepiej... Najmocniejsze ale nic nie pomagało, gdy płakał z bólu. Przenieśliśmy go więc do miejsca, gdzie nie czuje już nic. Jest w Złotym Lotosie, a przynajmniej jego ciało. Nie ruszy się pewnie stamtąd, aż umysł i kieszenie nie zrobią się zupełnie puste.
Znali już miejsce. Otrzymali też drewniany token, z wyrysowanym po obu stronach złotym kwiatem. Zarówno Jost jak i Soe słyszeli o tym miejscu. Było dość... sławne. W pewnych kręgach zwłaszcza.


Dom Marzycieli, Złoty Lotos. Trzy piętrowy budynek, wciśnięty na końcu Mostu Trzech Miedziaków, był sławny, ale i trudno dostępny. Nie wpuszczano tam nigdy tych, którzy nie mieli własnej gotowizny, a specyficzny, narkotyczny trans, w jaki można było się wprowadzić w jego środku... cóż, jego się łatwo nie zapominało. Łatwo też znajdowało się to miejsce, wiedzionym szyldem i specyficznym zapachem, ostrym i uderzającym w nozdrza. Wejścia broniły niezwykle solidne drzwi z wizjerem, w którym pojawiła się ciemna twarz o obcych rysach. Widząc token bez słowa wpuściła ich do środka, odsuwając najpierw solidny rygiel. Weszli do centrum marienburskiego narkotykowego upojenia.

Zeszli po rozpadających się schodach, wprost do mocno zadymionej wspólnej sali, która przypominała trochę zwykłą karczmę. Ale tylko trochę. Kobiety szybko zaczęły kasłać, a dym atakował zewsząd, zmuszając oczy do łzawienia. Nawet krasnolud o płucach jak miechy mocno odczuł zaduch nie wietrzonego pomieszczenia, w którym kilkunastu gości wypalało solidne ilości narkotykowego ziela. Ich rozmarzone twarze świadczyły o błogości, a co i rusz wybuchające śmiechy o radości. Po drugiej stronie izby znajdowały się schody w górę i tam, na drugim piętrze znajdował się Osric. Stracili z dziesięć minut zmuszając "barmana" do zdradzenia miejsca jego pobytu, ale oszczędzili sobie przeszukiwania wszystkich pokoi. W jednym z nich bowiem, na polowym łóżku, leżał łowca, trzymający wciąż dymiącą się rurę, którą z trudem przytykał do ust.

Rozszerzone źrenice, nieogolona szczęka, brudne bandaże na lewym ramieniu i obu nogach. Patrzył nieprzytomnie, a słowa musiały dochodzić do niego z opóźnieniem, całkowicie przez mgłę. Woda nieco pomogła, ale wzrok krążył po całym pomieszczeniu a powieki przymykały się przy najmniejszym nawet źródle światła. Gdy w końcu nieco skoncentrował się na przybyłych, szczerzył się, wyrzucając z siebie zachrypnięte słowa, wraz ze śliną i obrzydliwym oddechem. Był w tej chwili wrakiem człowieka, pogrążonym w narkotycznym śnie na jawie, a nawet mimo tego wciąż musiał czuć ból, gdyż krzywił się z każdym poruszeniem. A i lata miał swoje, bowiem wyglądał na przynajmniej sześćdziesiąt, a mógł mieć niewiele tylko mniej.
A początkowe słowa dodatkowo niezbyt zachęcały.
- Kim do chuja jesteście?! Jaki dzieciak?!
Nie byli zbyt szybcy z odpowiedziami, nie dla niego.
- Głupie szczeniaki! Niech was szlag! Idźcie w cholerę, nie mam nic do powiedzenia!
Nie starał się być cicho, chociaż ochrypnięty głos wyciszał te krzyki. No i na szczęście specyfika przybytku praktycznie wykluczała podsłuchanie. Kilka jeszcze minut i dodatkowa porcja wody wreszcie trochę uspokoiła Osrica, który i do rzeczy zaczynał mówić.

- To było mniej więcej takie samo, jak wtedy, gdy zatłukłem śmierdzących mutantów czczących swoje mroczne bóstwa. Robota łowcy nie zmienia się za bardzo. Trochę lat temu dowiedzieliśmy się od Moczarników, tych kolesi, którzy zbierają zioła na Bagnach, że widzieli światła i słyszeli głosy ze starych ruin, głęboko na trzęsawiskach. Zapłaciliśmy jednemu z nich cholerny okup po to, by wziął nas ze sobą i było dokładnie tak, jak mówili. Zastaliśmy tam dwa tuziny pieprzonych kultystów, dwóch w śmiesznych szatach, kapłanów. Każdy z nich miał na sobie piętno Chaosu, jestem tego pewien. Ale nie to nas poruszyło. Pośród ciemności rozświetlanych nielicznymi pochodniami, wypatrzyliśmy małe dziecko w rękach jednego z kapłanów. Wyglądał tak, jakby miał je wrzucić do basenu z wodą, wokół którego zgromadzili się wszyscy.
Wraz z każdym słowem, łowca odzyskiwał coraz więcej pewności siebie i zdrowego rozsądku. Powracał też ból, mężczyzna często przerywał, sycząc i zgrzytając zębami.
- Nie trafiliśmy czasu, uderzając natychmiast. Wiecie, każdy z nich zazwyczaj ucieka jak tylko zobaczy łowcę czarownic, ale tym razem było inaczej. Każdy z nich wyglądał jak naćpany i każdy robił wszystko, by trzymać nas z dala od tego dziecka. Ledwie garstka uciekła, reszta legła pod naszymi ciosami. Woleli to, niż pozostawić dziecko, któremu nie stało się zupełnie nic. Śmiało się do nas, machając rączkami. Uznaliśmy to za dobrą nocną robotę, niestety nie mogliśmy spalić ruin, było zbyt mokro. Wróciliśmy do miasta, a ja skierowałem się do Przytułku Shallyi, oddając dziecko Matce Przełożonej. To było dziwne, wtedy. Ciężko było go oddać, chciałem chłopca dla siebie. Ale potem... nawet nie pomyślałem o nim, aż nie zobaczyłem go ponownie!
Zaczerwienił się. Sprawna dłoń drżała mu mocno, gdy poszukiwał fajki.
- Słyszeliśmy o tym, że zbiera się tłum, że tworzą problemy, więc poszliśmy sprawdzić. Wszyscy mieli to dzikie spojrzenie w oczach, wyglądali jak usychające z miłości cielaki. Zobaczyłem chłopaka i wiedziałem, że to on! Przez to, że diabły, które utłukłem wtedy na bagnach, miały dokładnie taki sam wyraz twarzy jak ci tutaj. Próbowałem... ale chyba było już za późno. Nie chcieli ocalenia. I co za to dostałem? Niemal mnie zabili! Ale powiem wam, że jeśli jeszcze raz zobaczę tego chłopaka... to czy będzie tłum czy nie, zetnę go, nawet jeśli miałbym spotkać się po tym z samym Morrem.
Cała ta przemowa wyczerpała go wyraźnie.
- Wciąż znam jednego z Moczarników. To on wtedy zaprowadził nas na bagna. nazywa się Jekil Sumpfmund. Znajdźcie co musicie... i nie miejcie litości dla Chaosu. On dla nas nigdy nie będzie miał. Weźcie to. - wręczył im małą sakiewkę, w której pobrzękiwało dziesięć złotych krążków - Może wam się uda to dokończyć.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 19-09-2010 o 15:42.
Sekal jest offline  
Stary 11-09-2010, 11:19   #26
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Na brodę Grungniego! Ależ bolał go krzyż. Zgarbił się z miną męczennika, próbując rozmasować przeciążony kręgosłup, nie mógł jednak sięgnąć pulsującego bólem miejsca.
- Dziessinko... - zwrócił się błagalnie do stojącej obok Dziewczyny - mohłabyss...
Zrezygnował, widząc, że ta nagle zgina się w pół i gwałtownie opróżnia żołądek. Zmełł przekleństwo pod nosem, obracając umęczony wzrok na leżącego u jego stóp biedaka. Ten właśnie zastygł, kończąc przedśmiertny taniec groteskowych podrygiwań. Biedny, głupi człeczyna. Krasnoludowi mimo wszystko zrobiło się go żal.

W końcu udało im się jakoś pozbierać do kupy. Krasnolud oparł się zadkiem o ścianę i z głośnym chrupnięciem wyprostował plecy. Ryknął jak zraniony niedźwiedź, kończąc wrzask wiązanką wyseplenionych bluzgów.

Dalej było już tylko gorzej. Okazało się, że jego rynsztunek przepadł. Nie żeby żelazny hełm i wykuta przez niego własnoręcznie tarcza miały jakąś przesadną wartość... Mimo wszystko krasnolud przez lata zdążył się jednak do nich przywiązać. No cóż... przynajmniej tyle było w tym dobrego, iż nie będzie musiał w najbliższym czasie odkupywać rozrąbanego stołu, bo i gdzie go człeczyna postawi? Zarechotał.

***

Magazyn okazał się dobrym tropem. Nie mógł równać się jednak z odwiedzonym w następnej kolejności człeczym przybytkiem. Nie wiedział co prawda, co to właściwie był ten lotos, po brzmieniu nazwy spodziewał się jednak niechybnie jakiegoś zamtuzu. W mig w jego wyobraźni zamajaczyły wizje rozpustnych, wyuzdanych człeczych orgii. Tuziny chudych, patykowatych ciał wijących się w tych ich wulgarnych godach... Obrzydlistwo. Czemu więc ciekawość pchała go do środka? Zdecydowanie za długo mieszkał już w Imperium...

Prawdziwe oblicze przybytku wywołało u niego nieliche zdziwienie. Nie mógł zrozumieć, jak dumny niegdyś człeczy wojownik, pogromca splugawionych bestii i czarowników upaść mógł tak nisko? Toż lepsza była już śmierć od tak żałosnej egzystencji. Tylko tchórz wycofałby się w świat majaków, by uciec przed zasłużonym bólem rzeczywistości. Zielony goblin siedzący na ramieniu krasnoluda przytaknął energicznie.

W zadymionych aromatycznymi fumami wnętrzach czuł się jakoś dziwnie. Nie wiedział czemu, ale cały świat począł jawić się nagle przyjemniejszym miejscem. Towarzyszące mu człeczyny również jakby nabrały uroku. Mógłby przysiąc, że kislevskiej szlachciance nagle rozpasły się uda, przybliżając ją niepokojąco do krasnoludzkiego, baryłkowego ideału. Zielony goblin fiknął hołubca i zachichotał.

W końcu znalazł się i poszukiwany. Degnar spojrzał na niego szklistymi od dymu oczami. Nim zdążył się skupić, było już po opowieści, a łowca wręczył im pękaty od złotego kruszcu mieszek. Nie do końca wiedział, co obmówili, ale po efekcie stwierdził, że musiało pójść przynajmniej dobrze. Goblin również zdawał się być tego zdania, podskakiwał bowiem radośnie, wiążąc z fantazją rzemyki w butach ich rozmówcy.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 11-09-2010 o 15:32.
Tadeus jest offline  
Stary 11-09-2010, 12:41   #27
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Cios zadany uzbrojonemu w dwie siekierki mężczyźnie nie okazał się zabójczy. Co gorsza wyzwolił w nim pokłady furii, jakich chyba sam ranny się nie spodziewał. Rycząc z bólu i wściekłości, chlapiąc krwią z rozrąbanej ręki na lewo i prawo, rzucił się na Josta. Mimo starań doker nie uniknął ciosów. Pierwszy, zadany trzonkiem w głowę nieco go ogłuszył. Drugi przeorał mu łopatkę. Poczuł, że krew obfitym strumieniem cieknie mu po plecach i wsiąka w portki i koszulę. Znów zaatakował szerokim, płaskim cięciem, ale brodacz uchylił się i uskoczył, niemal wywracając się, gdy zaczępił nogą o poruszające się w przedśmiertelnych drgawkach ciało Josefa. W momencie, w którym znalazł się poza zasięgiem ostrza dzierżonego przez Josta kordelasa, odwrócił się i uciekł. W jego ślady poszli jego kompani. Ci którzy nie leżeli w alejce w kałużach krwi.

Było po walce. Jost oparł się o ścianę, od której niemal natychmiast odskoczył, sycząc z bólu. Kilka chwil później towarzysze założyli mu na plecy prowizoryczny opatrunek. Gdy wszyscy doszli do siebie, można było ruszać w drogę, do magazynu trzydziestego piątego.

Ktoś już tam na nich czekał. Drzwi uchyliły się i jakiś osobnik gestem zaprosił ich do podążania za sobą. Nie wyglądał na łowcę czarownic. Po specyficznym chodzie, Jost ocenił, że musiał być marynarzem. Podążali za mężczyzną pomiędzy rzędami równo ustawionych beczek i skrzyń. Z pewnością prowadzi nas do Osrica - pomyślał Jost. Tak jednak się nie stało. Mężczyzna przedstawił się jako jeden z przyjaciół Osrica Falkenheima i opowiedział o smutnym losie, jaki spotkał łowcę czarownic. Zmasakrowany przez tłum czczący Karla, dogorywał w narkotycznym transie, w przybytku o nazwie Złoty Lotos.

- Los nie do pozazdroszczenia, co? - Jost zagadnął kompanów, gdy wyszli z magazynu, kierując swoje kroki do Złotego Lotosu. Jost miał pewne pojęcie o tym lokalu i wiedział mniej więcej gdzie ów się znajduje, jednak aby tam dotrzeć potrzebował dodatkowych informacji. - Wychodzi na to, że chłopak jest naznaczony, ale nie jako nowe wcielenie Sigmara Młotodzierżcy, ale nosi znamię chaosu. I ci wszyscy ludzie, łącznie z kapłanem helmutem mu zawierzyli i ruszyli do Altdorfu. Nic dobrego z tego nie będzie. Trzeba szybko van Haagena poinformować, że jego córka jest pod wpływem uroku. Może też ten biedaczyna, Falkenheim, wiedział będzie jak się ustrzec czaru. Jego chłoptaś nie oczarował.

Do Zotego Lotosu dotarli po dugim spacerze krętymi uliczkami i zaułkami, w których oczywiście udało się im zgubić drogę. Jednak w końcu stanęli przed wejściem do narkotykowego raju. Posiadając żeton umożliwiający wstęp, zostali bez problemów wpuszczeni do środka. Natychmiast uderzył ich oszałamiający wszystkie zmysły aromat. Odurzeni narkotykami klienci, leżeli lub siedzieli na miękkich sofach. Cicha orientalna muzyka dobiegała nie wiadomo skąd. Dym unoszący się z egzotycznie wyglądających fajek wodnych i kadzielnic, szczelnie wypełniał pomieszczenie. Nie trzeba było wcale zamawiać osobnej porcji narkotyku dla siebie, wystarczyło głęboko oddychać. Jost już po chwili czuł, że robi mu się lżej i rana na plecach przestaje boleć. Zaśmiał się głośno, ale nikt na to nie zwrócił uwagi.

Mężczyzna pełniący obowiązki barmana w przybytku, musiał inhalować się nieustannie, gdyż wyjaśnienie mu celu wizyty i skłonienie do pomocy, zabrało dobre dziesięć minut. W końcu zaśmiewając się do rozpuku, w czym Jost mu wtórował, mężczyzna wskazał drogę do pokoju, w którym znajdował się Osric.

Gdy doker go zobaczył, przestał się śmiać. Staruch jaki leżał na łóżku, wzbudzał tylko współczucie. Zaniedbany i zniszczony wrak człowieka, który z trudem oddychał i wodził nieprzytomnym wzrokiem po obecnych w pomieszczeniu ludziach. Gdy w końcu dotarło do niego, że ludzie którzy stoją przy łóżku nie są majakami, zaczął kląć i pluć naokoło. Uspokoił się dopiero po kilku minutach cierpliwego tłumaczenia. Jost patrząc na niego zaczął płakać. Łzy, jedna po drugiej ciekły mu po twarzy. Przestał dopiero gdy łowca zaczął opowiadać o chłopaku. Trzeba się było skupić!

Kultyści, bagna i dziecko. Ot i cała opowieść. Osric uratował chłopaka i oddał do przytułku, nie wiedząc, że z bagien wynosi mutanta, obdarzonego szczególną mocą. A teraz było za późno. Chłopak urósł w siłę, zebrał tłum i ruszył na... podbój Imperium? Osric starał się przeciwdziałać i skończył tutaj. Zmaltretowany przez tłum. Był jedną z niewielu osób, podobnie jak Maida, przeorysza w przytułku, które potrafiły się oprzeć czarowi. Na koniec Osric wręczył im złoto i zobowiązał do pomocy.
- Oczywiście, że tak zrobimy - odurzony narkotycznym dymem Jost zapalił się do pomysłu. - Śmierć Chaosowi! Na pohybel! Na bagna!
 
xeper jest offline  
Stary 11-09-2010, 14:44   #28
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Wtedy nie było krwi. Coś, co leżało na podłodze komnaty nie brudziło kamiennej posadzki szkarłatem. Zwymiotowała pod ścianą, choć w części uwalniając się od tamtego obrazu. Zrobiła to, czego ją uczył. Żołądek buntował się na samą myśl o tym. W głowie rozbrzmiewał jego kpiący śmiech. Nie uwolni się od tego tak łatwo. Wytresował ją, dlatego żyła. Z żalem spojrzała na ociekającą posoką szablę. Koniec beztroski. „Jesteś?” Cisza. Za zasłoną drwiny nie było niczego. Ręką sięgnęła do szyi usiłując uwolnić się od nieistniejącej smyczy. Pustka. „Nie zostawiaj mnie.” Z całej siły oparła się o ścianę. Świat poza murem nie był lepszy. Odwróciła się w panice, w bezgłośnym krzyku otwierając usta i zastygła ze zdziwieniem chłonąc widok za sobą. Pamięć wracała powoli. Nie było zapuszczonego ogrodu. Przecież uciekła.

Obeszła martwe ciało uważając, by nie pobrudzić butów. Napastnicy uciekli, zostawiając ich samych. Dziewczyna zignorowała postękującego krasnoluda, a potem Josta, na którego plecach wykwitła krwawa pręga. Inni mu pomogą. Ona nie potrafiła się przemóc. Nie teraz, gdy zagrzebane wspomnienia siłą pchały się na wierzch. Podeszła do Karego, jak zwykle w miękkich chrapach szukając wsparcia. Na szczęście jemu nic się nie stało. Podenerwowany zapachem śmierci stąpał jedynie z nogi na nogę, szturchając ją wielkim pyskiem.

Dopiero potem wróciła w myślach do słów zabitego. Nie martwiło jej zbytnio, że byli poszukiwani, choć oczywiście stawało się to kolejną przeszkodą. Z Marienburgiem i tak nie wiązała wielkich nadziei. Inaczej ci, którzy tutaj mieszkali. Nie potrafiła im współczuć, bo i też nie rozumiała do końca ich sytuację. Wyobrażała sobie jednak, że strata mieszkania może być bolesna. Nawet jeśli w jej oczach było ono tylko małą norą. Nie wiedząc jak się zachować postanowiła zwyczajnie czekać na pierwszą reakcję. Los zdawał się mocniej wiązać ich ze sobą, a koniec całej sprawy nie wydawał się wcale bliski. Dziewczynie całkiem się to podobało.

Nigdy nie słyszała o takim miejscu jak Złoty Lotos. Szyld widziany od zewnątrz, nawet dla nie potrafiącej czytać Dziewczyny, w połączeniu z ostrym, nieprzyjemnych zapachem budził nieprzyjemne skojarzenia i odstręczał od zaglądania do środka. Gdyby nie obecność innych i potrzeba, która ich tutaj przywiodła nigdy pewnie nie zdecydowałaby się wejść. I słusznie. Wewnątrz, w oparach dymu i zapachu spotęgowanych ponad granicę zniesienia czaiły się narkotyczne koszmary.

Zasłoniła ręką usta, rękawem koszuli starając się odgrodzić, choć trochę, od atakującego zewsząd dymu. Bezskutecznie. Nie pomagały próby wstrzymywania oddechu, a kaszel po tym był jeszcze gorszy. Kręcili się chwilę, a potem całą wieczność.

Schody. Gładkie, kręte schody prowadzące na górę. I głos. Złudny, obrzydliwie gładki, nie znoszący sprzeciwu. O tym ostatnim dawno już nie myślała. Ulotny zapach prowadził ją na równi ze schodami. Do niego.

„Mów do mnie. Mów, błagam, twój głos...żebym już nigdy innego nie słyszała.” Szkliste oczy, pusty wzrok. I szepty ukryte w gęstym dymie, w cieniu wielkich świec. Na obrzeżach jaźni wyryte słowa, których nigdy nie zrozumiała. Nie chciała widzieć. Zawsze patrzyła tak, by nie widzieć.

Nie miejcie litości, mówił łowca. „Nie mam”. Nie czuła jej nawet patrząc na jego zniszczone ciało. Na zmęczony umysł szukający ucieczki. Wolność była za murem. Ona to wiedziała. Trzeba było tylko przejść nad martwym. Zadrżała z zimna. Jak wtedy, gdy chłodne powietrze smagało jej nagą skórę. Za dużo dymu. Smród wypełniał ją całą. Nienawidziła tego uczucia, gdy miękkie ciało zostawało gdzieś obok. Jęknęła i odgłos ten rozszedł się tylko w jej myślach. Poza pierwszym razem nigdy nie wydawała dźwięków.

Zachwiała się i barkiem grzmotnęła o ścianę. „Zabierz mnie stąd.” Dygotała tak, że stanie pomimo oparcia stawało się coraz trudniejsze. Sylwetki towarzyszy już dawno znikły z jej pamięci. Głos, który nie mógł być prawdziwy dzwonił jej w głowie. Niewyraźne kształty przebijały się przez dym, cienie o fantazyjnych kształtach. Nieznane i straszne. Znalazł ją. Znowu. Poza czasem. Świece jarzyły się nienaturalnym światłem odbierając jej resztki woli. Coś dziwnego działo się z jej ciałem bezgłośnie spływającym na ziemię. A potem jej głosem nucił ktoś cicho trzymając koszmary na krawędzi.
Cienkie nici urwały się i przestały nią szarpać. Wrócą, wiedziała, że wrócą.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 12-09-2010, 23:27   #29
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Nastia nie miała powodów do szczególnej dumy ze swych osiągnięć w niespodziewanym starciu. Abstrahując od tego, że walka z bandą obwiesi w podejrzanym zaułku w ogóle nie nastręczała powodów do zadowolenia. Zwłaszcza nierówna walka szermierza z kimś walczącym na pięści.

Wszelako in plus policzyć sobie mogła fakt, że nie doznała żadnych obrażeń. Przeciwnik jednak także, choć oboje ze wszystkich sił starali się przebić przez obronę tego drugiego. Być może tę walkę, pełną uników, chybionych pchnięć i ciosów, można by nazwać tańcem, ale raczej nie było w niej gracji ani piękna. To nie był szlachecki pojedynek, w którym finezyjne piruety, wymyślne finty i wypracowany wypady stanowiłyby coś naturalnego i wyczekiwanego. To nie był czas na wyrafinowane popisy. To było naprawdę.

Szpada i lewak zawzięcie mierzyły w mężczyznę, atakując z każdej strony, przeszywając powietrze ze świstem i godząc w próżnię. Zawsze o włos chybiając. Zbir za to ni razu nie zdołał uderzyć ostrym kastetem w ciało kobiety, któreś z ostrzy bowiem za każdą próbą skutecznie go odstraszało.
Wreszcie, akurat gdy odskoczyła na chwilę od przeciwnika, ten splunął siarczyście pod nogi... odwrócił się na pięcie i zrejterował. Dopiero po chwili dotarło do niej, że być może bardziej zdemoralizował go widok zakrwawionego trupa Josefa i drugiego mężczyzny, dobitego przez Degnara, niż groźba śmierci z jej strony.

I dopiero wtedy dotarło do niej, co tak naprawdę oznaczały słowa handlarzyny. Co oznaczało dostanie się w ręce Czarnych Kapeluszy. Być może nie znano rysopisów całej ich grupy. Ale z Marienburga i tak bezpieczniej było się teraz usunąć. Igrając z władzą, zwłaszcza w kwestii wykradania skazanych na śmierć czarownic, łatwo można samemu dostać się na stos.

Uspokoiła oddech, schowała broń.
- Niedobrze dlugo tu zostawat' – skonstatowała rzecz oczywistą. Wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, dlatego zaczerpnąwszy oddechu i jako tako opatrzywszy rany, czym prędzej ruszyli do magazynu.

Życie w wielkim mieście toczy się jednak w innym tempie, aniżeli w dworze, w którym się wychowywała, czy nawet w podróży. Wydarzenia toczą się lawinowo, jedne za drugimi, meandrując jak rzeka o silnym nurcie – bo i czas tu płynie inaczej, i zbyt wiele czynników, przypadków, osób, zbiegów okoliczności wpływa na los. Człowiek nigdy nie wie, czego spodziewać się za następnym rogiem ani czy plan, który tak doskonały zdawał się w teorii, sprawdzi się w praktyce. Znaleźli magazyn, owszem. Poniekąd znaleźli i łowcę czarownic. Na nic się jednakowoż zdać już nie mógł. Wrak człowieka, ruina, na którą żal patrzeć. Trudno uwierzyć, że ten mężczyzna kiedyś budził respekt i grozę samym swoim wyglądem. Trzeźwiejąc, niby odzyskiwał nieco ze swej charyzmy, Nastia jednak z mieszanymi odczuciami przyglądała się Osricowi. Obraz upadku. Ludzie pokroju Falkenheima – bezwględni, gotowi poświęcić nawet niewinnych, by dopiąć celu, różne wszak się rzeczy słyszało o łowcach czarownic – owszem, zwalczali Chaos zapalczywie i bezpardonowo, było w nich wszelako coś fanatycznego, co sprawiało, że wolałoby się nie mieć z nimi do czynienia w żadnej sytuacji. Niemniej nawet oni nie zasługiwali na taki żałosny koniec. Świadomość, jaki los spotkał jedynych ludzi, skłonnych stawić opór magicznemu urokowi Karla, mroziła Kislevitkę. Nie było jednak odwrotu, skoro już wstąpiła na tę drogę, zaplątała się w tę historię. To było coś większego. To było coś... ważnego.

Zatykając usta i nos chusteczką, by jak najmniej narkotycznego oparu dostawało się do jej płuc, w skupieniu wysłuchała monologu łowcy. Przytaknęła entuzjastycznym słowom Josta, choć może nie tak euforycznie, po czym zwróciła się jeszcze do starca.
- I za czym nam pomoc tego Moczarnika? Będzież na bagnach cos, co nam Karla pokonat' pozwoli? – zapytała, mając nadzieję, że Osric wie coś na ten temat lub domyśla się chociaż. - Ja gotowa ruszat' od razu, tylko konia mnie i slugę zabrat'. No i co z van Haagenem nam czynit', jakas zapiskę mu poslat'? Mimo wszystko nie godzi się tak go bez odpowiedzi zostawiat'.

Powiodła spojrzeniem po swoich kompanionach i wtedy zauważyła omdlałą Dziewczynę, półleżącą, półsiedzącą pod ścianą. Widać opary, wypełniające pomieszczenie, dopełniły czary, napełnionej trudami nocnej eskapady i niedawnej walki. Szlachcianka podeszła do zemdlonej, próbując ją ocucić.
- Wyniesmy my ją stąd. Pomóżtie który - zwróciła się do mężczyzn.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 13-09-2010 o 13:53. Powód: Dodanie końcówki.
Suarrilk jest offline  
Stary 13-09-2010, 21:29   #30
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
To bolało! Sama nie wiedziała jak udało się jej wstać, ale zrobiła to tylko p oto, by znów oberwać. Gdyby nie była kobietą, pewnie zabiłby ją od razu. Ciekawe spostrzeżenie. Gwałt od śmierci lepszy, chyba, że po nim i tak planowana jest ta druga z paskudnych rzeczy. Soe już na poważnie myślała nad ucieczką, gdy nagle to tamci uciekli. Uff. Dobrze, że nie mieli zbyt wysokiej motywacji do walki. Zgięła się w pół, z trudem łapiąc oddech i trzymając się za obity brzuch. Nie dziwiła się, że Dziewczyna zwróciła wszystko, co miała w sobie. Krew, flaki, ból i krzyki, które wciąż dźwięczały w głowie. Okropieństwo! Nienawidziła zabijania. Co nie znaczy, że spotkała się z nim po raz pierwszy. Dziecko wychowane na ulicy widzi wiele z tego, czego nigdy nie chciałoby w życiu zobaczyć.
Pozbierała się więc, stając na nogi i podnosząc swoje nędzne sztylety, które nieszczególnie się przydały. Nauczka na przyszłość: uciec, schować się i poczekać aż lepsi zrobią co do nich należy. Taki Cohen to się nawet pysznił przynależeniem do wojska. Niech więc odwala brudną robotę.
Przetrzepała kieszenie bandziorów, chowając kilkanaście brudnych miedziaków. Nie mieli nic innego, co choćby można było sprzedać. Nędza niewarta bólu.

Jeszcze trzy dni temu nigdy w życiu nie weszłaby do czarnego jak noc magazynu, w którym czekało na nich kilku drabów z pałami. Nieistotny był fakt, że chyba nie chcieli ich być. Istotny był fakt, że to było wbrew wszystkiemu, czego się nauczyła! Bywała już w takiej ilości nie należących do niej miejsc, najczęściej bez wiedzy właściciela, ale nigdy jeszcze nie dała się z własnej woli wciągnąć w taką pułapkę bez wyjścia. Jeszcze marynarz poprowadził ich wgłąb, jakby tego wszystkiego było mało. Trzymała się blisko baryłkowatego krasnoluda, pamiętając, że ktoś kiedyś wspominał, że one chyba nieźle radzą sobie w ciemnościach. Z toporem tez radziły sobie dobrze, więc były naturalnym sprzymierzeńcem Soe.
Zestresowana słuchała opowieści jednym uchem, tylko na słowa "Złoty Lotos" podnosząc ciekawsko głowę. Dawno tam nie była, takie przyjemności niestety sporo kosztowały. Ale z drewnianym krążkiem od tego człowieka... Ha! Szkoda, że nie będą mogli zostać tam zbyt długo.
Ale i tak odetchnęła z ulgą, gdy wyszli z magazynu.

Z nie do końca wiadomych powodów sprawdziła opatrunek Josta, który wcześniej nieumiejętnie dość pomagała założyć. Mężczyzna miał najbardziej przechlapane z nich wszystkich. Soe tylko odrzuciła kaptur, który mógł się pojawić w rysopisie. Resztę wyglądu skrzętnie ukrywała odwiedzając melinę dokera i teraz tego nie żałowała. Poklepała go po zdrowym barku.
- Nie martw się. Znam sporo miejsc, teraz ja cię przenocuję. A gdybyśmy przypadkiem to wszystko wyjaśnili, to może całe to wielkie panisko stanie po naszej stronie i nas oczyszczą z zarzutów? To miasto jest za duże, by kogoś znaleźli za taką głupotę! Myślałeś by przyczernić włosy i trochę je ściąć? Widzisz, twój portret na pewno będzie dokładny.
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do Josta. A potem się zaśmiała, raźno prowadząc całą grupę.
- W Złotym Lotosie wszystkim na pewno polepszą się humory!

Nie myliła się. Niestety był zadymiony jak diabli, dlatego owinęła usta i nos materiałem, chroniąc się chociaż trochę przed tymi niepożądanymi efektami. Rozglądała się ciekawsko, wykorzystując moment, w którym reszta towarzystwa przekonywała sprzedawcę do wyjawienia miejsca pobytu łowcy. Uwielbiała to miejsce, z wielu powodów. Podeszła do dwóch najbardziej ubawionych mężczyzn, bezczelnie siadając jednemu na kolana i całując go prosto w usta, odchylając na chwilę materiał z twarzy. Krótki, urwany pocałunek, po którym prawie się rozkaszlała. Obrzydlistwo! Ale tamci już prawie przechodzili do działania, zupełnie nie zwracając uwagi na jej ręce, które raz dwa opróżniły kieszenie tamtego. Monet nie miał, ale zwinęła woreczek z towarem. Będzie na później. Ze śmiechem oderwała się od zaborczych dłoni, czując jeszcze klepnięcie w tyłek. Teraz był dobry czas, by schować się za krasnoludem. Uśmiechała się niewinnie.

Łowca czarownic wyglądał okropnie. Wrak człowieka, stary, zniszczony i naćpany do granic. Nie było ich stać na jakiegoś cyrulika? Konowała chociaż? Pewnie, lotos był przyjemny, ale też uzależniający. Znała kilku, którzy skończyli w ciemnym zaułku, ze sztyletem w brzuchu, właśnie przez to. Tym tutaj nieszczególnie musiała się przejmować, dlatego tylko wysłuchała co miał do powiedzenia i z ochotą przyjęła zapomogę. Musiał być na prawdę zjarany, że oddawał obcym resztę swoich pieniędzy. Dla nich lepiej. Już miała coś powiedzieć, gdy ta dzikuska z malunkami na twarzy postanowiła zemdleć. Soe westchnęła i trochę się zataczając od otaczających ich zewsząd oparów, odsunęła Nastię i przyłożyła Dziewczynie z otwartej dłoni. Wyraźny dźwięk uderzenia rozległ się w pomieszczeniu. Potem chlapnęła ją jeszcze wodą.
- Nie mdlej, nie pora na takie sceny.
Pomogła jej wstać i ruszyła do wyjścia.
- Starczy, bo już dziś nigdzie nie dojdziemy. Może odwiedzimy naszego dobroczyńce? Może mu to starczy? Chociaż nie, nie starczy. Ale mówić nie musimy, wrócimy. A nikt inny mojej zapłaty mi nie zgarnie!
 
Lady jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172