Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2010, 14:35   #2
Epimeteus
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Kiedyś, dawno temu w życiu, które teraz mu się bardziej snem wydawało niż rzeczywistością, miał imię, wzięte od jakiegoś bohatera, czy proroka, dane mu przez rodziców. Sheevirkt. Teraz, po tym co się mu przydarzyło nie potrafił znieść tego słowa. Gdy czasami wypływało w myślach podczas wspomnień czuł jak sztywnieje ogarnięty niejasnym niepokojem i to był jeden z powodów dla których unikał powrotów do przeszłości jak ognia. Drugim były twarze tych, których nigdy już nie zobaczy. Rodziców, siostry i braci. Przyjaciół a nawet i wrogów, choc tych ostatnich tak naprawdę ówczas trudno byłoby nazwać prawdziwymi.
Ponownie odepchnął te wspomnienia kierując myśli ku sprawom bliższym, ku temu co sprawiło że stał się takim jakim był teraz. Mal - zdecydowanie krótsze i mniej wpadające w ucho. Krótkie tak, że prawie go nie było. Imię tak pasujace do niego, że stało się bliższe niz własne.

Jego zamiana z Sheevirkta w Mala odbyła się parę lat temu i to były chyba najgorsze wspomnienia z jego całego życia. Wciąż nie mógł uwierzyć, że w taki prosty sposób i tak.... nieznaczący całe jego życie mogło runąć w gruzy, zostać wymazane i i skierowane na nową drogę. “Nowe życie...” gorzka myśl sprawiła że wykrzywił usta się w grymasie, odsłaniając większe niż u zwykłych ludzi kły. “Nowe nieumarłe życie”.

Nie była idealną pięknością, lecz wyraz twarzy, głębia spojrzenia przyciągnęły jego uwagę bardziej niż zrobiłaby najsłodsza buzia. Machnął ręką rozbawionym towarzyszom, by dali mu spokój i nie czekali na niego, a sam, zdziwiony swoją śmiałościa, jakiej nigdy jeszcze w życiu nie okazał, podszedł w stronę śmiejącej się do niego dziewczyny. - “Witaj... nazywam się Seev- wydusił z siebie parę słów i nabrał głeboko powietrza gorączkowo myśląc co powiedzieć dalej prawie dopuszczając do tego by chwila milczenia przeciągnęła się do niedopuszczalnego stanu kłopotliwości. Na siłę chwycił parę pierwszych z brzegu słów, lecz banalne słowa - “śliczna jesteś” - rozbawiły jego rozmówczynię. -Lina. Niezły z ciebie podrywacz” - powiedziała kpiącym głosem i objęła jego ramię, po czym w sposób całkowicie naturalny, tak jakby chodziło coś najzwyczajniejszego w świecie dodała - “Idziemy do mnie”. Noc... to oczywiście była niezapomniana noc. Lina tak jakby znała go doskonale doprowadziła go do stanu zatracenia i zapomnienia, a nad ranem, gdy jeszcze spał, zniknęła bez słowa. Nie udału mu się jej odnaleźć.

Powrót do rodzinnej wioski minął radośnie. Koledzy i przyjaciele z przejęciem opowiadali o swoich przygodach i chwalili sukcesami w podbojach, czego również i Sheevirkt sobie nie odmawiał. Niestety już wkrótce po powrocie okazało się, że oprócz wspomnień każdy do domu przywiózł coś jeszcze. W pewnym sensie Sheevi był szczęściarzem, gdyż tylko jego ominęła kiła, która szybko zniszczyła zdrowie i siły pozostałych, już nie tak dumnych z siebie, młodzieńców, lecz jak można szczęściem nazwać zakażenie wampiryzmem? Z przerażeniem obserwował następujace u siebie zmiany, których znaczenie bardzo szybko rozpoznał. Wiedział, że już nic nie będzie takie samo, że on sam zmieni się nieodwracalnie. Wiedział, że musi opuścić swoje dotychczasowe życie i pozostawić za sobą wszystko co znał i kochał.

Rodzina zdziwiona jego nagłą chęcią wyjazdu ostatecznie się pogodziła, że nie zmieni zdania i nawet odbyła się nieduża pożegnalna uroczystość. Następnego dnia wyruszył w drogę, każdego dnia coraz bardziej się stając istotą nocy. Uczucie, że co chwilę jest rozpoznawany jako wampir było przemożone. Każde spojrzenie w jego stronę, kroki za placami, pojawienie się nieoczekiwane ludzi w bramie budziło w nim obawy. Wytrwale jednak podążał byle dalej od stron rodzinnych, szukając wszelkich informacji, jakie mogłyby mu pomóc. Sheev zaczął się przystosowywać, coraz bardziej żył nocą, coraz lepiej ukrywał swoją odmienność. Wszystko zdawało się iść dobrze. Aż którejś nocy poczuł Głód. Nie od razu zidentyfikował to uczucie. Narastające ssanie w żołądku póbował zabić tak jak zawsze sutym posiłkiem, lecz tym razem nie pomagało. Zaskoczony spoglądał na puste miski piętrzące się na blacie stołu przed nim i zastanawiał o co chodzi. W końcu niechciana myśl znalazła drogę do jego świadomości i dopiero w tym momencie tak naprawdę poczuł, że nic już nie będzie takie samo.

Długo, tak długo się powstrzymywał, choć przecież wiedział że walka jest z góry przegrana. Z całej siły jednak walczył o pozostanie człowiekiem, do czasu gdy tak jak człowiek nieśpiący od tygodni zaczął tracić poczucie rzeczywistości a czyny zaczęły wymykać się świadomości, czy dokonywane były we śnie czy na jawie. Wędrował w tym stanie półmrokami nocnych ulic aż w ciasnym zaułku, ze ślepą ścianą wdał się w walkę, której pokłosiem stało się pierwsze nasycenie. Dwóch przeciwników, tępych osiłków mających chęć na coś więcej niż tylko parę monet w jego sakiewce stało się jego pierwszym “prawdziwym” posiłkiem i sam musiał przyznać, że nigdy wcześniej nie czuł się tak dobrze.

Od tej pory tak właśnie postępował. Gdy Głód stawał sie nie do wytrzymania, to szukał miejsc gdzie mógł zostać zaatakowany przez ludzi nie mających litości i nie okazywał im litości. Tak było łatwiej, tylko w ten sposób mógł sam przed sobą udawać że wciąż jest w nim ślad człowieczeństwa. Nie był to jednak jego ostatni problem. Z czasem zaczęło narastać w nim dziwne uczucie, wspomnienia o Linie. Silnie, coraz mocniej przyciągało go do niej i choć nie wiedział, gdzie mógłby ją odnaleźć, to nie był w stanie nie poddać się tej potrzebie. Od tej chwili jego drogę wyznaczały sny o wampirzycy.

Tak właśnie wyglądała jego droga do tego miejsca. Kierując się narastającą bądź malejącą potrzebą zmierzał uparcie w kierunku gdzie była najsilniejsza.

Spokój jaki panował w wiosce, do której właśnie dojechał, okazał się iluzoryczny. O ile na drodze pomiędzy domami, panowała nostalgiczna pustka, o tyle gdy tylko przekroczył drzwi karczmy od razu zrobiło się tłoczno i gwarnie. I gniewnie. Zamieszanie było takie, że niemal nikt nie zwrócił uwagi na Mala, nawet pomimo tego że od wejścia ruszył prosto w stronę kontuaru, gdzie zamówił piwoi posiłek, po czym nadstawił uszu.
- Nie może tak być! Znowu to samo! Trup się gęsto ściele a nikt nic nie robi. Jeszcze trochę a wszyscy staniemy się żerowiskiem dla tej przebrzydłej bestii! - Mal zesztywniał z niepokoju już po tych słowach, a im dalej słuchał tym coraz bardziej zdawał sobie sprawę w jakich znalazł się tarapatach. Zgromadzeni w karczmie święcie uważali, że w okolicy ich wsi grasuje wampir, bezlitośnie mordujący każdego kto popoadnie, niezależnie dziecko, kobieta, czy starzec. Właśnie dzisiaj, po kolenej śmierci niewinnej dzeiwczynki, zdaje się przez wszystkich lubianej, czara goryczy się przebrała i ludzie zaczęli się organizować w grupy poszukujące krwiopijcy - mordercy. Świadom tego, że poszukiwania te mogą mieć na tyle ciasne oczka w sieci, że i jego wyłapią, postanowił ostrożnie podpytać się miejscowych o szczegóły polowania. Rozejrzał się w poszukiwaniu najspokojniejszego miejsca i tam się udał. Przy wybranym przez niego stoliku siedziało 2 mężczyzn i kobieta. Nie wyglądali na miejscowych - ich stroje kojarzyły się z podróżą a nie z pracą na roli.
- Mogę się dosiąć? To najspokojniejsze miejsce tutaj, a ja potrzebuję chwili wytchnienia - zapytał się bezpośrednio. Ludzie do których się zwrócił obojętnie skinęli głowami i kontynowali rozmowę. Mal skoncentrował się na jedzeniu,i piwie tak, że widać jasno było że interesuje go tylko zaspokojenie głodu. Czujnie jednak nadstawiał uszu, zadowolony z tego, że rozmowa której wysłuchiwał dotyczyła interesujacych go spraw.
Jasnym było że sprawa jest poważna, że nie są to wyłącznie paranoje rozhisteryzowanego tłumu. Ofiary były potwierdzone, a przyczyną zgonu ewidentnie było spotkanie z kłami wampira.

Podziękował za posiłek, dokupił trochę prowiantu na drogę i opuścił karczmę. Dobrą chwilę stał przed nią zdezorientowany próbując odtworzyć położenie zapomnianego dworku, o którym usłyszał w karczmie. Po chwili odnalazł charakterystyczne punkty, które powiodły go we właściwym kierunku. A to wieża świątyni, a to zniszczony płot, a to sad wyznaczały mu trasę. Na miejsce dotarł gdy już ciemno było. Blask księżyca dawał aż nadto światła jego oczom. Sam przezornie pamiętając co się tutaj stało podchodził do budynku szukając cienia i ukrycia. Dlatego też on pierwszy dostrzegł niż został dostrzeżony. “Kobieta. Czyżby przyszła tutaj na schadzkę? Jeśli tak to powinien się pojawić również i jej kochanek. Muszę działać szybko i ostrożnie. Nikt się nie może dowiedzieć że tutaj jestem. Skrył się w dworku i tam oczekiwał na dalszy rozwój wydarzeń.
“Wyjątkowo nieostrożna” westchnął gdy kobieta jak zaklęta szła po jego śladach aż w końcu nie miał wyboru. Wyhynął z cienia i chywił ją ze słowami: Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiicho! I kogóż my tu mamy...
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline