Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2010, 14:43   #3
Vantro
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś

Odkąd sięgała pamięcią zawsze w nim mieszkali. Piękny zadbany dworek, pełen mieszkańców. Jednak dla niej najważniejszymi mieszkańcami tego dworku byli: ona, matka i powracający do nich ojciec. Kiedy go nie było zadręczała matkę pytaniami:
- Mamo czemu go nie ma? Mamo kiedy wróci? Mamo kto to jest bard? Mamo czemu tato jest bardem?
Na każde z tych pytań matka odpowiadała jej z uśmiechem, cierpliwie, codziennie, tak jakby to był jakiś ich rytuał. Tu czuła się bezpiecznie, tu czuła się kochana. Jej świat był bezpieczny, pełen śmiechu, radości z powrotu ojca. Uwielbiała śmiech matki w te dni kiedy on wracał i zostawał z nimi. Gdy zamykała oczy widziała pod powiekami twarz ojca i wpatrzoną w niego jak w obraz matkę.


Aż jednego dnia zamiast ojca do ich dworku przybył posłaniec. Przywiózł i wręczył matce lutnię, którą zawsze ze sobą zabierał wyjeżdżając na swoje bardowanie ojciec. Wraz z nią przywiózł informację o jego bezsensownej śmierci w jakiejś bójce w karczmie. Kto zaczął i dlaczego nie umiał powiedzieć, czemu ojciec zginął... przypadek, był w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Nikt nie mógł mu pomóc, mimo iż wielu próbowało, odszedł pozostawiając po sobie lutnię i prośbę, aby ją im dostarczyć. Skończyła się radość w domu, pamiętała już tylko płaczącą matkę oraz kolejnych gości, którzy zawitali do dworku. Po raz pierwszy padło wtedy słowa: “dziwka”, “bękart”. Chciała spytać matki co one znaczą lecz nie miała odwagi. Po raz ostatni widział wtedy łzy w jej oczach. Po tych słowach wróciła jej dawna matka. “Dawna” tak na pierwszy rzut oka. Dumna wyprostowana godnie kobieta, która zabrała ją wraz ze sobą i z ojcowską lutnią i bez słowa przeniosła się do nowego domu.


Życie płynęło im powoli, bez śmiechu bez radości z dnia na dzień. Matka zamknęła się w sobie, a ona spędzała całe dni na włóczeniu się po nowej okolicy oraz szarpaniu strun lutni, która pozostała po ojcu w poszukiwaniu melodii jakie on na niej wygrywał. “Gdzieś muszą być... ojcu się udawało je odnaleźć... mi też się uda...”, myślała z zapałem szarpiąc struny. Jej upór, jej determinacja powoli zaczęły dawać efekt, spod jej palców dotykających strun zaczęły wypływać dźwięki melodii zapamiętanej z dzieciństwa, z czasów kiedy te struny muskały palce ojca. Czas płynął nie ubłagalnie, z małej dziewczynki wyrosła patyczkowata nastolatka, z której wyrosła czarnowłosa dziewczyna. Jednak to kolor jej oczu wzbudzał zachwyt w każdym kto w nie spojrzał. Nikt nie zwracał na nią uwagi przyzwyczajony do jej widoku. Ciągle włóczyła się po okolicy z nieodłączną lutnią. Co śmielsi mieszkańcy wioski zaczepiali ją z prośbą aby coś zagrała. Nie wiadomo kiedy stała się dla okolicznych wiosek bardem, kiedy potrzebowano aby ktoś umilał jakąś uroczystość swoim graniem i śpiewem to wysyłano do niej przedstawiciela z prośbą o jej przybycie. Grała więc na kolejnych uroczystościach, a wieści o niej roznosiły się coraz dalej. Na jednym weselu podszedł do niej wyróżniający się strojem mężczyzna i zaprosił do dworku, aby tam zagrała. W pierwszej chwili chciała odmówić, nie chciała wracać do domu swojego dzieciństwa. Jednak ciekawość zwyciężyła. Umówiła się na drugi dzień, że z rana przyjedzie i zagra wieczorem, przenocuje i wróci do domu. Czas dłużył jej się bardzo, nie mogła się doczekać chwili kiedy przekroczy próg domu swojego dzieciństwa,domu gdzie wszyscy byli szczęśliwi. Nie mówiła nic matce,aby jej nie zasmucić, powiedziała, że to kolejne wesele, kolejne zlecenie, kolejna możliwość zarobku.

Wyruszyła najwcześniej jak mogła, zbliżając się do dworku szła coraz wolniej rozglądając się z uwagą dookoła. Podeszła do drzwi i zakołatała kołatką, po chwili służąca wpuściła ją do środka i poprowadziła schodami do pokoju przeznaczonego dla niej. Szła za dziewczyną i ze zdziwieniem otwierała oczy. Nic się tu nie zmieniło, nic a nic, pozostało wszystko tak jak zapamiętała z czasów gdy jeszcze tu zamieszkiwały z matką. “Czemu nowi gospodarze nie zmienili nic z wyglądu?” Weszła do pokoju przygotowanego dla niej i podziękowała dziewczynie z uśmiechem. Zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami. “Czas tutaj stanął. Ale czemu? Czemu musiałyśmy opuścić to miejsce, jeżeli ono nadal wygląda jak nasze? Co się stało? Czemu tak się stało?” - przelatywały jej przez głowę kolejne pytania. Po chwili służka wróciła aby powiedzieć jej że koncert będzie nie wcześniej jak o północy, więc spokojnie może się przespać po podróży i odpocząć, bo potem nie będzie miała już kiedy. Podziękowała dziewczynie z uśmiechem i zostawiwszy swoje rzeczy w pokoju poszła zwiedzać dworek. “Może to tylko pierwsze wrażenie, może jednak są tu jakieś zmiany.” - myślała intensywnie posuwając się wolno do przodu. Każdy kolejny krok uświadamiał jej że wróciła do domu, do ich domu, jej, ojca i matki. “Ale czemu?”, na to pytanie nie umiała znaleźć odpowiedzi. Obeszła wolnym krokiem wszystkie pomieszczenia do których udało jej się dostać. Zdziwiło ją trochę to, że nigdzie nie spotkała nowych właścicieli domu, dworek wydawał się pusty, ale nie mógł być taki bo widać było w nim ślady bytności. “Może gdzieś wyszli, taka ładna pogoda. A może też odpoczywają przed wieczornym koncertem. Nic tu sama nie odkryję, popytam się później służby, może ktoś coś powie co naprowadzi mnie na ślad.” Wróciła do swojego pokoju i podeszła do okna. Widząc ogród, którym zawsze zajmowała się jej matka poczuła tęsknotę i ból w piersi. “On też się nie zmienił, tak jakbyśmy nigdy stąd nie odeszły. Tak jakby czas zatrzymał się w miejscu”. Ujęła lutnię w dłonie i siedząc przy oknie delikatnie przesuwała palcami po strunach, wydobywając smutną tęskną melodię. Widząc jak powoli ogród pogrąża się w wieczornym zmierzchu, odłożyła instrument i położyła się na łóżku. “Muszę chwilkę odpocząć, krótka drzemka dobrze mi zrobi. Potem coś zjem i pójdę grać, tak jak mnie o to proszono”. Zamknęła oczy i pozwoliła aby powoli zagarniał ją w swoje posiadanie sen. Sama nie wiedziała co wyrwało ją ze snu, otworzyła oczy...

- Ojcze... Ojcze to Ty? - wydobył się z jej ust szept. Próbowała unieść dłoń do twarzy pochylającego się nad nią mężczyzny. Jednak ręka nie chciała jej słuchać. Czuła pulsowanie w szyi i osłabienie. “Czemu nie mogę się ruszać? Co mi się stało?”, przebiegały jej niespokojne myśli po głowie. Na jej szept mężczyzna szarpnął się do tyłu, jej ręka trafiła w próżnie. “To sen, na pewno sen”, myślała przyglądając się na rysy twarzy ukochanego człowieka. Z niedowierzeniem zerknęła na łzy toczące się po jego policzkach. Zostawiały one na jego twarzy krwawy ślad.
- Ojcze... Mężczyzna zerwał się z łóżka na którym siedział koło niej i wybiegł bez słowa z pokoju. Nie miała siły się unieść, nie miała siły zawołać. “Co mi jest? Czy to sen? Czy to senna mara? Czemu czuje się taka bezsilna? Czemu piecze mnie szyja?” Powoli przesunęła palcami po bolącym miejscu. Poczuła coś ciepłego pod nimi. Uniosła je do oczu i ujrzała na nich swoją krew. Przypomniała sobie “łzy” spływające po policzkach ojca i zrozumiała co się stało. “Czy wiedział że robi to swojej córce?” - przeleciało jej jeszcze przez myśl, zanim usnęła osłabiona.

Kiedy kolejny raz otworzyła oczy za oknem słychać było śpiew ptaków. Podniosła się powoli i podeszła do okna aby odsłonić ciężkie kotary, które sprawiały że pokój zalegał półmrok. “Zaspałam na koncert? Nikt mnie nie obudził? Dziwne...” przebiegło jej przez myśl. Jednak rozważanie te zostały przerwane przez ból jaki wywołał w jej ciele promień słońca, który przedarł się przez szparę w kotarze w miejscu gdzie uchwyciła ją jej dłoń. Opadła na kolana wpuszczając kotarę z dłoni i zwijając się na podłodze w pozycję embrionalną, aby odgonić od siebie narastający w jej ciele ból. Wraz z nim przyszło wspomnienie... wspomnienie ojca płaczącego krwawymi łzami i tego co jej uczynił. “Już nigdy nie ujrzę słońca... Już nigdy nie obejrzę ogrodu matki... Już nigdy nie zagram...” Powoli podniosła się z podłogi, podeszła do łóżka i położyła się na nim. W jej piersi wzbierał płacz, szloch rozrywał jej ciało, jednak z oczu nie popłynęła nawet jedna łza. Przeleżała na łóżku cały dzień, wieczorem zwlokła się z niego i poszła na poszukiwania swego ojca. Przemierzała dom wszerz i wzdłuż jednak nigdzie nie nie odnalazła jego śladu. Odnalazła za to pomieszczenia kuchenne i poczuła, że jej ciało domaga się posiłku. Ukroiła sobie pajdę chleba, urwała kawałek kiełbasy z pętka i zasiadła za stołem. Rozglądając się wokół z uwagą wbiła zęby w chleb i zagryzła go kiełbasą. Przeżuwając jedzenie poczuła dziwny smak, skrzywiła się i obejrzała trzymany w rękach posiłek. “Czyżby było nieświeże” zdążyła pomyśleć i już klęczała na podłodze zwracając pochłonięty przed chwilą kęs chleba i kiełbasy. Czuła swoje wnętrzności jakby ktoś podpalał je żywym ogniem. Odłożyła jadło na stół i powoli uniosła się z klęczek. Jej powonienie drażnił jakiś smakowity zapach. Powoli ostrożnie skierowała się w stronę skąd się dochodził. Za workiem ziemniaków siedział kot oblizując swoje łapki. Dziewczyna zerknęła na niego a on uniósł swoje błyszczące oczy na nią i zanim które kolwiek z nich mrugnęło powieką już było po sprawie.Odłożyła bezwładne ciało kociaka na podłogę a wierzchem dłoni otarła kroplę krwi z ust, która na nich pozostała. Nie czuła już tak wielkiego głodu, nie czuła też całkowitego nasycenia, ale wiedziała, że gdzieś w tym domu czeka na nią kolejne zwierzę... kolejny jej posiłek.

Stojąc nad zwłokami zwierzaka uświadomiła sobie w pełni co zrobił z niej jej własny ojciec. “Nie chcę się z nim spotkać. Po co? Nie chciał nas znać przez tyle lat, pozwolił byśmy po nim rozpaczały, a teraz zrobił ze mnie taką samą bestię jak jest sam”. Szybkim krokiem poszła do "swojego" pokoju, zabrała lutnię i opuściła dworek nie oglądając się za siebie ani razu. Czuła na karku mrowienie tak jakby ktoś spoglądał na nią intensywnie, czuła jak to spojrzenie przyciąga ją by po chwili pozwolić jej oddalać się nadal. “Nie mam po co wracać do domu... Nie chcę z matki zrobić tego czym sama jestem, niech on się nią zajmie...” pomyślała i udała się w stronę najbliższej wioski aby tam w karczmie zarobić pograć i posłuchać czy ludzie opowiadając coś o właścicielu dworku.

W karczmie wyjątkowo panował tłok,karczmarz z chęcią przyjął jej propozycje zabawiania gości muzyką. Czuła niepokój, zapach krwi śmiertelników powodował że wnętrzności skręcały jej się z głodu. Już miała wyjść na zewnątrz kiedy od grupy wesołych młodzieńców odłączył się czarnowłosy chłopak i z uśmiechem świadczącym o dużej pewności siebie podążył w jej kierunku. Zaczął jej opowiadać o polance w lesie, o pięknym widoku na księżyc, o zaletach nocnych spacerów. Chciała go zbyć milczeniem, jednak jego zapach spowodował że z uśmiechem pozwoliła zaprosić się na spacer w blasku księżyca...

“Starczy... “, pomyślała czując jak jej organizm przyswaja sobie porcję energii, którą mu dostarczyła. Już nie czuła głodu, nie czuła potrzeby picia większej ilości krwi. Oderwała usta od szyi swojego “śniadania, a może obiadu... nie o tej porze to już raczej kolacji”.


Zerknęła na leżącego u jej stóp chłopaka i z ust wyrwały jej się słowa:
- Mięczak... a taki był pewny swego, taki zadowolony, że mnie poderwał, że udało mu się mnie zaciągnąć tutaj na tą polankę. - roześmiała się - Mięczak...


Roześmiała się na całe gardło widząc flaszkę z eliksirem w dłoniach nieprzytomnego młodzieńca. “Nie dość, że mięczak to jeszcze naiwniak. Chciał wykorzystać ten eliksir przeciwko mnie?” Nie mogła pohamować śmiechu. Odeszła w głąb lasu śmiejąc się cały czas i nawet jednym spojrzeniem nie zaszczyciła leżącego na polance nieprzytomnego jej niedoszłego amanta. “Ale całował super, to muszę mu przyznać.” Pomyślała uśmiechając się pod nosem. Szła raźnym krokiem rozglądając się wokoło. “Muszę poszukać jakiegoś miejsca do spania, niedługo zacznie świtać. On coś mówił o jakiś ruinach w pobliżu do których nikt z mieszkańców nie chodzi bo to przeklęte ruiny. Akurat takie mi się przydadzą, tam nikt mi nie zakłóci mojego snu.” Posuwała się do przodu przeszukując las swoim wzrokiem, pod nosem nuciła sobie piosenkę:

Słonko zaraz sobie wstanie,
Czas już naszedł na me spanie.
Ruin pięknych tu poszukam,
Słonko w okno nie zapuka.
Cera moja pięknie biała,
Pozostanie doskonała.
Promyk słońca jej nie muśnie,
Zanim wzejdzie ja już usnę.


Livet dojrzała między drzewami ciemny kształt, na widok którego przestała nucić a zaczęła się skradać. “Nawiedzone nie nawiedzone, ostrożności nigdy za wiele.... Lepiej sprawdzę czy nie kryją w sobie jakiejś niespodzianki zanim pogrążę się we śnie.” Zerknęła na niebo aby sprawdzić ile czasu jej pozostało do świtu. “Jeszcze trochę czasu jest, powinnam się z tym na spokojnie uwinąć”. Zaczęła się skradać po cichu, czujnie się rozglądając. Weszła powoli do pierwszego pomieszczenia poprzez wyrwę w ścianie, która sugerowała, że kiedyś tu były drzwi. Nie widząc nic niepokojącego posuwała się wolno dalej. Skręciła za róg korytarza i nagle poczuła jak wokół jej szyi zaciska się mocny uścisk, a czyjaś ręka zasłania jej usta, aby nie mogła krzyczeć. Zesztywniała słysząc szept wprost do ucha: - Ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiicho! I kogóż my tu mamy...
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 07-09-2010 o 20:47.
Vantro jest offline