Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2010, 15:31   #64
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
__________________________________________________ ___________
_____________________________





-Dopóki Aesdil nie może się ruszać, dopóty... my nie możemy wyruszyć dalej. A Helfdan, poradzi sobie.-
rzekł Raydgast, po czym spojrzał na kapłana mówiąc.- Gdyby nie był pewny swych umiejętności to by sam nie wyruszył.
Usiadł i powoli zaczął ostrzyć miecz w milczeniu, czekając na powrót tropiciela. Czasami trzeba po prostu zaufać innym. Wszak nie mogli pogonić za Helfdanem i zostawić elfiego barda samemu sobie. Mogliby co prawda się rozdzielić, ale czy jedna osoba byłaby wsparciem dla tropiciela?
Czy zawadą w jego skradaniu?
Wreszcie Aesdil zaczął wykazywać objawy ustępowania paraliżu, paladyn przestał ostrzyć miecz i powoli schował w miecz w pochwę i wstał mówiąc.- No to możemy ruszać. Ja na przedzie, Aesdil w środku, Iulus z tyłu. Tropiciel zostawić miał znaki, toteż powinniśmy go znaleźć. Pozostaje pytanie co dalej?
Tu przerwał i rzekł po chwili spokojnym tonem głosu.- Priorytetem jest odkrycie ścieżki prowadzącej na wolność. Dopiero jak będziemy mieli bezpieczną drogę odwrotu, można będzie debatować nad tym, czy warto dalej przeszukiwać te tunele.
Paladyn sięgnął po buzdygan i pochodnię i minąwszy kapłana ruszył pierwszy rozglądając się za znakami tropiciela.
Wkrótce dostrzegł trzy poziome kreski na ścianie, znak rozpoznawczy Helfdana.
Pozostało za nimi podążać.
Paladyn dotknął kresek zastanawiając się co miałby napisać w raporcie. Miał bowiem same poszlaki, same domysły... żadnych dowodów. Czy dowody są warte każdej ceny? Czy zadanie przed nim postawione jest warte czyjejś. Paladyn wątpił w to.
Na razie jednak pozostało im się stąd wydostać. Brawura jest bowiem oddzielona od odwagi linią rozsądku.

Wędrowali korytarzem idąc „śladami tropiciela”. Paladyn się rozglądał, wypatrując niebezpieczeństwa w blasku pochodni. I nie znalazł jednak żadnych niebezpieczeństw, za to natrafił na klatki z więźniami, albo co bardziej prawdopodobne... klatki z ofiarami potrzebnymi do eksperymentów magicznych, bądź na ofiary dla demonów.
Ich widok skwitował słowami.- Nie powinniśmy się tam udawać, kto wie ile łaknących zemsty duchów, moglibyśmy przebudzić swoją obecnością.

Legendy o Hardanie nie wspominały jakoś o podziemiach pełnych pułapek i pomieszczeń przeznaczonych na plugawe eksperymenty. Ale tak to chyba jest ze starzejącymi się magami. Zyskują moc kosztem rozumu. Czasami się to objawia w postaci irytujących nawyków i szukania sobie na starość młodych kochanek. A czasami budowaniem lochów zbieraniem potworów i robieniem plugawych eksperymentów, by zdobyć więcej mocy. Po co im ta moc była potrzebna, skoro ich działalność ograniczała się do siedzenia na tyłku w twierdzy? Tego paladyn nie wiedział. Tak było z Halasterem, zwariowanym arcymagiem żyjącym w labiryncie Podgóry ( który jeśli wierzyć plotkom bardów, sam zbudował zaludniając dodatkowo potworami wszelakiej maści. Co jednak nie odstraszało awanturników od zwiedzania jego siedziby.). Tak też zapewne było i z Hardanem.
Paladyn zupełnie nie rozumiał co takiego atrakcyjnego jest w magii, że całkiem inteligentni ludzie i nieludzie ucząc się jej zmieniają w mamroczących pod nosem starców żądnych potęgi, uwielbienia ... i zazwyczaj jakiejś młódki na starość.
Nie bardzo też wiedział, po co stetryczałemu magowi, osiemnastoletnia dziewucha. No chyba, że jako niańka do zmieniania lnianych pieluch.

Te rozmyślania paladyna przerwało dotarcie do rozwidlenia korytarza, na którym to Raydgast zaczął wypatrywać śladu pozostawionego przez Helfdana.


__________________________________________________ ___________
_____________________________






Nieświadom rozterek kapłana i paladyna Aesdil roztrząsał kwestię nie-życia. Spotkanie z widmem, jeśli nawet nie pozostawiło trwałych śladów na psychice elfa, to wstrząsnęło nim porządnie. Och, jasne że nie był aż takim ignorantem by popaść w stupor - jeśli nie zaskoczyło go aż tak koszmarnie to dlatego że był wychowankiem świątyni Lathandera i nie raz posłyszał szeptem opowiadane historie co starszych i bardziej doświadczonych kapłanów Pana Poranka wracających z pomijanych milczeniem misji. Kołek w serce wampira, obuch na szkielet, modlitwa na upiora ... to wszystko było jednak teorią, wygodnie przesłoniętą zasłoną braku naocznego doświadczenia, nawet mimo tego czego nasłuchał się jako bard od poszukiwaczy przygód czy innych osób mających do czynienia z tymi wynaturzeniami. Nawet starcie z "falą", tak niedawno pokonaną w walce nad rzeką, nie niosło w sobie takiego ładunku grozy - niemal do momentu zniszczenia potworności Laure nie wiedział tak naprawdę z czym mają do czynienia bowiem nikt nie był łaskaw tego objaśnić. Później zaś poczucie triumfu i chęć niesienia pomocy nieszczęsnym więźniom "fali" skutecznie przytłumiło i odsunęło w niepamięć pytanie o istotę rzeczy. Teraz jednak...

Złocisty nie był przyjacielem drowów. Można by nawet powiedzieć że było zdecydowanie przeciwnie. Koszmary, nękające elfa co noc, nie pozwalały mu o tym zapomnieć, a walki w labiryncie pod Nashkell tylko nienawiść pogłębiły. Jednak los który bogowie (czy demony) zgotowali mrocznemu krewniakowi, pokonanemu dopiero co... Nawet najgorszemu wrogowi nie życzył tak przeklętej egzystencji a fakt że widmo mimo obłędu zachowało resztki świadomości był jeszcze gorszy. "Gdy walczymy to walczymy bez litości, na śmierć i życie, ale na tym koniec, przynajmniej z mojej strony" - powtórzył choć dreszcz przebiegł mu po plecach gdy przypomniał sobie na jakie "atrakcje" może mieć nadzieję po wpadnięciu w łapy zdeprawowanych pobratymców. Za to wspomniał ileż radości sprawiło mu przebicie mieczem pleców drowiego wartownika w jednej z pieczar pod Nashkell. Oczami wyobraźni dostrzegł też zaskoczenie w oczach duszącej garotą Lukasa mrocznej elfki-zwiadowcy, gdy szarpnięciem odgiął jej głowę i wbił sztylet pod brodę, sięgając mózgu. Może takie wspomnienie nie pasuje do obrazu honorowego boju, ale w koszmarnym labiryncie Podmroku ten sposób odpłaty za bolesną stratę Arenae i Lukasa był jak najbardziej na miejscu. Aesdil raptownie powrócił do rzeczywistości czując jak usta wykrzywia mu brzydki grymas a w gardle rodzi się warkot. Na powrót przybrał obojętny wyraz twarzy. Sparaliżowany, nie mógł klęczeć wygodnie, więc gdy skończył pomagać z pochodniami pozostał oparty o ścianę, z mieczem na podorędziu i czujnie obserwując wejście do sali. Rozmasowywał uda i krzyż, nie mogąc się nadziwić bezwładności zwykle zwinnego ciała. Nie było to miłe uczucie.
- Długo - potwierdził słowa kapłana o nieobecności Helfdana - miał się tylko rozejrzeć i wrócić. Pewnie powędrował dalej, ale nie można wykluczyć że któraś z pułapek go unieruchomiła. Więc poszukać go trzeba, tym bardziej że ciągle nie wiemy co pokonało i tak zmaltretowało drowa - wskazał pękniętą czaszkę i obgryzione gnaty. - Sam się tutaj nie przeciągnął po podłodze. A skoro coś pokonało drowa...

* * *
Skinął głową przy słowach paladyna.
- Jeśli odnajdziemy Helfdana a nie znajdziemy szybko innego wyjścia to najlepiej będzie powrócić do kraty i próbować ją sforsować - obojętnie - z pomocą moich czarów czy czysto siłowo
- wzruszył ramionami, bo, o ile słuch go nie mylił w momencie zadziałania alarmu, przynajmniej jeszcze jedna przeszkoda stała im na drodze. - Jeśli nie po coś innego to po to by mieć otwartą drogę powrotną do świątyni i Britty. Zważcie że to co ciągnęło drowa to albo nie uruchomiło alarmu i kraty, albo zawiaduje nimi. A na ewentualność spotkania z tym czymś wolałbym jak najlepiej się przygotować. Widma same z siebie chyba nie powstają... - z wysiłkiem oderwał myśli od pokonanego nieumarłego, wbrew odrazie obiecując sobie że musi poważniej zainteresować się magią nekromantyczną...

* * *

"W górę!" - powoli, powoli, życie wracało do nóg elfa. Czekał spokojnie, nie wykonując zbędnych ruchów poza masażem, choć wewnątrz kipiał z niecierpliwości i ulgi. Wreszcie był w stanie poruszyć mięśniami i tym gorliwiej próbował zmusić je do skoordynowanego ruchu, ale i tak mało ze skóry nie wyskoczył zanim prostowniki i zginacze na tyle odzyskały czucie by podnieść i utrzymać jego chwiejne ciało w pionie. Aesdil zacisnął zęby i wsparł się na mieczu, czując mrowienie i ból nóg, jednak zdołał się blado uśmiechnąć.
- Jaj mi nie urwało, to najważniejsze - zażartował i odczekał jeszcze chwilę zanim poczynił pierwszy krok. Nie nadwerężając się przespacerował najpierw po komnacie, oglądając masę porozbijanych słojów, butli i innych pojemników, przyglądając się zmutowanym szkieletom o groteskowo powiększonych łapach i pyskach. Tu obejrzał ściągnięty z regału i rozbity kałamarz, a tam resztki księgi którą nierozpoznawalna maź niemalże stopiła z podłogą. Tu spalony kwasem stwór owinął się wokół jakiejś metalowej żerdzi, tam natomiast rdza znaczyła resztki nieznanego mechanizmu. Parę co grubszych butelek i fiolek przetrwało proces niszczenia i na nich chętnie położył rękę - będą jak znalazł po wyczyszczeniu by powiększyć zapasy wody. Najbardziej jednak ucieszyła go nienaruszona szpula miedzianego drutu i płytki tego samego metalu ciśnięte niedbale w kąt pomieszczenia - tak dawno nie miał okazji do pracy z wdzięcznie odpowiadającym na jego kunszt materiałem! Pogładził czule gładkie powierzchnie. Przyjrzał się płytkom i nagła myśl go oświeciła.
- Iulusie - dokuśtykał niepewnie do kapłana - czy możesz podać mi pieczęć? Odwzoruję ją dokładniej niż wcześniej próbowałem...

* * *

Wyruszyli gdy w końcu był w stanie dotrzymać kroku kapłanowi i paladynowi. Wychodząc z pamiętnej sali (jeśli kapłan nie zniszczył w jakiś sposób kości drowa to Aesdil zabrał je ze sobą) przystanął i spojrzał w prawo. "Kull pewnie się martwi" - pomyślał, a i jemu było ciężko pozostawiać przyjaciela w niepewności. Postanowił wracać jak najszybciej, na razie jednak...
- Dobrze - ustąpił i oddał prowadzenie paladynowi - idziemy.

Ujął łuk w dłoń
wierząc w elfi wzrok, nawet w tych ciemnościach. Rosła sylwetka paladyna przesłaniała mu widok, poradził sobie drepcząc blisko prawej strony korytarza, by spoglądać bez przeszkód przed siebie i mieć czyste pole ostrzału. I oprzeć się o ścianę w momentach gdy mięśnie nóg czy grzbietu go zawodziły...

Rychło odnaleźli znaki zostawiane przez Helfdana i Laure pilnie ich wypatrywał, nie polegając jednak na nich niewolniczo. Choćby z tego względu że półelf mógł przeoczyć tajne przejście czy stanąć tak szczęśliwie że minął pułapkę nawet nie zdając sobie z niej sprawy... Dalej i dalej, w poszukiwaniu półelfa ... lub jego martwego ciała.

Rychło też odnalazł rytm marszu przydatny w podziemiach - niespieszny, ostrożny, dający możliwość przygotowania się na spotkanie z mieszkańcami takich korytarzy. Łyknął z manierki, z niezadowoleniem dostrzegając jak bardzo mimo racjonowania skurczył się zapas wody. Popełnił ten sam błąd co pod Lasem, nie przygotowując się na tak długi marsz - jednak chyba nie on jeden...

* * *

"Hardan nie był chyba czarodziejem specjalnie obawiającym się ... konsekwencji." - taka myśl postała mu w głowie gdy ujrzał pomieszczenie z klatkami.
- Helfdan już tutaj był, to pewne - odpowiedział na słowa paladyna - Więc zaryzykuję i wejdę tu, poczekajcie w drzwiach... - na wszelki wypadek trzymał jednak nerwy na wodzy i tłumił emocje, by faktycznie nie przywołały one jakiejś niespokojnej duszyczki...

Niestety wynik rekonesansu nie powiedział mu nic więcej ponad pierwszą obserwację, że pomieszczenie służyło jako rodzaj laboratorium, nawet sprzęty nie były mu specjalnie znane. Z drugiej strony, żaden nieumarły nie wychynął z klekotem czy wyciem, więc Aesdil uznał przeszukanie za umiarkowanie udane - nie miał ochoty w tym stanie mierzyć się z następnym potworem dysponującym mocami tak niebezpiecznymi. W pobliżu klatek jednak powróciła mu też sprawność ciała i pokrzepiony tym nabrał otuchy. Ba, zaczął żartować.
- Helfdan chyba jakąś niewiastę wywęszył? Po co inaczej tak daleko by się wyrywał... Coś ty mu paladynie powiedział gdy wychodził z sali? By szukał wyjścia czy białogłowy?

Rychło też natknęli się na rozwidlenie korytarzy. Wskazał wydrapane w ścianie lewego przejścia znaki.
- Tędy trzeba nam się udać - westchnął, oglądając potem jednak i drugą odnogę, tudzież nasłuchując odgłosów z niej. Nie na tyle jednak się wahał by opóźniać marsz w poszukiwaniu Helfdana...
 
Sayane jest offline