Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2010, 15:35   #68
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację



Na szczęście raban, jaki narobiliście w komnacie nie przyciągnął krewnych ni znajomych ani jaszczura, ani tego co go zabiło. Bezpiecznie opuściliście siedzibę złotej mgły i tylko gwałtowny plusk, jaki towarzyszył rozpoczęciu ucztowania "rybek", świadczył o tym, że ktoś zauważył wasze odejście.

Ciche skwierczenie oliwy w lampie miarowo odmierzało godziny, podczas których wracaliście do góry, przeszukiwaliście komnaty, a wreszcie forsowaliście kratę. Impopodobne stworzenie już się nie pojawiło, najwyraźniej nie zainteresowane tym obszarem podziemi, w którym się poruszaliście.
Ponieważ kolejne próby podważenia pseudo brony lub odnalezienia jej mechanizmu nic nie dały, Aesdil zabrał się do nużącego, monotonnego stapiania krat, podczas którego reszta mogła tylko czekać, wsłuchując się w burczenie własnych brzuchów, oraz wąchając swąd gorącego żelaza. Jedynym plusem całej sytuacji było ciepło, które przyjemnie grzało Wam zziębnięte członki, a w przypadku tropiciela - również suszyło przemoczone ubranie.
Po jakimś czasie elf odmówił dalszego przepalania, toteż do pracy przystąpiła reszta. Po godzinie czy dwóch wszyscy byliście mokrzy od potu, jednakże ziejąca w kracie pokaźnych rozmiarów dziura warta była wysiłku. Kolejno przeszliście przez nią, by z powrotem znaleźć się w sali z płaskorzeźbami.

Uszy Was nie myliły - wszystkie przejścia były zamknięte na głucho. Krata po Waszej lewej najwyraźniej zacięła się ze starości, gdyż wisiała w połowie odrzwi, a ostre, skierowane w dół zęby straszyły każdego, kto ośmieliłby się pod nią przejść. Jednak dwie kraty różniły się od reszty: ta, blokująca przejście do świątyni oraz druga, na lewo od niej. Na odrzwiach każdej jarzył się dwuwiersz napisany w czterech językach, oraz w języku magii:

Powiedz Słowo i Przejdź.

Błądzących Czeka Śmierć.




__________________________________________________ ___________
_____________________________






Korytarze działały paladynowi na nerwy odkąd zaczęli podróżować po tym miejscu. Było tu ciasno i ciemno i pełno zagrożeń. Było tu zbyt mało miejsca na walkę do jakiej Raydgast był szkolony, a zbyt dużo miejsca na podstępne ataki z których drowy były znane. Toteż nic dziwnego, że cierpliwość i stoicki spokój paladyna szybko zmalały. I nie tylko jego. Także i kapłan nie wytrzymał wysłuchując dziecinnych poniekąd tłumaczeń tropiciela.
Raydgast miał wrażeniem że w Podziemiach się Heldfan z Aesdilem na rozumy pozamieniał.
Kłótnia niewiele dała, tropiciel ograniczył się do postawy obrażonego chłopaczka zamiast zrozumieć czemu się go czepiają kapłan z paladynem.

Niemniej najważniejsze że uradzili wspólne stanowisko...Powrót ponury i spokojny, choć tylko pozoru. Zauważenie impa czy też quasita było takim incydentem. Czy to był jeden czy drugi, dla Raydgasta nie miało to znaczenia, oba stwory podlegały pod kategorię: „potworek do ubicia przy najbliższej okazji.”

Nie znaleźli łomu, ani niczego czym można byłoby sforsować kraty. W pełnym delikatnego sprzętu do badań magicznych, nie było odpowiednich fragmentów urządzeń. Trzeba by było spróbować przedostać się inaczej. Poprzednim razem nie próbowali się przebić... Nie byli zdeterminowani, by to zrobić. Teraz było inaczej. Przynajmniej w przypadku większości z członków drużyny.

Nie mogąc sforsować siłą, próbowali się przebić za pomocą magii Aesdila. A ponieważ Raydgast nie był w tym przypadku pomocą, wzorem Helfdana zaczął się posilać i przy okazji informować resztę drużyny o swoich przemyśleniach. Kilka spraw bowiem należało uściślić.
-Hardan Szalony nie umarł, a zaginął. Nigdy nie znaleziono jego ciała, ale też nikomu nie zależało by je znaleźć. Nie miał żadnych bliskich krewnych. Nikogo, kogo obchodziłby jego los. Był ... a raczej stał się jednym z tych czarowników odludków, co siedzą na uboczu i zajmują się swoimi sprawami. A do tych spraw rozsądni ludzie wolą się nie wtrącać. Nikt też nie szukał podziemi pod zamkiem. Zakon nic o nich nie wie. A ci którzy znaleźli...- tu przerwał.- ...zapewne nie dożyli okazji by o tym opowiedzieć.
Wiadomo jak ponury wniosek wynikał z tego faktu. Być może skończą jak znalezieni wcześniej nieszczęśnicy. Silvercrossbow żałował, że nie poinformował Britty o tym, co ma zrobić, w razie gdyby nie wracał.
Następnie dodał.- Hardan zaginął, więc wszyscy założyli, że nie żyje. Co prawdą być jednak nie musi. Być może kryje się gdzieś, w tych korytarzach. Chyba nie muszę wam mówić, jak ciężkim jest przeciwnikiem szalony i potężny mag.

Były to dywagacje, nie poparte żadnymi dowodami. W końcu jaki mag dopuściłby do dewastacji swoich podziemi i przejęcia jego zamku przez obcych? Niestety paladyn miał na to mało pocieszającą odpowiedź. Mag któremu nadano przydomek "Szalony".

Nie czas jednak na dalsze rozmyślania, bowiem krata była na tyle osłabiona, że Raydgast mógł nie jej pręty odgiąć używając swojego buzdyganu niczym dźwigni.
Pozostało mozolne rozpruwanie krat przez pozostałych członków ekipy, gdy już Aesdil skończył korzystać z zaklęć. I przebiwszy się dalej, mogli się wreszcie wydostać do sali, w której... paladyn jęknął w duchu. Kolejne kraty, tym razem zamykające wszystkie przejścia. I tym razem dwie z nich były opatrzone groźbą-zagadką. Paladyn słyszał o sklerotycznych magach, którzy najpierw obmyślali zaklęcia dezaktywowane hasłem, po czym bojąc się zapomnieć owego hasła, dołączali do czaru zagadkę, ku pamięci.
Oczywiście mogło to być coś gorszego. W końcu przydomek „Szalony” nie dostaje się bez powodu.
Na razie Raydgast usiadł wodząc oczami po rzeźbach. Dopiero co sforsowali jedne kraty, co nie było łatwym zadaniem, za to męczącym. Kilka chwil na złapanie oddechu nie zaszkodzi. A być może odpowiedź na zagadkę, mają dosłownie „przed sobą”.


__________________________________________________ ___________
_____________________________






Helfdan nigdy nie należał do osób nadmiernie przejmujących się zdaniem innych. Często nie był w stanie zrozumieć ich zachowań… w końcu jego samotne tygodnie spędzane na polowaniach nie brały się z niczego. Nie pojmował tego co do niego mówili paladyn, kapłan czy elf… a może tylko nie chciał rozumieć. Nie, zdecydowanie tego nie ogarniał. Starał się spróbować jednak spełzło to na niczym. Najlepsze w tym wszystkim było to, że wcale nie musiał.

Nic na siłę. Takie motto sprawiało, że życie tropiciela było smaczniejsze, lżejsze… a w relacjach damsko męskich dużo bardziej satysfakcjonujące. Dla kogoś takiego jak on mającego niezwykle twardy kark przy jednoczesnym przywiązaniu do autonomii swoich poglądów i zachowania „nie napinanie się” zapewniało odpowiedni poziom zadowolenia z życia. I nade wszystko utrzymywanie odpowiedniego dystansu do siebie i świata.

Zmęczenie dawało już mu się we znaki, jednak ostatnie popołudnie spędził na przetrząśnięciu okolicy, nocne warty i dzisiejszy dzień obfitujący w wysiłek. Dlatego postanowił wykorzystać akcję przy bramie do małego złapania oddechu. To mu było potrzebne, krótka drzemka umilona hałasami…

Na twarzy poczuł chłód wieczoru potęgowany powiewem z północy. W nozdrza uderzyły go jesienne zapachy. Gdzieś w oddali wyczuł podenerwowanie tego drugiego, tego uwiązanego do dwunoga. Gdzieś tam była samica i wierzchowce. Gdzieś tam było pożywienie. Dostrzegł jakiś ruch, ostrożny czujny… Obserwował gryzonia jak rozgląda się w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia. Nabrał pewności, zapach jedzenia nie przytępiał zmysły i instynkt. Ptaszysko wzbił się w górę… nabrał wysokości i spadł na nic nie spodziewającego się gryzonia. Twarz Helfdana owiał pęd powierza, chwilę później szpony przyjemnie wbiły się w ciało ofiary by po chwili ulecieć z nią na wierzę. Wybiórka próbowała stawiać jeszcze opór, na próżno. W ustach półelfa pozostał tylko słodkawy smak krwi.


Kolejny raz nie wzbudzili większego zainteresowania w podziemiach. Przynajmniej nie takiego by mieszkańcy postanowili wyjść z cienia. Może ci którzy rozdawali tutaj karty czekali na lepszy moment albo nie mieli ochoty na interakcję. Być może na małą przekąskę byli zbyt najeżeni różnego rodzaju żelastwem. Być może towarzysze Helfdana mieli na tyle zakazane facjaty, że żadna zgrabna niewiasta nie miała śmiałości się do niego zbliżyć… w sumie coś w tej teorii było. Na chwilę ich zostawił i od razu spotkał dwie. Może nie królowe piękności ale jakieś zalety już na pierwszy rzut oka można było dostrzec zwiastujący możliwość spędzenia miło paru chwil.

Historia paladyna pokazała, że niedaleko pada jabłko od zakonu. Paladyni z Królestwa wykazywali się wręcz wyjątkową dociekliwością czego świetnym przykładem był Raydgast. Lepiej czasem nie szukać za głęboko, żeby broń boże nie znaleźć jakiegoś problemu… a jak coś później wylezie spod dywanu to cóż. Mówi się trudno. Sumienie Helfdana było zupełnie niezwiązane z losami tej krainy… nie rościł sobie prawa do odpowiedzialność za ochronę tych ziem dlatego brak krótkoterminowych korzyści oznaczał brak powodów do dalszego zainteresowania.

Rachu ciachu i krata ustąpiła pod naporem magii złocistego i mięśni dzielnych wysrańców… znaczy wybrańców. Czy jak tam im wołano. Kolejne metry i następna przeszkoda pokazały, że poprzedni właściciel tych podziemi miał solidnie namieszane w głowie.

Rebusy i łamigłówki były daleko od zainteresowania półelfa… Jednak jak mus to mus.
 
Sayane jest offline