Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2010, 15:39   #72
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
__________________________________________________ ___________
_____________________________





Wędrując z powrotem korytarzami Raydgast miał czas przemyśleć, czym było owo zadanie zlecone mu przez zakon. Czy miał na siłę szukać śladów drowiej obecności, czy też rozejrzeć się i przekonać czy drowy były.
Jakkolwiek powrót z mrocznym na powrozie byłby niewątpliwie nobilitujący w oczach współbraci, to jednak rycerz nie zamierzał ufarbować Aesdila na czarno-biało (choć czasami bard sprawiał, że taka idea była naprawdę kusząca).
Nie było sensu szukać dowodów na siłę. Lepiej byłoby się zabrać do tego rzetelnie.
Miał złamanego sejmitara i widział, prawdopodobnie drowie truchło w lochach. Na własnej skórze przekonał się jak owe podziemia mogą być niebezpieczne.
Wątpił by wśród nich kryły się drowy, a nawet jeśli się kryły... To potrzebna tu była ekspedycja liczniejsza lepiej zorganizowana, niż ta obecnie.
Pozostało sprawdzić zamek i zahaczywszy o Podkosy wrócić z raportem do Uran.

Wydostanie się ponurych korytarzy paladyn przyjął z ulgą. Osobiście miał nadzieję, że już nigdy w życiu nie będzie się musiał tam fatygować. Gdy się jest ojcem i mężem, żyłka odkrywcy przestaje mieć znaczenie. Zwłaszcza, że natknęli się na dowody na to, jak kończyła większość tych odkrywców w lochach Hardana Szalonego.
Wysłuchał słów Britty i następnie rzekł do Helfdana z wyraźnym wyrzutem.- I tak się mości bohaterze składa raporty. A nie coś tam się bąknie o żyjątkach, które potem okazują się jednym zaszlachtowanym potworem wielkości niedźwiedzia i dwoma stworzeniami, które ową bestię zmasakrowały.
-Co się tam stało? -jak każda kobieta, Britta była ciekawska.
-Wystarczy powiedzieć, że Helfdan nie stanął na wysokości zadania.- mruknął paladyn, a dziewczyna wybuchła śmiechem dodając po chwili.- Każdemu mężczyźnie się to zdarza czasem.
A Raydgast zorientował się, że jego sformułowanie było wielce niefortunne, bo dwuznaczne.
Cóż...słów cofnąć nie można już było.

A czas posiłku należało odpowiednio spożytkować. Rycerz zajął się więc pucowaniem oręża i zbroi . Pozwalało to zabić czas i sprzyjało rozważaniom.
Poza tym, paladynowi nie wypada chodzić w brudnej i zaniedbanej zbroi.
Potem wyjął pergamin i pióro i zaczął pisać. Nie wiadomo co się stanie w zamku, więc na wszelki wypadek wolał już część raportu napisać od razu.
Planował tez napisać list do żony, ale...tu pióro zawiodło paladyna. Nie bardzo wiedział jak napisać list pożegnalny do niej. Nie bardzo chciał go napisać. Nie potrafił pogodzić się ze swoją ewentualną śmiercią...Zabrakło mu słów.

Warta paladyna upłynęła spokojnie. Co prawda miejsce w którym wydawało się ( i było) bezpiecznie. Ale to nie powód, by tracić czujność.
A noc upłynęła spokojnie...co Raydgast przyjął z ulgą.
Rankiem paladyn uczestniczył w uroczystości religijnej, podobnie jak Britta, choć ze znacznie mniejszym entuzjazmem.
Pozostało więc zjeść resztki kolacji i wyruszyć do zamku Hardana Szalonego.


__________________________________________________ ___________
_____________________________





Powrót do świątyni w wykonaniu Helfdana niewiele się różnił niż droga w przeciwnym kierunku. Nie udzielił mu się elfi optymizm i pewność co do tego, że w ostatnim czasie tylko oni przemierzali ten korytarz. Jeżeli tak łatwo było wejść w dziwaczny labirynt to na chłopski, prosty rozum półelfa wyjście nie powinno nastręczać zbyt wielu problemów. Dlatego zwiadowca poruszał się tak jak zwykle czyli ostrożnie i czujnie nie dając odpocząć swoim zmysłom. Chociaż te już wołały o pomstę do nieba słusznie domagając się odpoczynku. Jednak półelfa uparcie trwał przy swoim…

Powietrze nie było świeższe, niebo nie było błękitniejsze a Britta nie była piękniejsza. Weszli to musieli wyjść… tak działa odwieczne prawo natury. Więc wyszli zmęczeni, brudni i głodni ale chyba bez wielkiego zaskoczenia. Oczywiście Helfdan ze swojego niemałego doświadczenia wiedział, że częstokroć jest się trudniej dostać do środka niż potem się wydostać. Ta przygoda była dość typowa. Początkowe poszukiwania wejścia i towarzyszący temu dreszczyk emocji, potem kombinowanie jak się wślizgnąć przez wąskie przejście… pobyt dość nudny i zupełnie niesatysfakcjonujący. A finał co najmniej dziwny. Proza życia.

Ptaszysko chyba solidnie uderzyło się w głowę albo co najmniej zaraził się jakimś choróbskiem. Zaczął zachowywać się jak ptaszek barda… znaczy dość dziwnie jak na zwierzaka nawykłego do spędzania długich dni z dala od swojego „pana”.

- A poszedł ty bo jak huknę to tylko na rosół się nadasz. Odpędzał się od natarczywego powitania. Nie szczędził przy tym ni gestów ni połajanek słownych. Niezwykle sugestywna mowa ciała połączona z werbalizacją myśli przywróciła Ptaszysku zdrowy, ptasi rozsądek.


Półelf postanowił się co nieco odświeżyć. Wilgotność powietrza połączona z wysiłkiem fizycznym w labiryncie spowodowała dość nieprzyjemny zapach jaki się wokół nich roztaczał. Niezbyt przyjemny można by rzec. Dlatego skierował się do uszkodzonej studni i począł wydobywać wiadro za wiadrem i solidnie się obmywać. Potem już tylko świeże, znaczy czystsze ubranie i już mógł biesiadować ile dusza zapragnie.

Ze smakiem przekąsił mocno wypieczoną sarninę zapijając resztkami wina grzejąc się jednocześnie przy ognisku bo zimny kąpiel w jesienny wieczór nie należała do najbardziej rozgrzewających czynności.

Wysłuchał raportu. Niby nic a jednak. Britta wykazała się dość dużą samodzielnością i jak na kogoś pozostawionego na „nieznanym” terenie infiltrowanym przez mrocznych wrogów Królestwa niefrasobliwością. Oczywiście perspektywa czasu potwierdzała zasadność jej decyzji ale… ale czy to wystarczy tyranowi dyscypliny i tytanowi unikania niebezpieczeństw? Z uwagą się przyglądał dalszemu rozwojowi wydarzeń. Nie zawiódł się. Paladyn przemówił. Już miał odparować coś w stylu jaki pan taki kram albo że się zastanawia kto nosi spódniczkę Britta czy on ale paladyn sam się podkładał w takich utarczkach. Na przykre doświadczenia swojego rozmówcy mógł tylko stwierdzić z politowaniem.

- Skoro tak twierdzisz to pewnie wiesz o czym mówisz. Podobno proszek z byczych jąder pomaga na takie niedobór własnych.


Znalezisko odnośnie rejestru adeptów to chyba była najcenniejsza uwaga jaką usłyszał dzisiejszego dnia. Jeżeli za cenną wskazówkę można uznać informację w sprawie, która z punktu widzenia półelfa nie niesie żadnych korzyści dla niego, a wręcz odwrotnie. Nie licząc rzecz jasna nauki płynącej z obcowania z tak światłym towarzystwem. Cała ta kabała leżała w dość trudnym do zdefiniowania jego interesie, którego nie bardzo potrafił dostrzec.

- No to masz kapłanie kolejny punkt zaczepienia. Możesz się teraz uganiać za bardem, bardką lub magiem. Nic tylko wybierać. Ja tam bym wybrał bardkę bo nawet jak nic cennego się z niej nie wyciągnie to przynajmniej na flecie pograć będzie mogła. Zwrócił się bez krzty ironii do Iuliusa.


Ułożył się na posłaniu i pogrążył się w myślach wszelakich.


Półelf jak każdy czegoś szukał w tych Królestwach, stronach czy nawet nieszczęsnych podziemiach. Wbrew słowom paladyna cała ta wyprawa okazała się dużo bardziej bezowocna niż poszukiwania, których zwieńczeniem jest otwarcie pustej skrzyni. Brak „skarbu” nie był tak dotkliwy jak brak kandydatów na przedsięwzięcie dużo bardziej ryzykowne niż szlajanie się po jakichś tunelach. Po podziemiach gdzie najgorsze co mogli by spotkać było namiastką tego co będzie na niego czekało na końcu drogi jaka mu pisana… albo chociaż wywróżona przez jakąś pokręconą wieszczącą zielarkę.

„Eh śniada dzierlatko jakbym cię teraz dostał w swoje ręce…” Kosmate myśli nie mogły go opuścić kiedy sobie przypomniał delicje w jakich się rozsmakował w wygodnej sypialni ulokowanej na poddaszu jednej z kamienic w Uran. Meyia należała do tych kobiet, które na długo potrafią zapadać w pamięć. Po takim bezmiarze nicości z jakim dzielny poszukiwacz kobiecego towarzystwa miał do czynienia odcisnęła spore piętno w jego świadomości. Była z tych okazów o skórze palonego bursztynu potrafiącą po mistrzowsku nie zakrywać strojem swoich kształtów. A to była cenna umiejętność nawet w obliczu kunsztu ars amandi jakim się wykazywała.


Wracając jednak do głównego wątku i poniekąd do tej zgrabnej pupki pora wracać. Nic tu po nim. Ślizganie się po powierzchni bez próby zgłębienia tematu nie leżało w jego naturze. Zejście do podziemi nic mu nie dało. Ani nie wiedział czy stamtąd wyłazi to „zło” / drowy / jest tam coś wartego odnotowania ani czy zupełnie nie ma to związku z niczym ważnym dla tej krainy. Bił się z myślami…

Zostawała jeszcze opuszczona forteca. Z dużą dozą prawdopodobieństwa jej podziemia łączą się z tymi, z których niedawno wyszli. Z jeszcze większą nic nadzwyczajnego już tam nie znajdą. Co się zaś tyczy świecidełek to łudzenie się na jakieś zakrawałoby z większym szaleństwem niż poszukiwania takiej co by utrzymała Helfdana w swojej sypialni na dłuższy czas. Jednak… Dość kiepsko byłby się zastanawiać przez całą drogę do Uran czy się przypadkiem nie pomylił, czy przypadkiem nawiedzone zamczysko było warte poświęcenia mu kolejnego dnia na małe poszukiwania.

Póki co to była jedyna zagwozdka dzisiejszego wieczora dla tropiciela. Wiedział co będzie dalej… no precyzyjniej byłoby stwierdzić co może być dalej. Kilka dni w Uran, kilka miejsc do odwiedzenia, kilka chwil przyjemności w ramionach bardziej przychylnych dziewek niż Britta. No i rzecz jasna nie mających włosów na klacie tylu co ona. A potem to lub tamto. Może zbierze kilku sobie podobnych, odważnych i skorych do ryzyka poszukiwaczy przygód i zagłębi się w te podziemia nie tylko by powąchać kupsko jakiegoś gada. A może zakosztuje zimowej zabawy z orkami. Zawsze takie śnieżne igraszki mu się podobały.

Mało prawdopodobne, jednak możliwe było to, że półelf spróbuje sobie wreszcie na coś odpowiedzieć. To by pociągało za sobą konieczność podejmowania kolejnych działań… i znowu rodziło się pytanie czy warto wywoływać lawinę, której nie będzie można powstrzymać…

Noc minęła szybko. Derka była cieplejsza niż wczoraj, a legowisko wygodniejsze. Oczywiście mimo gderania baby z łukiem odbębnił wartę. Podobnie jak on, ona też nie próżnowała cały dzień. Zresztą tak jak reszta, chyba nawet elfi wierszokleta wbrew pozorom wszyscy w tym towarzystwie byli nawykli do niewygód i ciężkiego wysiłku. Taki tryb życia wiedli.

***

Kolejny dzień, który przypominał iż jesień nachodzi wielkimi krokami. Helfdan przywitał go bez większej euforii ale i żali. Poszedł zrobić za róg świątyni to co dziewczynki robią kucając, a chłopaki stojąc i odgonił dylematy wczorajszego dnia.

- Co mi tam, niech kurwa stracę… jeden dzień mnie nie zbawi.
Powiedział sam do siebie i wrócił do reszty.

Przy śniadaniu bardziej zakomunikował niż zapytał o zdanie.

- Wybieram się na zamek. Jak chcecie się ze mną udać to zapraszam.

 
Sayane jest offline