Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-09-2010, 15:38   #71
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Wreszcie wrócili na powierzchnię. Kapłan miał wrażenie, że tylko stracili czas na błąkanie się po nic nie wnoszących psychodelicznych korytarzach stworzonych przez szaleńca. Nie mógł się z tym pogodzić, tym bardziej, ze napięcie i spory w drużynie tylko przez to przybrały na sile.
Poszli tam właściwie bez planu. Z perspektywą krótkiej wycieczki po piwnicy świątyni, a wyglądało prawie jakby trafili na inny plan.
Manorian nie narzekał na głos na trudy wyprawy, ale w duchu przyznawał, że czuł się zmęczony i zirytowany całą podziemną eskapada, która prócz wizji kilku pokracznych stworów i nieumarłych nie wniosła praktycznie nic w drowiej kwestii.
Iulus był pewien że resztki Mrocznego elfa które znaleźli były efektem tego że łotr zagubił się prawie jak oni w posępnym kanale.

Z ulgą skrytą pod hełmem młody akolita powitał ogień, sarninę, Brittę i posłanie. konsumując w milczeniu przysłuchiwał się relacji najemniczki i łajał się za to, iż sam nie przeszukał okolicy kaplicy zanim zeszli na dół.
Gdy wreszcie zaspokoił głód podziękował kobiecie za jej pracę i chęć do warty, po czym udał się na spoczynek,uprzednio rozbierając się ze zbroi. Hełm jednak położył tuż przy posłaniu, obok miecza, w zasięgu własnych dłoni.
Zasnął natychmiast, gdy tylko złożył głowę na posłaniu.

Sny były pełne majak, widm i niekończących się korytarzy. Pełne złości, kłótni i kłamstw. Bieganiny i kręcenia się, aż wreszcie ściany zaczęły kurczyć się bardzo powoli, sadystycznie zamykając go w coraz ciaśniejszym pudełku. Miażdżąc kości, tłumiąc krzyk.

Zerwał się w środku nocy. Ognisko żarzyło się emanując przyjemnym ciepłem.
Siedząca na warcie Britta spojrzała na niego zdziwiona nagłym przebudzeniem.
- przepraszam, to tylko sen ponury, przepraszam - wymamrotał kładąc głowę na posłaniu i zasypiając momentalnie.

Rankiem ubrany w czyste szaty, nim zbudzili się towarzysze zmówił swą modlitwę, dziękując Tyrowi za łaskę i szczęśliwy powrót na powierzchnię. Pomagając znużonej najemniczce przy śniadaniu przygotowywał się do odprawienia krótkiej liturgii.
Gdy tylko pozostali się zbudzili Iulus podszedł do Aesdila i wypytał go o rodzaj święta, które elf chciał celebrować. Zdawało mu się iż 8 dnia pierwszego dekadnia Marpenothu nie ma żadnych ważnych świat, ale nie chciał okazać swej ignorancji.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:39   #72
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
__________________________________________________ ___________
_____________________________





Wędrując z powrotem korytarzami Raydgast miał czas przemyśleć, czym było owo zadanie zlecone mu przez zakon. Czy miał na siłę szukać śladów drowiej obecności, czy też rozejrzeć się i przekonać czy drowy były.
Jakkolwiek powrót z mrocznym na powrozie byłby niewątpliwie nobilitujący w oczach współbraci, to jednak rycerz nie zamierzał ufarbować Aesdila na czarno-biało (choć czasami bard sprawiał, że taka idea była naprawdę kusząca).
Nie było sensu szukać dowodów na siłę. Lepiej byłoby się zabrać do tego rzetelnie.
Miał złamanego sejmitara i widział, prawdopodobnie drowie truchło w lochach. Na własnej skórze przekonał się jak owe podziemia mogą być niebezpieczne.
Wątpił by wśród nich kryły się drowy, a nawet jeśli się kryły... To potrzebna tu była ekspedycja liczniejsza lepiej zorganizowana, niż ta obecnie.
Pozostało sprawdzić zamek i zahaczywszy o Podkosy wrócić z raportem do Uran.

Wydostanie się ponurych korytarzy paladyn przyjął z ulgą. Osobiście miał nadzieję, że już nigdy w życiu nie będzie się musiał tam fatygować. Gdy się jest ojcem i mężem, żyłka odkrywcy przestaje mieć znaczenie. Zwłaszcza, że natknęli się na dowody na to, jak kończyła większość tych odkrywców w lochach Hardana Szalonego.
Wysłuchał słów Britty i następnie rzekł do Helfdana z wyraźnym wyrzutem.- I tak się mości bohaterze składa raporty. A nie coś tam się bąknie o żyjątkach, które potem okazują się jednym zaszlachtowanym potworem wielkości niedźwiedzia i dwoma stworzeniami, które ową bestię zmasakrowały.
-Co się tam stało? -jak każda kobieta, Britta była ciekawska.
-Wystarczy powiedzieć, że Helfdan nie stanął na wysokości zadania.- mruknął paladyn, a dziewczyna wybuchła śmiechem dodając po chwili.- Każdemu mężczyźnie się to zdarza czasem.
A Raydgast zorientował się, że jego sformułowanie było wielce niefortunne, bo dwuznaczne.
Cóż...słów cofnąć nie można już było.

A czas posiłku należało odpowiednio spożytkować. Rycerz zajął się więc pucowaniem oręża i zbroi . Pozwalało to zabić czas i sprzyjało rozważaniom.
Poza tym, paladynowi nie wypada chodzić w brudnej i zaniedbanej zbroi.
Potem wyjął pergamin i pióro i zaczął pisać. Nie wiadomo co się stanie w zamku, więc na wszelki wypadek wolał już część raportu napisać od razu.
Planował tez napisać list do żony, ale...tu pióro zawiodło paladyna. Nie bardzo wiedział jak napisać list pożegnalny do niej. Nie bardzo chciał go napisać. Nie potrafił pogodzić się ze swoją ewentualną śmiercią...Zabrakło mu słów.

Warta paladyna upłynęła spokojnie. Co prawda miejsce w którym wydawało się ( i było) bezpiecznie. Ale to nie powód, by tracić czujność.
A noc upłynęła spokojnie...co Raydgast przyjął z ulgą.
Rankiem paladyn uczestniczył w uroczystości religijnej, podobnie jak Britta, choć ze znacznie mniejszym entuzjazmem.
Pozostało więc zjeść resztki kolacji i wyruszyć do zamku Hardana Szalonego.


__________________________________________________ ___________
_____________________________





Powrót do świątyni w wykonaniu Helfdana niewiele się różnił niż droga w przeciwnym kierunku. Nie udzielił mu się elfi optymizm i pewność co do tego, że w ostatnim czasie tylko oni przemierzali ten korytarz. Jeżeli tak łatwo było wejść w dziwaczny labirynt to na chłopski, prosty rozum półelfa wyjście nie powinno nastręczać zbyt wielu problemów. Dlatego zwiadowca poruszał się tak jak zwykle czyli ostrożnie i czujnie nie dając odpocząć swoim zmysłom. Chociaż te już wołały o pomstę do nieba słusznie domagając się odpoczynku. Jednak półelfa uparcie trwał przy swoim…

Powietrze nie było świeższe, niebo nie było błękitniejsze a Britta nie była piękniejsza. Weszli to musieli wyjść… tak działa odwieczne prawo natury. Więc wyszli zmęczeni, brudni i głodni ale chyba bez wielkiego zaskoczenia. Oczywiście Helfdan ze swojego niemałego doświadczenia wiedział, że częstokroć jest się trudniej dostać do środka niż potem się wydostać. Ta przygoda była dość typowa. Początkowe poszukiwania wejścia i towarzyszący temu dreszczyk emocji, potem kombinowanie jak się wślizgnąć przez wąskie przejście… pobyt dość nudny i zupełnie niesatysfakcjonujący. A finał co najmniej dziwny. Proza życia.

Ptaszysko chyba solidnie uderzyło się w głowę albo co najmniej zaraził się jakimś choróbskiem. Zaczął zachowywać się jak ptaszek barda… znaczy dość dziwnie jak na zwierzaka nawykłego do spędzania długich dni z dala od swojego „pana”.

- A poszedł ty bo jak huknę to tylko na rosół się nadasz. Odpędzał się od natarczywego powitania. Nie szczędził przy tym ni gestów ni połajanek słownych. Niezwykle sugestywna mowa ciała połączona z werbalizacją myśli przywróciła Ptaszysku zdrowy, ptasi rozsądek.


Półelf postanowił się co nieco odświeżyć. Wilgotność powietrza połączona z wysiłkiem fizycznym w labiryncie spowodowała dość nieprzyjemny zapach jaki się wokół nich roztaczał. Niezbyt przyjemny można by rzec. Dlatego skierował się do uszkodzonej studni i począł wydobywać wiadro za wiadrem i solidnie się obmywać. Potem już tylko świeże, znaczy czystsze ubranie i już mógł biesiadować ile dusza zapragnie.

Ze smakiem przekąsił mocno wypieczoną sarninę zapijając resztkami wina grzejąc się jednocześnie przy ognisku bo zimny kąpiel w jesienny wieczór nie należała do najbardziej rozgrzewających czynności.

Wysłuchał raportu. Niby nic a jednak. Britta wykazała się dość dużą samodzielnością i jak na kogoś pozostawionego na „nieznanym” terenie infiltrowanym przez mrocznych wrogów Królestwa niefrasobliwością. Oczywiście perspektywa czasu potwierdzała zasadność jej decyzji ale… ale czy to wystarczy tyranowi dyscypliny i tytanowi unikania niebezpieczeństw? Z uwagą się przyglądał dalszemu rozwojowi wydarzeń. Nie zawiódł się. Paladyn przemówił. Już miał odparować coś w stylu jaki pan taki kram albo że się zastanawia kto nosi spódniczkę Britta czy on ale paladyn sam się podkładał w takich utarczkach. Na przykre doświadczenia swojego rozmówcy mógł tylko stwierdzić z politowaniem.

- Skoro tak twierdzisz to pewnie wiesz o czym mówisz. Podobno proszek z byczych jąder pomaga na takie niedobór własnych.


Znalezisko odnośnie rejestru adeptów to chyba była najcenniejsza uwaga jaką usłyszał dzisiejszego dnia. Jeżeli za cenną wskazówkę można uznać informację w sprawie, która z punktu widzenia półelfa nie niesie żadnych korzyści dla niego, a wręcz odwrotnie. Nie licząc rzecz jasna nauki płynącej z obcowania z tak światłym towarzystwem. Cała ta kabała leżała w dość trudnym do zdefiniowania jego interesie, którego nie bardzo potrafił dostrzec.

- No to masz kapłanie kolejny punkt zaczepienia. Możesz się teraz uganiać za bardem, bardką lub magiem. Nic tylko wybierać. Ja tam bym wybrał bardkę bo nawet jak nic cennego się z niej nie wyciągnie to przynajmniej na flecie pograć będzie mogła. Zwrócił się bez krzty ironii do Iuliusa.


Ułożył się na posłaniu i pogrążył się w myślach wszelakich.


Półelf jak każdy czegoś szukał w tych Królestwach, stronach czy nawet nieszczęsnych podziemiach. Wbrew słowom paladyna cała ta wyprawa okazała się dużo bardziej bezowocna niż poszukiwania, których zwieńczeniem jest otwarcie pustej skrzyni. Brak „skarbu” nie był tak dotkliwy jak brak kandydatów na przedsięwzięcie dużo bardziej ryzykowne niż szlajanie się po jakichś tunelach. Po podziemiach gdzie najgorsze co mogli by spotkać było namiastką tego co będzie na niego czekało na końcu drogi jaka mu pisana… albo chociaż wywróżona przez jakąś pokręconą wieszczącą zielarkę.

„Eh śniada dzierlatko jakbym cię teraz dostał w swoje ręce…” Kosmate myśli nie mogły go opuścić kiedy sobie przypomniał delicje w jakich się rozsmakował w wygodnej sypialni ulokowanej na poddaszu jednej z kamienic w Uran. Meyia należała do tych kobiet, które na długo potrafią zapadać w pamięć. Po takim bezmiarze nicości z jakim dzielny poszukiwacz kobiecego towarzystwa miał do czynienia odcisnęła spore piętno w jego świadomości. Była z tych okazów o skórze palonego bursztynu potrafiącą po mistrzowsku nie zakrywać strojem swoich kształtów. A to była cenna umiejętność nawet w obliczu kunsztu ars amandi jakim się wykazywała.


Wracając jednak do głównego wątku i poniekąd do tej zgrabnej pupki pora wracać. Nic tu po nim. Ślizganie się po powierzchni bez próby zgłębienia tematu nie leżało w jego naturze. Zejście do podziemi nic mu nie dało. Ani nie wiedział czy stamtąd wyłazi to „zło” / drowy / jest tam coś wartego odnotowania ani czy zupełnie nie ma to związku z niczym ważnym dla tej krainy. Bił się z myślami…

Zostawała jeszcze opuszczona forteca. Z dużą dozą prawdopodobieństwa jej podziemia łączą się z tymi, z których niedawno wyszli. Z jeszcze większą nic nadzwyczajnego już tam nie znajdą. Co się zaś tyczy świecidełek to łudzenie się na jakieś zakrawałoby z większym szaleństwem niż poszukiwania takiej co by utrzymała Helfdana w swojej sypialni na dłuższy czas. Jednak… Dość kiepsko byłby się zastanawiać przez całą drogę do Uran czy się przypadkiem nie pomylił, czy przypadkiem nawiedzone zamczysko było warte poświęcenia mu kolejnego dnia na małe poszukiwania.

Póki co to była jedyna zagwozdka dzisiejszego wieczora dla tropiciela. Wiedział co będzie dalej… no precyzyjniej byłoby stwierdzić co może być dalej. Kilka dni w Uran, kilka miejsc do odwiedzenia, kilka chwil przyjemności w ramionach bardziej przychylnych dziewek niż Britta. No i rzecz jasna nie mających włosów na klacie tylu co ona. A potem to lub tamto. Może zbierze kilku sobie podobnych, odważnych i skorych do ryzyka poszukiwaczy przygód i zagłębi się w te podziemia nie tylko by powąchać kupsko jakiegoś gada. A może zakosztuje zimowej zabawy z orkami. Zawsze takie śnieżne igraszki mu się podobały.

Mało prawdopodobne, jednak możliwe było to, że półelf spróbuje sobie wreszcie na coś odpowiedzieć. To by pociągało za sobą konieczność podejmowania kolejnych działań… i znowu rodziło się pytanie czy warto wywoływać lawinę, której nie będzie można powstrzymać…

Noc minęła szybko. Derka była cieplejsza niż wczoraj, a legowisko wygodniejsze. Oczywiście mimo gderania baby z łukiem odbębnił wartę. Podobnie jak on, ona też nie próżnowała cały dzień. Zresztą tak jak reszta, chyba nawet elfi wierszokleta wbrew pozorom wszyscy w tym towarzystwie byli nawykli do niewygód i ciężkiego wysiłku. Taki tryb życia wiedli.

***

Kolejny dzień, który przypominał iż jesień nachodzi wielkimi krokami. Helfdan przywitał go bez większej euforii ale i żali. Poszedł zrobić za róg świątyni to co dziewczynki robią kucając, a chłopaki stojąc i odgonił dylematy wczorajszego dnia.

- Co mi tam, niech kurwa stracę… jeden dzień mnie nie zbawi.
Powiedział sam do siebie i wrócił do reszty.

Przy śniadaniu bardziej zakomunikował niż zapytał o zdanie.

- Wybieram się na zamek. Jak chcecie się ze mną udać to zapraszam.

 
Sayane jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:39   #73
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację




Drogę do świątyni Aesdil przebył niemalże piorunem, gnany entuzjazmem, tęsknotą za zwierzęcymi przyjaciółmi i poczuciem winy że zostawił ich na tak długo. Nie na tyle jednak się spieszył by pominąć pozostawione wcześniej dobra. Mimo tego że zardzewiałe, zebrał jednak miecze, noże i obuch topora, zwracając szczególną uwagę na ten ostatni, bowiem wpadł na kolejny pomysł. Trzy gorsze noże zaś ułożył prostopadle do siebie i związał mocno rzemieniem, tworząc prymitywną bo prymitywną, ale zawsze kotwiczkę, która przy odrobinie szczęścia może przydać się w sytuacji takiej jak napotkana w sali z "jaszczurem". Jego dobrego humoru - wręcz wybuchu entuzjazmu - nie tłumiło nawet coraz dotkliwsze zmęczenie. Ba, zaczął nawet pogwizdywać! Cicho co prawda, ale rozległ się marsz Wielkiej Rewolucyjnej Armii Nowego Elturel, rzucony swego czasu w twarz orczym hordom przez ochotnicze oddziały nowej republiki. Nieoczekiwane zwycięstwo nad bestialskimi łupieżcami sprawiło że utwór utrwalił się jako hymn sił zbrojnych miasta i rozlegał się potem podczas szturmu na miasto prowadzonego przez paladynów zakonów które zaangażowały się w tłumienie rewolucji.


Tak też się zdarzyło że pierwszy dopadł świątyni. Chowańcowi jak zwykle odbiło w takich wypadkach i zachowywał się jak primabalerina przed premierą, nie dając sobie przetłumaczyć że "lochy i Ty to zły pomysł a nie dało się szybciej powrócić, dziubasku". Indraugnir był bardziej entuzjastycznie nastawiony - o mało co nie nastąpił Aesdilowi na palce (bezskutecznie - praktyka robi swoje), powetował sobie jednak niepowodzenie rozdarciem kołnierza. Cóż, to cały Smokom podobny...

Co strzeliło Laure do łba że posmakował ust Britty (nie bez trudności bowiem dziewka wysoka jest, nie to co brzdękajło) tego sam Lathander pewnie nie wie, na szczęście obyło się bez śladów na pysku a i paladyn ten jeden raz nie okazał się kołkiem i odwrócił wzrok bez słowa. Łuczniczka okazała się być nadzwyczaj przezorną i kompetentną osobą i choć teraz Aesdil spojrzał na Raydgasta z uznaniem. "Wiedział kogo wynająć, szelma!" - pomyślał spoglądając na przygotowania Britty. Impuls by pocałować dziewczynę był nieodparty, zaskakujący i nagły, i choć w ten sposób powetował sobie chłodne powitanie Kulla. Nie dziwił się jednak jastrzębiowi - sam przykro odczuł długą rozłąkę, niemalże wydarcie części duszy, bowiem więź z chowańcem stała się dużo mocniejsza od zwykłej przyjaźni. Mimo zmęczenia rozpierała elfa dziwna energia i sam przytachał ze studni jeszcze kocioł wody zanim siadł wreszcie na tyłku. Czekając na sarninę dowcipkował z Brittą i żartował, zupełnie jakby pierwszy raz od rozpoczęcia nieszczęsnej wyprawy wróciło mu życie.
- Skąd przekonanie że niemoc każdemu mężczyźnie się zdarza? - zalotnie mruknął łuczniczce do uszka gdy dało się pożartować na osobności - Może istnieją chwalebne wyjątki...

Nie zwracał uwagi na kolejne uszczypliwości pomiędzy resztą mężczyzn, pozornie jednak tylko - dostrzegał że grupę czeka ciąg dalszy problemów. Jeszcze pół dnia temu machnąłby na to ręką, szczęśliwy że wróci czym prędzej na trakt, teraz jednak, na fali entuzjazmu, postanowił spróbować rozmowy raz jeszcze. Nie w nocy na szczęście lecz o poranku, bowiem zmęczenie każdemu odebrało już siły.

Szczególnie uważnie wysłuchał Britty raportu. Oczywiście, sprytna dziewczyna odnalazła drzwi zamiast przekopywać się przez zawał. Cóż, błędów nie popełnia ten kto niczego nie robi. Przygryzł paznokieć, zastanawiając się nad jej słowami.
- Pokażesz mi z rana oba sumariusze? Mogą być przydatne - powiedział miękko, z uznaniem, bowiem dziewczyna nie tylko odnalazła zapiski ale i krok dalej poszła interpretując je. - Coraz częstsze zgony... Trzeba będzie poszukać zależności, przyczyny. Mór może? Potwory? Klątwa z zamku? Dobrze - skapitulował - to może poczekać, tak samo jak uczniowie Hardana - oprócz tego wygnanego innymi również warto się zainteresować. Zwłaszcza ostatnimi.

Britta zarumieniła się lekko, ale potem wzruszyła ramionami.
- Nie rozumiem czemu w ogóle cię to interesuje. Jesteś tu obcy, żaden z nich ani ci brat ani swat, bo tu sami ludzie mieszkali. Zresztą oni dawno pomarli i nie pomożesz im nawet jakbyś chciał. A tą energię mógłbyś spożytkować dla dobra żyjących.

Elf wpatrzył się w łuczniczkę z niedowierzaniem i zakłopotaniem.
- Masz całkowitą rację - ludzie tu mieszkający ani moimi znajomkami nie byli ani tym bardziej pobratymcami. Ale jeśli istnieje cień szansy na to że uda się rozwiązać problem klątwy i Podkosianie mogliby zamieszkać tu znowu i żyć dostatnio - dlaczego by nie spróbować? Zważ że nie jestem tak zadufany w sobie by spodziewać się że poradzimy sobie tam gdzie inni już próbowali bez skutku - bo podejrzewam że i magowie Królestwa, i kapłani egzorcyzmować starali się przyczynę tutejszych kłopotów - ale ... co nam szkodzi? Może właśnie obcego w tych stronach potrzeba by zwrócił uwagę na to na co tutejsi przegapili? A sama widziałaś że Podkosy nie są najlepszym miejscem do życia. Pomijam właściciela - to słowo niemal wypluł z pogardą, jak zwykle gdy rozmowa schodziła na prawa "szlachetnie urodzonych" do wyzyskiwania poddanych - nie zapomniał Nowego Elturel i rewolucji - sama ziemia tutaj wygląda na żyźniejszą... - wskazał dziewczynie posąg boginii - Może za kunszt włożony w uhonorowanie Chauntaei tak pięknym darem odpłaca się ona swą łaską?

Jeszcze tylko użycie reperującego zaklęcia na głowicy topora, obmycie się i zębów wykałaczkami czyszczenie i spać! W ostatnim przebłysku świadomości przypomniał sobie o zawiniętym w płótno szkielecie. "Ten jednak też może jeszcze poczekać..." Gładko zapadł w elfi trans, niemal z radością witając znajome koszmary. Nie różniły się one tak bardzo od spotkania z widmowym potworem...

* * *

Obudził się raptownie. Britta mimo zmęczenia pełniła straż, a przecież i jej sen się przyda. Że zaś elfowi gdy wybudzi się z transu potrzeba do odpoczynku jedynie wygodnego miejsca i spokoju podszedł do niej i zaproponował że ją zmieni.

Gdy tak siedział w spokoju, nasłuchiwał i rozmyślał. Nie dawały mu spokoju pułapki, zwłaszcza kraty - jak to się stało że to oni właśnie je aktywowali, kiedy inni mieszkańcy lochów najwidoczniej swobodnie się tam przemieszczali? Lakoniczny opis Helfdana sugerował że przynajmniej niektórzy z nich również posługują się magią - i to nader silną. Zmutowany potwór - czyżby owocem był eksperymentów w odnalezioną pod ziemią pracownią alchemiczną? Kto je prowadził? Dlaczego? A imp czy quasit? Pan jego przebywa w podziemiach czy dawno już nie żyje? Może jest nieumarły? Dreszcz nim wstrząsnął na wspomnienie widma. Kto zabił drowa i ciało przytaszczył do dużej sali? Spojrzał na pieczęć. Czy i ona do drowa należała? Siedział i myślał. Poranek zdecyduje czy grupa w jakiejś tam zgodzie zdoła współpracować czy też skończy się wyprawa tak jak wcześniejsza? Otuchę czerpał z przykładu drużyny ze sprawy Beregostu - to ta sama sytuacja, tylko osoby inne. Rozsądku chyba każdy ma trochę...

Przypomniał sobie wydarzenia przy kracie i od razu się rozpromienił. On jeden wyniósł z podziemi bardzo wiele - jeśli dobrze interpretował zdarzenie. Czyżby sny które koszmary swego czasu przykryły były nie tylko wynikiem wybujałej imaginacji? "Poczekamy, zobaczymy" - uspokajał rozpalone myśli...

* * *

Jesieni i dłuższej nocy należy zawdzięczać że tuż przed świtem mógł wreszcie przerwać milczenie i ruszyć po schodach. Niestety, zimny ten świt nie był porankiem jaki sobie wymarzył. A i nie chciał śpiewać zbyt głośno, skoro Fortecy jeszcze nie sprawdzili. Ale wpatrzył się w coraz jaśniejsze chmury i choć w ten sposób przywitał Lathandera. Brakowało mu tego. Ostatnie wypadki za bardzo zajęły mu głowę, a wyprawa niczym szarym całunem spowiła mu umysł zobojętnieniem i ponurymi myślami. Odetchnął, wyrzucając precz troski i czarnowidztwo. W kościach czuł jeszcze znużenie długim marszem, Płomień ledwo się tlił w piersiach a i nie pamiętał już kiedy ostatnio wyzbył się wszystkich czarów, ale nie zwracał na to uwagi. Zaklinacz, za jakiego się miał od momentu gdy tylko jego moce się ujawniły, pokonywać musi kolejne ograniczenia by się rozwijać. Pomedytował dłuższą chwilę, zanucił kilka pieśni przygotowując się do kolejnego dnia po czym zbiegł po schodach i z mieczem w dłoni wyruszył na poszukiwanie odpowiedniego drzewka, gdzieś poza ruinami wioski. Tam wyciął wystarczająco długi i gruby fragment na stylisko naprawionego topora, zdumiewając się łatwością z jaką miecz radził sobie z twardym drewnem. Zanim powrócił do świątyni zdążył już okorować drąg. Z pomocą innych osób w krótkim czasie grupa powinna wzbogacić się o użyteczną broń i narzędzie. A Brittcie wręczył ukryty w garści kwiat.
- To za zajęcie się tym nicponiem Indraugnirem - szepnął.

Iulus go zaskoczył. Laure dla wszelkiej pewności przeliczył dni na palcach (czasami zdawało mu się że podróż do tego zapyziałego państewka sprawia że głupieje, na domiar złego szwankowania zaklęć) i wyszło mu że nie mylił się gdy wspominał o święcie. Zbyt późno przypomniał sobie że nie w Zachodnich to dzieje się Ziemiach, lecz na dalekiej północy, i stąd święto zapewne obchodzone jest wcześniej. Zmieszał się - jak mógł o takiej rzeczy zapomnieć??
- Widzisz, Iulusie - zaczął zakłopotany - w Scornubel najlepszy to jest moment na Obfite Plony, pamiętając zaś posąg boginii - wskazał wspaniałą rzeźbę Chauntanei - pomyślałem że warto byłoby ją uczcić. Zdaje się jednak że tu, na Północy, święto to wcześniej przypada. Że jednak Chauntaei większej różnicy raczej nie zrobi kiedy się ją dokładnie czci, czy możesz poprowadzić ceremonię?

Najważniejsze jednak była próba dogadania się z resztą grupy. Toteż gdy tropiciel zaanonsował swoje zamiary, Laure postanowił raz jeszcze spróbować ucywilizować stosunki.
- Panowie, porozmawiajmy, usiądźcie proszę - spojrzał na Helfdana i nieco więcej nacisku położył na ostatnie słowo. - Pogadać nam trzeba, streszczać się będę by nie marnotrawić czasu.
 
Sayane jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:40   #74
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Zgromadzili się pod ołtarzem.
Dwie świece płoneły jasno na brzegu kamiennego pupitu.
Iulus w swych odświętnych szatach, bez krzty pancerza na sobie wstąpił przed ołtarz. W dłonich niósł niewielki koszyk, do którego rano włożył kiklka ździebł zbóż, porastajacych okolice; świeże kwiaty i niewielki krzaczek jagód.
Ustawiony plecami do towarzyszy położył koszyk na ołtarzu i rozłożył dłonie wierzchem ku powale. Uniósł głowę ku górze i spojrzał w twarz posągu. Na policzki wystąpił rumieniec - stresował sie nieznacznie, gdyż święta plonów raczej nie obchodzi się w Tyrańskim kalendarzu. NIe znał modlitw dziękczynnych za zbiory i temu podobne. Musiał więc improwizować...

Przyciszonym lecz wyćwiczonym i pewnym głosem rozpoczął zaśpiew.

"Świat ułożon jest w wieczności
Boskim Prawem okiełznany
Dziś my w swej szczęśliwości
Za to dzięki Ci składamy

Za te dary, za te plony
w ten rok powtarzane
i prosimy aby nasze domy
w obfitości były skąpane

na wieki wieków
w Twej światłości
trwać będziemy w pokorności"

Manorian zamilkł na chwilę, by w skupieniu wyciągnać z koszyka rośliny które ze sobą przyniósł. Po chwili dodał głośno

- Matko wszystkich plonów, chwlimy Cię za plony które nam przydajesz i żywisz. Na Twą chwałe składamy to zboże, któy pod postacią chleba spożywamy każdego dnia; jagody, których sok orzeźwia nas w upalne dni; i kwiaty, symbol Twego szcześcia które na nas zsyłasz byśmy w trudzie i znoju, Twe piękno docenić mogli.
Spojrzyj łaskawie na te dary i - tu odwrócił się do towarzyszy - i na nas tutaj zgromadzony, którzy przyszli oddać Ci cześć i podziękować za tegoroczne zbiory. - zwrócił się ponownie do posągu i rzekł :
-Prosimy, nie opuszczaj swego ludu i swą opiekę roztaczaj nad ziemiami naszemi. Jak było na początku tak po wieki wieków w Boskim Prawie i Porządku świat uchowaj.

Skłonił się przed posągiem, po czym odpaliwszy niewielki patyczek od świecy stojącej na ołtarzu spalił w rytualnym hołdzie zboże, jagodę i kwiat.


Pokrzepiony nabożeństwem, Laure cierpliwie poczekał aż wszyscy usiądą. Chwilę tę poświęcił na rozpamiętywanie liturgii. Spodobała mu się, krótka, węzłowata i na temat. Widział że Iulus improwizował, ale nie miał mu tego za złe. Niektórzy klerycy Lathandera lubowali się w długotrwałych modłach które, co prawda... Potrząsnął głową. Czas przemówić i niech nabożeństwo będzie dla niego wskazówką. Członkowie grupy spędzili w podziemiach cały wczorajszy dzień więc miał nadzieję że poświęcą mu kilka minut, ale warto się streszczać. Gdy wszyscy, łącznie z Brittą, usiedli, przemówił w te słowa.
- Spróbujmy nieco inaczej niż dotychczas, bo widać że zabrakło i planu, i dobrej woli. Nikt z nas nie jest zadowolony ze stanu rzeczy, ale jesteśmy dorośli, możemy jeszcze wykonać zadanie i wyjść z twarzą z tej wyprawy. Każdy popełnił błędy, jednak i każdy pokazał że może się przydać... - wiedział że mówi ogólniki, ale od czegoś trzeba zacząć - Podsumuję sytuację i zaproponuję parę rzeczy, wysłuchajcie mnie, potem powiecie swoje.

Zaczął odliczać na palcach, dla podkreślenia i porządku.

- Po pierwsze - przybyliśmy tu w różnych celach i warto powiedzieć sobie jasno co kto z nas chce osiągnąć. Ja - wskazał na pierś kciukiem - sprawdzić chcę czy drowy mają tu swą siedzibę i czy zejście do Podmroku stąd prowadzi. Mam nadzieję że jeśli tak, to paladyni ... - tu spojrzał na Raydgasta, ale po chwili potrząsnął głową - Zbaczam z tematu. Oddać chcę włościanom w Podkosach kapłańskie parafernalia, by przekonać ich o dobrych zamiarach i wpłynąć na Fardana w czasie rozmowy o listach - wiecie jakich. Ostrzec pobratymców o niebezpieczeństwie które grozi im w Wilczym Lesie, choć tu ... - znowu się zreflektował - cóż poradzić na chaotyczną naturę. - Znaleźć też chcę źródło klątwy spoczywającej na Fortecy i zdjąć ją. Nie wiem czy to wykonalne, zapewne wątpliwe - popatrzył z uśmiechem na Brittę - ale spróbować nie zaszkodzi. Byłbym szczęśliwy gdyby posąg udało się przetransportować do wsi - wpatrzył się w rzeźbę, zaraz jednak zmitygował się - ale w naszej mocy jest chyba jedynie przekonać Podkosian do ściągnięcia go do wsi. Odnaleźć zamierzam istoty które mogłyby rzucić snop światła na tutejsze tajemnice - spojrzał w tym momencie na Helfdana. - Na koniec zaś - chcę wrócić do Uran, bo inne ścieżki czekają - zerknął na kapłana. - Gdyby zaś udało się wzbogacić - nie mam nic przeciw temu. Ale o tym również powiem.

- Po drugie - stan obecny. Iulusowi zawdzięczamy odnalezienie kapłańskich sprzętów - mamy więc kartę przetargową do rozmowy z Fardanem. Drowów śladów nie odnaleźliśmy poza jednym z dwójki pokonanej przez poprzednich przybyszy. Nie wiemy kim byli, może forpocztą inwazji, może wyrzutkami. Nie wiemy skąd wychynęli - czy z wejścia do Podmroku, czy przybyli z innych stron. Wejścia do Podmroku nie odnaleźliśmy. Źródła klątwy - również, choć ślady w podziemiach zdradzają coś niecoś. Wiemy że w podziemiach żyją istoty rozumne. A po okolicach kręcić się mogą drowy, więc trzymanie się w grupie nie jest złym pomysłem.

- Po trzecie - co proponuję? Mimo wszystko, po sprawdzeniu zamku, proponuję sprawdzić dokładnie raz jeszcze lochy. Bowiem zejście do Podmroku najpewniej tam się znajduje sądząc po odnalezionych korytarzach, a i Helfdan napotkał tam niewiasty które wypytać by można było. Nie porąbały go od razu na ćwierci więc może istnieje szansa na rozmowę. Gdy wracać zaś będziemy, warto ustalić będzie jak rozmawiać z Fardanem by przekonać go do zdradzenia czegoś więcej niż to czego dowiedział się Helfdan w rozmowie z chłopcem.

- Po czwarte - do niczego nie dojdziemy jeśli wyzwiska i ciosy będą latały w powietrzu.
- Aesdil wspomniał jak to tropiciel zachęcał go i Raydgasta do wzięcia się za łby, ale prędko odepchnął te myśli - Zachowajmy odrobinę grzeczności, bez wyzywania się od głupców i tchórzy. Lubić się nie musimy, szanować również, ale wytłumaczyć spokojnie swoje racje - możemy jak najbardziej, bez dąsów czy dogryzania sobie. Na pocieszenie przypomnę że niedługo wrócimy do Uran i te parę dni każdy z nas chyba wytrzyma w tym towarzystwie... - zerknął na moment na Brittę i mrugnął.

- Po piąte wreszcie i chyba ostatnie - łupy. Helfdan czy ja nie czerpiemy dochodów z ziemi czy ze świątyni, nie krzywcie się więc słysząc że o tym wspominam. Komponenty do zaklęć kosztują, jedzenie czy wino również, noclegi takoż. Dość jednak o tym. Jeśli odnajdziemy jakieś relikty paladynów czy kapłańskie, Raydgast i Iulus się nimi zaopiekują - nie wiadomo czy w lochach nie znajdziemy ciał tych którzy przed nami próbowali wyjaśnić tutejsze zagadki albo oczyścić korytarze z potworów. Jeśli znajdziemy rzeczy przydatne Brittcie czy Helfdanowi - im one przypadną. Jeśli zaś znalezisko ja będę mógł wykorzystać - nikt nie będzie mi miał za złe jeśli je wezmę. Inne przedmioty do dogadania się czy spieniężenia, zaś złoto do podziału. Jeśli ktoś nie będzie zainteresowany swoją częścią, nie ma sprawy - przekażę ją kościołowi Lathandera, a Iulus będzie tego świadkiem. Zważcie że całe moje gadanie o łupach jest najpewniej bezprzedmiotowe, bowiem byli przed nami poszukiwacze przygód którzy całe dobro z zamku uwieźli, o czym sołtys wspominał, a i rozumne osoby kręcą się po podziemiach.

Laure odetchnął, wyprostował plecy i wpatrzył się w zachwycający posąg Chauntanei. Nic więcej nie miał do powiedzenia, zrobił co mógł by oczyścić atmosferę w grupie. Nawet nabożeństwo o które nagabywał Iulusa miało raczej na celu ucywilizowanie stosunków niż ugaszenie religijnego żaru w sercu barda...

To co było do powiedzenia zostało już powiedziane takie było zdanie tropiciela. Oczywiście chwila w tą czy w tamtą nie robiła różnicy. Z doświadczenie jednak wiedział, że jak elf proponuje krótką gadkę to na jednym pacierzu się nie skończy. Wziął zatem z sakwy solidnej wielkości kalarepkę i zdjął z szyi pozbawić kozik, żeby ją skórki. Usiadł przy innych i dał znak, że jest gotów. Wprawdzie więcej jego uwagi przykuwało warzywo niż elf, ale jak wszyscy wiedzieli słuch miał dobry.

Paladyn spojrzał na barda, pocierając dłonią czoło.
- Po pierwsze. Drowy. Mam sprawdzić czy tu się zagnieździły.Sprawdzić.Nie na siłę szukać.- paladyn postawił sprawę i krótko. -Równie dobrze możemy nie znaleźć śladów drowów. Podobnie jak przejścia do Podmroku. Mnie goni czas, więc nie będę tutaj siedział do zimy, tylko po to by wyciągnąć za uszy jakiegoś drowa.- splótłszy dłonie razem, dodał.-Co do kościelnych utensyliów, to chyba sprawa jest już załatwiona.A jeśli nie. To zobaczymy w co jest w zamkowej kaplicy.-
Spojrzał przez okno.- Na pozytywne nastawienie Podkosian bym nie liczył. Nieważne jak bardzo uda zdobyć ci się ich sympatię. Strach przed Tulipem, jest u nich silniejszy. To samo z klątwą. Nie chcą pomocy Zakonu w tej sprawie. Nie chcą żadnej pomocy, więc nie widzę powodu w uszczęśliwianiu ich na siłę. Tym bardziej, że nie wiedząc jaką klątwę chcesz odczynić, możesz tylko sobie narobić kłopotów.- spojrzał na elfa dodając.- Spadła klątwa na zamek, może spaść i na ciebie.
Potarł brodę dodając.- Dlatego moim celem jest zwrócenie uwagi Zakonu na niegodne postępki Tulipa. Być może uda się mu odebrać ziemie i sprawdzić, czy nie czynił jakichś niegodziwości, wobec włościan których miał pod opieką.Zobaczymy.

-A transport figury szkodę tylko przyniesie. Bo ani ty, ani chłopy nie są kamieniarzami i uszkodzenie posągu jest pewne. A co do szukania śladów w lochach... to nie jestem zainteresowany. Ani nawet chętny by ich szukać. Sprawy magów zostawiam magom. A skoro się do nich nie zaliczam...-Raydgast tymi słowami wyraźnie zaznaczył, że do podziemi zapuszczać się nie zamierza. Paladyn spojrzał na zamek.- Pozostało tylko zamek sprawdzić. I zobaczymy co odkryjemy. Następnie powrót do Podkosów. A potem mnie obowiązki wzywają do Uran. Lecz tylko mnie. Wy zrobicie, co chcecie.
Paladyn następnie dodał.- A do lochów to mi się nie spieszy.Plugastwo w nich siedzące, nie zając... nie ucieknie. A jeśli jakieś żywe drowy jeszcze się tam łażą. To chyba im współczuć trzeba.
Uśmiechnął się kwaśno.- Łupy mnie nie obchodzą. Rozumiem potrzebę się wzbogacenia jak i ciekawość, ale cóż... po ponownej wizycie w Podkosach, możecie tu wrócić i nawet przekopać całe to wzgórze. Więc szukajcie sobie do woli, ale zważcie...Nie jesteście przygotowani do eksploracji tych lochów. A ci którzy zjawili się przed wami, śmierć jedynie znaleźli.

Wysłuchał nie przerywając. Od czasu do czasu tylko wydobywało się z jego ust głośnie chrupanie soczystej rzepy. Rzecz jasna nie wszystko rozumiał i z nie wszystkim się zgadzał… ale widocznie taka karma. Dwa razy nie mógł powstrzymać ironicznego uśmiech jaki się mu odmalował na twarzy za pierwszy razem gdy paladyn wspomniał o sprawdzaniu. „Sprawdzanie” w zakonie jaki reprezentował musiałoby wyglądać mniej więcej tak. Wchodzi rycerz na próg domu do sprawdzenie, rozgląda się i krzyczy „jest tu kto?” a następnie wychodzi z poczuciem spełnienia swojego zadania. Po co sprawdzić wszystkie pomieszczenia, po co sprawdzić czy nie ma jakiejś ukrytej piwniczki etc. Przecież on nie ma na SIŁĘ SZUKAĆ! Ale to nie problem Helfdana tylko zakonu. Oczywiście z dużą ulgą przyjął pozwolenie na robienia czego chce. Dużo lżej mu z tym było.


- Jadę do zamku i rzucę oko to tu to tam. Jednak pewnie i tak podziemia zaprowadzą nas w to samo miejsce. Potem jadę do Uran. Odrzekł gdy nadeszła jego pora na opowiadanie o planie. – To czego szukałem nie odnalazłem, a na Podkosian nie mam czasu. Zwisa mi dlaczego ukrywali wiadomość od drowów, czy z głupoty, czy z nimi byli w zmowie albo jeszcze z innych powodów. Nie mam tam żadnego interesu. Niewykluczone, że tu wrócę z kimś kto podobnie rozumie słowo „sprawdzić” i dokończę to i owo.

- Nie rozumiem Raydgaście jak chcesz więc sprawdzić czy drowy tu są - wszak jeśli są to się ukrywają i trzeba okolice przeszukać dokładnie, bo ślad drowów i dowody ich bytności to już ten młody giermek przyniósł, a Ty zdaje mi się masz więcej od jego raportów się wywiedzieć. Kopać nowych tuneli to nie będziemy przecież ale przydało by się sprawdzić każde pomieszczenie w zamku, każdy zaułek lochów czy nie mają tam ukrycia, czyż nie. Wszak Mroczne Elfy na dachu siedzieć nie będą i czekać aż je wypatrzym, ani też pewnie nie wylezą jak tylko do pierwszej komnaty przyjdziemy. Może ich być nie wielu i kolejnej grupy się obawiają, a są mistrzami w podchodach i zacieraniu śladów. Jakże więc chcesz ich szukać skoro nie usilnie, skrupulatnie i dokładnie ? Ja ze swej strony do bardowych dwóch pierwszych kwestii się przychylam. Czyli sprawdzić chcę czy drowy mają tu swą siedzibę i czy zejście do Podmroku stąd prowadzi. potem oddać chcę włościanom w Podkosach to cośmy tu znaleźli i porozmawiać o listach. Potem do Uran - westchnął Iulus - uważam, też iż powinniśmy wybrać przywódce i podążać za jego osądem bez szemrania. Ze względu na zawiedzione zaufanie ze strony Helfdana i jak na razie nie jasne pomysły na "poszukiwanie" mrocznych uważam iż Laure powinien dowodzić, bo póki co wykazuje się tu największym rozsądkiem i spokojem... o dziwo.

-Iulusie...- odparł paladyn, spoglądając na pozostałych także. -Co do drowów, to przypominam, że były o nich niejasne pogłoski. Plotki jeno. I czy naprawdę były tu drowy, nie wiadomo.

Raydgast splótł dłonie razem.- Jeśli się ukrywają tak dobrze, jak mówisz...to albo ich nie znajdziemy. Albo będziemy martwi chwilę po ich odnalezieniu. Co jest możliwe, bo obecna wyprawa była porażką. Jak mamy szukać kogokolwiek bez zwiadowcy, którego raportom można ufać? Jak mamy szukać skrupulatnie, nie wiedząc jak daleko sięgając lochy? I w końcu, co nam przyjdzie z niepokojenia potworówJuż raz utknęliśmy w pułapce. Drugi raz możemy nie mieć tyle szczęścia.
Paladyn skupił swój wzrok na kapłanie.- Spójrz prawdzie w oczy. Nie jesteśmy przygotowani na zagłębianie się w lochy. Tym bardziej na szukanie wejścia do Podmroku. A martwi... nikogo nie poinformujemy. Wiemy że lochach drowy były, wiemy że lochy są niebezpieczne i dla nich.
Raydgast potarł kark.- Do Uran i tak trzeba się udać. Po ekwipunek i po posiłki. A raport miał być jak najszybciej. A co Zakon postanowi....zobaczymy... być może dokładniej zbadać sprawę lochów.

Laure
siedział z nieporuszoną miną. Raz że było to wynikiem ulgi - w końcu zaczęli ze sobą rozmawiać rzeczowo, bez wyzwisk. Ironię był w stanie ścierpieć. Po wtóre propozycja kapłana kompletnie go zaskoczyła. Beregost. Las Ostrych Kłów. Nashkell... Znajome obrazy pojawiły się przed jego oczami. Wtedy wziął na siebie ciężar dowodzenia. I weszli w te cholerne koboldzie chodniki. Zdecydowali wszyscy, ale to on wydał rozkazy: by Lukas wziął zwiad, by Carados, Thoed i Kruk wyrąbywali drogę drużynie przez chmarę koboldów, by Arenae strzegł ich pleców a Goro wspierał tych, którzy najbardziej tego potrzebowali, swoimi zdolnościami. Tak samo zdecydował że zinfiltrują korytarze drowów. I z tego również wyszli zwycięsko, płacąc krwią i śmiercią towarzyszy. Czy warto było? Czy podjąłby raz jeszcze takie same decyzje? Nie wiedział. Nie miał jednak czasu na zastanowienie się. Trzecia rzecz sprawiała że siedział jak wykuty w kamieniu - nie rozumiał paladyna. Jego racje mu gdzieś umykały, rozumowanie nie trafiało do przekonania. Wolał nie zgłębiać dokładniej niechęci Raydgasta do zadania, w obawie że pokaże się to na jego twarzy. A stąd niedaleko do kłótni, gniewu i nagich ostrzy. Popatrzył na Iulusa i Helfdana. Może to jest klucz? Może zwyczaje w Królestwie różnią się tak bardzo od znanych im, przyjezdnym, że trudno mu było dojść do tego o co chodzi Raydgastowi? Siłą woli powściągnął jednak te myśli. Jeden wniosek nasuwał się od razu. "Lepiej ściągać cugle rasowemu wierzchowcowi niż gnać batem co krok niechętnego wołu".
- Dobrze więc, paladynie, jeśli uznałeś że musisz dostarczyć raport jak najszybciej to chyba faktycznie nie warto marnować czasu. My z kolei
- spojrzał na kapłana i tropiciela - sprawdzimy w takim razie dokładnie dziedziniec zamku i pozostawimy wierzchowce w takim miejscu by Ptaszysko i Kull miały na nie baczenie, no i nie zagłębimy się aż tak by nie móc do nich szybko powrócić. Co wy na to?

Zaraz, zaraz... coś tropicielowi nie pasowało. Jakie kurwa plotki, czy tytułem współpracy z drowami nie wydali kogoś stróżom prawa, czy jakiś członek zakonu nie zdawał z tego relacji? - A czy to nie przypadkiem drowy pojawiły się nie w plotkach tylko w raporcie jakiś odpowiedzialnie podchodzących do swych zadań ZAKONNIKÓW? A zresztą nieważne... Spasował. Pan Raydgast Rzetelny Raport i tak przecież wiedział lepiej - tylko jeden raport jest wiarygodny, nieważne w jaki sposób informacje były zbierane... ważne kto się pod nim podpisał. Może gdyby miał jakieś małe Helfdany na głowie inaczej podchodziłby do pakowania się w bardziej niebezpieczne akcje...
- Zobaczymy. Co będę robił a czego nie pozwolicie, że zadecyduję później. Teraz jak wszyscy wiemy o co komu idzie i nic to nie zmienia proponuję obrać kierunek na fortecę.
Wstał i ruszył w kierunku wierzchowca z przekąską w dłoni. Nie miał ochoty po raz setny planować akcji, które po kwadransie realizacji okazują się zupełnie nieprzydatne. Nie miał ochoty wchodzić w dysputy na temat odwagi, głupoty, odpowiedzialności czy innych pierdół. Chciał sprawdzić czy coś zostało przeoczone w fortecy. Mógł poświęcić na to dzień... czas którego było mu szkoda na gadanie.

- Moment, Helfdan ma rację, Raydgaście czyżbyś nie ufał raportom Helmitów, przecież ichniejszy giermek przywlókł do Podkosów Drowa i stracił go za zbrodnie; a jeszcze człowieka współpracującego z drowami na Jarmark przywiódł. Jak to więc plotki, myślisz, że dla chwały młodzik zakłuł elfa sadzą wysmarowanego? - zdziwił się niemiłosiernie kapłan. - Może faktycznie sprawdźmy fortecę na spokojnie a Ty z pierwszymi... khem raportami wróć do Uran skoro Ci śpieszno, ewentualnie chodź z nami ale nie czuj się skrepowany wyruszyć jak już sam uznasz, że swoje zadanie wykonałeś. Myślę ze możemy sobie potowarzyszyć a nie musimy przeszkadzać. My najwyżej zostaniemy sobie ciut dłużej. Ot tak sobie - turystycznie... - mówił łagodnie, bez sarkazmu czy ironii. Nie chciał denerwować rycerza ale miał trochę dość takiej sytuacji.

- Sądząc z porywczości giermka i z tego jak ów raport przedstawili Helmici, wiarygodność jego jest... dyskusyjna. Nie wspominając, że drowy jeno w zamku widział. A lochy jakoś... przegapił? - wzruszył ramionami paladyn. -Tak czy siak, poza owym incydentem, drowów nikt tu nie widział. Dowody zostały zniszczone. Świadków nie ma. Giermek się więc roztropnością nie popisał. A co do zwiedzania lochów... cóż... na zamku wam po towarzyszę.

- No to w koń!
Nie było sensu dalej tracić czasu. Nie było sensu polemizować wydawało się, że każdy z nich porusza się w tej samej rzeczywistości a jednak każdy postrzegał ją inaczej. Tropiciel poprawił popręgi przy koniu zapakował sakwy i wpakował się na siodło. Rzucił im ostatnie spojrzenie, dał im ostatnią szansę dołączenia się do niezwykle ekscytującej penetracji przeklętego miejsca!

Aesdil
podniósł się powoli. Rozmowa dała jakiś skutek - należałoby powiedzieć "minimalny" - ale pozytywny. Spojrzał na łuczniczkę, która chyba nie była zbudowana efektami dyskusji. Uśmiechnął się słabo.
- Postaramy się byś tym razem nie musiała tak długo na nas czekać. Mam nadzieję Britto że dasz się wieczorem namówić na podzielenie się z nami jeszcze jakąś historią. Zajmująco opowiadasz...
- powiedział uprzejmie i rozejrzał się za chowańcem, plecakiem i resztą ekwipunku. Spojrzał ostatni raz na posąg i pogłaskał gładką szatę boginii. Czas w drogę.
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 07-09-2010 o 15:43.
Nightcrawler jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:43   #75
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
_____________________________________
__________

Obfite Plony, Marpenoth

.
Zapomniana Forteca



Po porannej modlitwie napełniliście bukłaki i spakowaliście się do drogi. Iulus prewencyjnie przywdział zbroję i hełm, nie wiedząc co zastanie w ruinach. Za to Helfdan pewnie ruszył na zamkowe wzgórze - nie miał wielkich nadziei na skarby, jednak działanie zawsze było lepsze od jego braku. Przed sobą posłał Ptaszysko, które z wysokości mogło wychwycić ruch niezauważalny dla poruszającego po ziemi jeźdźca. Od czasu ostatniej wizyty okolica się nie zmieniła, mimo tego półelf czujnie ją lustrował w poszukiwaniu czegoś co mogło wskazywać na aktywność czegoś większego lub czegoś rozumnego. Jego zmysły funkcjonowały tutaj znacznie sprawniej niż pod ziemią dlatego znacznie lepiej czytało mu się okolicę. Pomimo tego, iż nic niepokojącego nie dostrzegł. Przed wjazdem w obręb murów zeskoczył z konia i rzucił lejce podróżującemu za nimi towarzyszowi. Przez bramę przemknął pochylony ze strzałą na cięciwie. Poruszał się cicho i zwinnie. Nie oddalał się od muru na więcej niż metr. Zlustrował dziedziniec. Wszystko zdawało się być w takim stanie jak poprzednio. Nabrał pewności, że wszystko w porządku, ale odczekał jeszcze parę chwil. Gdy nic nie budziło jego wątpliwości pokazał się reszcie… ostatni test. Wreszcie dał znać, że droga wolna.

Potem półelf posadził Ptaszysko w dobrym punkcie obserwacyjnym i zostawił rozkaz jak ostatnio: Widzisz stworzenie większe niż koza, alarmujesz samicę. Założył uprzednio przygotowany plecak z żarciem, liną, pierdołami leczniczymi, łojowymi świeczkami jakby pochodni nie stykło i rzecz jasna krzesiwem, flakonem spirytusu też mógł być pomocny. W manierce i w bukłaku popluskiwała woda. Tym razem wziął również łuk ze sobą oprócz szabliska… po chwili namysłu uznał, że topór również mógłby być użyteczny. Tak na wszelki wypadek jakby jakąś zamkniętą skrzynię było rozwalić. Ze smutkiem stwierdził, że nie miał już zabezpieczenia wytwarzanego z byczych jelit no ale pozostawało wierzyć uzdrawiające możliwości maści od zielarki. Zresztą na razie i tak nic nie zapowiadało porządnego chędożenia.

Odruchowo ufając zwiadowi Helfdana weszliście na dziedziniec zamku. Konie parskały cicho węsząc niespokojnie w powietrzu - zapach pożaru i padliny drapieżnika niepokoił je. Luzaki stąpały raźno, wypoczęte po trwającym dobę lenistwie. Dźwięk podków stukających po bruku niósł się echem po ruinach; mimo to zamek Asper patrzył na was pustymi oczodołami okien. Nikt do Was nie strzelał, nikt nie wyjrzał nawet. Budowla zdawała się tak samo pusta jak dwie noce temu. Przynajmniej dopóki nie zawędrowaliście do stajni. Postronnemu obserwatorowi musiało zdać się nieco dziwne, że miast przywiązać konie przy bramie, gotowe do szybkiej ucieczki, przeprowadziliście je wzdłuż murów; niemniej jednak paladyn nauczony był dbać o wierzchowce. Zapewne to właśnie jego pedantyzm uratował wam skórę, gdyż w budynku na tyłach stały cztery obce klacze, spokojnie wyjadając ze żłobów obrok.

Zaskoczeni chwyciliście za broń, lecz ani w stajni, ani w przyległych pomieszczeniach nikogo nie było. Ku rozczarowaniu Raydgasta konie nie miały hodowlanych oznaczeń, nie mógł więc stwierdzić skąd pochodzą; Laure w jukach znalazł tylko jakieś nieświeże resztki. Ktokolwiek przyjechał do Zapomnianej Fortecy zabrał wszystkie rzeczy ze sobą. Helfdan wymknął się na kolejny zwiad, niestety nie przyniósł pomyślnych wieści. Jeźdźcy - dość solidnie obciążeni - wjechali północną bramą; niestety wyraźnych śladów stóp prowadzących do zamku już nie zostawili. Czy można było się im dziwić? Wyraźne ślady walki, groby, smród spalenizny i padliny każdego przecież zmusiłyby do ostrożności. W końcu ruszyliście w stronę głównej części zamku, zostawiając konie pod opieką niezadowolonej Britty. Co prawda w stajni mogła się bronić póki nie skończą się jej strzały, dla łuczniczki nie było to jednak wielkie pocieszenie. Niemniej jednak słuchała rozkazów paladyna.

Pierwsze, co rzuciło wam się w oczy (i w nos) po wejściu do zamku to plamy z kwasu i krwi na schodach, oraz leżące wokół połamane bełty. Rozwidlające się schody prowadziły do góry, Wy jednak zaczęliście poszukiwania od parteru, który nie przedstawiał się zbyt interesująco. Kiedyś była tu jadalnia, zbiorowa sypialnia i pomniejsze pomieszczenia, teraz jednak wszystko było zniszczone, a to, co nie uległo zniszczeniu - rozkradzione. Z jedynego zejścia do piwnicy bucha smród padliny.

Na piętrze również nie było nic interesującego. Wpadający przez wyłamane okiennice wiatr targał fragmentami zasłon, podrywając w powietrze drobiny kurzu i próchna. W starych sypialniach i komnatach na ścianach wisiały resztki gobelinów; w jednym z pomieszczeń - najpewniej bibliotece lub gabinecie - leżał bezkształtny stos będący zapewne rozmokłym papierem. Dwa duże pokoje dziecinne straszyły połamaną kołyską, pustymi oczodołami porcelanowych lal i drewnianych żołnierzy. Wszędzie witał Was przygnębiający odór starości i rozkładu. Od czasu do czasu znajdywaliście znaki świadczące o tym, że Twierdza gościła czasem zbłąkanych podróżnych, lecz wszystkie były dość stare. Nigdzie nie było widać śladów obecności właścicieli koni, a wpadający przez północne i zachodnie okna deszcz skutecznie wymył z korytarzy kurz (na podłodze brak jest wyraźnych tropów).

W końcu w narożnym pokoju, niemal naprzeciw stajni, znaleźliście ślady bytności inteligentnych istot. Tu również wielka plama krwi znaczyła miejsce walki, jaka odbyła się w zamku kilkanaście dni temu. Pod ścianami stało kilka skrzyń, dwie czy trzy torby walały się zaś po ziemi; podobnie jak brudne naczynia i zepsute resztki jedzenia. Przegrzebawszy znaleziska Aesdil odkrył jedynie typowy podróżny dobytek - trochę przypleśniałych od wilgoci ubrań, koce, pochodnie, bukłaki ze stęchłą wodą i trzy butelki całkiem niezłego wina. Najwyraźniej wszystkie bardziej przydatne rzeczy zostały już zabrane. Pomiędzy szmatami bard znalazł jednak dobrze zabezpieczony przed wilgocią sejmitar, zaś ubrania wymiarami bardziej pasowały by na kobietę lub... elfa; zaś na stole paladyn zauważył okruchy, które wyglądały na całkiem świeże.

Kolejna godzina czy dwie zeszły Wam na ostrożnym sprawdzeniu wyższego piętra, a potem wewnętrznej wieży. Tam szczególnie zainteresował Laurego pokój maga - bynajmniej jednak nie Hardana, a najpewniej na wpół ślepego amatora kruków, gdyż wszystkie leżące wokół rzeczy były względnie nowe (przynajmniej w porównaniu ze stanem zamku). Z powały zwisała masa ziół - część tak starych, że osypały się na posadzkę; na prowizorycznie zbitych regałach leżało kilka książek (widać, że część zabrano) i zwojów. Luźne papiery, listy i zabazgrane zwoje zaściełały stół, na którym stało też pióro z kałamarzem, resztki jedzenia, puste i pełne butle, fiolki wypełnione barwnymi płynami i inne szklane i metalowe naczynia oraz ładne, drewniane pudełko wyściełane aksamitem. Po odbitym na materiale śladzie widać, że zawierało niewielki, owalny przedmiot - teraz jednak jest puste. Szare ubrania ciśnięto niedbale w kąt, podobnie jak stare buty i słomkowy kapelusz. Zawartość pokoju tworzyła niezbyt malowniczy bałagan wypełniający półki, skrzynie, pudełka i wylewający się podłogę. Wielość przedmiotów znajdujących się w komnacie wskazywała, że mag korzystał z dobrodziejstw zamku od dłuższego czasu. Przejrzenie wszystkiego i wyselekcjonowanie wartościowych rzeczy - jeśli takowe tam są - zajmie pewnie kilka godzin. A na spenetrowanie czekały jeszcze piwnice zamku, gdyż wewnętrzny dziedziniec nie wydawał się interesujący - jedyne, co mogło się na nim przydać to studnia.


_____________________________________
__________


Yghto-u-berx unosił się nad swoją nową zdobyczą. Nie spieszył się. Podłóg dawnej umowy wszystko poza Bramą należało do niego, toteż nie musiał się obawiać, że ktoś sprzątnie mu obiad sprzed nosa. Niekiedy nawet pozwalał ofiarom dojść do Rozdroża i tam dopiero spożywał je, przy wściekłym akompaniamencie zazdrosnych wrzasków tych, którzy mogli jedynie bezradnie patrzeć na jego ucztę. Czasem zresztą nie polował, lecz przyglądał się milcząco rozpaczliwym wędrówkom ciekawskich dwunogów, ich bezowocnym próbom odnalezienia wyjścia w labiryncie korytarzy i pułapek. Zawsze bawił go entuzjazm, z jakim wchodzili w ciemność. Podniecone, pełne chciwości i pewności siebie głosy niosły się echem wgłąb wzgórza, pochodnie migotały w mroku. Potem zaś pochodnie gasły, nadzieja zamieniała się w niepewność, strach, wreszcie rozpacz, bezradność i obojętność. Wesołe pokrzykiwania stawały się bluźnierczymi przekleństwami, złorzeczeniem sobie nawzajem, bratobójczą walką i jękami agonii. Czasem była to przystawka, czasami deser. Ostatnio zapędził się nawet za Bramy, w dół i wgłąb. Rzadko pozwalał sobie na takie niebezpieczne wyprawy, ta była jednak warta ryzyka. Krzyki elfa, który znalazł się w potrzasku pomiędzy dwiema koszmarnymi istotami zaiste były wspaniałe. Yghto-u-berx nie mógł mierzyć się z przeciwnikiem, jednak desperackie wrzaski elfa napełniły go na wiele nocy. To one sprawiły, że wypuścił się tak wysoko. Gdzie był jeden tam było więcej.

Teraz obserwował kolejne istoty wchodzące do jego dziedziny. Były inne od tych, które zwykle widywał. Czujne. Zdecydowane. Co one robiły...? Zamrugał kilka razy błoniastymi powiekami, obniżył lot, po czym uśmiechnął się do siebie i przywarł do sufitu czekając. Czasy zaiste zrobiły się interesujące. To będzie ciekawe przedstawienie...


_____________________________________
__________


Pozbierawszy co bardziej przydatne przedmioty rozpaliliście kilka pochodni i pojedynczo, z bronią w ręku zeszliście po krętych, pokruszonych i śliskich od wilgoci schodach. Jeden stopień, drugi, trzeci... po dwudziestym stanęliście na kamiennej podłodze. Nie jest tu kompletnie ciemno - mdłe światło dnia sączy się przez niewielkie, zakratowane okienka znajdujące się w celach po obu stronach szerokiego korytarza. Bo loch, do którego zeszliście ewidentnie stanowił kiedyś więzienie; duże cele zamknięte grubymi kratami ciągną się wzdłuż korytarza i znikają w ciemnościach. Pomiędzy niektórymi celami znajdują się niewielkie wnęki - najwyraźniej miejsca dla strażników. Cele są puste; gdzieniegdzie walają się tylko kawałki muru, spróchniałe fragmenty mebli czy przegniłe szmaty; brak jednak pozostałości dawnych lokatorów. Macie wrażenie, że ktoś was obserwuje; lecz może to tylko przewrażliwienie, pozostałość z wczorajszej wyprawy?





Korytarze wypełnia duszący odór padliny, zwierzęcych odchodów i spalenizny. Swąd najmocniej czuć zza zakrętu na lewo od wejścia; tam też najwięcej jest śladów starej krwi, wielu stóp i ciągnięcia różnych przedmiotów. Kilkadziesiąt kroków w prawo przejście prawie w całości blokuje niekompletna barykada, stworzona z resztek mebli i desek.
- Ślady - mruknął Helfdan, oglądając uważnie tę stertę śmieci. Właściciele koni mogli się dobrze maskować, jednak przeciskając się między ścianą a deskami musieli zostawić jakiś ślad; choćby niepełny i tu właśnie kilka fragmentów odcisku wąskich butów znaczyło trasę ich przejścia. Pozostało jedynie przecisnąć się ich tropem, który za barykadą najprawdopodobniej będzie bardziej wyraźny.

Najpierw wzdłuż ściany przecisnął się Raydgast. W jego ślady poszedł Helfdan, marudząc że paladyn zatrze ślady. Gdy zaś do szczeliny zbliżył się Aesdil, coś uderzyło o deski i... zapadła ciemność. W ciemności zaś rozległ się jęk zwolnionej cięciwy, potem zaś kolejnej i kolejnej... Bełty pomknęły w mrok.

Yghto-u-berx zmrużył oczy i poprawił się na swoim miejscu, obserwując walkę poniżej. Zapach świeżej krwi tak cudownie drażnił mu nozdrza...
 
Sayane jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:45   #76
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
__________________________________________________ ___________
_____________________________






Oczywiście Helfdan niczego nie zrozumiał z pouczenia paladyna, który dla ułatwiła dał Brittę za przykład. Widać umysł tropiciela nie potrafił analizować niczego co nie miało cycków.
A paladyn uznał, że nie warto dalej sobie strzępić języka.
Co niestety zostawiało drużynę, bez godnego zaufania zwiadowcy. Aesdil próbował jakoś scalić grupę, ze średnim jednak powodzeniem.
Każdy miał swoje cele i swoje powody do działania. I metody działania. A krótka rozmowa tego nie zmieni.

Zresztą, teraz liczyła się wyprawa na zamek.

Pierwszym niespodziewanym odkrycie były konie w stajni. Co tu robiły? Do kogo należały? Paladyn miał wiele pytań. A wierzchowce w stajni nie dostarczyły odpowiedzi.
Niemniej ktoś musiał zostać przy koniach. I znów wypadło na Brittę. W razie zagrożenia, z którym nie mogłaby sobie poradzić, mogła uciec na dowolnym z koni, biorąc ze sobą resztę jako luzaki. A ciężko opancerzony paladyn i równie ciężko kapłan ruszyli wraz z lżej opancerzonymi towarzyszami. Raydgast niezbyt komfortowo czuł się tutaj. Rycerze nie są szkoleni do takich zadań. Najlepiej się spisują w otwartym polu, z rumakiem pod sobą.
A o swej przed-rycerskiej przeszłości sir Silvercrossbow już zdołał zapomnieć.
Ale cóż poradzić, z tarczą w jedne ręce, z mieczem w drugiej ruszył na zwiedzanie zamku zdając sobie sprawę, że... w razie czego on będzie musiał pierwszy stawiać czoło zagrożeniu.
Cóż...taka robota.
Zwiedzanie zamku z początku nie dawało zbyt wielkich efektów. Kolejne komnaty nie stanowiły żadnych zagrożeń. Nie zawierały też nic ciekawego. Choć z czasem pojawiły się pojawiły się niepokojące oznaki. Na przykład sejmitar. Rzadko spotykany oręż w tych stronach. Paladyn nie potrafił rozpoznać czy był drowiej roboty, ani tym bardziej, czy został po poprzedniej ekipie, wykurzonej stąd przez helmickiego giermka.
Co jakiś czas sprawdzał czy czuje odór zła. I co gorsza, czuł go. Delikatny swąd którego źródła jednak nie udało się określić.
Świeże okruszki na stole.. konie w stajni. Ktoś tu na pewno był. Ale raczej nie był przyjaźnie nastawiony. Coś wisiało w powietrzu.
Niemniej wędrówka od komnaty do komnaty, nie pozwalała znaleźć nic konkretnego. Jedynie subtelne poszlaki.
Komnata maga nie interesowała paladyna. Jej zawartość zainteresowała za to Aesdila, więc Raydgast cierpliwie czekał, aż skończy przeszukiwania.
Na dłuższe nie było w tej chwili czasu...

I przyszedł czas na zwiedzanie najmniej przyjemnej części zamku...lochów.
Ponure miejsce, świadczące tym, że Hardan nie był typowym magie siedzącym w wierzy i spędzającym czas na machaniu różdżką , warzeniu eliksirów i czytaniu nudnych tomów.
Ponure lochy były tą częścią legendy o Hardanie, którą bajarze raczej omijali. A rycerz nie był ciekaw co w nich trzymał. Sądząc po korytarzach, ciągnących się pod zamkiem, zdecydowanie nic wartego bliższego poznania. Chyba, że ktoś lubi ryzykować swoimi kończynami w niepotrzebnych bojach.

Niemniej to właśnie tu...w lochach tropiciel znalazł ślady, a atmosfera zła wydawała się bardziej gęsta. No cóż...Pozostało ruszyć do przodu i zmierzyć się z nieznanym.
I paladyn przeszedł przez barykadę pierwszy, zasłaniając się tarczą.
A tak nastąpił szybko i z zaskoczenia. Wszechogarniająca ciemność i świst bełtów przeszywających powietrze. Zasłaniający się tarczą paladyn poczuł jak pocisk się od niej odbija.
Aesdil warknął coś o potrzebie ruszenia naprzód, ale paladyn krzyknął.- Musimy się przebić do w kierunku barykady. Jeśli będziemy walczyć na warunkach wroga, zginiemy. Zwłaszcza jak zaczniesz rzucać czary, lub strzelać na ślepo. Na powierzchni i w blasku dnia, przewaga będzie po naszej stronie.- po czym zwrócił się do kapłana.- Iulusie masz wymodlony jakiś czar, który rozproszyłby ciemności?
Sam zaś skupił się na wykryciu zła...Trzeba było ocenić ilu się tu drowów kryło, zanim cała grupa zrobi coś "heroicznego".
Osłonił tarczą, u przywarł do ściany by uniknąć postrzelenia. To, że raz mu się udało nie oznacza, że drugi raz będzie miał tyle szczęścia.


__________________________________________________ ___________
_____________________________





Wyprawa na zamek dość szybko okazała się bardziej ekscytująca niż początkowo można było sądzić. Na dziedzińcu czekała czwórka wcale niezgorszych koników. Ktoś podobnie jak oni postanowił coś tu znaleźć. Wierzchowce, ekwipunek czy ślady (a właściwie ich brak) wskazywały jednoznacznie, że nie mają do czynienia z typowymi poszukiwaczami skarbów. Jednak nie był to powód żeby odchodzić od systematycznego sprawdzania kolejnych kondygnacji, pomieszczeń, komnat. Bez większego zdziwienia nie znaleźli nic nadzwyczajnego nie licząc broni, która w ocenie innych była ważnym znaleziskiem. Helfdan przywykły do codziennego machania sejmitarem…

Forteca pomimo całego swojego obrazu nędzy i rozpaczy budziła respekt. Zapadnięte dachy, gdzieniegdzie skruszałe mury nie mogły przyćmić jej dawnej świetności. Nie licząc systemu korytarzy pod ziemią całkiem nieźle można byłoby się tutaj bronić przed przeważającym wrogiem. Lokalizacja była wymarzona na tego typu obiekt. Niestety z jakiś powodów już nie jest.

Z podziemi wiało mrokiem… i zgnilizną. Dawało po nosie mocniej niż górski gigant. Cóż jednak dzielny poszukiwacz przygód poprawił sobie tylko chustę na gębie i ruszył dalej. Oddychając więcej ustami niż nosem. Dali dość dużo powodów do tego aby ci inni dowiedzieli się o ich obecności. Jednak chyba ta zasadzka ich nieco zbiła z pantałyku. Doszli do barykady… naprędce usypanego stosu rupieci, mebli i jeszcze jakichś tam pierdów. Wąskie gardło tyle im zostało do przejścia, ledwo co można było się tam przecisnąć gęsiego. W czasie gdy półelf przyglądał się śladom paladyn zajął jego pozycję. Nim tropiciel zdążył powiedzieć a ten znalazł się już po drugiej stronie. Skoczył za nim…

Światło zgasło.

Nim zdążył się połapać w czym rzecz usłyszał mechanizm kuszy… kilku kusz. Chwilę potem poczuł zwalające z nóg uderzenie w pierś. Bełt gładko przecisnął się przez pikowaną skórznie smakując szlachetnej krwi Helfdana. Przez zaciśnięte zęby wydobył się syk bólu. Pozbierał się najszybciej jak mógł. Za plecami czuł ścianę a przed sobą gadkę Paladyna. To był ten moment i te okoliczności w których się nie wchodzi w dysputę i nie mając możliwości ocenienia gdzie jest przeciwnik forsować inne rozwiązania. Słowo się rzekło i na barki ich autora spocznie odpowiedzialność za wynik. Byli dosłownie w czarnej dupie. Helfdan nic a nic nie widział. Kompletnie nic. Gdyby nie plecy oparte o ścianę nie wiedziałby gdzie jest.

Ucho mówiło mu, że te gamonie są nie bliżej niż dziesięć metrów. Szybko sięgnął do kieszeni i skierował kamyk grzmotu na odległość jakichś piętnastu. Zatkał uszy. Poczym skoczył przez przesmyk. Poczuł na policzku pieczenie… nadział się na ostrą krawędź jakiegoś starego mebla. Zapomniał jak wcześniej się schylał przechodząc obok. Szrama na policzku to mała cena za głupotę w porównaniu z bełtem pod lewym obojczykiem.

Przeszedł. Przesunął się w bok. Za plecami miał barykadę a przed sobą jeden zbój raczy wiedzieć co.

- Przeszedłem. Zakomunikował swoją pozycję reszcie samemu też próbując się zorientować w położeniu innych. Z wielkim grymasem dobył trzech strzał. Pierwsza powędrowała na cięciwę. Jak tylko zobaczy / usłyszy cel będzie gotowy. Czekał na dźwięk i ruch, wprawdzie najlepsze pozycje strzelnicze znał czekał jednak na potwierdzenie swoich przewidywań. Jeżeli wejdą w użycie kołowroty zdradzą pozycję ich przeciwników. Liczył, że to elfy i tak będzie celował jak w pochylającego cię spiczastego.

Na reakcję reszty nie czekał długo. Elf coś tam rzucił o wychodzeniu z zasięgu czaru i podobnie jak kapłan zgrzytali pod ścianą swoim ekwipunkiem. Ruszył za nimi chwilowo rezygnując ze strzału.
 
Sayane jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:45   #77
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
- Rozumiem, że konie przeoczyłeś w swoim zwiadzie? - kapłan spytał bardziej retorycznie tropiciela. Nie miał już sił na kłótnie i sfary. To że przecwałowali przez dziedziniec i nie zostali ustrzeleni przypisał niezwykłej widać w tych dniach łasce Tyra.
Odwrócił się na pięcie od tropiciela i podszedł do paladyna.
- Musimy być ostrożniejsi, póki co udaje nam się obyć bez zbytnich ran, lecz mam wątpliwości względem powodzenia misji jeśli dalej będziemy wszystko traktować tak lekkomyślnie.

O dziwo dalsza część wędrówki tym razem już przez zamkowe komnaty odbyła się sprawniej i ciszej.
Kapłan specjalnie zostawał trochę z tyłu by rzężące przy każdym jego ruchu pancerne płyty chroniące jego ciało nie dawały się we znaki poruszającym się cicho Helfdanowi i Aesdilowi.
Starał się jednak trzymać w zasięgu wzroku z mieczem i tarczą gotowa do walki. Nie mógł wszak zostawić towarzyszy na pastwę losu.

Na parterze nie natrafili jednak na nic szczególnego. Górne poziomy również świeciły pustkami, co jednocześnie niepokoiło kapłana ale i trochę cieszyło. Niepokój spowodowany był tym, że wydawało mu się, iż już dawno powinni natknąć się na ślady jeźdźców którzy pozostawili za sobą konie. Skoro ich nie spotkali istniała szansa ze tamci zapuścili się do zamkowych piwnic i o ile Hardan lub ktokolwiek inny bawił się i tymi pomieszczeniami w podobny sposób co z świątynnymi lochami istniała nadzieja, ze drużyna właśnie zarobiła dodatkowe wierzchowce, bez strat własnych.
Z drugiej jednak strony druga grupa mogła zadekować się porządnie w piwnicach i teraz tylko czekała aż oni tam zejdą, by na nich napaść.

Jedyne co bardziej zaciekawiło Manoriana, to pokój maga. Pomieszczenie zdawało się być używane przez dłuższy czas i to stosunkowo niedawno. Co najwyżej parę lat. Dodatkowo nie była to stricte komnata maga. Przeglądając resztki ziół i porozstawiane gdzieniegdzie flakoniki i fiolki Iulus dochodził do wniosku, iż bytujący w tej części zamku osobnik był raczej zielarzem, cześć z przygotowanych naparów zdawała się mieć nawet moc leczącą mniej poważne rany czy schorzenia.
Kapłan włożył ostrożnie kilka fiolek do plecaka tłumacząc bardowi:
- to mi wygląda na napary lecznice. Zbadam je gdy będziemy mieć chwile, mogą okazać się przydatne-
Teraz jednak tej chwili nie mieli. Badanie naparów jak i całej komnaty mogło zająć kilka godzin. Bardziej naglące było jednak zadanie przeczesania zamku.

Po skończonych oględzinach na powierzchni przyszedł więc czas na podziemia.
Początkowo Iulus myślał by wysłać przodem jakieś boskie zwierzęta by nie ryzykować zdrowia swoich towarzyszy, jednak po krótkiej naradzie z bardem stwierdził, iż nie ma sensu marnować łaski Boga na tak krótki czas jak zwiad.
Ruszyli więc tym razem w bojowym szyku z Raydgastem i Helfdanem na przedzie.
Manorian zaś na końcu starał się osłaniać tył a jednocześnie wiedział iż tak lepiej będzie wspomagał towarzyszy na przedzie.
Gdy dotarli do barykady zmartwił się, że przez chwile straci z oczu paladyna i resztę, póki każdy z nich się nie przeciśnie przez szczelinę. Lękał się by za barykadą nie trafili na pułapkę, która ich rozdzieli i rozbije ich wsparcie.
Nie spodziewał się jednak by pułapkę organizowano bo obu stronach zapory.
Gdy opadła ich ciemność chciał przeć szybko naprzód czując iż towarzysze z przodu będą mieć nielichy kłopot. Jednak gdy usłyszał świst za plecami zdał sobie sprawę, iż także ich czeka ciężki los.
Spróbował się odwrócić, dojrzeć coś w nienaturalnej ciemności która ich opadła i w tym momencie poczuł jak coś uderza o pancerz, metal zazgrzytał o metal a jego lewe ramie przeszył paraliżujący ból.
Iulus syknął czując jak grot z impetem trafia dokładnie w przerwę między płytami pancerza i godzi w ciało.
Tarcza wypadła ze zmartwiałej dłoni. Gorąca krew spływała do wnętrza kaftana chroniącego skórę przed otarciami od stali.
Iulus rzucił się w bok, chroniąc ścianą barykady zdrowy jeszcze prawy bok i rozpoczął inkantację. Modląc się o poranku myślał co prawda o światłości, lecz skupił się na wspomaganiu towarzyszy. Pech chciał, że nie dość iż teraz zostali na wpół oślepieni to jeszcze przez rozdzielenie barykadą, Iulus po tej stronie był jedynym ciężej opancerzonym i walczącym w zwarciu osobnikiem.
W momencie w której skończył pierwszą modlitwę, zaczął kolejną. Nie zwracał uwagi na na trzy srebrzysto - tęczowe psy, które w fontannie błękitnych iskier pojawiły się u jego stóp.
Gdy wychrypiał ostatnią inkantację zerwał się do biegu. Czuł jak mięśnie płoną od nienaturalnej siły, która wypełnia, rozsadza je z boskiej łaski. Nie zważając na okrzyki zza barykady rzucił tylko do barda:
- Osłaniaj mnie czym możesz - wzniósł miecz do góry i runął pędem w stronę, z której poleciały bełty, rozkazując przyzwanym stworzeniom:
- Atakować bez pardonu! W imię Tyraaaaa
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:45   #78
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację



Zgoda niech żyje, zgoda! Laure był zbudowany. Jeśli nawet nie miłość zapanowała w grupie, to chociaż lodowaty powiew uprzejmości studził nastroje. Do tego stopnia czuł ulgę że nie zwrócił uwagi na parę rzeczy które przeforsować powinien. W przyjemnych pławił się marzeniach kiedy bacznie powinien się rozglądać. Za Brittą się oglądał miast kombinować w pocie czoła, jak wtedy, w Lesie i pod Nashkell. Oczywiście, rychło miało się to zemścić.

Pierwsze niemiłe zaskoczenie przeżył gdy rzekomo sprawdzony, opuszczony dziedziniec zamku okazał się być całkiem często odwiedzany, co udowodnił rzut oka na stajnie. Nic to jednak - nic nie sugerowało obecności mrocznych krewniaków. Ot, wycieczka turystyczna, Aesdil mógł sobie wmawiać bezskutecznie juki przeszukując. Koniki zadbane były i niestety zaopatrzone w paszę i wodę. I to ostatnie, przyznawał sam przed sobą, sprawiło że nie forsował zbyt mocno swego pomysłu zastawienia pułapki na "turystów". Ale i nikt poza nim pomysłu nie podchwycił. Ba, żartował nawet z Brittą jaki to ostrożny się zrobił. "Jak królik" - zacytował ze śmiechem słowa kogoś za kim podążał. Dłuższą chwilę też spędził łagodząc gniew "obrażalskiego", chowańca, rzecz jasna, by ten nie dąsał się więcej. Wkrótce też ugłaskał skrzydlatego przyjaciela i pozostawił go by Brittę choć w prosty sposób móc powiadomić o wykrytych zagrożeniach i by krążył naokoło w ich poszukiwaniu. Słysząc słowa kapłana skierowane do Helfdana i Raydgasta trudno mu się jednak było nie zgodzić. Wiele mieli szczęścia, jeśli właściciele koników wrogo byli nastawieni.

Eksploracja zamku niewiele dała ciekawego. No, poza odnalezieniem butelki oliwy tu czy tam, i pracownią maga. Co jednak mogło zdziwić poniektórych, poza materiałami przydatnymi do oświetlania drogi niewiele interesowało Aesdila. Wiedział co na daną chwilę ważne jest a co może poczekać. Dlatego też dość obojętnie przyjął słowa kapłana o znaleziskach. Tak, ze szczegółowymi poszukiwaniami można się wstrzymać. Choć leczniczych maści czy naparów nigdy dosyć i dobrze że Iulus nimi się zainteresował. Laure coraz większą sympatią darzył kapłana - nie dość że jaja potrafił pokazać, nie dość że z boskich mocy umiejętnie korzystał, to i rozsądnym był człekiem.

Przez chwilę zastanawiał się czy nie okryć stóp szmatami, jednak płytowe zbroje to mają do siebie że najlepiej zaklęcie byłoby na nie rzucić by nie dźwięczały potępieńczo. Zrezygnował więc. Tak jak z użycia latarni, bowiem na początek chciał ciężkie pochodnie zużyć. I całe szczęście.

Zeszli w mrok, ponownie. I wtedy wszystko się popieprzyło...

Wiedział że coś jest nie w porządku. Dlaczego od razu nie zareagował?! Ślady wąskich butów? Jasne przecież że nie kobiety czy dzieci tędy przechodziły! Dlaczego? Dobre wieści z dnia wczorajszego zaćmiły jego umysł? Najwidoczniej.

- Arrrgh! - stłumiony krzyk wydarł mu się z gardła gdy ostry grot wbił mu się w udo. Zdaje się jednak że ubranie nieco złagodziło uderzenie, albo bełt odbił się od pochwy. Miłe to jednak nie było.

- Naprzód, na Ilythiiri, na drowów! - warknął natychmiast Laure, wiedząc że "wąskie ślady butów" i magiczna ciemność to niechybna oznaka że to jego mroczni krewniacy wzięli ich w kleszcze. Korytarze pod Nashkell przyszły mu na myśl i to jak stracili towarzyszy. Jedyne wyjście - wydostać się z ciemności wywoływanej przez mroczne serca Ilythirii, dojrzeć sukinsynów i rozedrzeć ich na strzępy bronią i czarami. Siłą woli powstrzymywał się przed przywołaniem zaklęcia - nie widząc skurwieli mógł jedynie przesunąć się do przodu by zobaczyć drowów i jego moce mogły zacząć razić "krewniaków". Odwrócił się w kierunku z którego przyszli, dotknął ściany, cisnął pochodnię w przód i ruszył, by wyjść z kręgu mroku. Sięgnął po strzałę z rozpryskującym się grotem i modlił się do Corellona Larethiana by ten dał mu wpakować paskudny pocisk w brzuch któregoś z Ilythiiri!

Parł do przodu i nie zważał na słowa paladyna. Skoro ten gadał (a słowotok miał obfity nad podziw, jak na zasadzkę), to znaczyło że żyje. Mógł mieć tylko nadzieję że i Helfdan trzyma się na nogach, choć milczenie półelfa nie było pokrzepiające. Za to serce mu podskoczyło z radości gdy rozpoznał zaklęcie Iulusa a i sam wyszedł wreszcie z ciemności. Pochodnia oświetlała korytarz. Byli! Kryły się, pomioty Otchłani, kilkanaście metrów dalej! Laure raptownie przyspieszył mimo bólu w nodze, korzystając z tego że nie zdążyli jeszcze przeładować, i niemal huknął w filar, kryjąc się za nim i przywierając do ściany, ignorując ból zdartej skóry na dłoni! Przydałoby się przysunąć jeszcze bliżej, ale "krewniacy" kończyli już przeładowywać broń. "Najważniejsze najpierw!"


- Egomet arcessere atque praesum armo monstrificus tegumentum, IAM! - wyśpiewał i powietrze drgnęło naokoło niego gdy zaklęcie otoczyło go magiczną osłoną. Nie tracąc czasu przywarł do podpory jeszcze bardziej i dotknął miniaturowej tarczki strzeleckiej zawieszonej na bransolecie u nadgarstka. Wykrzywił nienawistnie usta gdy usłyszał ujadanie przywołanych przez Iulusa stworzeń. Mroczne elfy zaraz zapoznają się na własnej skórze z określeniem "ból i cierpienie". Nie mógł się tego doczekać. Nie odpłacił się jeszcze za Nashkell i śmierć Arenae.

- Phaos Azyre Hysh Aksho! - zamiast odpowiedzieć kapłanowi, ignorując jego dudniące kroki, zadeklamował formułę czaru przewidującego najbliższą przyszłość i podniósł ciężki łuk, by prowadzony zaklęciem pocisk wpakować prosto w twarz najbliższego Ilythiiri! Miał nadzieję że odłamki z kunsztownie podpiłowanego grotu sprawią mrocznemu elfowi wiele bólu nim ten skona!
 
Sayane jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:46   #79
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Yghto-u-berxowi ciemność nie przeszkadzała; była jego żywiołem. Węch i słuch w zupełności wystarczały mu do delektowania się sytuacją. Czuł położenie dwunogów, ich strach i podniecenie. Miotali się poniżej, coś krzyczeli, ładowali broń - nie mógł się wprost doczekać, aż zaczną wyżynać się nawzajem, oszczędzając mu roboty. Nie przewidział tylko jednego.

Potężny huk wstrząsnął korytarzem, wywołując u wszystkich dzwonienie w uszach. Raydgast niemal nie usłyszał bełtu, który odbił się od barykady dobry kawałek dalej. Upewniony, że tropiciel zwolnił już przejście ostrożnie ruszył wzdłuż rupieci, gdy coś dużego i ciężkiego uderzyło nieopodal, wzbijając tuman kurzu. i... czegoś jeszcze. Paladyn zaczął kasłać, próbując usunąć pył z gardła i nosa czując, że zaczynają drętwieć mu mięśnie. Cokolwiek spadło na podłogę było najwyraźniej trujące. Przez chwilę poczuł coś, jakby muśnięcie skrzydłem. Wściekłe okrzyki i kasłanie dobiegające z głębi korytarza świadczyły, że przeciwnicy mieli podobny problem.

Yghto-u-berx rozpaczliwie próbował utrzymać się w powietrzu. Nieoczekiwany hałas zakłócił działanie jego czułych zmysłów i teraz z trudem odróżniał górę od dołu. Wykonał kilka niezdarnych machnięć skrzydłami, odbił się od ściany po czym, runął na ziemię. Przez chwilę gramolił się pokracznie, a jego wściekłość narastała. Czuł wokół siebie istoty, lokalizował je jednak z trudem. i nie wiedział na którą się zdecydować. Pomógł mu zapach krwi. Odwrócił się na patykowatych nóżkach i rzucił w stronę najbliższego dwunoga - a przynajmniej tam, gdzie wydawało mu się, że ten stoi. Raydgast poczuł jak wielkie, miękkie ciało uderza zaraz obok niego, odrzucając go na ścianę. Dzięki Thormowi, że tę przy przejściu. Kurz zawirował wokół nich i Raydgast poczuł, że zaczyna się dusić, a członki ogarnia coraz większa słabość.

Tymczasem po drugiej stronie barykady trwały inkantacje. Zarówno Iulus jak i Laure nie po raz pierwszy czarowali w warunkach bojowych, więc mimo hałasu udało im się utrzymać koncentrację. Ciemność raz po raz rozjaśniał delikatny, magiczny poblask. W pewnej chwili do pierwszego huku dołączył kolejny, a potem kolejny, który zatrząsł barykadą Najwyraźniej drowy - podobnie jak Iulus - przyzwały na pomoc jakieś potwory. Jednak ślepi i rozdzieleni nie mogliście nic zrobić, skoncentrowaliście się więc na tym, co przed wami; właszcza że kolejne bełty odbijały się już od ścian.

Wyszliście z ciemności niemal jednocześnie. Aesdil z Helfdanem skryli się we wnękach cel, z łuku osłaniając kryjące się również drowy, za to Iulus wraz ze swymi psami zaszarżował prosto na przeciwników. Ci, przerażeni nagłym zwrotem sytuacji, wymierzyli wprost w niego. Na szczęście Laure był szybszy - jego strzała wbiła się prosto w wystawione ramię jednego z Ilythiiri, który wrzasnął i wypuścił bełt w sufit. Niestety Helfdan nie zdążył - drugi pocisk wyprzedził jego strzałę i wbił się w zbroję kapłana. Najwyraźniej przeciwnik używał ciężkiej kuszy. Potem zaś niebiańskie psy rzuciły się do gardeł wrogów i cała czwórka zniknęła w sąsiednich celach, walcząc zażarcie o życie.
 
Sayane jest offline  
Stary 07-09-2010, 15:48   #80
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
__________________________________________________ ___________
_____________________________






W życiu każdego są takie chwile, w których trzeba działać a nie zastanawiać się i rozmieniać na drobne. To była taka chwila… lata doświadczenia i praktyki robiły swoje. Psiaki były idealne do zrobienia odpowiedniego nastroju… ustawiły ich dzisiejszą randkę w sposób jednoznaczny. Helfdan przystąpił do czynu bez zbędnych ceregieli. Dobył szabli, poprawił puklerz i skoczył.


Widać było, że paladyna zatrzymały ważne sprawy po drugiej stronie barykady i nie było mu tak śpieszno do reszty drużyny. Cóż, nie ma to jak chwalebny i dramatyczny pojedynek w ariergardzie. Elf nie musiał nic mówić. Klasyczny „odbijany” i bez większych sentymentów wymienili się partnerami.

Panie na prawo, panowie na lewo. Kapłanowi odpowiadała bardziej cela po prawej stronie dlatego Helfdan nie miał czego tam zaglądać. Szybki rzut okiem na celę i zorientował się, że drow wcale nie jest zadowolony z przybycia Azora i uwijał się jak może. Kolejny przeciwnik wcale nie poprawiał mu czarnego humoru… jednak trzeba mu przyznać rację, nie okazywał tego. Niestety z myśliwego stał się teraz ofiarą. Przynajmniej z tej strony ich pułapka przybrała kiepski obrót. Tropiciel doskoczył i już pierwszym ciosem próbował go wyprowadzić z rytmu. Zaatakował krótko z lewej strony, zawsze dawało mu to drobną przewagę, a psiakowi było i tak jedno czy podgryzał czarne jajca z tej czy z tamtej.

Cięcie wręczne w kiść miało pozbawić go żądełka. Niestety okazało się zbyt lekkie i niemrawo zadane. Przeciwnik błyskawicznie odparował i tylko dobrze złożona zastawa pozwoliła zachować tropicielowi flaki w brzuchu. Helfdan poczekał na moment, w którym psiak zaatakował i drow musiał ratować się rozpaczliwym unikiem. Wtedy zaatakował… zamarkował cios w brzuch i ostatecznie chlasnął w ciemny ryj najlepiej jak potrafił.


__________________________________________________ __________
_____________________________




Ohydny dławiący smród zła nad nim. Znacznie większy i potężniejszy niż drowy, gdy przydusił ich mroczne aury zła. Co więcej ta bestia postanowiła zaatakować paladyna, a do odoru zła dołączył duszący zapach powodujący drętwienie kończyn i uporczywy kaszel.
Paladyn nie sądził nigdy, że odór zła może być tak groźny, a nie tylko ohydny.

Raydgast przygotowawszy miecz i tarczę, powoli wycofywał się w kierunku barykady.
-Raydgast! Gdzie jesteś?!- wrzask elfa dotarł do uszu paladyna. Na moment go rozpraszając.
-Po drugiej stronie barykady! Uważajcie...drowy...to...najmniejsze ze zmartwień.- Raydgastowi każde słowo przychodziło z trudem, ale musiał ostrzec towarzyszy. Potem elf coś jeszcze krzyknął, ale paladyn nie odpowiedział zajęty walką o życie i ucieczką z zatrutego obszaru.
Nic co prawda nie widział, ale wykorzystując koncentrację zła w okolicy, określił mniej więcej kierunki. I zaczął powoli ruszać w kierunku barykady, krztusząc się od trucizny zalegającej w powietrzu.

Stwór zapewne nie chciał dać za wygraną i zaatakował, ale Raydgast włożył w cios mieczem całe swe umiejętności i prawość, godzącą w zło lepiej niż zwykła stalowa klinga.
Miecz trafił w coś miękkiego. Zapiszczało świdrująco. Raydgast poczuł mocny powiew powietrza, jak gdyby coś wielkiego zamachało skrzydłami. Duszący pył zgęstniał.
Co akurat nie było pozytywne, bo ruchy paladyna spowolniły jeszcze bardziej.
Ale stwór chyba dał za wygraną, bo w tej wędrówce do barykady nic mu nie przeszkadzało, aż do czasu gdy do niej dotarł.

Wtedy bowiem, gdy przeciskał się przez szczelinę w zaporze. Coś oplotło jego nogę, coś...wąskiego niczym wąż lub...macka?
Szybki cios miecza paladyna chybił, drętwiejąca dłoń nie była już tak pewna. Kolejny cios jednak był skuteczny, do pewnego stopnia. Miecz dosięgnął celu, gdyż paladyn poczuł opór przy cięciu. . W uszach znów zaświdrował mu wysoki pisk i stworzenie przestało ciągnąć, choć nogę nadal dwukrotnie oplatało coś mackowatego. Niemniej paladyn tym się teraz nie przejmował, przeczołgując na drugą stronę barykady.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172