Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2010, 15:43   #75
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
_____________________________________
__________

Obfite Plony, Marpenoth

.
Zapomniana Forteca



Po porannej modlitwie napełniliście bukłaki i spakowaliście się do drogi. Iulus prewencyjnie przywdział zbroję i hełm, nie wiedząc co zastanie w ruinach. Za to Helfdan pewnie ruszył na zamkowe wzgórze - nie miał wielkich nadziei na skarby, jednak działanie zawsze było lepsze od jego braku. Przed sobą posłał Ptaszysko, które z wysokości mogło wychwycić ruch niezauważalny dla poruszającego po ziemi jeźdźca. Od czasu ostatniej wizyty okolica się nie zmieniła, mimo tego półelf czujnie ją lustrował w poszukiwaniu czegoś co mogło wskazywać na aktywność czegoś większego lub czegoś rozumnego. Jego zmysły funkcjonowały tutaj znacznie sprawniej niż pod ziemią dlatego znacznie lepiej czytało mu się okolicę. Pomimo tego, iż nic niepokojącego nie dostrzegł. Przed wjazdem w obręb murów zeskoczył z konia i rzucił lejce podróżującemu za nimi towarzyszowi. Przez bramę przemknął pochylony ze strzałą na cięciwie. Poruszał się cicho i zwinnie. Nie oddalał się od muru na więcej niż metr. Zlustrował dziedziniec. Wszystko zdawało się być w takim stanie jak poprzednio. Nabrał pewności, że wszystko w porządku, ale odczekał jeszcze parę chwil. Gdy nic nie budziło jego wątpliwości pokazał się reszcie… ostatni test. Wreszcie dał znać, że droga wolna.

Potem półelf posadził Ptaszysko w dobrym punkcie obserwacyjnym i zostawił rozkaz jak ostatnio: Widzisz stworzenie większe niż koza, alarmujesz samicę. Założył uprzednio przygotowany plecak z żarciem, liną, pierdołami leczniczymi, łojowymi świeczkami jakby pochodni nie stykło i rzecz jasna krzesiwem, flakonem spirytusu też mógł być pomocny. W manierce i w bukłaku popluskiwała woda. Tym razem wziął również łuk ze sobą oprócz szabliska… po chwili namysłu uznał, że topór również mógłby być użyteczny. Tak na wszelki wypadek jakby jakąś zamkniętą skrzynię było rozwalić. Ze smutkiem stwierdził, że nie miał już zabezpieczenia wytwarzanego z byczych jelit no ale pozostawało wierzyć uzdrawiające możliwości maści od zielarki. Zresztą na razie i tak nic nie zapowiadało porządnego chędożenia.

Odruchowo ufając zwiadowi Helfdana weszliście na dziedziniec zamku. Konie parskały cicho węsząc niespokojnie w powietrzu - zapach pożaru i padliny drapieżnika niepokoił je. Luzaki stąpały raźno, wypoczęte po trwającym dobę lenistwie. Dźwięk podków stukających po bruku niósł się echem po ruinach; mimo to zamek Asper patrzył na was pustymi oczodołami okien. Nikt do Was nie strzelał, nikt nie wyjrzał nawet. Budowla zdawała się tak samo pusta jak dwie noce temu. Przynajmniej dopóki nie zawędrowaliście do stajni. Postronnemu obserwatorowi musiało zdać się nieco dziwne, że miast przywiązać konie przy bramie, gotowe do szybkiej ucieczki, przeprowadziliście je wzdłuż murów; niemniej jednak paladyn nauczony był dbać o wierzchowce. Zapewne to właśnie jego pedantyzm uratował wam skórę, gdyż w budynku na tyłach stały cztery obce klacze, spokojnie wyjadając ze żłobów obrok.

Zaskoczeni chwyciliście za broń, lecz ani w stajni, ani w przyległych pomieszczeniach nikogo nie było. Ku rozczarowaniu Raydgasta konie nie miały hodowlanych oznaczeń, nie mógł więc stwierdzić skąd pochodzą; Laure w jukach znalazł tylko jakieś nieświeże resztki. Ktokolwiek przyjechał do Zapomnianej Fortecy zabrał wszystkie rzeczy ze sobą. Helfdan wymknął się na kolejny zwiad, niestety nie przyniósł pomyślnych wieści. Jeźdźcy - dość solidnie obciążeni - wjechali północną bramą; niestety wyraźnych śladów stóp prowadzących do zamku już nie zostawili. Czy można było się im dziwić? Wyraźne ślady walki, groby, smród spalenizny i padliny każdego przecież zmusiłyby do ostrożności. W końcu ruszyliście w stronę głównej części zamku, zostawiając konie pod opieką niezadowolonej Britty. Co prawda w stajni mogła się bronić póki nie skończą się jej strzały, dla łuczniczki nie było to jednak wielkie pocieszenie. Niemniej jednak słuchała rozkazów paladyna.

Pierwsze, co rzuciło wam się w oczy (i w nos) po wejściu do zamku to plamy z kwasu i krwi na schodach, oraz leżące wokół połamane bełty. Rozwidlające się schody prowadziły do góry, Wy jednak zaczęliście poszukiwania od parteru, który nie przedstawiał się zbyt interesująco. Kiedyś była tu jadalnia, zbiorowa sypialnia i pomniejsze pomieszczenia, teraz jednak wszystko było zniszczone, a to, co nie uległo zniszczeniu - rozkradzione. Z jedynego zejścia do piwnicy bucha smród padliny.

Na piętrze również nie było nic interesującego. Wpadający przez wyłamane okiennice wiatr targał fragmentami zasłon, podrywając w powietrze drobiny kurzu i próchna. W starych sypialniach i komnatach na ścianach wisiały resztki gobelinów; w jednym z pomieszczeń - najpewniej bibliotece lub gabinecie - leżał bezkształtny stos będący zapewne rozmokłym papierem. Dwa duże pokoje dziecinne straszyły połamaną kołyską, pustymi oczodołami porcelanowych lal i drewnianych żołnierzy. Wszędzie witał Was przygnębiający odór starości i rozkładu. Od czasu do czasu znajdywaliście znaki świadczące o tym, że Twierdza gościła czasem zbłąkanych podróżnych, lecz wszystkie były dość stare. Nigdzie nie było widać śladów obecności właścicieli koni, a wpadający przez północne i zachodnie okna deszcz skutecznie wymył z korytarzy kurz (na podłodze brak jest wyraźnych tropów).

W końcu w narożnym pokoju, niemal naprzeciw stajni, znaleźliście ślady bytności inteligentnych istot. Tu również wielka plama krwi znaczyła miejsce walki, jaka odbyła się w zamku kilkanaście dni temu. Pod ścianami stało kilka skrzyń, dwie czy trzy torby walały się zaś po ziemi; podobnie jak brudne naczynia i zepsute resztki jedzenia. Przegrzebawszy znaleziska Aesdil odkrył jedynie typowy podróżny dobytek - trochę przypleśniałych od wilgoci ubrań, koce, pochodnie, bukłaki ze stęchłą wodą i trzy butelki całkiem niezłego wina. Najwyraźniej wszystkie bardziej przydatne rzeczy zostały już zabrane. Pomiędzy szmatami bard znalazł jednak dobrze zabezpieczony przed wilgocią sejmitar, zaś ubrania wymiarami bardziej pasowały by na kobietę lub... elfa; zaś na stole paladyn zauważył okruchy, które wyglądały na całkiem świeże.

Kolejna godzina czy dwie zeszły Wam na ostrożnym sprawdzeniu wyższego piętra, a potem wewnętrznej wieży. Tam szczególnie zainteresował Laurego pokój maga - bynajmniej jednak nie Hardana, a najpewniej na wpół ślepego amatora kruków, gdyż wszystkie leżące wokół rzeczy były względnie nowe (przynajmniej w porównaniu ze stanem zamku). Z powały zwisała masa ziół - część tak starych, że osypały się na posadzkę; na prowizorycznie zbitych regałach leżało kilka książek (widać, że część zabrano) i zwojów. Luźne papiery, listy i zabazgrane zwoje zaściełały stół, na którym stało też pióro z kałamarzem, resztki jedzenia, puste i pełne butle, fiolki wypełnione barwnymi płynami i inne szklane i metalowe naczynia oraz ładne, drewniane pudełko wyściełane aksamitem. Po odbitym na materiale śladzie widać, że zawierało niewielki, owalny przedmiot - teraz jednak jest puste. Szare ubrania ciśnięto niedbale w kąt, podobnie jak stare buty i słomkowy kapelusz. Zawartość pokoju tworzyła niezbyt malowniczy bałagan wypełniający półki, skrzynie, pudełka i wylewający się podłogę. Wielość przedmiotów znajdujących się w komnacie wskazywała, że mag korzystał z dobrodziejstw zamku od dłuższego czasu. Przejrzenie wszystkiego i wyselekcjonowanie wartościowych rzeczy - jeśli takowe tam są - zajmie pewnie kilka godzin. A na spenetrowanie czekały jeszcze piwnice zamku, gdyż wewnętrzny dziedziniec nie wydawał się interesujący - jedyne, co mogło się na nim przydać to studnia.


_____________________________________
__________


Yghto-u-berx unosił się nad swoją nową zdobyczą. Nie spieszył się. Podłóg dawnej umowy wszystko poza Bramą należało do niego, toteż nie musiał się obawiać, że ktoś sprzątnie mu obiad sprzed nosa. Niekiedy nawet pozwalał ofiarom dojść do Rozdroża i tam dopiero spożywał je, przy wściekłym akompaniamencie zazdrosnych wrzasków tych, którzy mogli jedynie bezradnie patrzeć na jego ucztę. Czasem zresztą nie polował, lecz przyglądał się milcząco rozpaczliwym wędrówkom ciekawskich dwunogów, ich bezowocnym próbom odnalezienia wyjścia w labiryncie korytarzy i pułapek. Zawsze bawił go entuzjazm, z jakim wchodzili w ciemność. Podniecone, pełne chciwości i pewności siebie głosy niosły się echem wgłąb wzgórza, pochodnie migotały w mroku. Potem zaś pochodnie gasły, nadzieja zamieniała się w niepewność, strach, wreszcie rozpacz, bezradność i obojętność. Wesołe pokrzykiwania stawały się bluźnierczymi przekleństwami, złorzeczeniem sobie nawzajem, bratobójczą walką i jękami agonii. Czasem była to przystawka, czasami deser. Ostatnio zapędził się nawet za Bramy, w dół i wgłąb. Rzadko pozwalał sobie na takie niebezpieczne wyprawy, ta była jednak warta ryzyka. Krzyki elfa, który znalazł się w potrzasku pomiędzy dwiema koszmarnymi istotami zaiste były wspaniałe. Yghto-u-berx nie mógł mierzyć się z przeciwnikiem, jednak desperackie wrzaski elfa napełniły go na wiele nocy. To one sprawiły, że wypuścił się tak wysoko. Gdzie był jeden tam było więcej.

Teraz obserwował kolejne istoty wchodzące do jego dziedziny. Były inne od tych, które zwykle widywał. Czujne. Zdecydowane. Co one robiły...? Zamrugał kilka razy błoniastymi powiekami, obniżył lot, po czym uśmiechnął się do siebie i przywarł do sufitu czekając. Czasy zaiste zrobiły się interesujące. To będzie ciekawe przedstawienie...


_____________________________________
__________


Pozbierawszy co bardziej przydatne przedmioty rozpaliliście kilka pochodni i pojedynczo, z bronią w ręku zeszliście po krętych, pokruszonych i śliskich od wilgoci schodach. Jeden stopień, drugi, trzeci... po dwudziestym stanęliście na kamiennej podłodze. Nie jest tu kompletnie ciemno - mdłe światło dnia sączy się przez niewielkie, zakratowane okienka znajdujące się w celach po obu stronach szerokiego korytarza. Bo loch, do którego zeszliście ewidentnie stanowił kiedyś więzienie; duże cele zamknięte grubymi kratami ciągną się wzdłuż korytarza i znikają w ciemnościach. Pomiędzy niektórymi celami znajdują się niewielkie wnęki - najwyraźniej miejsca dla strażników. Cele są puste; gdzieniegdzie walają się tylko kawałki muru, spróchniałe fragmenty mebli czy przegniłe szmaty; brak jednak pozostałości dawnych lokatorów. Macie wrażenie, że ktoś was obserwuje; lecz może to tylko przewrażliwienie, pozostałość z wczorajszej wyprawy?





Korytarze wypełnia duszący odór padliny, zwierzęcych odchodów i spalenizny. Swąd najmocniej czuć zza zakrętu na lewo od wejścia; tam też najwięcej jest śladów starej krwi, wielu stóp i ciągnięcia różnych przedmiotów. Kilkadziesiąt kroków w prawo przejście prawie w całości blokuje niekompletna barykada, stworzona z resztek mebli i desek.
- Ślady - mruknął Helfdan, oglądając uważnie tę stertę śmieci. Właściciele koni mogli się dobrze maskować, jednak przeciskając się między ścianą a deskami musieli zostawić jakiś ślad; choćby niepełny i tu właśnie kilka fragmentów odcisku wąskich butów znaczyło trasę ich przejścia. Pozostało jedynie przecisnąć się ich tropem, który za barykadą najprawdopodobniej będzie bardziej wyraźny.

Najpierw wzdłuż ściany przecisnął się Raydgast. W jego ślady poszedł Helfdan, marudząc że paladyn zatrze ślady. Gdy zaś do szczeliny zbliżył się Aesdil, coś uderzyło o deski i... zapadła ciemność. W ciemności zaś rozległ się jęk zwolnionej cięciwy, potem zaś kolejnej i kolejnej... Bełty pomknęły w mrok.

Yghto-u-berx zmrużył oczy i poprawił się na swoim miejscu, obserwując walkę poniżej. Zapach świeżej krwi tak cudownie drażnił mu nozdrza...
 
Sayane jest offline