Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2010, 15:52   #83
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację


Laure dojrzał Helfdana, ale Raydgasta ciągle nie było widać, co więcej - umilkł. Z tej strony barykady inicjatywa należała do nich i Aesdil nie czekał z wykorzystaniem tego - należy uderzyć szybko i mocno by zabezpieczyć przynajmniej drogę odwrotu. Nashkell było dobrą lekcją.
- Iulus, Helfdan! Wykończcie ich, pomogę paladynowi!
- ryknął wiedząc że w magicznej ciemności Helfdan będzie mniej przydatny a Iulus ma zbyt dobrą okazję do szybkiego pokonania jednego z przeciwników by ją zmarnować. Tam zaś, przy barykadzie, najpewniej użyto zaklęć i Laure wiedział że to on musi stawić czoło czarownikowi. Jakkolwiek by nie łaknął krwi osaczonych już Ilythiiri.
Odwrócił się i ruszył do barykady, ciągle pod ścianą i przykucnięty by jak najmniejszy stanowić cel. Nie przełaził jednak przez otwór, trzymał się z dala od szamoczącej się bestii.
- Phaos Azyre Hysh Aksho! - przywołał zaklęcie prowadzące strzały (albo i Płomień) ale nie aktywował go, zamiast tego krzyknął, mając w pośladkach to że i drowy go usłyszą - zanim użyje czarów czy broni musi wiedzieć co się dzieje.
- Raydgast!
- wrzasnął by przebić się przez hałas czyniony przez przywołanego przez drowy potwora (przynajmniej tak mu się zdawało) - gdzie jesteś?!
-Po drugiej stronie barykady! Uważajcie...drowy...to...najmniejsze ze zmartwień.-
głos paladyna był urywany i nerwowy. Jakby wydobywał się z wysiłkiem.
- To wycofaj się! Do mnie! -
krzyknął Aesdil i przygotował się do użycia Płomienia. Nie mógł nic zrobić dopóki Silvercrossbow mógł znajdować się na "linii strzału". "Mocno oberwał" - przemknęło mu na myśl gdy usłyszał głos paladyna.
Odpowiedzią był kaszel wydobywający się z gardła, zapewne paladyna.
Coś tu nie grało. Kasłała więcej niż jedna osoba, również ostre, zaskoczone głosy nie należały tylko do paladyna. Laure nie zastanawiał się długo.
- Jeśli dasz radę chodź do mnie!
- wrzasnął i sięgnął do pasa. Wyciągnął szarfę i manierkę, zlał obficie wodą materiał i zawiązał go wokół nosa i ust. Cokolwiek przywołane zostało po drugiej strony barykady - lub cokolwiek się wydarzyło - mocno szkodziło na płuca. Odczekał jeszcze chwilę na pojawienie się paladyna. Kiedy to nie nastąpiło zaklął gorzko, schował łuk, wyszarpnął Przerażacza, wziął głęboki wdech i z twarzą przysłoniętą mokrą szmatą ruszył przed siebie. Jeszcze chwilę wcześniej ani mu było w głowie przełazić przez barykadę, ale nie mógł zostawić rannego "swojego", nawet jeśli to był ten w tyłek kopany paladyn.
"Przeklęty dobry charakter elfów..."
Uaktywnił zaklęcie. Bestia była blisko. Jednak...
Pisk potwora po drugiej stronie świdrował mu w uszach, wsłuchiwał się jednak w szczęk metalu o kamień - znak, że paladyn żyje i, co ważniejsze, przeciska się przez szparę. Paladyn gramolił się nad wyraz opornie, podczas gdy elf czuł, że na szmatce osadza się dziwny pył. Płytki oddech palił płuca, więc gdy tylko wyczuł ruch po swojej stronie chwycił paladyna i pociągnął ku krawędzi ciemności, na poły ciągnąc, na poły wlokąc niemal bezwładnego Raydgasta. Dopiero gdy wciągnął go do celi osłaniając przed bełtami Ilythiiri i ciosami potwora zerwał szarfę z twarzy i wrzasnął co sił w korytarz.
- Żywcem któregoś! Jak się da - żywcem!!!
Rzucił okiem na paladyna i widząc że ten nie odniósł obrażeń jako takich - choć nie wyglądał najlepiej i od razu osunął się na ziemię pod ścianą - sięgnął po łuk i strzały. Wysunął się z celi i strzelił w przerwę między barykadą i ścianą. Nie dało to większego efektu - ani pisku bólu stworzenia ani krzyku drowa, jednak nie o to elfowi chodziło - chciał trzymać przeciwników z dala od przerwy by grupa miała chwilę czasu na "dokończenie spraw" po tej stronie barykady, bowiem i Iulus i Helfdan ciągle jeszcze walczyli. A Raydgast jeszcze oddychał i elf pokładał nadzieję w tym że kapłan zdoła mu pomóc.
Zastanowił go fakt że drowy przerwały ostrzał. Miał wrażenie że cokolwiek wydarzyło się po ich wejściu w zasadzkę nie było to do końca to co mroczne elfy zaplanowały. Uśmiechnął się paskudnie. Więc jest nadzieja na zemstę jeszcze dzisiaj. Podniósł łuk. Zawahał się. Wyciągnął strzałę z wąskim grotem i dotknął jej.
- Egomet arcessere lumen, IAM! - przywołał moc światła i strzała rozjarzyła się blaskiem. Posłał ją prosto w sufit by wbiła się tam i oświetlała korytarz - miał wrażenie że piski i łopot stworzenia za barykadą przypominają nietoperza.



__________________________________________________ __________
_____________________________





Helfdan nie znał się na niebiańskich mieszkańcach i ich obyczajach… może czasem obcował z mniej lub bardziej upadłymi anielicami to jednak zwierzak nieco go zaskoczył swoją kruchością. Bądź mroczny elf kunsztem szermierczym. Oręż i pancerz w połączeniu z umiejętnościami sprawiły, iż niejedna stróżka potu spływała mu spod kosmatej czupryny. Z najwyższym trudem uniknął niespodzianki w postaci żrącej cieczy… być może uniknął to zbyt optymistyczna ocena ponieważ uratował tylko facjatę ale kwas znalazł drogę do jego ciała. Poprzez pancerz, ubrania idealnie wgryzł się w skórę wyciskając z tropiciela okrzyk bólu i nieopisanej wręcz złości. Rany okazały się znacznie mniej poważne niż te otrzymane przez przeciwnika. Z godną pozazdroszczenia zawziętością i nieustępliwością doprowadził sprawę do jedynego możliwego finału. Śmierci drowa. Przebił nabił skurczybyka na zimną stal niczym wieprzka na rożno przed upieczeniem. Z lubością patrzył w jego gasnące oczy jak się osuwał na posadzkę. Jak jego zdradzieckie ciało nie miało już siły wyprowadzić kolejnego podstępnego ataku. Jak gorycz porażki mieszała się z rozdzierającym bólem. Nikt nie da już mu szansy się zemścić… nikt.

Prośba elfa o branie jeńców odbiła się echem od porośniętych mchem podziemi robiąc na nich podobne wrażenie jak na tropicielu. Robota w celi kapłana wydawała się również skończona. Wydawało się, że dialog między religiami dobiegł końca, a Iulius okazał się bardziej przekonywujący.

- Musisz sobie poszukać innego. Ten już nic nie powie!
Rzucił wgłąb korytarza.

Nieco otępiałym wzrokiem przyglądał się odniesionym ranom. Bełt tkwiący w piersi i poparzona ręka, na sam widok piekło dwakroć mocniej. Z trudem przytrzymał kawałek drewna sterczący z jego ciała i ułamał go tak by nie powodował nadmiaru komplikacji nim nie opatrzą go jak należy. Z gardła wydobył się krótki, stłumiony chrzęst. Sięgnął za pas i wyciągnął fiolkę z grubego barwionego na niebiesko szkła. Bez większej estymy odkorkował ją pozwalając wydobyć się na cierpkiego ale pachnącego świeżością zapachu, który z trudem przebijała się przez smród palonych ubrań i ciała. Wypił zawartość – jeden duży łyk. Tak niewiele a jednak ulga przyszła natychmiast… nie odczuwał już takiego palenia i rwącego bólu… rany nie raziły już tak swoją szkarłatną czerwienią krwi. Było lepiej.

Wyjrzał. Elf targał paladyna do światła.

- Co z nim? Zwrócił się do nich sięgając po łuk i po chwili skierował go w mrok. – Wygląda jeszcze gorzej niż zwykle. Wciągnij go na chwilę do celi, obejrzymy go… a potem zabierzemy na świeże powietrze. Chyba przyda mu się to nim pójdziemy głębiej.

Sam w tym czasie zajął się martwym drowem, a właściwie jego ekwipunkiem. Bez szacunku i patosu pozbawił go co wartościowszego ekwipunku. Na płaszcz rzucił zbroję, oręż, kasę, jakieś fiolki i błyskotki. Sprawdził czy nie maił ukrytych rzeczy w ubraniach, czy nie maił jakiś cokolwiek mówiących mu tatuaży bądź symboli. Potem zawinął to w supełek i stwierdził.

- Możemy iść.
 
Sayane jest offline