Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-09-2010, 22:30   #20
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Michael Slave

Amira spojrzała z zadowoleniem na efekt swojej pracy.

W sypialni panowała iście magiczna, tajemnicza atmosfera. Okna zasłonięte były żółtymi, pomarszczonymi, grubymi zasłonami, przypominającymi antyczne papirusy. Przy łóżku stały różnorodne naczynia z olejkami aromatycznymi, misa z winogronami i niewielka ofiara dla Bastet w postaci mleka zmieszanego z oliwą. Złota farba na drewnianym posągu bogini lśniła w płomieniu świec, odbijając ich blask i nadając mu starożytnego mistycyzmu. Wszystkie relikwie były na swoim miejscu, uświęcone mocą staroegipskich bóstw.

Teraz Amira czekała jedynie na swojego męża.

James był doktorem egiptologii i pracował w New York Uniwersity, badając religię, sztukę i kulturę starożytnego Egiptu. Poznali się z Amirą podczas jego wyprawy do Gizy, trzy lata temu, gdy pisał jeszcze swoją pracę doktorską. Od pierwszego wejrzenia przypadli sobie do gustu, on, miły, opiekuńczy, inteligentny, ona, pełna ciepła niczym nagrzane piaski pustyni.

Rozmawiali z sobą po egipsku w ciepłe, letnie wieczory, obserwując z daleka majestatyczne piramidy. Rozmawiali o wielu rzeczach, nie tylko o historii ojczyzny Amiry. Często rozmowa schodziła na tematy prostsze, przyjemniejsze, niekiedy na trudne i ciężkie. Dyskutowali o sytuacji kobiet w religii islamskiej, o tym, że Amira ma już wybranego męża, z którym zostanie zaślubiona, choć nigdy nie widziała go na oczy. O prawie do szczęścia i wolności, o tym, że nikt nie powinien decydować o losie innego człowieka. Pewnego razu ich usta same złączyły się w czułym, słodkim pocałunku.

James postanowił zabrać Amirę ze sobą, do Ameryki, by poznała inne życie i inny świat. Świat, w którym miała prawo do godności, świat, w którym każdy ma prawo głosić poglądy, które uzna za słuszne i w którym nikt nie może siłą zamknąć ust innej osobie. Świat, w którym sama mogła wybrać swoją miłość i spędzić u boku tego jedynego całe życie.

Miesiąc temu James obronił swoją pracę doktorską i z miejsca dostał pracę na uniwersytecie. Dziś miał przynieść do domu pierwszą wypłatę. Amira wiedziała, jak ważny był to dla niego dzień i jak wielka duma musiała wypełniać jego pierś. Ale wiedziała też, że od tej chwili nie będą musieli się bać o to, że kiedykolwiek zabraknie im pieniędzy. A to oznaczało jedno...

Gdy tylko James przekroczył próg sypialni, zaniemówił. Choć większość rzeczy w tym pomieszczeniu była mu dobrze znana, Amira tylko sobie znanym sposobem sprawiła, iż poczuł się ponownie tak, jak lata wcześniej, gdy pierwszy raz podziwiał Nil i grobowce faraonów.

Gdy wszystkie olejki zostały już wtarte w ich rozgrzane, nagie ciała, oddali się sobie, prosząc egipski panteon o błogosławieństwo.

~*~

James pracował ciężko.

Jasne światło lampy padało wprost na jego notatki, zdjęcia i skany dokumentów, które analizował. W jednej ręce trzymał Szczegółowy zarys mitologii Egipcjan, w drugiej zaś swoje osobiste zapiski. Był pewien, że jest blisko.

Drzwi uchyliły się, gdy do jego gabinetu weszła Amira. Odwrócony plecami
do drzwi, nie mógł jej dostrzec, prawdę mówiąc nawet nie chciał. Bał się, że się rozproszy. Pochylony nad biurkiem, notując pospiesznie swoje przemyślenia, odezwał się tylko czule, zapewniając, że skończy niedługo i przyjdzie na obiad.

Wiedział, że zaniedbuje życie rodzinne, ale musiał skończyć swoją pracę. Jeśli jego podejrzenia okazałyby się słuszne, to zyskałby od zaraz tytuł profesora. Wtedy nie musiałby już brać udziału w wyścigu szczurów, znalazły się wszak na samym szczycie drabiny zawodowej. Miałby więcej pieniędzy, mógłby przestać przeprowadzać tak wiele badań w celu wybicia się, a jedynie nauczać studentów i oceniać prace doktorantów. Znalazłby więcej czasu Amiry i Michaela, wpłacił więcej pieniędzy na fundusz oszczędnościowy, by zapewnić swej żonie godziwą starość, a synowi lepszy
start w życie.

Czy nie oszukiwał się jednak? Ostatnio praktycznie nie spędzał czasu z rodziną, pochłonięty swoimi rewolucyjnymi badaniami. Jeśliby udało mu się wszystko opublikować, mógłby zyskać sławę, autorytet i zaszczyty, które przypadały w udziale niewielu ludziom. Tak naprawdę pracował dla siebie, swoich bliskich, czy może z potrzeby dążenia do prawdy?

Podniósł dłoń i pomasował swoją skroń, zmęczony. Jego żona podeszła do niego od tyłu i pomasowała mu obolały kark. Mruknął zadowolony, odprężając się.

- Amira, jesteś cudna, wiesz?- szepnął czule.

- Nie jestem Amira- odezwał się zimny, nieznany mu kobiecy głos.

Rozległ się chrzęst łamanego karku, a potem muzyka tańczących płomieni, na zawsze skrywających scenę zbrodni przed wzrokiem ciekawskich ludzi.

~*~

- Witam, panie Slave. Cieszy mnie, że zgodził się pan przyjść na spotkanie.

Michael uśmiechnął się, po czym usiadł na wskazane miejsce. Nie ukrywał, że aspekty towarzyskie nie mają dla niego żadnego znaczenia. Podobno w bibliotece Uniwersytetu Nowojorskiego znaleziono jakieś dokumenty dotyczące tajemniczej pracy jego ojca.

- Owszem- potwierdził rozmówca, doktor Stevens- To dziwne, miał wszak do dyspozycji swoje biurko i szafkę, gdyby poprosił, zostałby mu pewnie udostępniony jeden z sejfów Uniwersytetu, był dość płodnym naukowcem, wszyscy wróżyli mu wielką przyszłość. Ale on wolał ukryć swoje notatki w bibliotece, wsunięte między mało poczytne pozycje z działu wierzeń ludów Afryki spisane w africaans. Nie muszę chyba mówić, że to niezbyt łatwe lektury, tylko profesorowie filologii są w stanie je przeglądać, rozumiejąc, co czytają. Na szczęście któryś z nich postanowił sobie odświeżyć lekturę, zaglądając akurat do najbardziej zniszczonego egzemplarza.

- Mogę wiedzieć, co praca mojego ojca robiła w takiej książce? Nie był filologiem, z mitologii znał jedynie egipską, której był wielkim pasjonatem. Dziwię się, że w ogóle wiedział o istnieniu takiej pozycji w bibliotece.

- Ja też. Jak wiesz, podczas swoim badań doktor Slave zginął. W pożarze spłonęły wszystkie jego notatki, na miejscu znaleziono także przewrócony świecznik. Jednak sekcja zwłok wykazała...

- Wiem, co wykazała- odparł Michael. Doskonale wiedział, że zanim jego ojciec spłonął, już nie żył, leżąc na ziemi ze skręconym karkiem- Jak rozumiem, ojciec celowo ukrył kopię swoich notatek w tej zapomnianej książce, bo... obawiał się czegoś? Kogoś?

- Tak, też tak sądzę. Widzi pan, byłem przyjacielem pańskiego ojca. Był naprawdę pochłonięty pracą i widać było, że dostarcza mu to przyjemności, ale w ostatnich dniach był bardziej zamknięty w sobie, zdeterminowany. Mam wrażenie, że coś go męczyło.

- Czy z notatek wynika, czego bał się mój tato?- Michael zadał najbardziej trapiące go pytanie.

- Niestety, możliwe, że sam nie wiedział, kto go dręczył, lub uznał to po prostu za szczeniackie wygłupy. Niezależnie od tego, w notatkach nie ma nic na temat jego prześladowcy. Wiemy jednak, że był na tropie pewnej nieodkrytej świątyni w Egipcie. Najpewniej chodzi o kult Ozyrysa. Dołączył mapę, w której jest podana możliwa lokalizacja.

- Cóż, to sprawa dla naukowców. Nie posiadam odpowiedniego wykształcenia, by uczestniczyć w badaniach- odparł Michael.

- Tak, ale na ekspedycję nie jadą tylko naukowcy- stwierdził Stevens- potrzebujemy też siły roboczej, a pan wygląda na silnego. Jeśli tylko pan zechce, może nam towarzyszyć jako siła robocza. Proszę to przemyśleć, będzie pan uczestniczył w czymś, co zapoczątkował pański
ojciec.

~*~

Ekspedycja wyruszyła.

Michael odkrył, że czuje się wyśmienicie. Gorące dni i chłodne moce nie robiły mu szczególnej szkody, nie pocił się, nie potrzebował pić więcej, niż w NY. W czasie, gdy wszyscy wokół marudzili na upały, on cieszył się ciepłym piaskiem pod swoimi stopami i czystym powietrzem, zupełnie inne niż w wielkiej, amerykańskiej metropolii.

Gdy dotarli na miejsce, rozłożyli się i zaczęli kopać. Choć sonary rzeczywiście wskazywały na to, że pod piaskiem coś jest, to wizja przekopania się do tego przerażała. Wszyscy byli świadomi tytanicznej pracy, jaką musieli wykonać i świadomość ta wcale nie ułatwiała zadania.

Po dwóch miesiącach, wielu osuwiskach, burzach piaskowych i niezliczonej ilości oparzeń słonecznych, dotarli do budowli. Następny miesiąc służył powiększeniu wykopanej dziury i dotarciu do drzwi świątyni.

Michael był w grupie, która otworzyła wielkie, kamienne wrota i weszła do środka, jako pierwsi ludzie od tysiącleci. Tradycyjne magiczne inskrypcje nie odegnały ich, założyli jedynie specjalne kombinezony, chroniące przed szkodliwymi drobnoustrojami, które stały za "klątwą
Tutenchamona", tak nagłośnioną w mediach.

Antyczne, zdobione freskami korytarze prowadziły ich do ogromnej sali, gdzie przed wielką ryciną Ozyrysa na kamiennym podium leżała niewielka buteleczka. W srebrzystym płynie powoli to unosiły się, to opadały drobniutkie, srebrzyste kryształy, przypominając ryby w jakimś
miniaturowym akwarium.

- Co to jest?- spytał któryś z mężczyzn

- Coś, czego bardzo pragnę, a co Wy mi daliście na tacy- odparł inny,znacznie bardziej mroczny głos.

Grupa rozejrzała się. Pod ścianą, w cieniu stał wysoki mężczyzna, opartyo jedno z starych malowideł.

- Co tu robisz? I jak tu wszedłeś, do cholery?- jeden z naukowców odezwał się nerwowo, będąc wyraźnie wzbudzonym. Nic dziwnego, nikt spozawąskiej grupy osób nie miał prawa przebywać w tej świątyni.

- Widzicie, wrota, na które Wy nie zwróciliście nawet uwagi, mi uniemożliwiały wejście tutaj- przybysz udał, że nie usłyszał pytania- To święte miejsce i kapłani, którzy je tworzyli, zadbali o to, by nikt, kto mógłby zechcieć skraść tą relikwię, nie mógł wejść tu nieproszony.
Nieszczęśliwie dla Was zlekceważyliście ostrzeżenie i zostawiliście drzwi otwarte. Jakby nie patrzeć, zaprosiliście każdego, kto chciałby sobie wejść i pozwiedzać.

- To jakiś idiotyzm- tym razem doktor Stevens postanowił zabrać głos- A teraz proszę wejść z tej sali, to teraz prac archeo...

Głos uwiązł mu w gardle, gdy podniósł wyżej latarkę, rozpraszając cień, w którym skrył się potwór. Był wysoki, umięśniony, mógłby uchodzić za człowieka, gdyby nie nieludzka twarz, którą wyszczerzył teraz w psychopatycznym uśmiechu.

Nim Michael zdał sobie sprawę, wszyscy wokół leżeli martwi. Potwór wysysał z nich życie dotykiem. Byli tacy, co się modlili, osoby, które próbowały walczyć, uciec lub skulić się w kłębek na kamiennej podłodze i wmówić sobie, że to wszystko jest jakimś koszmarnym snem. Mrożąca dłoń spadła na każdego.

Slave poczuł wtedy w sobie nową, nieznaną dotąd siłę. Uszy wypełnił mu dźwięk własnej krwi, krążącej pod ogromnym ciśnieniem w żyłach, płuca zdawały się podwoić swoją objętość, a serce biło jak oszalałe. Rozległ się dźwięk pękających szwów u butów i wysuwanych pazurów.

Człowiek-lew rzucił się do przodu, biorąc zamach swą umięśnioną łapą. Potwór przez chwilę wydawał się zaskoczony, jednak powstrzymał atak, chwytając potężną dłonią nadgarstek Michaela, a drugą chwytając go za twarz.

Nastała ciemność...

~*~

Gdy Michael się obudził, dalej znajdował się w starożytnej świątyni. Potwór patrzył na niego z góry, uśmiechając się szyderczo.

- Widzę, że już się obudziłeś- powiedział, podchodząc do niego bliżej- to dobrze, mamy kilka spraw do przedyskutowania.

- Nie mam zamiaru z tobą dyskutować! Stań i walcz!- krzyknął Slave, miotając się na podłodze. Zdał sobie sprawę, że został uwiązany mocną, grubą liną, zapewne jedną z tych, jaką mieli przy sobie członkowie ekspedycji.

- Doprawdy, chcesz ze mną walczyć? Jak mniemam, to twoje pierwsze użycie Daru. Nie trudź się, zanim go opanujesz, miną miesiące. Ja zaś doskonale panuję nad swoimi mocami. Wystarczająco dobrze, by zabić tych z twoich przyjaciół, którzy zostali na górze i dalej czekają na powrót tych,
których zabiłem. Chcesz, żeby do nich dołączyli?

Michael chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Nie chciał pertraktować z tym potworem, kimkolwiek był i cokolwiek pragnął mu powiedzieć. Ale na samą myśl o tym, że to monstrum może zabić jeszcze więcej ludzi, mężczyźnie odebrało dech.

- Świetnie- powiedział z satysfakcją jego rozmówca- tak się składa, że dzięki tym uczonym został mi udostępniony pewien eliksir, którego pragnąłem już od bardzo dawna. Z tego powodu jestem dziś w dobrym humorze i mogę darować ci życie, a także życie ludzi z obozu, jak już
mówiłem. Nie tylko ty masz moce, wielu ludzi na świecie posiada podobne zdolności. Obdarzeni, tak ich się nazywa. Powiedzmy, że twój Dar jest szczególny. Dlatego mam zamiar ubić z tobą interes. Jeśli tylko zostaniesz moim sługą, wyruszymy natychmiast z tego miejsca, zostawiając
tych ludzi samym sobie. Jeśli odmówisz...- niewypowiedziana groźba zawisła w powietrzu.

Michael spuścił głowę. Wiedział, że jeśli się zgodzi, stanie się narzędziem w rękach tego potwora. Wiedział, że będzie musiał wykonywać dla niego rożne misje, używać swojego ledwie co odkrytego Daru do mordowania, niszczenia i kradzieży. Wiedział, że to najpewniej to monstrum, kimkolwiek było, zabiło jego ojca. Wiedział to, a jednak...

- Zgadzam się.

Nie był w stanie decydować o życiu innych ludzi. Ludzi, którzy mieli dom, rodziny i przyjaciół. Ludzi, którzy pragnęli żyć.

- Świetnie. Jestem Samuel, ale od tego momentu nazywaj mnie swoim
Mistrzem.

Wyruszyli zaraz potem, nawet nie odwiedzając obozu. Gdyby jednak tam trafili, Michael zobaczyłby, że Samuel wstąpił tam wcześniej.

~*~

Michael siedział zamyślony w podwodnym mieście.

Myślał o tym, ile zła uczynił już w swoim życiu. Ile żywotów skrócił, ile dzieci osierocił i ile artefaktów ukradł. Jeśli ktokolwiek przeciwstawiał się jego Mistrzowi, to musiał wiedzieć o półludzkiej, półlwiej hybrydzie, która stała na jego straży. Być może przeciwnicy Samuela szykowali zamach na niego i innych popleczników Samuela.

Było mu to wszystko jedno.

Dał słowo honoru, że zaopiekują się kobieta, dał słowo, że Opiekunce nic się nie stanie. Tymczasem obie dostały się w łapy Mistrza, traktowane gorzej niż zwierzęta.

Czuł się splamiony. Gdyby to zależało tylko od niego, obie puściłby wolno, zgodnie z umową. Miał zamiar tak zrobić, sądząc, iż jego towarzysze zechcą trzymać się ustalonych zasad, jeśli nie z szacunku, to choćby z tego powodu, iż mieli Drogowskaz, więc nie potrzebowali niczego innego. Niestety, uznali inaczej, a on nie miał większości. Nie mógł nic zdziałać, połączenie swych sił z nieprzychylną mu Opiekunką i dziewczyną, która nie panowała nad swoimi mocami było niemożliwe. Złożył jedynie wizytę Opiekunce, informując ją o zaistniałej sytuacji i proponując jej stworzenie sytuacji, w której ta mogłaby uciec. W duchu wiedział jednak, że Salartus nie zgodzi się na to. Obiecała zostać przy dziewczynie i miała zamiar trzymać się swego słowa do końca.

Spojrzenie, jakie posłała Michaelowi w odpowiedzi sprawiło, że nie mógł przespać nocy. Bał się snów, jakie przyjdą.

- Co się ze mną stało?- spytał sam siebie, obserwując w zamyśleniu
siedzibę Samuela.

~*~

Opis: Michael Slave to dwudziestopięcioletni amerykanin. Jest umięśniony i wysoki, ma 190 cm wzrostu, zawsze ma brodę średniej długości. Ubiera się w lekkie ubrania, po części z tej przyczyny, iż nigdy nie odczuwa zimna ani gorąca, po części zaś dlatego, że podczas przemian nabiera masy i wielkości. Z powodu przemian nie nosi też nigdy butów, gdyż i tak zazwyczaj ulegają zniszczeniu. Najczęściej nosi czarne ubrania, ze względów estetycznych i praktycznych.

Charakter: Z przyczyn niezależnych od siebie musiał dołączyć do Samuela. Przez wieloletnią służbę mu wmówił sobie, iż wszystko co robi, czyni z wierności. Dzięki temu było mu łatwiej wytrzymać, wmawiając sobie, że jego pan jest inny, niż w rzeczywistości. Po powrocie z ostatniej wyprawy zdał sobie jednak sprawę z tego, iż tak naprawdę dokonał zwykłej protekcji. Gardzi sobą, gdyż to on sprowadził zarówno Opiekunkę jak i Cloe do podwodnego miasta, dając jednocześnie słowo honoru, iż dziewczyna trafi pod opiekę lekarską. Gardzi także swoimi towarzyszami, którzy nie zrobili nic, by zmienić ową sytuację. Najbardziej jednak gardzi i nienawidzi Samuelem, który jest winny całego zła, jakie Michael widział w swoim życiu i który odebrał mu honor, który jest dla niego najważniejszą rzeczą w życiu.

Jednocześnie zdał sobie sprawę, iż pomimo kruczej psychiki, jako Salartus był znacznie szczęśliwszy niż jako człowiek. Gdyby to tylko było możliwe, dołączyłby do nich, wyjawiając całą swoją wiedzę o Samuelu i jego siłach, mając nadzieję na jego obalenie z mocą potworów. Wie
jednak, iż po przysiędze, którą złożył i z której się nie wywiązał, już żaden Salartus mu nie zaufa.

Uważa, że byłoby sprawiedliwe, gdyby któryś z nich zamiast z nim współpracować, po prostu go zabił. Możliwe nawet, iż gdyby Salartus nie pozwoliliby mu się do nich przyłączyć, byłby szczęśliwy, mogąc choć zginąć z rąk tych czystych istot.

Sztuczki

Stała temperatura- postać jest poza oddziaływaniem gorąca i zimna. Bez względu na to, czy przebywa na pustyni, w strefie klimatu umiarkowanego czy w tundrze, poci się tak samo i zużywa tyle samo wody. Moc nie ma wpływu ma inne warunki środowiskowe, zwłaszcza pogodę i umiejętność zdobycia żywności. Postać może nie doznać udaru słonecznego, ale dalej może umrzeć z braku wody na pustyni, spłonąć czy oślepnąć, patrząc na słońce. Zakres tolerowanych temperatur wynosi od -10 do 40 stopni Celsjusza.

Mniejszy ogień- postać jest w stanie wytworzyć stosunkowo mały płomień, mieszczący się na ręce i nie raniący jej. Płomieniem owym może sobie oświecać drogę jak pochodnią lub użyć go do podpalenia czegoś. Ogień wytworzony za pomocą tej zdolności jest zdolny poparzyć postać.

Płomień prawdy- moc niezwykle przydatna podczas przesłuchań. Michael otacza postać płomieniem, po czym zadaje pytania. Tak długo, jak dana osoba mówi prawdę, płomienie nie robią jej krzywdy, kiedy jednak skłamie, ogień zaczyna działać normalnie. Pojęcie prawdy jest czysto subiektywne i zależy od wiedzy i przekonań danej osoby. Mocy można również używać na spisanych zeznaniach, dokumentach i podobnych rzeczach. W takim wypadku, jeśli twórca danego dokumentu celowo skłamał, ognie pochłaniają go.

Węch- jedna z zwierzołaczych zdolności Michaela. Zyskuje on wyostrzony węch lwa. Moc przydatna podczas tropienia, wykrywania różnych substancji (alkohol, narkotyki, materiały wybuchowe, wszelka chemia) a także stanów psychofizycznych osób (strach, zauroczenie). Działa podobnie do psiego węchu.

Pazury- paznokcie postaci zamieniają się w ostre pazury lwa. Umiejętność przydatna, gdy pilnie trzeba zdobyć broń, jednocześnie zaś trzeba zachować ludzką formę. Jest też wykorzystywana, gdy trzeba upozorować nieszczęśliwy wypadek z dzikim zwierzęciem. Jeśli postać zechce, moc może dotyczyć także paznokci u stóp.
 
Kaworu jest offline