Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2010, 01:42   #12
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
wspólny post

Mark zatrzymał się na chwilę. Nie zastanawiał się długo nad tą decyzją. Byłby głupcem, gdy chciał iść sam. Zaczął przedzierać się pomiędzy ludźmi zebranymi w zajeździe. Tłum wrzeszczących, pijanych klientów rozchodził się przed nim jak wody przez dziobem statku. Na szczęście nie musiał używać siły. Mogło by to doprowadzić do nieprzyjemnych zwad.
Zapach alkoholu unoszącego się w powietrzu nęcił go i kusił. Nauczył się jednak dawno temu jak radzić sobie z prostymi żądzami i nie dać się im owładnąć. Usiadł obok elfa. Dobrze trafił bo ten akurat skończył rozmawiać z Janem.
- Ładnie sobie poradziłeś tam przy szpitalu. Jestem Ci chyba winien podziękowania za ratunek.
Mizzrym podniósł wzrok i przyjrzał się imponującej posturze Marka, zasadniczo zdawał sobie sprawę z tego ze tam przed klasztorem nie miał szans gdyby nie mnich, natomiast wiedział również o tym ze o wyniku przesądziła ich współpraca.
- Gdyby nie Twoja “żelazna pięść” obaj moglibyśmy wąchać trawę w korzeniach. Może piwka - elf uśmiechnął się szeroko podsuwając kufel w stronę towarzysza.
- Dziękuje. Nie wolno mi pijać żadnych napoi wyskokowych – grzecznie odmówił, podnosząc dłoń. - Widziałem, że potrafisz biegle władać mieczami i znasz arkana walki. Chętnie zmierzył bym się z Tobą któregoś dnia, kiedy skończy się to wszystko. Poproszę o wodę - ostatnie zdanie wypowiedział do Jana. Zastanawiał się jak rozpocząć sprawę dla której tutaj podszedł. Nie łatwo jest prosić ludzi, żeby postawili swoje życie na szali dla kogoś kogo prawie nie znają. - Mam do ciebie pewną prośbę. Jest ona dość ryzykowna i zrozumiem, jeżeli odmówisz.
Mark miał racje, jeszcze kilka miesięcy temu nawet by nie rozmawiali lub ewentualnie elf po prostu by go zignorował, jednak sprawy przyjęły ostatnimi dniami troszkę inny kierunek niż można by się tego spodziewać i Mizzrym być może w niedalekiej przyszłości będzie musiał się zwrócić z tymi samymi słowami do mnicha.
- Tam skąd pochodzę nikt nie zna znaczenia słowa prośba, jednak chętnie wysłucham Twojej propozycji przyjacielu - wychylił ostatni łyk z glinianego kufelka i zwrócił się przodem w stronę człowieka.
-Cóż, nie mam zamiaru czekać do jutra i nic nie robić. Malgrion był moim towarzyszem i przyjacielem jakiego nie spotkałem od dawna. Mam zamiar dowiedzieć się co takiego mu się stało i kto jest za to odpowiedzialny. - mówiąc te słowa omal nie zmiażdżył szklanki, którą właśnie ściskał w dłoni. Udało mu się jednak uspokoić zanim choćby małe pęknięcie zaburzyło jej kształt i formę. - Zamierzam udać się do tych najemników o których słyszeliśmy i zaczerpnąć języka. Przydałby mi się ktoś na wypadek gdyby sprawy poszły nie tak.
Półdrow był zmęczony ale wiedział ze nie może odmówić. Nie tylko dla własnego interesu ale również dla dobra całej sprawy jaka obecnie się zajmowali. Było co prawda cos jeszcze o czym wolał nawet teraz nie myśleć, na prawdę chciałby się któregoś dnia zmierzyć z tym człowiekiem. Poddać próbie jego dyscyplinę i wyszkolenie, być może chciał udowodnić cos samemu sobie.
- Rozumie. Domyślam się ze zapewne masz tez juz jakiś konkretny plan? - elf uniósł srebrzysta brew.
- Oczywiście. Uważam, że skradanie nie ma większego sensu. Skoro druidowi się nie udało to nam tym bardziej nie. Chciałem się do nich udać otwarcie z drugiej strony, żebyśmy wyglądali na podróżników z daleka, szukających pracy najemnej. Mogli by nas przyjąć i byśmy się czegoś dowiedzieli. W najgorszym wypadku sprawdzilibyśmy ich intencje.
Elf oczywiście wolałby to pierwsze rozwiązanie, jednak rzeczywiście na wyśledzenie lidera i jego zamiarów nie było czasu. Pozostawała tylko i wyłącznie bezpośrednia konfrontacja.
- Mam nadzieje ze Twoje nerwy są tak samo mocne jak i mięśnie - spojrzał ponownie na imponujacą budowę mężczyzny - Cholera to będzie długa noc - dorzucił szczerząc zęby.
- Siła mięśni jest niczym bez siły ducha - odparł z uśmiechem mnich. - To będzie długa noc a jeszcze dłuższy wieczór. Idziemy?
Mizzrym podniósł się juz bez słowa, wyraz jego twarzy przybrał ponura maskę. Teraz zapewne wyglądał jak większość jego pobratymców. Chłodne, nic nie znaczące spojrzenie i lekko wykrzywione usta ukazujące pogardę do wszystkiego. Jeśli miało się udać musiał zagrać swoja role najlepiej jak potrafił, zarzucił kaptur na głowę i powoli ruszył w stronę wyjścia zastanawiając się ile spojrzeń z karczmy spoczęło teraz na nim i jego towarzyszu.
Mark nie musiał się zbytnio wczuwać. Tak naprawdę wracał do swojego życia podróżnika i najemnika. Jedno mu się tylko nie podobało. Prawdopodobnie będzie musiał by bezwzględny. Od opuszczenia klasztoru nie zabił nigdy nikogo niepotrzebnie. Teraz nie wiadomo co mogło się stać. Przygotował się na każdą ewentualność. Wierzył, że razem z elfem dadzą radę bandzie najemników gdy dojdzie do walki. Musieli tylko zachować zimną krew i uważać by nie zdradzić swoich prawdziwych intencji. Na skórze czuł tę ekscytację, która powodowała, że krew szybciej krążyła mu w żyłach. Zatrzymał się jeszcze na chwilę by przekazać Janowi wiadomość dla reszty. Chciał, żeby wiedzieli, że jeżeli nie dadzą znaku życia przez kilka dni to nie powinni ich szukać. Poinformował także, żeby nie martwili się, jeżeli nie pojawią się na spotkaniu. Nie wspominał gdzie idą. Reszta drużyny nie wyglądała na takich co szlachetnie poświęcają się dla innych ale nie chciał ich narażać mimo wszystko.
- Powinniśmy ustalić wspólną wersję. Podróżujemy z Longsdole szukając pracy. Znamy się od niedawna. Walczyliśmy przeciwko sobie w wojnie gangów w mieście. Jako jedyni przeżyliśmy i postanowiliśmy podróżować razem. Co o tym myślisz? - zapytał spokojnie, kiedy byli już na zewnątrz i zmierzali w kierunku bram miasta, nie zwalniając tępa i podziwiając budowle. Nigdy nie przestaną go zadziwiać.
- Jak dla mnie każda wymówka jest dobra. Znasz mój ojczysty język? - elf spojrzał z pod poły kaptura - chodzi mi o to ze jeżeli zagram drowa nie znającego wspólnej mowy nikt nie będzie miał oporów przed plotkowaniem w moim towarzystwie co również może okazać się pomocne. Jak myślisz? - ostatnie słowa wypowiedział patrząc w niebo.
- He, niestety nigdy nie byłem dobry w językach. Ale pomysł ciekawy. Warto by go jakoś wykorzystać tylko nie wiem jak.
- Po prostu ja nie będę się odzywał we wspólnym języku i będziemy improwizować. Trzeba próbować każdego sposobu - elf zatrzymał się na chwile i rozejrzał w około. Po chwil doszedł do wniosku ze to musiał być kot lub wiewiórka – w ogóle to Ty prowadź - spojrzał jeszcze raz pomiędzy ściśnięte budynki.

Plan był prosty, ale realizacja pociągała za sobą pewne komplikacje. Po pierwsze nie wiedzieli dokładnie gdzie znajduje się ten cały gaj, a co za tym idzie najemnicy. Udało się im w miarę szybko, patrząc na wrodzoną niechęć do drowów, znaleźć odpowiedź na to pytanie. Niestety nie była zadowalająca. Posiadłość DeGrizz znajdowała się bowiem około 10-12 mil od murów miasta i była typową arystokratyczną posiadłością ze sporą ilością zabudowań dla służby. Biorąc pod uwagę, że musieli zatoczyć koło by nie podejść od strony miasta to musieli iść ponad jeden dzień i to bez przerwy. Z oczywistych względów nie zdążą wtedy na umówione spotkanie, poza tym mogli by zostać przez kogoś zauważeni. Mark zastanawiał się przez chwilę, czy nie wrócić do Jana i nie zostawić mu wyjaśnienia ich nieobecności, ale w końcu zdecydował, że było by to tylko marnotrawienie cennego czasu. Zaskoczył go natomiast jego towarzysz, proponując wynająć konie. Mnich uderzył się w czoło, karcąc za swoją głupotę. Przecież od małego jeździł na tych zwierzętach. Skróciło by to znacznie drogę i urzeczywistniło by ich historię. W każdym bądź razie pierwsze problemy mieli już za sobą.
Znaleźli piękne konie przystosowane do długich jazd. Mark obejrzał je fachowym okiem. Były godne swojej ceny. Kiedy drow zauważył, ile mnich ma pieniędzy zaoferował, że to on zapłaci, jednak Marcus grzecznie odmówił. Jako człowiek pobożny nie potrzebował dużych pieniędzy. Zawsze miał tyle ile akurat potrzebował i nie pożyczał ani nie prosił o jałmużnę. Dodatkowo taki czyn ugodził by w jego honor, jedyną rzecz jaka pozostała po jego dawnym stanie.

Przeszli przez bramę, trzymając konie za uzdy, nie niepokojeni przez nikogo. Mark ze zdziwieniem spostrzegł, że wzrok mijających ich strażników robi się ostrzejszy, a ręce mimowolnie sięgają ku rękojeścią miecz.. Nie podobało mu się to. Wiedział jaką opinię mają drowy i jakimi potrafią być potworami, ale Mizzrym nie był taki jak reszta. Nie wyglądał nawet dokładnie tak samo. Obrzydzeniem napawała go myśl, że kiedyś też tak postępował, a może nawet dużo gorzej. Elf jednak zdawał nic sobie nie robić z tych spojrzeń i spokojnie wsiadł na konia.
Początkowo jechali stępa ale potem przyspieszyli, by jak największy odcinek drogi pokonać za dnia. Cześć drogi mieli przejechać traktem kupieckim, potem polną drogą, ale w końcu musieli by zjechać w las, a w ciemności konie mogły połamać nogi. W czasie podróży zbytnio nie rozmawiali. Skupili się na prędkości grającej im w uszach i płynności biegu konia. Musieli również uważać by nie zlecieć. Mark nie wiedział jak czuje się Mizzrym, ale on dawno już nie dosiadał rumaka, więc bolały go mięśnie i poobcierane uda od ciągłego amortyzowania. Zwyczajnie odzwyczaił się od tak długiej jazdy w takim tempie i jutro zapewnie poczuje to w kościach.
Po drodze mijali małe zagajniki, pola i zagrody. Wielu chłopów oddalało się od miasta, wracając zapewnie na wieczór do własnych domów, gdzie żony gotowały im strawę a dzieci witały, oczekując jakiś ciekawych wieści albo zwykłych łakoci. Ci najczęściej schodzili na bok, kiedy tylko usłyszeli tętent. W drugą stronę wędrowały różnego rodzaju wozy, wypełnione beczkami i innymi towarami. Raz mijali nawet kupca, który wiózł jakieś drogocenne materiały. Długo potem pamiętali jego obelżywe okrzyki odnośnie” zakurzania jego drogocennych sukien”. Zdarzyły się też karety i wozy wypełnione pięknymi paniami, które chichotały głośno i rzucały na nich łapczywe spojrzenia. Ludzie którzy załatwili swoje sprawy, sprzedali co mieli sprzedać albo kupili co było potrzebne w Silvermoon wracali do domów, natomiast szlachta i czeladnicy dopiero teraz zaczynali swój dzień, dowożąc regularne dostawy piwa lub miodu bądź spotykając się na różnych uroczystych balach. Ruch na takich traktach nigdy nie zamierał, chociaż udawało się znaleźć miejsca ciche. Tam mnich czuł się naprawdę wolny, zjednoczony z otaczającą ich przyrodą. Łapczywie przyswajał te wszystkie wrażenia, jak ryba wrzucona z powrotem do wody. Regularny odgłos kopyt uderzających o trakt, charczenie koni, zapach ich potu, śpiew ptaków i wiatru w gałęziach drzew. Jednoczył się z naturą, z otaczającym światem. Będąc jednym z otoczeniem, dopiero mógł być jednym ze sobą samym. Pierwsza nauka poznana w klasztorze. Tym razem omal nie sprawiła mu sporych kłopotów. Przejeżdżali akurat przez jakąś wioskę. Większość ludzi pochowała się w swoich domach, ale kilku najodważniejszych, albo najbardziej ciekawych, patrzyło na ich przejazd zza swoich parkanów. Dzieci uciekały im spod kopyt. Wszystkie, poza jednym. Mark był tak zaaferowany nowymi bodźcami, że gdyby nie jego wrodzona zręczność i zwinność konia, to stratował by małego chłopca. Stał on na środku drogi i trzymał w ręku drewnianą zabawkę. Było to za lekkim pagórkiem tak, że nie dało się go zauważyć wcześniej. Kobiecy krzyk nagle zmienił swój ton na niższy i rozciągnął się w powietrzu. Adrenalina, pobudzona strachem, popłynęła w jego żyłach mężczyzny przyspieszając jego reakcję. Ścisnął swojego rumaka kolanami i delikatnie pociągnął wodze do góry jednocześnie odchylając się do tyłu. Wierzchowiec wiedział o co chodzi. Odbił się od drogi i podciągnął kopyta. Dobrze, że chłopiec był mały. Za mnichem posypała się kolejna wiązanka przekleństw. On tylko odwrócił się by spojrzeć czy dziecku nic się nie stało. Ze spokojem przyjmowało ono całusy matki i jej gniewne okrzyki. Patrzyło za jeźdźcami z wyraźnym zaciekawieniem. Mark przez chwilę widział w nim to coś… nie miał jednak czasu się tym teraz zajmować.
Powoli zbliżał się mrok. Niebo przybrało karmazynową barwę. Zwolnili trochę, nie chcąc zajeździć koni na amen. Jakiś czas temu zjechali z kupieckiego traktu i teraz wędrowali zwykłą polną drogą, która wiła się po pagórkach i tonęła w lasach. Rozglądali się bacznie, wypatrując miejsca w którym mogli by się zagłębić w las i obejść najemników od drugiej strony. Towarzyszyły im pożegnalne promienie słońca. Mijał dzień, nadchodziła noc. Czas drapieżników, a oni nimi właśnie byli. Teren zmieniał się. Było coraz mniej łąk a coraz więcej lasów. Byli już blisko. W końcu zeskoczyli na ziemię i złapali za uzdy swoich wierzchowców. Mark przyczepił swoje bronie do siodła, by nie przeszkadzały mu w trakcie przedzierania się i nie hałasowały zbytnio. Ciemność zapadła nagle. W lesie nie było nic widać, gdyż nawet światło księżyca nie mogło przebić się przez gęste listowie. Teraz to drow prowadził, ponieważ miał znacznie lepszy wzrok od człowieka, przystosowany do jeszcze większych ciemności. Wreszcie mieli okazję porozmawiać. Głównym tematem rozmów były powody, dla których przyjęli te zadanie.
- Cóż, właściwie to zostałem do niego sprytnie przymuszony. Malgorion, ten druid, wiedział że jak dowiem się o co chodzi to nie odmówię. Fortelem sprowadził mnie na to spotkanie i tak to się zaczęło – opowiadał, przedzierając się pomiędzy drzewami i potykając się od czasu do czasu. - Najdziwniejszą rzeczą może być to, że poznałem go dopiero przed dwoma tygodniami. Wiózł jakąś ważną przesyłkę do Silvermoon. Napatoczył się na sporą grupę orków. Nawet dawał sobie radę, ale było ich za wiele. Przypadkiem akurat tamtędy przechodziłem, więc oczywiście przybyłem z pomocą. Razem daliśmy im radę bez problemu. Poprosił mnie o to bym mu towarzyszył. Nie miałem wtedy konkretnego celu, ot wędrowałem po świecie. Zgodziłem się i od tej chwili razem wędrowaliśmy razem do tego pięknego miasta. Po drodze mieliśmy jeszcze kilka mniejszych przygód. To właśnie wtedy się zaprzyjaźniliśmy, chociaż patrząc po tym jak bardzo się różnimy jest to zastanawiające, ale jak to mówią „przeciwieństwa się przyciągają”.
Mizzrym był wdzięcznym słuchaczem. Nie zadawał za dużo pytań, nie wertował rzeczy których nie do końca rozumiał. Szanował to, że mnich nie chce mówić wszystkiego, że nie jest wobec niego całkowicie otwarty. Sam był taki. Rozmawiali o walce, filozofii walki, treningach. Parę razy przechodzili przez pola albo mniejsze zagajniki. Wtedy przystawali na chwilę i rozglądali się, czy nikt ich nie widzi i dopiero szli.
- A właściwie jak to się stało, że trafiłeś na powierzchnię? – zapytał, kiedy sam opowiedział o swoich naukach w klasztorze. Drow przystanął na chwilę i spojrzał za siebie, po czym ruszył jak gdyby nigdy nic.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline