Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2010, 08:46   #73
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Chłodna, wieczorna bryza powiała znad Zatoki Hudsona przynosząc miastu woń oceanu. Niektórzy uważali, że życie narodziło się w jego niezbadanych głębinach. Inni twierdzili, że ewolucjonizm to bzdura i że ludzie zrodzili się z zamysłów Boga.
Ogromne miasto otulił już mrok. Miliardy żarówek zabłysło, łącząc się w luminację Nowego Yorku. Pojedynczo żadna z żarówek nie była w stanie pokonać ciemności, jednak świecąc jedna obok drugiej, tworzyły jasność, przy której musiała skapitulować nawet największa ciemność. Niestety, pokonać diabła i jego sługi nie było tak łatwo, jak rozświetlić panoramę Wielkiego Jabłka. Niektórzy mieli się zaraz przekonać na własnej skórze, że diabeł gra znaczonymi kartami i nie trzyma się reguł. Każdy z nich....


Jessica Kingston


Jeden z policjantów usiadł obok aresztowanego w radiowozie. Nie było to zgodne z przepisami, lecz nie chciałaś zostawiać go ani na chwilę samego. To był twój aresztowany i miałaś zamiar doprowadzić go tam, gdzie było jego miejsce.
W tylnym lusterku widziałaś jego oczy. Czujne. Spięte. Jak oczy drapieżnika. Mimo, że skuty i pozornie niegroźny wzbudzał w tobie jakieś atawistyczne lęki. Podobnie jak Crownbridge.
Jechaliście na sygnale, który zagłuszał religijne mamrotanie schwytanego. Tarociarz, jeśli to faktycznie był on, sprawiał wrażenie całkowicie niezrównoważonego psychicznie.

W radiu, na nasłuchu panował zamęt. Ze zgrozą słuchałaś informacji o wymianie ognia w Szpitalu Więzienia Stanowego oraz o buncie w samym więzieniu. Zgodnie z komunikatami doszło do ostrej wymiany ognia i zginęło już kilka osób. Zimny pot spłynął ci po plecach. Jakaś ulotna myśl przebiegła ci przez głowę – ZACZYNA SIĘ.

W pewnym momencie w głośniku rozległ się głos dystrybutora. Informował, że detektyw wydziału specjalnego potrzebuje wsparcia i kieruje się w stronę Red Hook. Kolejna informacja była jak iskra w składzie z dynamitem. Dystrybutor przekazał informacje od porucznika Quattermayera, że wraz z funkcjonariuszem jest zatrzymany w sprawie „Tarociarza”.

I wtedy to się stało.

W jednej chwili samochód jechał w stronę Komendy Głównej i waszego Wydziału, w drugiej znalazł się już na zjeździe prowadzącym do tej znanej ci dzielnicy.

- Zaczęło się, detektyw Kngston – usłyszałaś spokojny, zimny głos „Tarociarza”. Zguba została odnaleziona.

Spojrzałeś na niego zdziwione, że wyszedł z roli religijnego świra.

Siedział tam, spokojny i wyluzowany, obok niego siedział jeden z eskortujących do policjantów. Miał wyjętą broń, którą ... mierzył prosto w twoją stronę.

- Nie próbuj żadnych sztuczek – powiedział policjant zimnym, opanowanym głosem. – Bo zastrzelę panią na miejscu.



dr PATRICK COHEN



Zdążyłeś skończyć rozmowę na temat zakupu kozy – jak niedorzecznie ona brzmiała i siadłeś w swoim biurku. Omiotłeś wzrokiem wszystkie ułożone na nim starannie dokumenty: raporty z sekcji zwłok, analizy znalezionych dowodów – całą tą twardą, skrupulatną detektywistyczną robotę i nagle poczułeś, ze wzbiera w tobie pusty, histeryczny śmiech.
Wszystko to, czego uczyłeś się przez całe swoje życie, co z taką pieczołowitością szkoliłeś i rozwijałeś, okazało się być jedynie iluzją. Za zasłoną czekały stwory podające się za anioły, demony i cholera wie co jeszcze i nikt jeszcze nie stworzył procedur, jak postępować w takich przypadkach., Nikt, poza wyśmiewanymi okultystami i śliniącymi się, na wpół obłąkanymi maniakami piszącymi tak zwane księgi magii.
Miałeś ochotę cisnąć notatki na podłogę.

Zadzwonił telefon.
Numer nieznany.

- Cohen – odebrałeś.

- Witam doktorze. Mówi.... Alvaro. – znajomy głos w słuchawce spowodował, że przeszły cię dreszcze. - Nie to nie jest żart. Patrick słuchaj uważnie.

Milczałeś zdezorientowany. Rozmówca wziął to zapewne za zachętę.

- Sobowtóry są kluczem – powiedział szybko - To przez nie Astaroth stara sie wywyższyć ponad innych Upadłych. Anioły rodzą się z kokonów brudu. Trzeba .... trzeba ich powstrzymać. Możliwe ze zniszczyć Na wszystko co tobie święte strzeż matki Annie Waterman. Może dzięki temu ze ona żyje i jej przemiana się jeszcze nie dokonała jak w trzech pozostałych przypadkach

Milczałeś wymownie. Rozmówca chyba pojął aluzję.

- Potrzebujesz jakiegoś dowodu ze mówisz ze mną a nie Astarotem?

Te słowa podziałały na ciebie wręcz przeciwnie do zamierzeń rozmówcy. Przywołanie imienia diabła było w twoim odczuciu, jak przyznanie się do winy.

- Alvaro nie żyje – powiedziałeś lodowatym tonem na granicy obłędu - Astarot jest za cwany na takie tanie sztuczki. Kim ty KURWA jesteś?

- Moje wybaczenie nie jest panu do niczego potrzebne. sam pan decyduje jak najoptymalniej zagospodarować swój czas. Tymi słowy zwróciłeś się do mnie kiedy powiedziałem tobie że mój podopieczny chce skoczyć z dachu. Siedzieliśmy tylko we dwójkę w komisariacie\ Słyszałem cię też leząc bez czucia w szpitalu

Nie wiedziałeś co o tym sądzić.

- Dobra, pozostańmy przy tym, że ci w tej kwestii nie wierzę, ale udało ci się zdobyć moją uwagę. Mów dalej, czymkolwiek jesteś – powiedziałeś głucho.


- Momencik

Rozmówca milczał. Przez chwile słyszałeś też inny głos, i jakiś wesoły śmeich w tle. Potem sygnał komórki obwieścił nadejście MMSa.

- Otwórz – poprosił rozmówca.

Posłuchałeś go i zobaczyłeś zdjęcie Rafaela uśmiechającego na jakimś szarym tle.

- Pan tez się nie poddał, Patricku – kontynuował rozmówca upewniwszy się, że zdążyłeś obejrzeć wysłany dokument. - Proszę swojej odwagi tez nie marnować. Wytłumaczę wszystko jak się spotkamy

- Kiedy i gdzie? – zapytałeś ani trochę bardziej sympatycznym tonem.

- Wieczorem będę gotowy. Miejsce zostawiam Panu do wybrania. Proszę mi jednak powiedzieć gdzie jest teraz Andy i Malcolm

- Wieczorem w centrum NY, zadzwonię i wskaże ci miejsce. – odpowiedziałeś rozłączając rozmowę.

Nawet nie zdążyłeś ogarnąć myśli kiedy drzwi do biura szefa otworzyły się szeroko i zobaczyłeś w nich Quattermayera.

- Cohen – powitał cię gorączkowym spojrzeniem. – Wyśmienicie. Słuchaj, Baldrick wpieprzył się w jakieś gówno. Najpierw zaatakowano oddział szpitalny, gdzie przebywał z więźniem. Teraz najpierw prosił o wysłanie sił szybkiego reagowania na komisariat przy Lacke Street, a potem niespodziewanie zmienia zdanie i skręca na Red Hook. Są tylko dwa wyjaśnienia. Albo został porwany, albo to on jest kretem w wydziale i pogrywa z nami w chójka. Już jeden podejrzany zniknął pod jego opieką, wraz z całą karetką i dwoma pielęgniarzami.

Spojrzałeś na niego nadal lekko rozbity poprzednią rozmową.

- Weź kurtkę i jedziesz ze mną. Wysłałem tam pół pieprzonej armii i chcę być przy tym, jak zaczną działać.

Wiesz, ze to nie była prośba.

I wtedy, zerknąwszy po raz ostatni na komórkę przed schowaniem jej do kieszeni, zobaczyłeś, ze masz nieodebranego smsa. Od Jess.

Mam podejrzanego. Podaje się za Tarociarza. Jedziemy na posterunek. Coś tu nie gra.

Oż kurwa!


RAFAEL JOSE ALVARRO


- I jak tam twoja dziewczyna - zaśmiał się Jackob jak robiłeś sobie zdjęcie.

Widziałeś, że wampir wsłuchiwał się w całą rozmowę z napięciem na twarzy.

Kiedy skończyłeś, odebrał od ciebie komórkę, rzucił na ziemię i rozdeptał ją podeszwą buta. Potem podniósł szczątki i wywalił za okno, w panującą za pojazdem ciemność.

- Patrick Cohen – uśmiechnął się szeroko, lecz uśmiech ten nie był wcale miły. Raczej zimny i niepokojący.

- Wiesz, że podpisałeś na niego wyrok, jeśli nie okaże się być w porządku. – Jackob spojrzał na ciebie z mieszaniną goryczy i niedowierzania. – Pomyśl, jełopie. Facet już pewnie wiedział, że odwaliłeś kitę. A teraz przyznajesz mu się, że żyjesz. Wróć, kurwa. Że nie żyjesz, lecz chodzisz po świecie jako pierdolony wampir. Trzeba będzie mu zamknąć mordę, jeśli zacznie chwalić się twoją słitaśną fotką na lewo i prawo, szczególnie, jak porówna się godzinę jej nadejścia z twoim oficjalnym zgonem. Nabroiłeś. Ale nic to. Najwyżej go skasujemy.

Usiadł na siedzeniu z boku furgonetki i zapalił papierosa.

- Jackob – kierowca zawołał wampira po imieniu. – Musisz tego posłuchać.

Najprawdopodobniej kierowca przełączył głośniki z samochodu na wewnętrzne, zamontowane z tyłu. Usłyszeliście urywane słowa. Wymianę informacji pomiędzy policjantami w mieście. Coś o strzelaninie w wiezieniu, jakimś detektywie wiozącym podejrzanego i skręcającym na Red Hook.

- Podano do stołu – zaśmiał się Jackob. – Daniel. Zapierdalamy tam. Najszybciej, jak się da.

Wampir uśmiechnął się do ciebie siadając na krzesełku.

- Na twoim miejscu zrobiłbym to samo. Pod siedzeniem znajdziesz noże i pistolet maszynowy. Coś mi się wydaje, że los dał nam szansę ukatrupienia jednego z tych pieprzonych przebudzeńców.



Terrence Baldrick


Zjechałeś w stronę dzielnicy Red Hook. Wiedziałeś, że rozmówcy z radia chodzi o to miejsce, gdzie znaleziono drugie ciało. Po prostu byłeś tego pewien.

Andy Ashwood na drugim siedzeniu płonął i wył. A ty cisnąłeś pedał gazu i kręciłeś kierownicą w obłąkańczym amoku nie zważając na przepisy i inne takie.

Nad sobą słyszałeś kołujący helikopter. Jest wsparcie. Z oddali słychać było wycie syren policyjnych. Jak wyjące wilki osaczające ofiarę.

W końcu, oświetlony światłami helikoptera, wjechałeś na wyboistą drogę prowadzącą do starych magazynów. Samochód z jękiem podskakiwał na wybojach, kilkakrotnie zgrzytnęły blachy, kiedy walnąłeś podwoziem w jakiś występ.

Na szczęście Andy przestał świecić. Leżał teraz spokojnie na tyłach wozu, zupełnie ignorując wstrząsy i wertepy, a jego ciało dymiło wypełniając wnętrze samochodu obrzydliwym odorem spalonego mięsa.

Wyhamowałeś w ostatniej chwili o mało nie wbijając się w zarośniętą trawą hałdę żwiru, która zamajaczyła pod maską.

Andy jęknął i, nim zdołałeś zareagować, wyrwał drzwi wytaczając się na zewnątrz. Jego ciało dymiło. Znaki, które widziałeś przestały krwawić. Teraz były wypalone w jego skórze. Ciemne, zwęglone mięso układało się wyraźnie w spiralne znaki.’

Poza samochodem Andy opadł na kolana i zaczął wyć. Helikopter złapał go w światło szperacza, co dodawało scenie jakiejś teatralnej głębi i smaczku dramatyzmu.

Wtedy zobaczyłeś, że ktoś stoi w wejściu do zniszczonego hangaru.

Padł strzał i światło helikoptera zgasło. Na ziemię posypały się szklane odłamki. Snajper. Ulokowany zapewne gdzieś wysoko.

Helikopter gwałtownie poderwał się w górę.

Z tyłu, na wjeździe, pojawiły się kolejne światła. Migoczące feerią błysków i zawodzące radiowozy.

Andy podniósł się i wzywany machnięciami dłoni przez postać w wejściu ruszył zgięty w pół i chwiejnie w stronę nieznajomego.

Patrole dotrą tutaj za dwie - trzy minuty. Andy dotrze do stojącego w wejściu mężczyzny za minutę.

I wtedy zobaczyłeś, jak jeden z radiowozów gwałtownie skręca w bok. Chyba poprzedził to kolejny huk wystrzału. Snajper blokuje dojazd. Zatem pomoc nie nadejdzie, aż tak szybko.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 12-09-2010 o 22:23. Powód: usunięcie PS
Armiel jest offline