Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2010, 09:01   #15
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację


Nad Lisowem wstał nowy dzień, szarą mgłą otulając budzące się do życia domostwa. Obrady w karczmie, na które trafił Mal, trwały długo, lecz poświęcony na nie czas nie był czasem straconym. Wieśniacy rozeszli się do swoich domów z sercami pałającymi gniewem i nadzieją na lepsze jutro... jeśli zaś nie jutro to z pewnością na kolejny dzień. Wielu z nich, zwłaszcza młodych, długo nie mogło jeszcze zasnąć. Ich serca biły w podnieceniu, krew pulsowała w żyłach, w oczach świecił żar i żądza krwi - niemal tak wielka, jak u wampirów.



Tylko Atuon nie mógł zmusić się do zaśnięcia. Co prawda źle sypiał odkąd wysłano go to tej zapadłej dziury, ta noc była jednak najgorsza. Słyszał opowieści swoich poprzedników o Baronie i codziennie dziękował Chauntei, że starego wampira trafił szlag. Nie rozumiał nostalgii sędziwych wieśniaków za “starymi, dobrymi czasami”, czasami w których co prawda żadna dziewczyna nie mogła czuć się bezpieczna, lecz za to bezpieczne były okoliczne wsie. Prawie tak, jakby mieli własnego maga, kapłana i boga w jednym. Bluźnierstwo!

A zresztą... co to za różnica? Tyle czasu zajęło zaprowadzenie tu jakiego-takiego porządku, a tu wampir powrócił! Co prawda wszyscy zgodnie twierdzili, że Baron to być nie może, a łowcy - przynajmniej ci, którzy ośmielili się podejść pod zrujnowane dworzyszcze - donosili, iż było tak samo zapuszczone jak przez ostatnie kilka lat, lecz nie zmieniało to faktu, że co noc ktoś ginął... lub powracał z martwych. Atuon miał już dość obcinania głów i przebijania serc kołkiem. Gdy niemal rozwalił klatkę piersiową pięciolatki by spełnić “swój obowiązek” rzygał potem przez pół dnia. Do tej pory twarz małej stałą mu przed oczami. Miał wrażenie, że zaraz otworzy oczy i spojrzy na niego z wyrzutem za to, co z robił z jej małym ciałkiem. Robił co do niego należało, a mimo to czuł się jak zbrodniarz. Jakby sam zabijał tych ludzi. Martwych - potencjalnie-nieumarłych ludzi. Wampiry.

Zaś dzisiejszy dzień miał być najgorszy.

***

Tymczasem Igon chwiejnym krokiem wracał do wsi. Drzewa falowały mu przed oczami, ziemia pod stopami zdawała się o wiele za bardzo wyboista. Czuł się jak na potężnym kacu, słaby jak niemowlę, a mimo to... mimo to odczuwał w sercu dziwną lekkość, euforię jak po miłosnej eksplozji, niepokój i oczekiwanie, a także pustkę i poczucie porzucenia. Często odwracał się, lecz wokół siebie widział tylko drzewa; nic, co choćby blado przypominało mu dzisiejszą noc nie pojawiało się w zasięgu wzroku. Wiedział, że przyszedł tu po coś ważnego... ale po co? Dla kogo?

Nagły szelest odwrócił jego uwagę od sennych rozmyślań. Powoli odwrócił się w stronę odzianej w jedwabie postaci, która powłóczystym krokiem zmierzała w jego stronę. Nie miał ochoty krzyczeć, ani uciekać. Zdać by się nawet mogło, że przez jego śmiertelnie bladą twarz przemknął lekki, pełen ulgi uśmiech.
- To nieładnie tak przerywać w połowie... - aksamitny szept dosięgnął jego uszu niemal w tym samym momencie, gdy szczupła dłoń chwyciła go za krocze a druga popchnęła na leśną ściółkę. Długie palce z łatwością rozwiązały troki spodni z samodziału i wślizgnęły się pod szorstki materiał, obejmując to, co samo się już do nich garnęło. Reszta ubrania zniknęła nie wiadomo kiedy, Igon zaś z błogim uśmiechem i rozrzuconymi członkami leżał na ziemi, poddając się pieszczocie. Gdzieś w głębi jego duszy jakiś głosik mówił, że to nie tak, że to niewłaściwe, że tak nie powinno być... jednak został on zalany kolejnymi falami rozkoszy. Gdy wilgotne usta objęły jego męskość, chłopak mógł tylko jęczeć w ekstazie. I jęczał w niej dalej, nawet gdy został przewrócony na brzuch a ból, jakiego nigdy w życiu nie doznał rozdarł jego ciało i wbijał się w nie raz za razem, coraz mocniej i głębiej. Dłonie, które nigdy nie poznały co to fizyczna praca pieściły go z niezwykłą sprawnością aż do szczytu - targany spazmami rozkoszy Igon prawie nie poczuł kłów, które rozorały mu gardło, a usta, które dały mu tyle przyjemności chłeptały teraz wzbudzoną wytryskiem krew. A gdy ostatnia biała kropla spadła na murawę, gdy ostatnia czerwona spłynęła w mordercze gardło chłopak usłyszał szept: Wrócisz do mnie... - i skonał.

Istota zaś nieśpiesznie odziała się i odwróciła w stronę lasu. Czuła jeszcze jedną owieczkę, która przed świtem wymagała zaspokojenia. Wymagała z pewnością, w końcu porzucono ją w połowie rytuału. Istota zmarszczyła pięknie ukształtowane brwi, a czerwone oczy rozbłysły złowieszczym blaskiem.
- Tak się nie robi...

***

Livet nie wiedziała co zbudziło ją ponownie. Nie był to zły sen; nie był to także zmierzch. Podniosła się z posłania i ruszyła do góry. Okienko nad schodami ostrzeże ją, czy zabójcze słońce zniknęło już za horyzontem. Ostrożnie wspinała się po schodach, a poczucie zagrożenia - oraz głód - wzmagały się z każdą chwilą. Wokół pachniała krew - dużo czerwonej, świeżej krwi tętniącej w żyłach, wzburzonej czymś nieznanym, doprawionej cudowną przyprawą strachu i gniewu. Tym razem jednak ten gniew był wymierzony przeciw mieszkańcom tego domostwa, a zapach krwi coraz silniej mieszał się ze znienawidzonym smrodem srebra i czosnku - tak silnie, że Livet nie była w stanie wyjść na zewnątrz. Nie mogłaby zresztą - złoty blask rozlewał się po piwnicy, blokując drogę. Słońce stało niemal w zenicie; do tego najwyraźniej zapowiadał się piękny dzień. Przytuliła się do ściany nasłuchując; rytmiczne dudnienie wskazywało położenie intruzów. Jeden, drugi... dwunasty, piętnasty... Co najmniej dwudziestu chłopa kręciło się po dworzyszczu, a miała wrażenie, że na polanie jest ich więcej. A może to tylko lęk mącił jej zmysły? W każdym razie nieśli czosnek, cel ich wyprawy mógł więc być tylko jeden: pozdziemia.

Tymczasem Mal obudził się niedługo po swej nowej towarzyszce. Do tej pory nie potrzebował towarzystwa - przynajmniej tak sobie mówił - lecz posiadanie przy sobie kogoś o podobnych... walorach było miłą odmianą. Zamiat Livet zobaczył jednak Tilita. Paskudne stworzenie wlepiało w niego swoje paciorkowate ślepka, w których lśniło - tak, z pewnością! - politowanie zmieszane z pogardą. Wampir zamachnął się na smoczka - czy też nietoperza - ale ten tylko przefrunął kawałek dalej, po drodze spuszczając na mężczyznę nieco płynnych odchodów. Tego Malowi było za wiele - nie zważając na nic rzucił się w pogoń za przebrzydłym stworem, który podfruwając i podrygując drażnił się ze ścigającym. Zapatrzony w Tilita Mal nawet nie zauważył, gdy znalazł się przy schodach do runicznej sali - stworek wykonał nad nimi ostatni piruet, Mal poczuł zaś jak jego nogi tracą oparcie i z łomotem runął w ciemność.

Tilit zawisł nad schodami, słuchając siarczystych przekleństw wampira, po czym ze spokojem pofrunął na swoje miejsce na posłaniu.
 
Sayane jest offline